wtorek, 26 kwietnia 2016

Muzyka jest miłością...



    U nas pogoda nadal w kratkę. W czasie deszczu i zimnych porywów wiatru nie da się wytrzymać zbyt długo na dworze. Ale nie ma zmartwienia, bo dzięki temu jest czas na inne przyjemności!:-) Na przykład na wymyślanie polskich słów do piosenek!  I oto kolejny utwór muzyczny z moimi słowami napisany pod wpływem melodii, która mnie oczarowała. Melodii, która pochodzi z kolejnego, fantastycznego serialu koreańskiego pt. "Secret garden". Gdybyście w wolnej chwili chcieli się zrelaksować, wzruszyć, zabawić czy też odpłynąć w inne rejony myśli i dziania szczerze polecam jego obejrzenie. To obfitująca w wiele zwrotów akcji współczesna komedia romantyczna. Jedną z głównych ról gra tam Ha Ji -won - wspaniała odtwórczyni głównej roli w dramie "Cesarzowa Ki". Łatwo można ten film znaleźć w necie.

   Jak zwykle serdecznie zapraszam do wspólnego śpiewania!:-)) 

    Oto  link do podkładu muzycznego  a poniżej piosenka i tekst do niej.



 Muzyka jest miłością


Przypływa czułym dźwiękiem
I zabiera w dal
Ogarnia słodkim lękiem
Budzi cichy żal
Może wzruszyć, przejąć tak
Jak marzenie w dobrych snach
Rozbłysnąć iskrą w duszy
Zwolnić czasu piach

Muzyka jest miłością
To czar, co rodzi się wśród gwiazd
I mknie do serc
A potem spływa w żyły
Dodaje nowej siły
Łagodnieje rzeczywistość
Wraca dawny sens

Muzyka jest nadzieją
Tak jak wiatr, co odgania cień chmur
Leczy troskę i ból
Zanurza w ciepły nurt
Ożywia to, co było
Każe płynąć łzom…

Wspominasz tę piosenkę
Której moc wciąż trwa
I słowa najpiękniejsze
Tę spełnioną baśń
Chociaż dzisiaj inny świat
Żyje magia dawnych lat
Wystarczy spojrzeć w oczy
Wszystko czeka tam

Bo miłość jest muzyką
Co brzmi i w gniewie i we łzach
I płynie w dal
W dni żalu i milczenia
Gdzie budzi dźwięk wzruszenia
I nie waha się wybaczać, zapominać zło

Bo miłość jest nadzieją
Tak jak wiatr, co odgania cień chmur
Leczy smutek i ból
Zanurza w ciepły nurt
Ożywia to, co było
Każe płynąć łzom…

Możesz wątpić w moc tych dźwięków
Własny słuch
Bać się nawet, że zaginął w tobie duch
Ale przecież w końcu budzisz się znów

Muzyka jest miłością
To czar, co rodzi się wśród gwiazd
I mknie do serc
A potem spływa w żyły
Dodaje nowej siły
Łagodnieje rzeczywistość
Wraca dawny sens

Bo miłość jest nadzieją
 Tak jak wiatr, co odgania cień chmur
Leczy troskę i ból
Zanurza w ciepły nurt
Ożywia to, co było
Każe płynąć łzom…



                                                dla Cezarego!:-))*

sobota, 16 kwietnia 2016

Historia kózki Brykuski, cz.2





 -  Obudź się! Ależ z ciebie śpioch! – usłyszałam zirytowany głos mojej koleżanki.



   Zerwałam się na równe nogi. Słońce porannymi promieniami malowało ściany koziarni na złote odcienie. Gdzieś z zewnątrz dobiegały głośne gdakania kur. A pod powałą, w przylepionym do stropu gnieździe świergotały czarne ptaszki i wyciągały rozdziawione dzioby do swej mamy, która wkładała w nie jakieś smakołyki. Od razu i ja poczułam się głodna. Zaczęłam skubać siano. Miałam też ochotę na owies, którego resztki zostały w korytku od wczoraj, ale zajadająca się nim właśnie kózka nie pozwoliła mi się nawet do niego zbliżyć.

- Dam ci od razu pierwszą lekcję dobrego zachowania! – wymamrotała z pyskiem pełnym owsa.

- Najpierw ja muszę się porządnie najeść. Dopiero potem ty możesz wyjeść to, co zostanie. Jestem starsza od ciebie i mądrzejsza. Jeśli chcesz żyć ze mną w zgodzie, to musisz się mnie słuchać i już.

- Dobrze! – odrzekłam potulnie zgadzając się na wszystko. Dopiero teraz, za dnia mogłam się tamtej dobrze przyjrzeć. Była to szara, chuda kózka. A na czole, między rogami wyrastała jej biała, śmieszna grzywka.

- Jak masz na imię? Bo ja Brykuska! – powiedziałam kręcąc przyjaźnie ogonkiem.

- Wszyscy tu mówią na mnie Siwa. To pewnie tak się nazywam. A Ty, skąd masz takie głupie imię „Brykuska”? – odparła tamta odzyskując pewność siebie i śmiejąc się ze mnie szyderczo.



   Nie zdążyłam jej jednak odpowiedzieć, bo oto do koziarni weszła gospodyni i jej córeczka Basia. Niosły wiadra z wodą, marchewki i buraki. Na ten widok nieco sennie przeżuwające dotąd siano kozy ożywiły się i z niecierpliwością podbiegły do korytek dopominając się porannej porcji smakołyków. Także Siwa doczekać się nie mogła śniadania, choć przed chwilą objadła się owsem. A mnie wcale nie zależało na jedzeniu. Biegłam ku Basi. Chciałam jak najszybciej poczuć jej zapach, polizać dłonie, wtulić się w miękką kurtkę.



- Brykuska moja kochana! Dzień dobry kózko! No, jak ci tu jest? Chyba wszystko dobrze, prawda? – wołała dziewczynka całując mnie w czółko i głaszcząc po karku.

- Zdaje mi się, żeś od wczoraj urosła! Prawda mamusiu, że Brykuska jest jakaś większa? – śmiała się, widząc jak stojąc na tylnych nogach bez trudu sięgam do jej kieszeni, gdzie spodziewałam się znaleźć jakieś łakocie.

- Och, ty łakomczuszko! Nie mam tam nic dla ciebie! – chichotała Basia.

- Basiu! Czas zbierać się do szkoły! – powiedziała w końcu jej mama, kończąc poranny obrządek i przerywając nasze wspaniałe, wspólne chwile.



   Basia uściskała mnie na pożegnanie i podskakując wesoło wybiegła z koziarni. Tymczasem ja ociągając się wróciłam do miejsca, gdzie stała moja starsza koleżanka Siwa i chrupała ze smakiem wielkie jabłko, obracając je sobie zgrabnie nogą.

- Ach, to taka z ciebie pieszczoszka i ulubienica! – syknęła ze złością na mój widok.

- Tutaj nikt cię nie będzie rozpieszczał! Rozumiesz? A jak jeszcze raz zobaczę, że tak się do ludzi przymilasz, to mnie popamiętasz!

- Przecież ja nic złego nie zrobiłam! – zawołałam przerażona pogróżkami Siwej.

- Znamy się z Basią dobrze, bo mieszkałam w jej pokoju! – próbowałam wyjaśnić wszystko zazdrosnej koleżance. Jednak tamta coraz bardziej na mnie wściekła usiłowała wyskubać mi sierść z ogonka. Uciekałam przed nią po całej koziarni, nie mając gdzie się schować. Z każdego kąta spoglądały na mnie nieprzychylnie inne kozy. Na mój widok pochylały ostrzegawczo głowy i pokazywały jak wielkie mają rogi. Wreszcie dopadłam tego samego żłobu, pod którym schowałam się poprzedniego wieczora. Tam wcisnęłam się najgłębiej, jak tylko się dało i bojąc się głośniej odetchnąć obserwowałam otoczenie.

- Ach! Tutaj jesteś ty mała uciekinierko! – wydyszała w końcu Siwa znalazłszy mnie po jakimś czasie.

- Możesz wracać do naszego kąta. Obiecuję, że nic Ci nie zrobię, ale przyrzeknij mi, że nigdy więcej nie będziesz się już tak do ludzi łasić. Obiecujesz?

- Obiecuję! – wyszeptałam przerażona a potem wylazłam spod żłobu i stanęłam przy Siwej opuszczając pokornie głowę.

- Tam masz marchewkę! Możesz zjeść, bo ja za nią nie przepadam – rzekła łaskawie, gdy wróciłyśmy do naszego boksu. A potem zagarniając pyszczkiem jabłko przestała zwracać na mnie uwagę. Westchnęłam i bez apetytu zajęłam się swoją marchewką…



   I tak toczyły się podobne do siebie dni. Rano przychodziła do nas gospodyni z Basią. Ale starałam się nie reagować na wołania dziewczynki. Pomna na to, co powiedziała Siwa udawałam, że nie słyszę, choć serce rwało mi się do mojej dawnej przyjaciółki. I choć tęskniłam za pieszczotami Basi, to za bardzo bałam się Siwej by się jej narażać.



   Któregoś poranka Basia rozejrzała się wokół i znowu nigdzie mnie nie dostrzegając ze smutkiem spytała matkę, dlaczego Brykuska o niej zapomniała? Czy przestała ją już lubić? Gospodyni wzruszyła ramionami a potem szepnęła na pocieszenie:



- Koza to tylko koza. Czegoż można się po niej spodziewać?

- Ale nie smuć się tym, córuś. Nie warto! U naszej sąsiadki suka spaniela niedawno się oszczeniła. Widziałaś, jakie ma śliczne pieski?

- To mogę teraz tam pójść, mamusiu? – Basia aż podskoczyła z radości i natychmiast zapomniała o mnie.

- A pewnie! Leć tam, tylko uważaj, żebyś się na błocie nie wywaliła. Strasznie mokra jest tegoroczna wiosna. – odrzekła jej matka podnosząc się z zydelka, na którym siedziała dojąc białą, najbardziej mleczną kozę.



   Od tej pory Basia zupełnie przestała interesować się moim losem. Czasem obserwowałam ją przez szpary w deskach koziarni, jak bawi się radośnie z białym pieskiem na podwórku. A on skacze do jej twarzy i liże różowym języczkiem.  Za mną najwidoczniej już nie tęskniła.



   Moją stałą towarzyszką i przewodniczką po świecie kóz była Siwa. Opowiadała mi o wszystkim, co każda kózka wiedzieć powinna. Tłumaczyła, kto jest w stadzie najważniejszy. Kogo należy szczególnie szanować i kogo się bać a kto nic nie znaczy. Z czasem nabrałam do Siwej zaufania i nauczyłam się tak postępować by jej nie drażnić. Wystarczało, że podporządkowałam się jej we wszystkim i nie przekraczałam wyznaczonych mi granic.

    Pewnego wieczoru, gdy moja koleżanka najedzona i zadowolona leżała blisko mnie odważyłam się zapytać o jej historię.

- Nie ma wiele do opowiadania – westchnęła tamta.

- Przyszłam na świat zimą. Jako pierwsza z tegorocznych kóz. Moja mama chorowała na zapalenie wymienia i nie mogła mnie karmić. Przez jakiś czas karmiła mnie ciocia Białka. O, widzisz, to ta wielka koza z pierwszego boksu. Ale potem i ona się rozchorowała. Próbowałam zbliżyć się wtedy do innych kóz, ale…

- Kozy nie znosiły mnie. Wołały na mój widok, że to ja przynoszę im pecha i to przeze mnie chorują! Szybko musiałam nauczyć się jeść siano i obywać bez mleka.

- Dlatego taka ze mnie chudzina! – szepnęła wstydliwie, pokazując mi swój kościsty grzbiet.

- Ale, mimo wszystko, jestem bardzo silna! – zawołała chwilę potem, jakby głupio jej się zrobiło, że tak mi się zwierzyła.

- I potrafię ci dobrze przyłożyć, jak nie będziesz mnie słuchać! – ostrzegła. Następnie odwróciła się ode mnie, najwidoczniej nie mając już ochoty na dalsze zwierzenia.

Zrobiło mi smutno i żal. Los Siwej był tak podobny do mojego. Nadal robiłam wszystko, by zaprzyjaźnić się z nią, by nareszcie mnie polubiła. Ale Siwa rzadko kiedy była ze mnie zadowolona…



                                      ***




    Tymczasem wiosna nareszcie zrobiła się pogodna i ciepła. Na łące zaczęły pojawiać się przeróżne kwiatki, które kozy na wyścigi wyskubywały. Koźlęta wyrosły i każdego dnia kilkoro z nich znikało z koziarni. Pytałam Siwą, co się z nimi dzieje. Nie wiedziała albo nie chciała się do tego przyznać.

- A po co ci to wiedzieć? – prychała.

- Przyjdzie pora, to się dowiesz! – kończyła wszelkie dyskusje i udawała, że wcale jej ten temat nie interesuje, chociaż za każdym razem, gdy gospodyni wynosiła koźlęta z koziarni spoglądała na to niespokojnie i nerwowo strzygła uszami.



   Już coraz mniej maluchów było w naszym wielkim, pachnącym sianem pomieszczeniu. Kozie matki przez chwilę tęskniły za swymi dziećmi i głośno mecząc bodły drewniane przepierzenia boksów. Wkrótce jednak uspokajały się, zapominały i wracały do leniwego pasienia. Tylko ich niechęć do mnie i Siwej nie mijała. Nauczyłam się więc nie wchodzić im w drogę, by nie narażać się na ich bodnięcia i ugryzienia. Nie szukałam też więcej towarzystwa swojej mamy. Czasem tylko podglądałam z daleka jak strofuje mego brata, gdy ten za mocno przyssał się do jej wymienia albo porwał smakowity kawałek jabłka. Niedługo potem także i mój brat zniknął z koziarni. I słyszałam, jak mama zwierzyła się białej kozie, że najwyższa już była na to pora, bo strasznie ją przy ssaniu mleka gryzł.



    Pewnego dnia nasza gospodyni przyprowadziła do koziarni dwoje obcych ludzi. Wysoki, brodaty mężczyzna rozglądał się z ciekawością i co chwilę brał na ręce jakieś koźlę. Śmiał się przy tym i żartował a koźlęta meczały i wyrywały się do matek. Towarzysząca mu, jasnowłosa kobieta nic nie mówiła. Przechadzała się tylko po miękkiej, wyłożonej sianem podłodze i wyglądała jakby kogoś lub czegoś szukała.



- Bardzo długo nie dawałam się mężowi na kozę namówić. Bo przecież dość mamy w gospodarstwie roboty, a tu jeszcze kolejny obowiązek na głowie! – powiedziała w końcu, gdy gospodyni zapytała ją o to, jakiej kozy szuka.

- Myślę, że to powinna być młodziutka kózka. Żeby szybko przyzwyczaiła się do nowego miejsca. Żeby nauczyła się z nami chodzić na spacery! – dodała.

- Och, z kozą na spacery? – zaśmiała się gospodyni – A to nie lepiej pieska kupić?

- Pieska już mamy. Mieszkamy blisko lasu i codziennie razem tam chodzimy. Bardzo to lubimy. Wydaje się nam, iż kozę też można nauczyć takich spacerów. Z tego, co słyszałam, to dość mądre zwierzęta! – odrzekła jasnowłosa pani.

- Niby to mądre, ale pamięć krótką mają! – westchnęła gospodyni zbliżając się do boksu, w którym stałyśmy przy paśniku razem z Siwą.

- No i tu mam na to przykład! Patrzcie państwo na tę czarną kozę! Razem z córką wychowałam ją na butelce, bo własna matka karmić jej nie chciała. W domu z nami mieszkała. Jak pieska ją traktowaliśmy. A jak tylko zamieszkała w koziarni, to zaraz o nas zapomniała. Już nawet na imię nie reaguje! – opowiadała kobieta a zbliżywszy się do mnie wyciągnęła dłoń i zawołała:

- A co Brykuska? Pamiętasz ty coś jeszcze?– słysząc swoje imię popatrzyłam na nią niepewnie przestępując z nogi na nogę. Zerknęłam też niespokojnie na Siwą. Udawała, że nic nie słyszy przeżuwając leniwie kawałek ziemniaka. Wobec tego przyjrzałam się tym dwojgu, stojącym tuż za gospodynią ludziom.  Uśmiechali się a kobieta uklęknąwszy na sianie i patrząc na mnie powtarzała cichutko i śpiewnie:



- Brykuska, Brykuska…Taka śliczna, ale nieśmiała z Ciebie kózka… Ale wszystko będzie dobrze, malutka….Tylko sierść masz matową. Trzeba będzie cię uczesać, wypieścić, na trawce świeżej popaść – szeptała patrząc mi serdecznie w oczy i wyciągając w moim kierunku dłonie.



   A wtedy coś sprawiło, że nabrałam odwagi i powoli podeszłam do tej obcej pani.  Obwąchałam jej ręce, pozwoliłam się pogłaskać a nawet stanęłam na tylne nogi i spróbowałam wsadzić pyszczek do przewieszonej przez ramię torby tej kobiety. Było coś w jej zapachu, co przypominało mi Basię. Wbrew oburzonemu parskaniu stojącej z tyłu Siwej nie chciało mi się od tej jasnowłosej pani odchodzić. Klęcząc na sianie miła kobieta pieściła mnie czule. A ja ssałam mocno jej kciuk aż oczy przymykając przy tym z rozkoszy…



- No dobrze! To wobec tego weźmiemy tę czarną kózkę! – zawołała ocierając rękawem kurtki oczy, najwidoczniej ucieszona moim zachowaniem jasnowłosa.

- Ale wiesz co, Czarek? – zwróciła się do męża – Zdaje mi się, że te dwie kozy są ze sobą bardzo zaprzyjaźnione. No zobacz tylko, jak tamta patrzy! Jakby jej serce miało pęknąć!

- Nie ma rady! Musimy wziąć obie! – zdecydowała i odetchnęła głęboko, jakby nareszcie udało jej się zrzucić jakiś ciężar z serca.

- Oj, Ola! Najpierw nie chciałaś żadnej kozy a teraz chcesz dwie? – zdziwił się nazwany Czarkiem brodaty mężczyzna.

- Ale dobrze! Czemu nie? Możemy wziąć i tamtą! – roześmiał się patrząc na uważnie strzygącą uszami Siwą.



- Ja państwa ostrzegam! Z tej siwej kozulki, to nie będziecie mieć żadnego pożytku. Zobaczcie, jakie toto kościste. I złe przy tym, że bez kija nie podchodź!

- Radziłabym wziąć inną! Najładniejsze koźlątka wprawdzie już sprzedałam, ale mam tu taką jedną, co by się wam nadała. Łaciata i grubiutka. O tam siedzi. Z matką! – zawołała gospodyni pokazując tym ludziom śliczne koźlątko z sąsiedniego boksu.



- Ja już zdecydowałam! Bierzemy Brykuskę i tę jej przyjaciółkę! – powiedziała stanowczo jasnowłosa pani i podeszła do Siwej by ją także pogłaskać. O dziwo, widząc to siwa kózka nie przestraszyła się ani nawet nie chciała bodnąć. Nie dowierzając w swoje szczęście stała spokojnie i z radością poddawała się delikatnym pieszczotom kobiety.



   Potem jasnowłosa wzięła mnie na ręce i zaniosła do czarnego samochodu. Natomiast Siwą idąc tuż za nami brodaty mężczyzna prowadził na sznurku. Była już za ciężka by ją nosić. Ale nie protestowała. Szła grzecznie pomekując tylko cichutko. W aucie tych sympatycznych ludzi ułożyłam się wygodnie na kolanach Oli a Siwa stanęła obok na miękkim siedzeniu i drżąc ze strachu nasłuchiwała warkotliwego szumu silnika.

- Do widzenia! I niech się dobrze chowają! – wołała gospodyni i machała nam ręką na pożegnanie.

  Wówczas po raz ostatni widziałam ją i jej gospodarstwo. Jednak nie było mi smutno. Czułam, że czeka na mnie nowa przygoda!



   Pokazałam Wam podzielony na dwie części fragment dłuższej opowieści napisanej kiedyś na pewien konkurs na książkę dla dzieci i młodzieży. Może kiedyś uda mi się jakimś cudem wydać tę historię. Dlatego nie chcę tutaj publikować jej w całości. Jeśli jednak bylibyście ciekawi dalszych losów Brykuski i Siwej (zwanej potem przez nas Popiołką) możecie siegnąć do postów z 2013 roku. Także i potem dużo pisałam o naszych kózkach.
   Serdecznie dziękuję za czas, który poświeciliście na lekturę tej opowieści oraz za wszystkie komentarze!:-))

czwartek, 14 kwietnia 2016

Historia kózki Brykuski


   Tegoroczna wiosna jest wielce kapryśna i po dwóch dniach słonka znowu postanowiła obdarzyć nas chłodem i deszczem. Przed chwilą zaledwie mżyło.Teraz leje jak z cebra! Niebo zaciągniete sinymi chmurami. A jeszcze wczoraj pod wieczór siedziałam sobie w błogim ciepełku na łące i opalając piegowaty nos obserwowałam moje kozie stadko. Dostrzegajac po raz kolejny jak złośliwe jest zachowanie Brykuski względem jej córeczki, jak szczypie ją, bodzie i brutalnie odtrąca przypomniałam sobie o napisanej przeze mnie jakiś czas temu historii. Rzecz o dzieciństwie mojej czarnej kózki Brykuski. O jej przygodach, o czasach kiedy musiała przejść wiele ciężkich a nawet smutnych chwil odtrącana przez własną matkę, samotna w koziarni pełnej wrogich czy też obojętnie nastawionych kóz. A ponieważ to dość długa opowieść dzisiaj pokażę Wam pierwszą jej część. Mam nadzieję, iż w nawale wiosennych prac i porządków, znajdziecie chwilę aby poczytać trochę i mieć ochotę na więcej!:-))



                               Historia kózki Brykuski, cz.1



- Pierwsze moje wspomnienie?

- Leżę mokra i drżąca w stajni na sianie. Właśnie się urodziłam. Czuję zapach mojej mamy. Czekam na nią. Ona zajmuje się moim wcześniej urodzonym braciszkiem. Wylizuje go dokładnie. Mówi mu, że jest śliczny i słodki. A on przy pomocy mamy stawia swoje pierwsze kroki. I chwilę potem zaczyna ssać mleko. Przełykam głośno ślinę. W pustym brzuszku burczy mi głośno. W półmroku panującym wokół dostrzegam, iż jest tu wiele innych kóz. Żadna z nich nie zwraca na mnie uwagi. Jedne zajmują się swymi maleństwami. Inne żują siano albo drapią się po grzbietach rogami. Niektóre z koźląt są już na tyle duże by biegać, bawić się ze sobą i skakać wesoło. Meczą, gdy nie uda im się wskoczyć na żłób czy dosięgnąć do paśnika z sianem. Większość maluchów śpi zagrzebana w sianie. Ich matki są blisko.

- Mamo, mamusiu! Zimno mi! – wołam wreszcie, bo chyba mama całkiem o mnie zapomniała. Próbuję wstać, ale jestem na to zbyt słaba. Mama skończywszy karmić mego brata zerka na mnie niechętnie i mruczy zirytowana.

- Teraz karmię. Musisz poczekać.



   Ale ja nie mogę dłużej czekać, bo chociaż leżę na miękkim sianku chłód przenika mnie na wskroś. Wreszcie brat najadł się i mama z ociąganiem podeszła do mnie. Obwąchała dokładnie pod ogonkiem. Trąciła pyskiem. A potem powiedziała:

- Nic z ciebie nie będzie! – i odeszła, nie wylizawszy mnie tak jak brata, nie dając mi się napić mleka. Zadrżałam z głodu i chłodu. Zapłakałam żałośnie.

Moja piękna, czarno-biała mama nie zwracała już jednak na mnie uwagi. Lizała z zapałem mojego szaro-czarnego braciszka.

- A Jagoda znowu urodziła takie czarne brzydactwo, jak w zeszłym roku! – usłyszałam szept kozy z sąsiedniego boksu.

- Nie dziwota, że patrzeć na tę małą nie może! – odrzekła inna koza a potem z dumą zajęła się swym białym koźlaczkiem.

Aż dech zaparło mi z przerażenia. To chyba ja byłam tym „czarnym brzydactwem”! A więc to dlatego mama mnie nie chciała…

Zrobiło mi się tak bardzo smutno, że zamknęłam oczy i nie chciałam ich już nigdy więcej otworzyć. Wówczas usłyszałam głos gospodyni.



- Ach, ty biedaczko! Toż ty ledwie dychasz! Mama cię nie wylizała. Nie wiem, czy coś z ciebie będzie! –  gospodyni wzięła mnie na ręce i troskliwie wycierała miękką szmatką. A kiedy już się rozgrzałam i poczułam silniejsza ta dobra kobieta pomogła mi się podnieść i podstawiła pod brzuch mamy, bym mogła napić się mleka. Jednak ona natychmiast bodnęła mnie z całej siły. Och, jak to zabolało!

- O ty paskudo! Ty niedobra kozo! – krzyknęła gospodyni – Własne dziecko krzywdzisz? Taka z ciebie matka?! – a potem ciężko wzdychając wzięła mnie na ręce i owinęła swoim mięciutkim swetrem. Z daleka słyszałam jeszcze pełne złości meczenie mojej mamy i ciche pobekiwanie braciszka...



                             * * *



   Gospodyni niosła mnie idąc szybko po chrzęszczącym, białym puchu leżącym na podwórku. Powietrze pachniało tu zupełnie inaczej niż w koziarni. Było lodowate i pełne kłujących mnie w nos igiełek. Drżąc przylgnęłam mocniej do ciepłych ramion niosącego mnie człowieka.

Wreszcie dotarłyśmy do ciepłego wnętrza ludzkiego domu. Tam przywitała mnie jaskrawa jasność i gwar. Kilka osób siedziało naprzeciwko wielkiego, grającego pudełka i wpatrywało się z ciekawością w migające tam obrazki.

- No i co tam? Skończone już nareszcie wykoty? – nie odrywając nawet wzroku od owego pudła zapytał starszy mężczyzna.

- Skończone! Urodziły się ostatnie bliźnięta! – odparła gospodyni – Ale wyobraź sobie, że koza Jagoda, tak jak w zeszłym roku nie chciała przyjąć jednego ze swoich koźląt. Oj, niedobry charakter ma ta kozula. Pozbyłabym się jej chętnie, gdyby nie była taka mleczna!

- Dzieciaki, patrzcie, jaką śliczną czarnulkę do domu przyniosłam! – zawołała wesoło trzymająca mnie mocno kobieta i odwinęła sweter, by było lepiej widać, co jest w środku.

Wtedy podbiegła do mnie mała, ciemnowłosa dziewczynka i nachyliwszy się nade mną zawołała:

- Jaka cudna kózka! Cała czarna! Mamo, daj mi ją na ręce!

- Pokażcie i mnie! – krzyczał biegnący za nią pyzaty chłopiec.

- Brzydula! Czarna jak noc! Baśka! Jeszcze ci tylko czarnego kota trzeba i już będziesz mogła zostać czarownicą! – zaśmiał się drwiąco na mój widok.

- Nieprawda! Jest słodka! A ty Wojtek jesteś głupi! Mężczyźni nic a nic się na urodzie nie znają! – orzekła dziewczynka i ucałowała mnie prosto w guza, którego nabiłam sobie przy upadku w koziarni.

- No dobrze, weź ją Basiu! Tylko delikatnie! Nie wiem, czy przeżyje, bo ją Jagoda tak bodnęła, że aż się w główkę uderzyła – westchnęła z troską jej mama.

- Mamusiu! Ona nie ma żadnej rany na głowie! Patrzcie, jaka ślicznota z niej!– piszczała nazwana Basią dziewczynka i ściskała mnie mocno. Jej brat natomiast znudziwszy się mną przysiadł się do ojca i znowu razem wpatrywali się w ryczące głośno pudło z ruchomymi obrazkami.

- Trzeba ją napoić mlekiem, bo słaba. Pójdę udoić trochę od jej mamy a ty Basiu poszukaj tej butelki ze smoczkiem, co nam się w zeszłym roku przydała – rzekła gospodyni i wziąwszy ze sobą wiaderko wyszła z domu. Tymczasem dziewczynka pobiegła ze mną na rękach do małego pokoiku, gdzie zabrała się za przeszukiwanie pudła z zabawkami. Wywaliła na podłogę cały ich stos a butelki jak nie było, tak nie było.

- Polecę na strych. Na pewno tam znajdę butelkę ze smoczkiem! – zdecydowała wreszcie kładąc mnie pośród tego bałaganu.

Leżałam cichutko spoglądając ze strachem w wielkie, nieruchome oczy lalek i w błyszczące ślepia dużego, puszystego stwora z wielką, pełną zębów paszczą.

- Dzień dobry państwu! – szepnęłam wreszcie, bo dziwnie mi tak było, gdy wpatrywali się we mnie bez słowa.

Nic nie odrzekli. W ich spojrzeniach była zupełna obojętność. Zadrżałam. Przypomniało mi się, że i mama tak właśnie dzisiaj na mnie popatrzyła.

- Mamo! Gdzie jesteś? – zapłakałam a potem wytężywszy wszystkie siły, wyswobodziłam się ze swetra gospodyni i pierwszy raz stanęłam na swych drżących nogach. Ale nie widział tego nikt poza porozrzucanymi po pokoju zabawkami. Nikt nie usłyszał też mojego wołania. Z drugiego pokoju dobiegał tylko szum tego wielkiego pudła. Słychać też było głos tamtego chłopca, który wołał raz po raz:

- Gol! Nareszcie gol! Prawda tatusiu, że nasi wygrają? Muszą wygrać!



Kiwając się i upadając kilka razy nieporadnie podeszłam do drzwi. Postanowiłam koniecznie znaleźć drogę do mamy. Pewnie mamusia teraz tęskni za mą. I gdy wrócę wyliże mnie i nakarmi. Pozwoli położyć się przy swoim boku. Zaśniemy razem, we troje z braciszkiem.

- Mamusiu! Idę do ciebie! – zameczałam głośno. Wówczas coś zatupało głośno i ze stromych schodów naprzeciwko zbiegła ta dziewczynka Basia. W jednej rączce niosła butelkę a w drugiej wielki koszyk.

- A ty kózko, gdzie się wybierasz! – zaśmiała się na mój widok i pochwyciwszy mnie znów w ramiona poszła do kuchni, gdzie już czekała już na nas jej mama.

- No dawaj, szybko butelkę, póki mleko ciepłe! – rzekła gospodyni. I już po chwili wkładała mi w pyszczek miękki przedmiot, z którego po naciśnięciu poleciało słodkie, ciepłe mleko.

- Mamusiu! A dlaczego to mleko jest takie żółte? I czemu kózka nie leży przy karmieniu jak dzidziuś? – dopytywała się Basia przejmując od matki butelkę i podając mi ją w ten sposób bym stojąc na jej kolanach wyciągała pyszczek ku górze, ku temu wspaniałemu mleku.

- Na początku mleko zawsze jest gęste i żółte. Na takie mleko, które matka wytwarza dla swojego dziecka tuż po porodzie mówi się „siara”. To płyn pełen witamin i różnych składników odżywczych potrzebnych dla noworodka. Ale po kilku dniach zmieni odcień i będzie tak białe, jak mleko od krowy – odrzekła mama Basi.

- Trzeba karmić koźlęta w takiej właśnie, pionowej pozycji, bo one mają inaczej zbudowany przełyk niż ludzie. A gdyby je poić tak, jak ludzkie niemowlęta, czyli na leżąco, zakrztusiłyby się i udusiły – wytłumaczyła córeczce a potem widząc, że opróżniłam całą butelkę uśmiechnęła się i powiedziała:

- Ależ z tej małej żarłoczek! Ale to dobrze! Znaczy, że zdrowa. Teraz na pewno będzie chciała pospać.

- No właśnie znalazłam na strychu taki stary koszyk wiklinowy po kocie! Teraz przyda się dla naszego maleństwa!- oznajmiła radośnie dziewczynka.

- A gdzie ty chcesz go postawić? Mam nadzieję, że nie w swoim pokoju?! – kobieta zmarszczyła brwi i zerknęła na mnie podejrzliwie jakbym miała zaraz coś zepsuć albo spsocić.

- Myślałam, że właśnie przy mnie będzie jej najlepiej. Pozwól mamusiu! -  dziecko spojrzało w oczy matki tak błagalnie, że tamta natychmiast zmiękła.

- Zgoda, ale tylko na jedną noc. Musimy wymyślić dla małej coś lepszego. Nie można przecież z domu zrobić koziarni! – zawołała a potem cmoknąwszy w czoło swoją córkę znowu zajęła się mieszaniem.

- Na razie Basiu włóż kózkę do koszyka i postaw tu, przy piecu, żeby jej było ciepło. I rozłóż talerze na stole. Kolacja już prawie gotowa.



Rzeczywiście, bardzo już byłam senna. Zwinęłam się w kłębek, chowając nos w sianku, którym wyścielony był koszyk i zapadłam w długi, męczący sen.

W jakiś czas potem Basia wyniosła mnie do swego pokoju. Tam ustawiła koszyk obok swojego łóżka a potem rozebrała się i wskoczyła pod kołderkę.

- Śpij mała kózko! Jutro wymyślę Ci imię! A teraz dobranoc! – szeptała, głaszcząc mnie po główce.



   Westchnęłam i zasnęłam prawie natychmiast. Byłam bardzo zmęczona. Niedługo potem jednak obudził mnie szloch tej dziewczynki, która spała bardzo niespokojnie. Miotała się na łóżku i płakała, powtarzając raz po raz:

- Mamusiu, nie zostawiaj mnie… - zrobiło mi się jej strasznie żal i chciałam tę Basię jakoś uspokoić. Liznęłam czule, wystającą spod kołdry rączkę dziewczynki i zameczałam głośno:

- Nie płacz dziewczynko! Jestem tutaj, przy tobie!



Wtedy do pokoju weszła mama Basi i zapaliwszy lampkę, usiadła przy córeczce a potem obudziła ją potrząsając i przytulając mocno.

- Basieńko! Miałaś zły sen. Nie płacz, kochanie!

- Śniło mi się, że mnie nie chciałaś. Tak, jak nasza Jagoda swego dziecka nie chciała. Jak dobrze, że jesteś! – szeptała dziewczynka i ściskała ręce matki.

- Czemu kozy czasem nie kochają swoich dzieci? – pytała i pochlipując jeszcze nachyliła się by głaskać mnie po główce.

- Sama nie wiem, córeczko. Może koza czuje, że nie da rady wykarmić dwojga maleństw? Tak się niekiedy zdarza i nic nie można na to poradzić. W świecie zwierząt panują surowe prawa. Przetrwają tylko najsilniejsi.

-Ale nie martw się. Wykarmimy tę małą kózkę. Zaopiekujemy się nią i wszystko będzie dobrze, tak?

- Tak, mamusiu! – wyszeptała radośnie dziewczynka a potem uściskała mocno swoją mamę i ułożyła się wygodnie na boku.  Gospodyni okryła ją troskliwie kołderką a potem zgasiła światło i odeszła, cichutko zamykając za sobą drzwi.



                           * * *




    Karmiona pysznym mlekiem szybko nabierałam sił i już po kilkunastu dniach biegałam po całym domu, ciekawa wszystkich jego zakamarków. Wskakiwałam na schody i krzesła. Zaglądałam do piwnicy i na strych. Próbowałam wcisnąć się w każdy kąt. Dostać się najwyżej jak tylko to było możliwe. Na stół kuchenny i na kredens. Na komodę, na której stało owo grające, hałaśliwe pudło. Rozpierała mnie energia. Basia biegała razem ze mną i śmiała się z moich wyczynów.



- Wciąż brykasz, ty moja zwariowana kózko! Nazwę cię wobec tego Brykuską! Czy to dobre dla niej imię, mamusiu? – śmiała się dziewczynka ściągając mnie po raz nie wiadomo już który z kuchennego stołu.

- Och, myślę, że to dla niej imię w sam raz! A weźże ją ze stołu, bo przecież pierogi będę robić a ta mi tu znowu włazi! – śmiała się gospodyni, umączonymi dłońmi ściągając mnie z taboretu.

- I zobacz! Znowu wszędzie są jej bobki! Mówiłam Ci, że dom to nie jest miejsce dla kozy! – dodała widząc, że znowu nabrudziłam.

- Ja już posprzątam, mamusiu! Przecież ona jest jeszcze malutka i nie rozumie, że tu nie wolno robić kupki! – wołała Basia, biegając za mną ze szczotką i szufelką.

- Proszę, zgódź się, by jeszcze tu ze mną została! – prosiła matkę.



   Gospodyni zgodziła się niechętnie, ale denerwowała się widząc mnie w kuchni czy w dużym pokoju. Starałam się wobec tego nie wchodzić jej w oczy i bawiłam się z Basią w jej pokoju albo na strychu. I to właśnie strych był naszym ulubionym miejscem. Pełno tam było wielkich skrzyń, w których można było się chować, wskakiwać na nie i zeskakiwać. Szalałyśmy tak z Basią wesoło do czasu, gdy dziewczynka upadła i skaleczyła się w nogę. Wówczas jej mama ostatecznie zdecydowała, że już czas bym zamieszkała z innymi kozami.



- Przecież możesz codziennie odwiedzać w koziarni swoją Brykuskę. Proszę jednak, byś nie przynosiła jej do domu. Zobacz, jak wygląda twój pokój po miesiącu mieszkania z kozą!

- Ja wiem, że Brykuska potargała mój zeszyt, ale już go przepisałam i wszystko jest w porządku. Pogryzła też gumowe kaczuszki do kąpieli, ale przecież ja i tak się już nimi nie bawiłam! Jestem już za duża na takie zabawki! – wołała Basia, która stając na palcach, tak by wydać się wyższą niż naprawdę była, z szybkością karabinu maszynowego wyrzucała z siebie wszystkie pamiętane a ukrywane dotąd przewinienia Brykuski.

- Och, no widzisz, czego ja się tu dowiaduję! Ale córciu! Mnie nie chodzi nawet o twoje zabawki, Basiu! Kózka włazi na twoją pościel, siusia tam, robi kupki. Zrywa zasłony i firanki. A teraz jeszcze omal nie złamałaś przez nią nogi na tym strychu! Czy to mało?! – orzekła mama robiąc bardzo srogą minę, ale jednocześnie nie umiejąc powstrzymać uśmiechu rozbawienia na myśl o łobuzerskich wyczynach kózki.

- Mamuniu! Ale przecież Brykuska jest taka słodka i kochana!I taka biedna bez swojej mamusi! Zobacz sama! – piszczała dziewczynka podnosząc mnie do góry i całując między różkami, które rosnąc sprawiały, że czoło mnie swędziało i wciąż musiałam je o coś pocierać. By przypodobać się gospodyni zrobiłam wówczas najsłodszą ze swoich minek, ale jednocześnie przypomniałam sobie, że przecież różki znowu mnie swędzą. Muszę koniecznie znaleźć coś, o co mogłabym się poskrobać. Wczoraj pocierałam różkami o róg torby na zakupy. Wysypały się wtedy z niej jabłka, bułki i warzywa. Och, jak wspaniale było porwać wielkiego pora i chrupiąc go ze smakiem wskoczyć na meble kuchenne. Przewrócić stojące tam szklanki, zrobić susa na lodówkę a potem rozbić kopytkami wszystkie leżące w koszyku jajka!

   A ponieważ znowu nie mogłam czekać i natychmiast musiałam podrapać się między różkami, to podeszłam do wiaderka z kozim mlekiem, które gospodyni dopiero co przyniosła z porannego udoju i bodnęłam w nie z całej siły. Wiadro przewróciło się z głośnym brzdękiem. Mleko wylało się na drewnianą podłogę kuchni i bystrą strugą popłynęło pod kredens i piec. Tego już było dla gospodyni za wiele!



- No widzisz, Basiu?! Tak dalej być nie może! –  krzyknęła wzburzona kobieta gospodyni a potem złapała mnie na ręce i idąc ze mną szybko do koziarni zawołała:

- Powycieraj to wszystko, Basiu! Ja już naprawdę nie mam siły!



   W koziarni powitał mnie półmrok oraz znajomy, słodki zapach siana, kóz i mleka. Kobieta zaniosła mnie na sam koniec wielkiego, wysłanego sianem pomieszczenia i postawiła przy korytku pełnym owsa.

- Zobacz Brykusko, jakie tu masz smakołyki. Tu ci będzie dobrze – szepnęła, głaszcząc mnie na odchodnym.

- Zostań tutaj! – przykazała, gdy widząc, iż odchodzi rzuciłam się za nią w pogoń.



   Nim zdążyłam dobiec do drzwi już zamknęły się za gospodynią. Zostałam sama. A właściwie nie sama, bo przecież z każdego kąta tego podzielonego na wiele boksów pomieszczenia spoglądały na mnie uważnie oczy dorosłych kóz i ich małych. Kilka ciekawskich koźląt zbliżyło się do mnie i zaczęło obskakiwać, próbować mnie bóść dla zabawy. Nawet mi się to spodobało i byłam gotowa by pobiegać z nimi, aby zawrzeć bliższą znajomość. Wówczas jednak zainteresowały się mną dorosłe kozy. Nastroszyły sierść i zaczęły podchodzić z wojowniczymi minami. Pierwsza z nich, wielka, brązowa koza powąchała mój pyszczek i zawołała z oburzeniem:



- To jakaś obca koza! Nie chcemy tu żadnej obcej kozy!- a potem z całej siły bodnęła mnie w bok, więc szybko uciekłam i wcisnęłam się pod betonowy żłób.

Kiedy kozy zapomniały o mnie wyszłam stamtąd. Chciałam wrócić do domu Basi. Przy niej czułam się zawsze tak bezpiecznie i swobodnie. Nie udało mi się jednak zbliżyć do wyjścia, gdyż nagle, tuż przede mną pojawiła się piękna, czarno-biała koza. Popatrzyła na mnie z namysłem. Tak, jakby skądś mnie znała. I mnie też się wydało, że już kiedyś ją przecież widziałam. Moje serce zabiło mocno ze szczęścia. Tak mocno, iż nie bacząc na nic otarłam się z radością o jej bok a potem instynktownie poszukałam pyszczkiem jej wymienia. Och! Przecież to była moja mama…



- Idź precz! – mama krzyknęła z gniewem. A potem bodąc dopchnęła mnie do samej ściany. Wywinęłam się jakoś i uciekłam z piskiem a następnie schowałam w mojej kryjówce pod żłobem. Tam na pociechę zjadłam kilka źdźbeł siana, zwinęłam się w kłębek i zasnęłam.



   Tego samego dnia wieczorem Basia przyszła razem z mamą do koziarni żeby wydoić i nakarmić kozy. Z radością przybiegłam do dziewczynki i wskoczyłam jej na ręce a ona karmiła mnie, pieściła i szeptała serdecznie.

- Kocham Cię Brykusko, ale musisz tu zostać wraz z innymi kózkami. Zobaczysz, przyzwyczaisz się! Ja też jak poszłam do szkoły to dziwnie się czułam z obcymi dziećmi, ale teraz lubimy się i bawimy razem.



   Ale ja nie chciałam zostać. Pchałam się, z całej siły wciskając pyszczek między jej nogi i futrynę drzwi, gdy wkrótce potem odchodziła z koziarni. Dziewczynka jednak odsunęła mnie delikatnie i nie zważając na moje protesty, głośno pociągając nosem wyszła.



   Westchnęłam ciężko. Popatrzyłam na kozy, które obserwując mnie i pobekując przy tym groźnie oznajmiały, że nie życzą sobie mojego towarzystwa. Cóż mogłam poradzić? Pozostało mi wcisnąć się w siano i próbować zasnąć, mając nadzieję, iż rano Basia wróci i zmieni zdanie. I kiedy tak leżałam sobie cichutko a sen wciąż nie nadchodził nagle usłyszałam dobiegający gdzieś z boku zirytowany szept.

- Hej, mała! To moje miejsce. Nie pozwoliłam ci przecież tu leżeć! – natychmiast zerwałam się na równe nogi, chcąc dojrzeć tego, kto do mnie przemawiał. Księżyc, który wyjątkowo mocno świecił tego wieczora oświetlił sylwetkę szczupłej, niewiele starszej ode mnie kózki. 

- Tu jest tak dużo miejsca! Starczy dla nas obu! – powiedziałam z nadzieją. Na wszelki wypadek odsunęłam się jednak na bezpieczną odległość, bojąc się ataku tej nieznajomej kozy.

 Tamta stała nieruchomo i patrzyła na mnie, jak gdyby się nad czymś zastanawiając.

- No dobrze! Pozwolę ci tu zostać pod warunkiem, że będziesz mnie zawsze słuchała. Ja jestem od ciebie starsza, większa i mądrzejsza. Jeśli chcesz przetrwać w tej koziarni musisz trzymać się blisko mnie i robić tylko to, na co ci pozwolę – rzekła w końcu a potem, żeby pokazać mi jak jest silna ni z tego ni z owego bodnęła mnie w zadek.

- No dobrze! Dobrze! Tylko już zostaw mnie w spokoju! Proszę! – pisnęłam i wcisnęłam się w kąt pomieszczenia, zerkając z lękiem na swą starszą koleżankę. Tamta uśmiechnęła się z zadowoleniem a potem powiedziała łaskawie:

- Możesz się popaść! Pozwalam!

- Hej! Cicho tam młodzież! Noc jest od spania a nie od gadania! – zamruczała śpiąca tuż za drewnianym płotkiem stara koza.

- Bo zaraz tam przyjdę i zrobię z wami porządek! – dodała jeszcze a drzemiące gdzieś dalej kozule zameczały coś cicho z niezadowoleniem.

- Cicho już bądź! Słyszałaś? Nie ma co zadzierać ze starymi! Kładziemy się już. Teraz śpij! – rozkazała moja nowa znajoma a potem ułożyła się wygodnie w dołku z siana i nie zwracając już na mnie uwagi zasnęła.





   Ja długo nie umiałam zasnąć. Wsłuchiwałam się w oddechy śpiących kóz. Łowiłam panujące tu, jakże przyjemne dla mnie zapachy siana, mleka, słomy i kozich bobków. Rozmyślałam, jakie będzie teraz moje życie? Czy zdołam zaprzyjaźnić się z tą kózką? A czy Basia nie zapomni o mnie? Tak bardzo za nią tęskniłam…


Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost