niedziela, 22 maja 2022

Pogórzańskie łąki i pola…

 



   Ostatnio wybraliśmy się w okoliczne tereny by nazbierać skrzypu polnego, który zazwyczaj w maju zaczyna gęsto porastać dzikie łąki, miedze oraz skraje pól. Uzbrojeni w wiklinowe koszyki i aparaty fotograficzne zanurzyliśmy się w wolne od zabudowy i bliskości człowieka rejony Pogórza Dynowskiego. 


 


   Okazało się, niestety, że w tym roku niewiele skrzypu rośnie w naszych ulubionych miejscach na wzgórzach z widokiem na Dynów i San. Tam, gdzie jeszcze w ubiegłych latach rozciągały się bezkresne ugory z bogactwem dzikich, polnych ziół i  łanów kwiatków dzisiaj ziemia jest dokładnie zaorana i obsiana pszenicą oraz żytem. Czasy takie, że z uwagi na stale rosnące ceny płodów rolnych oraz na niedobory zbóż i olejów sprowadzanych dotąd z Ukrainy opłaca się wykorzystywać potencjał ziemi uprawnej i hodować na niej co tylko się da. Powraca w te strony zatem jakaś dawno nie widziana tu normalność, czyli zaradność i pracowitość – cechy pamiętane jeszcze dobrze przez ludzi żyjących tutaj przed czasami wejścia do UE. Unia dużo bowiem nam dała, ale dużo też zabrała. W kwestii stosunku do ziemi nauczyła np. rolników brania dopłat za utrzymywanie w spokoju dzikich ugorów (często jako cennych dla natury) oraz za doroczne koszenie dzikich łąk. Natomiast obsiewanie pól, jako i hodowanie zwierząt gospodarskich stało się dla wielu nieopłacalne, zatem w dużej mierze zanikło. Od kiedy tu mieszkam i mam możność rozmawiania z żyjącymi tutaj ludźmi słyszę wzdychania i narzekania, że nie tak powinno rolnictwo wyglądać, że jeszcze w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku okoliczny pejzaż przedstawiał się zupełnie inaczej. O ziemię dbano, obsiewano co się dało i czym się dało. W najbardziej nawet stromych i trudno dostępnych terenach bujnie rosła pszenica, żyto, gryka, jęczmień, buraki, ziemniaki, brukiew i len. W większości gospodarstw hodowano krowy, świnie, owce i konie. Pozyskiwany dzięki tym zwierzętom naturalny nawóz skrzętnie zbierano i każdej jesieni rozsypywano po zaoranych przed zimą polach. Sztucznych nawozów stosowano wówczas niewiele, z uwagi na ich cenę i problemy z kupnem. Dzisiaj znowu wydaje się, że pola uprawne zaczynają wypierać łąki, co z jednej strony jest czymś naturalnym, pożądanym i pożytecznym dla ludzi, ale z drugiej strony niestety zubażającym dla dzikiej roślinności oraz dla zwierząt, które z niej dotąd swobodnie korzystały. Mam jednak nadzieję, że owe zwierzęta jakoś sobie poradzą a ja, jako domorosła zielarka i pasjonatka fotografii jak nie tu, to gdzieś dalej znajdę ciekawe, pełne dzikiej i bujnej roślinności miejsca, że będzie gdzie swobodnie wędrować i bezpiecznie spacerować z psami.

 




   Skrzypu polnego nazbieraliśmy zatem mało, ale na szczęście znacznie więcej udało nam się znaleźć na obrzeżach okolicznych lasów rosnącego tam obficie skrzypu leśnego. Pewnie w miesiącach letnich wyruszymy jeszcze w inne okolice w poszukiwaniu tej cennej zielarsko rośliny. A po cóż nam ten skrzyp? Otóż do różnych celów. Po pierwsze do sporządzenia skrzypowej gnojówki, która po rozcieńczeniu wodą świetnie nadaje się do podlewania warzyw i ich użyźniania, do spryskiwania ogórków i pomidorów oraz roślin kwitnących (zapobiega występowaniu chorób grzybowych i inwazji pasożytów). Po drugie do przygotowywania odwarów i do picia w ziołowych mieszankach leczniczych ( działa przeciwzapalnie, łagodzi bóle reumatyczne i nerwobóle) oraz do płukanek na włosy (zawarta w skrzypie krzemionka wzmacnia włosy i paznokcie).

 


   Załatwiwszy sprawę ze skrzypem  wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy w stronę Jawornika Polskiego, ponieważ tamtejsze okolice zawsze obfitowały w wielobarwne łąki a poza tym o tej porze roku można się tam było spodziewać malowniczego widoku obsianych rzepakiem pól. Czując niedosyt obcowania z dziką naturą mieliśmy nadzieję, że tam nasze zmysły zostaną nagrodzone, gdyż uda się wypatrzeć więcej kolorowych, łąkowych roślin.  I znowu przekonaliśmy się, że tamtejsze okolice gęsto i zachłannie wykorzystano do uprawy rzepaku a dla takich kwiatków jak przetacznik, firletka, macierzanka, jaskier i wrotycz zostały tylko obrzeża pól i nieliczne, małe kawałki ziemi.



 


 No cóż. Tak widocznie musi być. Rozsądni ludzie powinni w tych dziwnych i niepewnych czasach uruchomić swoje zasoby sił, zapobiegliwości i pomysłowości, muszą starać się zadbać o przetrwanie, o jakiś godziwy zarobek. Moim zdaniem tylko ziemia daje jakieś oparcie, jakieś poczucie względnego bezpieczeństwa, że przetrwa się złe czasy i doczeka lepszych.



 

   Fotografując owo jaskrawo żółte, rzepakowe królestwo i zachwycając się jego niewątpliwą urodą rozmyślałam także o tym, że choć zazwyczaj w mediach olej rzepakowy reklamuje się jako nie dość, że tani to jeszcze bardzo zdrowy dla człowieka tłuszcz, to jednak prawda o nim wydaje się inna i jak donoszą naukowe badania zwiększać on może ilość stanów zapalnych w organizmie, występowanie chorób serca, udarów i cukrzycy. Poniżej wklejam link do artykułu na ten temat.

 o szkodliwości oleju rzepakowego

   Obawiam się, że jak zwykle dla zwiększenia sprzedaży jakiegoś produktu sztucznie zwiększa się na niego popyt.  Któż z nas nie pamięta, jak jeszcze niedawno zachwalano wszędzie zdrowotne właściwości margaryny a jako szkodliwe odradzano używanie masła i smalcu.  I dopiero teraz okazuje się, że  jest z tym dokładnie na odwrót, że zawarte w margarynach tłuszcze trans mają wybitnie zły wpływ na nasze organizmy.  Zauważyłam np. iż obecnie wielu youtuberów mówi na swoich vlogach o cennych właściwościach oleju rzepakowego. Niestety niewielu spośród nich przyznaje się do tego, że tworzą tego typu programy na zlecenie producentów oleju rzepakowego i że sowicie płaci się im za taką reklamę. Interesująco mówi na ten temat w jednym z ostatnich swoich vlogów Beata Pawlikowska. 


 

   To samo dotyczy także środków ochrony roślin. Tak powszechnie stosowany do odchwaszczania glifosat, do niedawna reklamowany jako najzupełniej bezpieczny dla człowieka może mieć działanie rakotwórcze. Niestety, większość rolników tę wiadomość lekceważy i nadal wykorzystuje ten specyfik na swoich uprawach uważając, iż korzyści przewyższają ryzyko (swoją drogą, z czymś pewnie się  Wam kojarzy owo stwierdzenie). Często nawet nie wiedzą, że stosują roundup, gdyż ukrywa się on pod wieloma nazwami i występuje w składzie różnych mieszanek chemicznych ( w Polsce znaleźć go można  aż w 83 preparatach chwastobójczych).  Ech! Do niedawna cieszyłam się, że żyję w miarę ekologicznych i wolnych od zanieczyszczeń chemicznych okolicach. Wszak okolicznych łąk nikt dotąd roundupem nie polewał, bo i po co? Jednak w obecnym czasie, gdy tak dużo w tych stronach upraw, obawiam się, że takich czy innych glifosatów używa się w ilościach niebagatelnych (ograniczeniem może być jedynie cena tego typu środków, a z tego co wiem, są one w miarę tanie).  No i jak tu się cieszyć, że tyle sieje się teraz zbóż i roślin okopowych, skoro przy okazji pełne są one przeróżnych trucizn, które szkodzą zarówno ludziom jak i ptakom oraz innym zwierzętom żyjącym na Pogórzu?  Pamiętam, jak jakiś czas temu zatrzymaliśmy się na pewnej stacji benzynowej, gdzie jej odziany w plastikową przyłbicę pracownik obficie polewał roundupem jakieś rachityczne trawki wrastające w chodnik. Nieświadoma tego co się dzieje spokojnie siedziałam w samochodzie tuż obok. Nagle zaczęło mnie drapać w gardle, dusić i dławić. Oczy łzawiły jakby mi ktoś prosto w twarz gazem pieprzowym popsikał. Szybko zamknęłam okno.  To było moje pierwsze i ostatnie jak dotąd tak bliskie spotkanie z tym niebezpiecznym środkiem. 


 

   Płakać mi się chciało ostatnio, gdy niedawno pojawił się tu nowy właściciel terenu po dzikim lasku na górce, po drugiej stronie naszej drogi, tego samego, który wczesną wiosną wycięto. Otóż człek ten uzbrojony w kilkulitrowy rozpylacz spryskał czymś dokładnie porośnięte trawą i ziołami zbocza owej górki. Być może zamierza coś tu siać albo sadzić. Może nawet chce się pobudować? Nie mam pojęcia. Wiem jednak, że środek którego użył do spryskiwania był bardzo mocny i skuteczny jak na roundup przystało. Dziś wszystkie rośliny na owym zboczu są przywiędnięte. I tylko czekać aż spadnie deszcz i cała ta trucizna spłynie rowem na drugą drogi a potem wniknie do naszego ogrodu, do studni…

 


   Sądzę, iż człowiek powinien do wszystkich rozpowszechnianych przez media  informacji podchodzić ostrożnie i rozsądnie. Dziś zalecają mu to, jutro tamto. Dziś komuś opłaca się to, jutro tamto. Coś popularnego i niezbędnego jeszcze wczoraj, dzisiaj staje się niegodną wzmianki rzeczą, nieaktualną i zapomnianą wiadomością z czasów słusznie minionych. Jedne środowiska naukowe zaprzeczają drugim. Jedne koncerny żywnościowe wypierają z rynku drugie. I tylko coraz trudniej zwyczajnemu, dbającemu o zdrowie człowiekowi nie pogubić się w tym wszystkim i nie stracić zaufania do mediów, autorytetów oraz do nowych, niby to naukowych i pewnych odkryć. I coraz trudniej to zdrowie zachować, bo na tak wiele rzeczy nie ma się wpływu a coś jeść i pić przecież trzeba i oddychać takim a nie innym powietrzem…

 


   Stojąc na skraju jednego z tych rzepakowych pól raptem dojrzałam u swoich stóp coś znajomego i wyraźnie z dala błękitniejącego. Nie, nie był to przetacznik, bławatek, bluszczyk kurdybanek ani niezapominajka. Ot, ktoś porzucił w tym miejscu zużytą maseczkę chirurgiczną. Tkwiła tam jako śmieć zakurzona i wdeptana w grudę zeschłej na pieprz ziemi. Ot, taki niepotrzebny już i mam nadzieję pożegnany na zawsze znak naszych dziwnych czasów…

 



piątek, 13 maja 2022

Płynie wiosenny czas…

 



   Wartko i niepostrzeżenie płynie wiosenny czas. Nieomalże z dnia na dzień zmienia się wystrój otoczenia, zróżnicowanych nabierają barw widoki, pojawiają się nowe detale, zapełniają się puste miejsca w ogrodzie, na kwietnikach i na grządkach. Jest coraz piękniej, barwniej, wonniej, cieplej i bujniej. Z delikatnej, nieśmiałej zieleni kwietniowej wszystko w try miga przekształciło się w gęstą, wieloodcieniową zieloność majową. I gdyby nie zdjęcia z pierwszej połowy kwietnia nie uwierzyłabym, że jeszcze miesiąc temu leżał u nas śnieg a o poranku mróz malował trawy na siwo. Ale mam nadzieję, że to było ostateczne pożegnanie z zimą i nie pojawią się już nocne przymrozki. Tym bardziej, że przed nami jeszcze zimni ogrodnicy oraz strasząca chłodem Zośka, więc na posadzenie czekają jeszcze w skrzynkach delikatne sadzonki ogórków, pomidorów, dyni i cukinii.


kwietniowe zawilce wychylające się nieśmiało spod śniegu
 

kwietniowe spacery po lesie
Hipcia po kąpieli w błotnistej kałuży

pierwsze, delikatne liście buków


    Roboty u nas dużo. Jak zwykle wiosną. Jak u każdego, kto mieszka na wsi i chce dbać o gospodarstwo oraz o kawałek swojej ziemi. Dużo czasu zajęło nam zwożenie drewna do czego bardzo przydał się malutki traktorek z przyczepką. Potem trzeba było to drewno zwieźć pod wiatę, przygotować do siania i sadzenia grządki, pobudować i pomalować nowe płotki i pergole, poprzycinać krzewy, poprzesadzać niektóre rośliny, posiać oraz posadzić warzywa i kwiatki. Można by tak wymieniać w nieskończoność. Im ładniejsza pogoda na dworze, tym więcej spędza się czasu poza domem, tym dłużej się też pracuje. I o ile zdrowie pozwoli i los czymś przykro nie zaskoczy tak pewnie będzie aż do późnej jesieni.


kwitnące wspaniale trzy stareńkie jabłonie

 

   Wieczorami człowiek zmęczony i obolały, ale zadowolony z tego, co udało mu się zrobić nie ma siły ani ochoty na siedzenie przy komputerze, na wczytywanie się w bieżące, nadal niestety niezbyt optymistyczne wiadomości. Przed pesymizmem świata ratuje właśnie ta zwyczajna robota w ogrodzie, bo tylko ona przynosi radość, satysfakcję i poczucie sensu oraz sprawczości. Oczywiście i w takim zwyczajnym, bliskim świecie pojawiają się różne zmartwienia, ale mają one raczej inny kaliber, niż te światowe a poza tym można sobie z nimi samodzielnie jakoś poradzić, w przeciwieństwie do tamtych nadmiernie rozdętych przez media, powtarzanych do znudzenia wieści i prognoz nieodmiennie przytłaczających ogromem zagrożeń.



 

 Ot, zmaga się człowiek w swojej malutkiej banieczce codzienności z nadmierną suszą, z koszeniem rosnącej jak na drożdżach trawy, z mszycami i dokuczliwymi muszkami, z upartym kretem i sprytnymi nornicami, plagą kleszczy, z drzazgą w dłoni, z przypieczonym ostrym słońcem karkiem, z bolącym kręgosłupem, itp., itd.  Ale to są problemy będące częścią zwykłego życia w bliskości natury a przez to coroczne, powtarzające się i nie obezwładniające swoją mocą i uczuciem beznadziei.



 

czosnek niedźwiedzi


majowy stokrotkowo-mniszkowy raj

   Żyje się więc, po prostu żyje i działa na tyle, na ile uporu i sił starcza. A przy tym stara się doceniać każdą chwilę, nawet tę, gdy coś boli, dokucza, swędzi, gdy z nagła dopadają jakieś wspomnienia i smutki, gdy skrzypi w stawach a pot spływa ciurkiem po plecach. I tak biegnie dzień za dniem. A maj powoli wkracza w swoją pełnię…



Pozdrawiamy Was serdecznie z majowego Jaworowa!:-)

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost