sobota, 28 sierpnia 2021

Kaczka - dziwaczka - opowieść na niepogodę…

 



   Końcówka sierpnia żegna nas pogodą pod psem –  jest zimno, mokro i mgliście. I nawet przebijające się przez malownicze chmury promienie słońca, nie ogrzewają szykujących się już do jesiennego spoczynku pól i lasów. Aura w sam raz dobra do siedzenia w domu, palenia pod piecem kuchennym, sprzątania, robienia kolejnej partii przetworów, czytania albo tworzenia czegoś ciekawego. I właśnie włączywszy komputer zabierałam się do pisania na bloga pogodnego w zamierzeniu tekstu o moich pieskach, gdy zupełnie przypadkiem i niepotrzebnie mój wzrok padł na taki oto szokująco brzmiący tytuł artykułu w Rzeczpospolitej: „Nowy projekt rządu.  Pracownik bez szczepienia nie dostanie pensji”!

https://www.rp.pl/Kadry/308269910-Nowy-projekt-rzadu-pracownik-bez-szczepienia-nie-dostanie-pensji.html

 

   Od razu mój dobry nastrój prysł, raptownie uciekło z przekłutego balonika wszelkie powietrze.

 - Osobnikom, którzy wymyślają tak horrendalne rzeczy przydałby się solidny kubeł lodowatej wody na głowy!  - parsknęłam oburzona. Albo i dwa kubły!

   Akcja szczucia, poniżania, dzielenia ludzi i robienia z nich groźnych dziwaków trwa w najlepsze. Czy coś zatrzyma tę machinę zła? Mam nadzieję, że kolejny pisowski, podły pomysł pozostanie tylko projektem a jeśli nawet ktoś zechciałby wprowadzić go w życie, opór społeczny będzie tak duży, że rządzącym się to po prostu nie uda. Mam tę nadzieję, chociaż bardziej są to pobożne życzenia, dziecięce, naiwne pragnienia, albowiem tyle już bezprawnych decyzji zostało podjętych przez nasz rząd oraz rządy całego świata, że nic mnie już nie zdziwi. I wszelkie społeczne protesty zdają się na nic. Pozostaje bezradność i niemoc, złość, lęk, frustracja i strach, chęć ucieczki przed obecną rzeczywistością, schowania się gdziekolwiek przed koszmarem, matrixem, w którym normalność zdaje się irytującym dziwactwem, w którym należy ją bezzwłocznie ośmieszyć, zakrzyczeć a najlepiej zagryźć…

   Czy to wszystko dzieje się naprawdę? Czy może to jednak tylko dziwaczny sen, który lada chwila się skończy i obudzę się w dawnych, lepszych realiach? Ech! Ciężko w dzisiejszych dziwacznych czasach wrażliwcom i idealistom. Ciężko wierzyć w dobro i pozytywne zakończenie tej coraz bardziej ponurej, przerażającej historii, jaka toczy się już od prawie dwóch lat.

   Ale mimo to, co wmawiają nam media, co narzucają politycy, celebryci i wszelkiej maści trolle w głębi serca czuję, iż dobro, normalność, wolność i honor jednak istnieją i istnieć będą.  Przetrwają. Choćby w podziemiu. Choćby w jednej, jedynej ukrytej na końcu świata nie dającej się zgnębić duszy. I odrodzą się dając nową siłę.  Howgh!

 

                                                                Przytulam się do Zuzi

   Dobro mam zawsze wokół siebie. W przeróżnej postaci a przede wszystkim w bliskości natury. Więc doświadczam go, wierzę w nie i nie dam go sobie odebrać ani zaburzyć. Ot, chociażby moje psy! To istne kaczki – dziwaczki. Jest z nimi masa kłopotów i trosk, ale też śmiechu, wygłupów, zabaw, wzruszeń oraz głębokich,  pełnych wzajemności uczuć. Spróbuję zatem napisać cokolwiek o jaworowych psiakach. Może nie będzie ta opowieść tak pogodna jak pierwej zamierzałam, ale prawdziwa i jak zawsze prosto z serca pisana.  Przecież poza tym, co wmawiają nam środki przekazu cały czas toczy się zwyczajne życie. Ważniejsze, bogatsze i bardziej zajmujące niż kolejne newsy oraz projekty psychopatycznych polityków. A zdarza się też, iż w zwyczajnym życiu znaleźć można niekiedy sporo analogii do zewnętrznej sytuacji czy też podpowiedzi, jak radzić sobie z owym światem…

 

                                                         Misia na jesiennym spacerze

   Największą kaczką dziwaczką w jaworowej paczce okazuje się być Misia. Tak, ta wrażliwa, mądra i pieszczotliwa, biała jak śnieg niewidoma Misia. Otóż psina ta miewa swoje humory i zachowania, w których w danym momencie trudno doszukać się logiki, natomiast po czasie można co nieco z nich zrozumieć, usprawiedliwić je a nawet się z nimi utożsamić. Uparta szczekaczka i ostrzegaczka, podczas gdy innym psom ani się śni szczekać, bo niczego na widnokręgu nie widzą. Zawzięta wąchaczka, kiedy pozostali członkowie jej rodziny niczego szczególnego nie czują. Wspinaczka po drabinie – akrobatka bez lęku wysokości. Zakopywaczka kości w najbardziej wymyślnych miejscach ogrodu. Prosidło by wleźć na moje ręce, gdy wystraszy się czegoś – a waży ten słodki maluch ok. 25 kg! Przykłady można by mnożyć w nieskończoność.

                                                                      Hipcia i Misia
 

  Parę dni temu Misia bardzo pokłóciła się ze swą siostrą Hipcią. A może bardziej Hipcia z Misią, gdyż z tego, co oboje z Cezarym zaobserwowaliśmy to właśnie ta druga, szaro-miodowo-biało umaszczona suczka napadła na niczego nie spodziewającą się białą psinę. Stało się to wieczorem w progach naszego domu, podczas gromadnego marszu udających się na zasłużony odpoczynek wszystkich naszych psów.

   Ni stąd ni zowąd Hipcia wskoczyła na Misię i dalejże szczerzyć kły, gryźć biedaczkę po szyi, łapce i tuż pod okiem. Pewnie był między nimi wcześniej jakiś zatarg, jakieś animozje, alem tego niestety, nie zauważyła. Inaczej wyczułabym niebezpieczne napięcie i jakoś siostry od siebie separowała.  Już nieraz przecież dochodziło między nimi do swarów, zatem nic mnie już nie zdziwi. Obie psiny choć widać, że kochają się  bardzo, to równie mocno są o wszystko zazdrosne i byle kość, byle patyk czy też okazanie przeze mnie albo Cezarego którejś z nich większej ilości serdeczności może takie wybuchy złości wywołać. A tego wieczora Hipa tak była zajadła i zapamiętała, że będący bezpośrednim świadkiem tego zdarzenia Cezary ani prośbą ani groźbą ani nawet klapsem czy potrząsaniem nie mógł napastniczki od ofiary odegnać. Widząc, co się wyprawia bez namysłu złapałam czajnik z wodą (na szczęście zimną) i wylałam zawartość na głowę spiętych w walce psin. Od razu podziałało!   Zszokowana, mokra zupełnie Hipa natychmiast uciekła pod kuchenny stół, natomiast Misia usiadła w przedpokoju i zaczęła za zapałem wylizywać swoje rany. Krew sączyła jej się z łapki oraz spod oka i w tamtym momencie wyglądało to dla mnie naprawdę przerażająco. Szybko zmoczyłam kuchenny ręcznik i obmyłam pogryzioną psinę, owinęłam go jej wokół łapy aż przestała krwawić . Ledwo to zrobiłam Misia pokuśtykała na swój ulubiony fotel i tam przy pomocy własnego języka umiejętnie dokończyła opatrunek. Zaraz potem zasnęła. A co z Hipcią? Och! Dobrze wiedziała, że źle zrobiła. Z podkulonym ogonem i położonymi po sobie uszami położyła się w najbardziej odległym od fotelu Misi kącie pokoju i stamtąd łypała na mnie skruszona. Dla pewności i przykładu pokazałam jej pusty już czajnik i ostro postraszyłam, że jeśli jeszcze raz napadnie na siostrę znowu zostanie szczodrze oblana. Chyba zrozumiała moje słowa i gesty, bo skuliła się jeszcze bardziej i odwróciła głowę jakby sam widok owego czajnika stał się jej wstrętny.

 

                                                                               Hipcia

   Na drugi dzień po owym zajściu rany Misi świetnie się goiły. Nie kulała ani nie widać było by czuła jakąkolwiek urazę względem swej agresywnej siostry. Razem biegały po ogrodzie i wwąchiwały się w te same, interesujące miejsca. Zjadały swoje kości i żadna drugiej nie zabierała.  Tak przynajmniej wyglądało to z mojego punktu widzenia. Niestety, coś tam chyba jednak między nimi dalej niedobrego było, jakaś rana w serduszku ślepej suni nadal się jątrzyła bo pod wieczór Misia wlazła do budy i za nic wyleźć nie chciała. Nie reagowała na nawoływania i prośby. Na kuszenie ulubionymi smakołykami ani spacerem do lasu. Najwidoczniej postanowiła zostać w budzie sama. Samotna nocą w ciemnym ogrodzie. Bez reszty swej psiej rodzinki. Nigdy dotąd jeszcze tak nie bywało. Ale trudno. Nie było rady. Musieliśmy jej wybór uszanować. Skoro się uparła, to tak musiało być. Widocznie tylko tam czuła się bezpieczna.

 

                                                              Buda - dzieło Cezarego

   Niestety, taki stan rzeczy trwał przez kilka następnych dni. Misia tkwiła uparcie w budzie i wychodziła stamtąd tylko za potrzebą albo do miski z jedzeniem czy piciem. Na dodatek robiła to jakby po kryjomu. Tylko wówczas, gdy nikogo nie było w pobliżu. Nie przybiegała jak zawsze na czułe miziania i prawie wcale nie szczekała, podczas gdy pozostałe psy ujadały pod płotem na jakiegoś rowerzystę czy psa z sąsiedztwa. Jakby się w sobie zapadła. Jakby stępiały jej zmysły. Dziwne to było i coraz bardziej nas oboje z Cezarym martwiło.

   A już najbardziej się zaniepokoiliśmy, gdy pewnego popołudnia wracaliśmy samochodem z zakupów w pobliskim miasteczku. Otóż zwyczajem wszystkich chyba psów jest, że bardzo entuzjastycznie reagują na powrót swoich opiekunów. Szczekają radośnie, łaszą się, witają, zaglądają ciekawsko do toreb, obwąchują dłonie. Tak właśnie zrobiły i tym razem wszystkie jaworowe psy. Ale nie Misia. Nie Misia. Ona nadal tkwiła w budzie i niczym kompletnie głucha na nic nie zwracała uwagi. Oj, tego już było za wiele! Tego nie można było tak zostawić. Trzeba było jakoś pomóc nieszczęsnej psinie. Tylko jak?

                                                                       Misia
 

   Postanowiliśmy zabrać ją do naszego zaprzyjaźnionego weterynarza. Stary doktor, choć to specjalista od krów, świń i koni znał się nieźle także na psach. Wszakże nie kto inny a właśnie on naszą kochaną Zuzię wyciągnął parę miesięcy temu z choroby. A wcześniej woziliśmy tę suczkę do specjalistów w mieście. Ci, nie umiejąc właściwie zdiagnozować jej choroby przez długi czas ordynowali jej leki i kroplówki. A nie przynosiło to żadnych rezultatów poza coraz większym cierpieniem i osłabieniem Zuzi.  Poza coraz większymi wydatkami z naszej strony. Zrozpaczeni zawieźliśmy wtedy w końcu Zuzię do starego doktora w pobliskim miasteczku i to okazało się strzałem w dziesiątkę. Podał jej właściwe antybiotyki, sterydy oraz środki przeciwbólowe i Zuzia w kilkanaście dni doszła do siebie. Wówczas oboje z Cezarym uznaliśmy to niemalże za cud i odtąd jesteśmy pełni wdzięczności oraz podziwu dla naszego znajomego doktora.

 

                                                                     Zuzia

   Skorzystawszy z tego, że w końcu Misia wyszła z budy na siusiu capnęłam ją czym prędzej, ubrałam obróżkę i smycz, wzięłam na ręce a potem w try miga zapakowałam psinkę do samochodu, na tylne siedzenie. Zamknęłam resztę psów w domu. Usadowiłam się obok Misi a Cezary zasiadłszy za kierownicą powiózł nas w stronę miasteczka, gdzie miał swój gabinet nasz ulubiony weterynarz.

  Ojej, jej! Ależ to było dla Misi przeżycie! Wszak od wczesnego dzieciństwa (a tego pamiętać nie mogła) nie jechała samochodem! I pewnie nawet dotąd nie wiedziała, że istnieje jakiś świat poza dotąd jej znanym i oswojonym. I nie miała pojęcia do czego może służyć owa wielka, stojąca na podwórku maszyna, poza chowaniem się w jej cieniu. Wszak nigdy samochodu nie widziała, bo widzieć nie mogła. Nie miała też potrzeby jazdy autem, gdyż dotąd weterynarz na obowiązkowe szczepienia i wszelkie porady sam przeważnie do Jaworowa przyjeżdżał. Tym razem jednak przyjechać nie mógł, bo bardzo miał terminarz zajęć napięty. I dobrze się stało, jak się stało, czego dowodem niech będzie dalszy ciąg opowieści. 

   Misia na początku mocno przeżywała niespodziewaną przejażdżkę. Wierciła się, ziajała, obwąchiwała wszystko, nasłuchiwała, oblizywała się nerwowo i śliniła. Jednak nie wyrywała się i nie wymiotowała, jak zwykła niegdyś czynić jej mama – Zuzia, cierpiąca na niedającą się opanować chorobę lokomocyjną. Słuchała mojego uspokajającego głosu. Z wdzięcznością przyjmowała me pieszczoty. Nastawiała brzuszek do głaskania. W końcu całkiem się odprężyła i wyglądała jak zwyczajny pies, dla którego jazda samochodem nie stanowi specjalnego zaskoczenia ani stresu.

   Aż dojechaliśmy do domu weterynarza. Wzięłam Misię na ręce i wyniosłam z auta na pobliski trawnik żeby sobie spokojnie pochodziła, obwąchała wszystko i ewentualnie zrobiła siusiu. A traf chciał, że z gabinetu wychodzili akurat jacyś państwo z uroczym, łaciatym kundelkiem. Ależ się nasza Misia od razu rozszczekała! Ależ groźnie najeżyła! Nie widziała tamtego, za to świetnie wyczuła jego zapach i postanowiła oznajmić, kto tu rządzi. Bardzo mi się jej zachowanie spodobało, ponieważ było normalne, świadczące o tym, że psina umie i chce reagować jak na czujnego psa przystało a to dziwne wycofanie oraz otępienie, którego doznawała w Jaworowie najwidoczniej przejściowe było i odwracalne.

                                                        Mizianie Misi pod pyszczkiem
 

   Chwilę potem Misia zaparła się jak osioł, gdy trzeba było przekroczyć progi gabinetu weterynaryjnego. Och, ileż z jego wnętrza dobiegało dziwnych, podejrzanych zapachów! Jakież tam się kryły pułapki i zagadki Co strasznego czaiło się wewnątrz? – takie zapewne myśli przetaczały się po białej głowinie nieszczęsnej psinki. Ale cóż! Na nic wszelki opór! Niedobra pani wespół z niedobrym panem wciągnęli albo raczej wepchnęli bezradną Misię do środka. Drzwi się zamknęły i nie było jak uciekać. Ani nawet gdzie, bo świat otaczał ją nieznany, tajemniczy, dziwaczny i wielce odpychający.

   Ale oto na powitanie wyszedł stary, znany od dawna, dobry doktor. Zaczął mówić coś uspokajająco a nawet śmiać się i opowiadać po swojemu jakieś dykteryjki, coś tłumaczyć cichym głosem.  Na spiętą Misię wcale nie zwracał uwagi ani niczego od niej nie chciał. Z jej państwem sobie tylko rozmawiał. Żadnych podejrzanych ruchów nie wykonywał. Z głębokim westchnieniem ułożyła się zatem psina obok moich nóg i wkrótce potem zupełnie rozluźniła. I wcale nie oponowała, gdy kilkanaście minut potem weterynarz obejrzał ją, osłuchał dokładnie oraz wetknął termometr w zadek aby sprawdzić, czy jej niedawne, dziwaczne zachowanie ma podłoże wyłącznie psychiczne czy także fizyczne. 

                                                Misia rozkłada się do głaskania brzuszka
 

   Okazało się, że Misia jest zdrowa jak koń! Rany na szyi i na łapie po niedawnym pogryzieniu przez Hipcię pięknie się zagoiły. A i psychika wydawała się być w zupełnej normie.  Pies na wszystko reagował normalnie. Ja i Cezary odetchnęliśmy głęboko. Postanowiliśmy jednak po powrocie do domu bardziej niż zazwyczaj uważać na psy aby zapobiec ewentualnym dalszym zatargom między siostrami. Trzeba też nam powstrzymywać dominujące zapędy Hipy. Tego naszego gagatka o jakże niewinnym, uroczym spojrzeniu niewiniątka. Bo ona nie tylko Misię chciała sobie podporządkować, ale i własną matkę – łagodną Zuzię oraz nazbyt potulnego ojca - Jacusia. Nie raz byliśmy tego świadkami. Wszak w stadzie każdy powinien znać swoją pozycję i nie łamać panujących w nim reguł. Tylko wówczas przecież panować może spokój, dobro, szacunek wzajemny. Dotyczy to zarówno świata zwierząt, jak i ludzi. Co do tego chyba nikt nie ma żadnych wątpliwości.

                                                                    Misia na spacerze w lesie
 

   A gdyby Misia mogła zrozumieć opowieść weterynarza, wówczas pojęłaby, że jej niedawne uparte, kilkudniowe tkwienie w budzie było jak najzupełniej usprawiedliwione i zrozumiałe. Otóż mówił on nam o tym, że zimą, podczas częstych napadów wilków na gospodarskie psy w naszych okolicach zdarzyło się, że wilcza sfora chciała zagryźć pewną starą, mądrą sukę. Ta jednak weszła do swojej ciasnej budy i stamtąd broniła się tak długo i zajadle, aż z domu wyszedł jej pan i wiatrówką odgonił napastników. Po tym wszystkim jednak dzielna psina przez omal miesiąc nie chciała swej budy opuszczać. Tylko tam czuła się bezpiecznie. Potrzebowała czasu by dojść do siebie…

 

                                                    Kolejna porcja czułości dla Misi

   A tymczasem nasza droga powrotna do domu przebiegała bez żadnych kłopotów. Misia położyła główkę na moich kolanach i nawet nie dyszała nerwowo. W Jaworowie od razu zrobiła siku na trawnik przed domem a potem spotkawszy członków swej psiej rodziny, machając wesoło ogonem na powitanie weszła do domu i jak gdyby nigdy nic położyła się na swoim ulubionym fotelu. Tam zapadła w głęboki sen i spała bardzo długo. A nazajutrz po prostu cieszyła się życiem i swobodą, nie stroniąc jakoś szczególnie od Hipci ani nie przejawiając swoich niedawnych dziwactw. Choć wiadomo, że żaden stan nie trwa wiecznie i pewnie jeszcze nie raz przyjdzie nam rozdzielać zwaśnione psiny albo mitygować ich nastroje. W razie czego czajnik z wodą mam zawsze pod ręką!:-)

 

                                                                       Misia na swoim fotelu

   Jakież z tego zdarzenia wysnuwam wnioski? Ano, jest ich wiele, ale pierwszy, najważniejszy jest taki, że dobrze jest niekiedy podziałać klin klinem. Tak się stało w przypadku Misi, która stres po pogryzieniu z Hipcią przełamała przy pomocy stresu jazdy samochodem i wizyty u weterynarza.

   Dobrze jest się też czasem ruszyć z miejsca. Poszerzyć perspektywy. Odetchnąć innym powietrzem i nabrać dystansu do codzienności. Odpętlić ze swego zapętlenia.

   Kolejny wniosek nasuwa się taki, że wiele jeszcze nie wiemy o naszych psach i uczyć się nam tego przyjdzie jeszcze bardzo długo. Jako i o sobie samych.

                        Jacuś jest z nami od ponad pięciu lat a niekiedy nadal nas zaskakuje
 

   I wreszcie końcowa konstatacja brzmi: dobro ostatecznie zwycięża.  Choć może być strasznie, smutno czy beznadziejnie nie należy się załamywać i bać ani tym strachem nakręcać. Bo gdzieś na dnie jest w zwierzętach i w nas jakaś siła, jakaś busola, która pozwala wrócić do normalności, zapomnieć o tym, co bolało i dręczyło, żyć jak gdyby nigdy nic. A nawet jak ktoś sprawi, że schowamy się do budy, to nie dlatego, że się poddaliśmy, ale dlatego, że potrzebujemy czasu na nabranie sił, na wygojenie ran, na ponowne uwierzenie w siebie…

   A podsumowując: każda kaczka-dziwaczka ma takie samo prawo do życia po swojemu i cieszenia się nim jak pozostałe kaczki. Howgh! A właściwie kwa-kwa!:-)

  

                                      Misia i Hipcia radośnie taplają się w leśnej kałuży

 

piątek, 20 sierpnia 2021

Póki...

 



 

Póki Twa codzienność śpiewa dawną piosnkę

O wschodach, zachodach, deszczach i zieleni

Póki nadal w sercu tony brzmią radosne

Póty świat zewnętrzny tego nie odmieni

 

Póki wstajesz rano z nadzieją wciąż nową

Że ten dzień przyniesie rzeczy dobrych dużo

Póki masz dla bliskich uśmiech, dobre słowo

Póty się nie poddasz najgroźniejszym burzom

 

I chociaż pioruny błyskają za płotem

Choć bywa, truchlejesz, gdy grzmot huknie blisko

To wiesz, że to minie jak zawsze a potem

Będzie świecić słońce, co odmienia wszystko

 

Znowu tak jak lubisz schronisz się w milczeniu

Albo prosto z serca zanucisz do nieba

Pobiegniesz, zatańczysz w świetle albo w cieniu

Ze smakiem się wgryziesz w zwykłą kromkę chleba

 

Zapatrzysz się daleko hen, w balet obłoków

Zasłuchasz w znane trele świerszcza i słowika

Znów odnajdziesz w sobie zagubiony spokój

I będziesz strzec go pilnie, aby nie zanikał

 

Poświęcisz się pracy zwyczajnej, codziennej

Dasz zajęcie dłoniom, duszy cierpliwości

To sposób by nie ulec żadnej mocy ciemnej

Truciźnie coraz gorszych zewsząd wiadomości

 

Niechaj świat się kręci tak jak zawsze lubił

Niechaj bezrozumnie pożera swój ogon

Ale Ty gdzieś z boku trwaj, by nie zagubić

Tego co pozwala nadal zostać sobą

 

Bo póki Twa codzienność śpiewa dawną piosnkę

O wschodach, zachodach, deszczach i zieleni

Póki jeszcze w sercu tony brzmią radosne

Póty świat zewnętrzny tego nie odmieni…

 



   A u nas sezon przetworów owocowych rozpoczęty. Krzewy bzu obficie obwieszone są fioletowymi baldachami. Lada chwila dojrzeją późne maliny. Za moment trzeba będzie zbierać śliwki -węgierki. Zaczynają się czerwienić korale kaliny i jarzębiny. Liliowo kwitnie mięta a złociście wrotycz i dziurawiec. 




 



   Na łąkach za płotem już prawie jesienne przemiany. O zachodzie słońca specyficzne światło dodaje magicznej poświaty najpospolitszym kwiatkom i ziołom. Poranki to mgła, chłód i długo utrzymująca się na trawie wilgoć. A i wieczory są coraz zimniejsze. Psy pół nocy przesypiają w domu a pół na zewnątrz. Rano wesoło witają się z nami, podsuwając  głowy i grzbiety do głaskania a ich sierść jest wilgotna od rosy...












 


   I jeszcze na koniec kojąca duszę piosenka o dziewczynie z plaży Ipanema w Brazylii. Piosenka, która na skutek obejrzenia przepięknych, pełnych słońca fotografii u Marii z bloga  Pakuj walizy   "uczepiła się" mnie od kilku dni!:-) Teraz nawet nieświadomie nucę ją sobie na głos albo w myślach podczas wielogodzinnego obrywania z baldachów czarno-purpurowych owocków dzikiego bzu...

 


 
 

   Oboje z Cezarym oraz z naszymi psiakami pozdrawiamy Was serdecznie, życząc aby udało się Wam w tych trudnych czasach mimo wszystko zachować spokój ducha. Póki tylko się da!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost