Tak się złożyło, iż kilka dni temu odwiedziliśmy odległy od nas o około 70 km Sanok. Pojechaliśmy tam aby kupić za pół ceny okap do kuchni a po złatwionym interesie trafiliśmy na sanocki zamek, gdzie otwarta jest stała ekspozycja dzieł Zdzisława Beksińskiego...On i jego rodzina są teraz bardzo na czasie, albowiem napisano ostatnio kilka książek o Beksińskich a w kinach tryumfy święci oparty na ich historii film pt. Ostatnia rodzina". Filmu jeszcze nie widziałam. Zobaczę pewnie, gdy będzie dostępny w Internecie albo i nie zobacze, bo nie film jest tu najważniejszy. Otóż Beksińscy - ojciec i syn interesowali mnie od dawna. Jako i moją Mamę oraz jeszcze kawałek rodziny. Dlatego nie mogłam przegapić owej wystawy. A tylko z jej powodu na pewno byśmy się do Sanoka nie wybrali. Za daleko to od nas a droga choć malownicza, to do najłatwiejszych nie należy. Staramy się zawsze łączyć przyjemne z pożytecznym, czyli robić coś dla duszy i ciała za jednym zamachem. Rok temu był to skansen w Sanoku i piła typu cyrkularka. Teraz znowu Sanok, odpowiedni dla nas okap kuchenny i ta wspaniała wystawa. Musiałam i chciałam ją obejrzeć w tych niełatwych dla mnie dniach żałoby szukając jakiegoś zajęcia myśli, jakiegoś światła fascynacji, poczucia wspólnoty oraz jakiegokolwiek ukojenia...
Zdzisław Beksiński - tytan pracy, erudyta, genialny malarz, rysownik, grafik, rzeźbiarz, a także fotograf. Zafascynowany tematem śmierci, destrukcji, smutku, tworzący dzieła w gatunku oniryczno-fantastycznym. Dzieła wciagające bez reszty. Oszałamiające bogactwem wyobraźni twórcy, dopracowanymi detalami, głęboką kolorystyką, nastrojem posępności i wychylającej się z nagła spośród tej mrocznej aury delikatnej jak błędny ognik nadziei, maleńkiej nadziei...
Beksiński twórca i Beksinski człowiek osadzony tu i teraz. Na codzień pogodny, zwykły a często i rubaszny w obyciu. Nie dający się zaszufladkować. Aż dziw bierze słuchając jego rozmów z bliskimi, czy monologów (w necie natrafić można na filmiki jego autorstwa, którymi zwykł dokumentować znaną sobie codzienność, zostawił również po sobie bogatą fonotekę), że to tak wielki człowiek był. Lecz wielkość nie polega wszak na bezustannym tkwieniu na cokole i wygłaszaniu tam płomiennych, porywajacych tłumy mów. Wielkość jest cicha, skromna, pełna delikatnych uczuć i zazwyczaj wcale nie pcha się na afisz. Trzeba się w nią wsłuchać, odnaleźc, wyłuskać, rozpoznać, dać się oczarować, ucichnąć, zaszlochać, nie przechodząc jak zwykle obojętnie. Rozgarnąć porośniętą bluszczem furtkę i wejść odważnie niby do tajemniczego ogrodu. Tam czekają róże, ale i towarzyszące im zawsze kolce. Piękno i cierpienie...Jednakże wielkość mości się także w normalnej, pachnącej curry i kapuśniakiem codzienności. Potrzebuje do życia wsparcia bliskich, ciepła i powtarzalności. Choć czasem właśnie ta powtarzalność zdaje sie ją dusić, to jednak bez niej wszystko więdnie, schnie jak kwiat, wsadzony do suchej, nieprzyjaznej gleby...
Druga postać - syn malarza - Tomek Beksiński...Dziennikarz muzyczny (w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku prowadził słynne trójkowe, nocne audycje muzyczne), tłumacz z języka angielskiego (jego dziełem jest m.in. wspaniałe tłumaczenie filmów Monthy Pythona, Bondów, westernów oraz licznych horrorów, którymi się fascynował).Człowiek nawrażliwy, neurotyczny, depresyjny a jednocześnie pełen życia, poczucia humoru i potrzeby by odnajdywać w danej nam egzystencji to, co warte jest odkrycia i dobrowolnego oddania temu siebie w jasyr. Czymś takim dla Tomka była muzyka rockowa, powieści i filmy grozy, a wreszcie miłość, która może odbudować, uleczyć duszę, ale i zniszczyć ją do reszty, gdy nie trafi się na odpowiednią osobę....
Tomek Beksiński popełnił samobójstwo w wigilię 1999 roku. Jego ojciec został zamordowany niecałe sześć lat później we własnym mieszkaniu. Była rodzina, nie ma rodziny... Wydaje się, iż taki los był im pisany, że sami to przeznaczenie ukształtowali...Zostało po nich mnóstwo pamiątek (całe wyposażenie pracowni Zdzisława Beksińskiego zostało przeniesione do muzeum w Sanoku), obrazów, szkiców, ukochanej muzyki Tomka, jego felietonów, tłumaczeń. Są jak żywi na taśmach magnetofonowych i video. Nadal facynują, poruszają, skłaniają do zamyślenia i szukania sensu istnienia. Chętnie usiadłabym w cieple kuchni, w ich towarzystwie, przyrządziła warzywa na ostro z curry i pieprzem, pogadała o ważnych sprawach, popatrzyła im w oczy, wsłuchała się w kipiące w ich wnętrzach uczucia i pasje oraz lęki, bez żadnych obaw zwierzyła się ze swoich...
Odnajduję w ich mentalności i zainteresowaniach dużo podobieństw. Widzę śmierć oswajaną, wyobrażaną, zgłębianą, jak coś co jest, będzie i niezależnie od tego jacy jesteśmy prędzej czy później pojawi się i zawłaszczy. I wszyscy zostawiamy po sobie wszystko. Naszą wielkość, ale i małość. Odchodzimy nadzy tam, gdzie nie ma żadnych zasłon...
Oglądam teraz zrobione w sanockim muzeum fotografie dzieł Zdzisława Beksińskiego. Wpatruję się w tą pełną grozy, nagiej prawdy, ale i nadziei rzeczywistość, słucham wspaniałych ballad rockowych i miękkiego, pełnego tłumionych uczuć głosu Tomka. Odlatuję na chwilę w ten świat, gdzie można głęboko coś przeżywać, płakać, rozpaczać, bać się, przeczuwać,wspominać, a nawet rozdrapywać rany, nie wstydząc się tego wcale i nie ukrywając. Tego potrzebuję. Taki mam czas...
A okap? Jeszcze leży grzecznie w oczekiwaniu na swój czas. Kiedyś wreszcie ten moment nadejdzie a okap zostanie zawieszony w naszej kuchni, gdzie dane mu będzie pewnego dnia zaszumieć by wchłonąć zapachy curry i kapuśniaku...
link: Do poczytania rozmowa z marszandem Beksińskiego
A na koniec jeszcze do posłuchania przejmująca pieśń w wykonaniu Sinead O'Connor - "Nothing compares to You". Od kilku dni snuje się za mną ten utwór...