- Obudź
się! Ależ z ciebie śpioch! – usłyszałam zirytowany głos mojej koleżanki.
Zerwałam się na równe nogi. Słońce porannymi
promieniami malowało ściany koziarni na złote odcienie. Gdzieś z zewnątrz dobiegały
głośne gdakania kur. A pod powałą, w przylepionym do stropu gnieździe
świergotały czarne ptaszki i wyciągały rozdziawione dzioby do swej mamy, która
wkładała w nie jakieś smakołyki. Od razu i ja poczułam się głodna. Zaczęłam
skubać siano. Miałam też ochotę na owies, którego resztki zostały w korytku od
wczoraj, ale zajadająca się nim właśnie kózka nie pozwoliła mi się nawet do
niego zbliżyć.
- Dam ci od razu
pierwszą lekcję dobrego zachowania! – wymamrotała z pyskiem pełnym owsa.
- Najpierw ja
muszę się porządnie najeść. Dopiero potem ty możesz wyjeść to, co zostanie. Jestem
starsza od ciebie i mądrzejsza. Jeśli chcesz żyć ze mną w zgodzie, to musisz
się mnie słuchać i już.
- Dobrze! –
odrzekłam potulnie zgadzając się na wszystko. Dopiero teraz, za dnia mogłam się
tamtej dobrze przyjrzeć. Była to szara, chuda kózka. A na czole, między rogami
wyrastała jej biała, śmieszna grzywka.
- Jak masz na
imię? Bo ja Brykuska! – powiedziałam kręcąc przyjaźnie ogonkiem.
- Wszyscy tu
mówią na mnie Siwa. To pewnie tak się nazywam. A Ty, skąd masz takie głupie
imię „Brykuska”? – odparła tamta odzyskując pewność siebie i śmiejąc się ze
mnie szyderczo.
Nie zdążyłam jej jednak odpowiedzieć, bo oto
do koziarni weszła gospodyni i jej córeczka Basia. Niosły wiadra z wodą,
marchewki i buraki. Na ten widok nieco sennie przeżuwające dotąd siano kozy
ożywiły się i z niecierpliwością podbiegły do korytek dopominając się porannej
porcji smakołyków. Także Siwa doczekać się nie mogła śniadania, choć przed
chwilą objadła się owsem. A mnie wcale nie zależało na jedzeniu. Biegłam ku
Basi. Chciałam jak najszybciej poczuć jej zapach, polizać dłonie, wtulić się w
miękką kurtkę.
- Brykuska moja
kochana! Dzień dobry kózko! No, jak ci tu jest? Chyba wszystko dobrze, prawda?
– wołała dziewczynka całując mnie w czółko i głaszcząc po karku.
- Zdaje mi się,
żeś od wczoraj urosła! Prawda mamusiu, że Brykuska jest jakaś większa? – śmiała
się, widząc jak stojąc na tylnych nogach bez trudu sięgam do jej kieszeni,
gdzie spodziewałam się znaleźć jakieś łakocie.
- Och, ty
łakomczuszko! Nie mam tam nic dla ciebie! – chichotała Basia.
- Basiu! Czas
zbierać się do szkoły! – powiedziała w końcu jej mama, kończąc poranny obrządek
i przerywając nasze wspaniałe, wspólne chwile.
Basia uściskała mnie na pożegnanie i
podskakując wesoło wybiegła z koziarni. Tymczasem ja ociągając się wróciłam do
miejsca, gdzie stała moja starsza koleżanka Siwa i chrupała ze smakiem wielkie
jabłko, obracając je sobie zgrabnie nogą.
- Ach, to taka z
ciebie pieszczoszka i ulubienica! – syknęła ze złością na mój widok.
- Tutaj nikt cię
nie będzie rozpieszczał! Rozumiesz? A jak jeszcze raz zobaczę, że tak się do
ludzi przymilasz, to mnie popamiętasz!
- Przecież ja nic
złego nie zrobiłam! – zawołałam przerażona pogróżkami Siwej.
- Znamy się z
Basią dobrze, bo mieszkałam w jej pokoju! – próbowałam wyjaśnić wszystko
zazdrosnej koleżance. Jednak tamta coraz bardziej na mnie wściekła usiłowała
wyskubać mi sierść z ogonka. Uciekałam przed nią po całej koziarni, nie mając
gdzie się schować. Z każdego kąta spoglądały na mnie nieprzychylnie inne kozy.
Na mój widok pochylały ostrzegawczo głowy i pokazywały jak wielkie mają rogi.
Wreszcie dopadłam tego samego żłobu, pod którym schowałam się poprzedniego
wieczora. Tam wcisnęłam się najgłębiej, jak tylko się dało i bojąc się głośniej
odetchnąć obserwowałam otoczenie.
- Ach! Tutaj
jesteś ty mała uciekinierko! – wydyszała w końcu Siwa znalazłszy mnie po jakimś
czasie.
- Możesz wracać
do naszego kąta. Obiecuję, że nic Ci nie zrobię, ale przyrzeknij mi, że nigdy
więcej nie będziesz się już tak do ludzi łasić. Obiecujesz?
- Obiecuję! –
wyszeptałam przerażona a potem wylazłam spod żłobu i stanęłam przy Siwej
opuszczając pokornie głowę.
- Tam masz
marchewkę! Możesz zjeść, bo ja za nią nie przepadam – rzekła łaskawie, gdy
wróciłyśmy do naszego boksu. A potem zagarniając pyszczkiem jabłko przestała
zwracać na mnie uwagę. Westchnęłam i bez apetytu zajęłam się swoją marchewką…
I tak toczyły się podobne do siebie dni.
Rano przychodziła do nas gospodyni z Basią. Ale starałam się nie reagować na
wołania dziewczynki. Pomna na to, co powiedziała Siwa udawałam, że nie słyszę,
choć serce rwało mi się do mojej dawnej przyjaciółki. I choć tęskniłam za
pieszczotami Basi, to za bardzo bałam się Siwej by się jej narażać.
Któregoś poranka Basia rozejrzała się wokół
i znowu nigdzie mnie nie dostrzegając ze smutkiem spytała matkę, dlaczego
Brykuska o niej zapomniała? Czy przestała ją już lubić? Gospodyni wzruszyła
ramionami a potem szepnęła na pocieszenie:
- Koza to tylko
koza. Czegoż można się po niej spodziewać?
- Ale nie smuć
się tym, córuś. Nie warto! U naszej sąsiadki suka spaniela niedawno się oszczeniła.
Widziałaś, jakie ma śliczne pieski?
- To mogę teraz
tam pójść, mamusiu? – Basia aż podskoczyła z radości i natychmiast zapomniała o
mnie.
- A pewnie! Leć
tam, tylko uważaj, żebyś się na błocie nie wywaliła. Strasznie mokra jest
tegoroczna wiosna. – odrzekła jej matka podnosząc się z zydelka, na którym
siedziała dojąc białą, najbardziej mleczną kozę.
Od tej pory Basia zupełnie przestała
interesować się moim losem. Czasem obserwowałam ją przez szpary w deskach
koziarni, jak bawi się radośnie z białym pieskiem na podwórku. A on skacze do
jej twarzy i liże różowym języczkiem. Za
mną najwidoczniej już nie tęskniła.
Moją stałą towarzyszką i przewodniczką po
świecie kóz była Siwa. Opowiadała mi o wszystkim, co każda kózka wiedzieć
powinna. Tłumaczyła, kto jest w stadzie najważniejszy. Kogo należy szczególnie
szanować i kogo się bać a kto nic nie znaczy. Z czasem nabrałam do Siwej
zaufania i nauczyłam się tak postępować by jej nie drażnić. Wystarczało, że
podporządkowałam się jej we wszystkim i nie przekraczałam wyznaczonych mi
granic.
Pewnego wieczoru, gdy moja koleżanka najedzona
i zadowolona leżała blisko mnie odważyłam się zapytać o jej historię.
- Nie ma wiele do
opowiadania – westchnęła tamta.
- Przyszłam na
świat zimą. Jako pierwsza z tegorocznych kóz. Moja mama chorowała na zapalenie
wymienia i nie mogła mnie karmić. Przez jakiś czas karmiła mnie ciocia Białka.
O, widzisz, to ta wielka koza z pierwszego boksu. Ale potem i ona się
rozchorowała. Próbowałam zbliżyć się wtedy do innych kóz, ale…
- Kozy nie
znosiły mnie. Wołały na mój widok, że to ja przynoszę im pecha i to przeze mnie
chorują! Szybko musiałam nauczyć się jeść siano i obywać bez mleka.
- Dlatego taka ze
mnie chudzina! – szepnęła wstydliwie, pokazując mi swój kościsty grzbiet.
- Ale, mimo
wszystko, jestem bardzo silna! – zawołała chwilę potem, jakby głupio jej się
zrobiło, że tak mi się zwierzyła.
- I potrafię ci
dobrze przyłożyć, jak nie będziesz mnie słuchać! – ostrzegła. Następnie
odwróciła się ode mnie, najwidoczniej nie mając już ochoty na dalsze
zwierzenia.
Zrobiło mi smutno
i żal. Los Siwej był tak podobny do mojego. Nadal robiłam wszystko, by
zaprzyjaźnić się z nią, by nareszcie mnie polubiła. Ale Siwa rzadko kiedy była
ze mnie zadowolona…
***
Tymczasem wiosna nareszcie zrobiła się pogodna
i ciepła. Na łące zaczęły pojawiać się przeróżne kwiatki, które kozy na wyścigi
wyskubywały. Koźlęta wyrosły i każdego dnia kilkoro z nich znikało z koziarni.
Pytałam Siwą, co się z nimi dzieje. Nie wiedziała albo nie chciała się do tego
przyznać.
- A po co ci to
wiedzieć? – prychała.
- Przyjdzie pora,
to się dowiesz! – kończyła wszelkie dyskusje i udawała, że wcale jej ten temat
nie interesuje, chociaż za każdym razem, gdy gospodyni wynosiła koźlęta z
koziarni spoglądała na to niespokojnie i nerwowo strzygła uszami.
Już coraz mniej maluchów było w naszym
wielkim, pachnącym sianem pomieszczeniu. Kozie matki przez chwilę tęskniły za
swymi dziećmi i głośno mecząc bodły drewniane przepierzenia boksów. Wkrótce
jednak uspokajały się, zapominały i wracały do leniwego pasienia. Tylko ich
niechęć do mnie i Siwej nie mijała. Nauczyłam się więc nie wchodzić im w drogę,
by nie narażać się na ich bodnięcia i ugryzienia. Nie szukałam też więcej
towarzystwa swojej mamy. Czasem tylko podglądałam z daleka jak strofuje mego brata,
gdy ten za mocno przyssał się do jej wymienia albo porwał smakowity kawałek
jabłka. Niedługo potem także i mój brat zniknął z koziarni. I słyszałam, jak
mama zwierzyła się białej kozie, że najwyższa już była na to pora, bo strasznie
ją przy ssaniu mleka gryzł.
Pewnego
dnia nasza gospodyni przyprowadziła do koziarni dwoje obcych ludzi. Wysoki, brodaty
mężczyzna rozglądał się z ciekawością i co chwilę brał na ręce jakieś koźlę.
Śmiał się przy tym i żartował a koźlęta meczały i wyrywały się do matek.
Towarzysząca mu, jasnowłosa kobieta nic nie mówiła. Przechadzała się tylko po
miękkiej, wyłożonej sianem podłodze i wyglądała jakby kogoś lub czegoś szukała.
- Bardzo długo
nie dawałam się mężowi na kozę namówić. Bo przecież dość mamy w gospodarstwie
roboty, a tu jeszcze kolejny obowiązek na głowie! – powiedziała w końcu, gdy
gospodyni zapytała ją o to, jakiej kozy szuka.
- Myślę, że to powinna
być młodziutka kózka. Żeby szybko przyzwyczaiła się do nowego miejsca. Żeby
nauczyła się z nami chodzić na spacery! – dodała.
- Och, z kozą na
spacery? – zaśmiała się gospodyni – A to nie lepiej pieska kupić?
- Pieska już
mamy. Mieszkamy blisko lasu i codziennie razem tam chodzimy. Bardzo to lubimy. Wydaje
się nam, iż kozę też można nauczyć takich spacerów. Z tego, co słyszałam, to
dość mądre zwierzęta! – odrzekła jasnowłosa pani.
- Niby to mądre,
ale pamięć krótką mają! – westchnęła gospodyni zbliżając się do boksu, w którym
stałyśmy przy paśniku razem z Siwą.
- No i tu mam na
to przykład! Patrzcie państwo na tę czarną kozę! Razem z córką wychowałam ją na
butelce, bo własna matka karmić jej nie chciała. W domu z nami mieszkała. Jak pieska
ją traktowaliśmy. A jak tylko zamieszkała w koziarni, to zaraz o nas
zapomniała. Już nawet na imię nie reaguje! – opowiadała kobieta a zbliżywszy
się do mnie wyciągnęła dłoń i zawołała:
- A co Brykuska? Pamiętasz
ty coś jeszcze?– słysząc swoje imię popatrzyłam na nią niepewnie przestępując z nogi na nogę.
Zerknęłam też niespokojnie na Siwą. Udawała, że nic nie słyszy przeżuwając leniwie kawałek
ziemniaka. Wobec tego przyjrzałam się tym dwojgu, stojącym tuż za gospodynią
ludziom. Uśmiechali się a kobieta
uklęknąwszy na sianie i patrząc na mnie powtarzała cichutko i śpiewnie:
- Brykuska,
Brykuska…Taka śliczna, ale nieśmiała z Ciebie kózka… Ale wszystko będzie
dobrze, malutka….Tylko sierść masz matową. Trzeba będzie cię uczesać, wypieścić,
na trawce świeżej popaść – szeptała patrząc mi serdecznie w oczy i wyciągając w
moim kierunku dłonie.
A wtedy coś sprawiło, że nabrałam odwagi i
powoli podeszłam do tej obcej pani. Obwąchałam
jej ręce, pozwoliłam się pogłaskać a nawet stanęłam na tylne nogi i spróbowałam
wsadzić pyszczek do przewieszonej przez ramię torby tej kobiety. Było coś w jej
zapachu, co przypominało mi Basię. Wbrew oburzonemu parskaniu stojącej z tyłu
Siwej nie chciało mi się od tej jasnowłosej pani odchodzić. Klęcząc na sianie
miła kobieta pieściła mnie czule. A ja ssałam mocno jej kciuk aż oczy
przymykając przy tym z rozkoszy…
- No dobrze! To
wobec tego weźmiemy tę czarną kózkę! – zawołała ocierając rękawem kurtki oczy,
najwidoczniej ucieszona moim zachowaniem jasnowłosa.
- Ale wiesz co,
Czarek? – zwróciła się do męża – Zdaje mi się, że te dwie kozy są ze sobą
bardzo zaprzyjaźnione. No zobacz tylko, jak tamta patrzy! Jakby jej serce miało
pęknąć!
- Nie ma rady!
Musimy wziąć obie! – zdecydowała i odetchnęła głęboko, jakby nareszcie udało
jej się zrzucić jakiś ciężar z serca.
- Oj, Ola! Najpierw
nie chciałaś żadnej kozy a teraz chcesz dwie? – zdziwił się nazwany Czarkiem brodaty
mężczyzna.
- Ale dobrze! Czemu
nie? Możemy wziąć i tamtą! – roześmiał się patrząc na uważnie strzygącą uszami Siwą.
- Ja państwa
ostrzegam! Z tej siwej kozulki, to nie będziecie mieć żadnego pożytku. Zobaczcie,
jakie toto kościste. I złe przy tym, że bez kija nie podchodź!
- Radziłabym
wziąć inną! Najładniejsze koźlątka wprawdzie już sprzedałam, ale mam tu taką
jedną, co by się wam nadała. Łaciata i grubiutka. O tam siedzi. Z matką! – zawołała
gospodyni pokazując tym ludziom śliczne koźlątko z sąsiedniego boksu.
- Ja już
zdecydowałam! Bierzemy Brykuskę i tę jej przyjaciółkę! – powiedziała stanowczo jasnowłosa
pani i podeszła do Siwej by ją także pogłaskać. O dziwo, widząc to siwa kózka
nie przestraszyła się ani nawet nie chciała bodnąć. Nie dowierzając w swoje
szczęście stała spokojnie i z radością poddawała się delikatnym pieszczotom
kobiety.
Potem jasnowłosa wzięła mnie na ręce i
zaniosła do czarnego samochodu. Natomiast Siwą idąc tuż za nami brodaty
mężczyzna prowadził na sznurku. Była już za ciężka by ją nosić. Ale nie
protestowała. Szła grzecznie pomekując tylko cichutko. W aucie tych
sympatycznych ludzi ułożyłam się wygodnie na kolanach Oli a Siwa stanęła obok na
miękkim siedzeniu i drżąc ze strachu nasłuchiwała warkotliwego szumu silnika.
- Do widzenia! I
niech się dobrze chowają! – wołała gospodyni i machała nam ręką na pożegnanie.
Wówczas po raz ostatni widziałam ją i jej
gospodarstwo. Jednak nie było mi smutno. Czułam, że czeka na mnie nowa
przygoda!
Pokazałam Wam podzielony na dwie części fragment dłuższej opowieści napisanej kiedyś na pewien konkurs na książkę dla dzieci i młodzieży. Może kiedyś uda mi się jakimś cudem wydać tę historię. Dlatego nie chcę tutaj publikować jej w całości. Jeśli jednak bylibyście ciekawi dalszych losów Brykuski i Siwej (zwanej potem przez nas Popiołką) możecie siegnąć do postów z 2013 roku. Także i potem dużo pisałam o naszych kózkach.
Serdecznie dziękuję za czas, który poświeciliście na lekturę tej opowieści oraz za wszystkie komentarze!:-))
Piękna historia. Masz niesamowity talent do pisania.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Lusiu!:-)
UsuńPo tym, co przeczytalam, kozy nie budza mojej sympatii. Sa jakies takie zimne i egoistyczne, do wzorca matek tez im sporo brakuje. Sa po prostu okrutne. I maja takie dziwne oczy, straszne.
OdpowiedzUsuńWiesz, Olenko, naprawde powinnas wydac swoje opowiadania, one nie zasluguja na lezenie w szufladzie. Wiem, ze probowalas i nie udalo sie, ale moze pogadaj z dziewczynami, ktore juz swoje ksiazki wydaly i maja jakies "wejscia" oraz znajomosci w wydawnictwach i zechcialyby Cie zarekomendowac? Zaslugujesz na swoja ksiazke, Twoj talent musi trafic pod strzechy. ;)
Buzinki :*****
Patrząc z boku, mogłoby sie wydawać, że kozy nie są zbyt miłe. Natomiast jesli przebywa sie zn imi na codzień i obserwuje całą gamę ich zachowań widzi sie w nich przeróżne cechy. Potrafią byc czułe, pieszczotliwe, oddane, wesołe, poważne, a przede wszystkim inteligentne. To trochę, jak z ludżmi - któz by lubił nas jako gatunek - takich morderców, egoistów, okrutników. A jednak pojedynczy osobnicy są całkiem do zniesienia!:-)
UsuńA co do kóz, to mają inne źrenice niż my - poziome. Przez to ich oczy wyglądają trochę niesamowicie. Dlatego tez w średniowieczu koza często utozsamiana była z diabłem, czarną magią. Jako i czarny kot.A będąc właścicielką czarnego kota sama wiesz, jaki on jest naprawdę i co ma wspólnego z diabłem.
Co do wydawania moich opowiadań, to przestało mi już na tym tak zależeć jak kiedys. Nie będę sie szarpać. Uda sie to uda. A jak nie to nie.
Dziękuję Ci Aniu za życzliwą opinię o moim pisaniu.
Pozdrawiam ciepło o poranku!***
Jakże przyjemnie czytało się tą powiastkę, mimo, że do małolatów już od dawna nie należę. W dobie przerażających czasami bajek takie powinny opowiastki być wydawane. Pozdrawiam i życzę kolejnych.
OdpowiedzUsuńSama w dzieciństwie bardzo lubiłam opowiadania o zwierzętach (mistrz Grabowski np.) Dziękuję Ci, OLu serdecznie za pozytywna opinię!:-)
UsuńSuper! dziękuję za opowieść Olu :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Rena
A ja dziękuję Ci Reno za życzliwe słowa!:-)
UsuńNie miałam zbyt wiele okazji, żeby bliżej poznać obyczaje kóz. Zawsze mnie jednak, obserwowane z daleka....śmieszyły.
OdpowiedzUsuńZ przyjemnością przeczytałam opowiadanie, czy współczesne, miejskie dzieci by zrozumiały, nie wiem, ale taką książeczkę bym kupiła.
Mnie też kiedyś kozy obserwowane z dala śmieszyły. Nadal śmieszą obserwowane z bliska. Potrafia tak szaleć i rozrabiać, że każdego by rozśmieszyły.Ale budzą też wiele innych uczuć. Stąd ta opowieść.
UsuńCzy dzieciom przypadłaby ta historia do gustu? Nie wiem. Nie mam żadnego znajomego dziecka na którym mogłabym ją przetestować.
Pozdrawiam Cię serdecznie Ewo!:-)
Dopiero wychodzę z ciężkiego zakażenia, dlatego przeczytałam pobieżnie, ale też chętnie kupię książeczkę o kózkach.
OdpowiedzUsuńO ile się orientuję, to wśród znajomych blogerek jest wydawca.
Wydawco, wydaj książkę o Brykusce!
A co to za zakażenie Cię dopadło, Iwonko? Uważaj na siebie teraz. Pogoda zmienna - łatwo znowu złapać jakaś chorobę.
UsuńCiekawa jestem czy dzieciakom, które uczysz spodobałaby sie ta historyjka o kozach?
Pozdrawiam Cię z usmiechem o bardzo słonecznym poranku!:-)*
Zaczelam czytac i wciagalam sie coraz bardziej czytajac dalej to opowiadanie o kozkach. Pieknie napisalas, wzruszylam sie prawie do lez i w ktoryms momencie pomyslalam ze to powinna byc ksiazeczka dla dzieci takich troche starszych, ze duzo moglyby nauczyc sie czytajac to opowiadanie. Teresa
OdpowiedzUsuńBo jak sie człowiek mocno wczuje w położenie innych istot, to wzruszają go ich uczucia i przęzycia. A szczególnie gdy dotyczą niewinnych, bezbronnych zwierząt. Mam nadzieje, że i dzieciom by sie ta historia spodobała, chociaz kto to może wiedziec? Dzisiejsze dzieci są troche inne niż kiedys. Bardziej skupione na sobie. Mające mało kontaktu z naturą.
UsuńDziekuję za ciepłą opinię. Pozdrawiam Cię serdecznie, Teresko!:-)*
Szczerze życzę Ci aby ta historia trafiła kiedyś na półki księgarni!!!
OdpowiedzUsuńDzięki serdeczne, Moniko!:-))
UsuńKozy są piękne i mądre są blisko człowieka, jeśli się im pozwoli być blisko. To przyjaciele, prawdziwi przyjaciele.
OdpowiedzUsuńMoże są też niezależne, mają własne zdanie? Trochę jak koty. Widzę że ludzie lubią psy, bo mimo złego traktowania, często bicia i katowania machają ogonami, czołgają się do stóp "pana", tak człowiek postrzega przyjaźń.
Koty tak nie robią, są niezależne mają własne zdanie.
Niezależność nie leży ludziom, lubią poddaństwo, zdominowane puste głowy i "tradycje" :)).
Kozy są cudne, chyba nawet trochę kocie. :)
Opowieść Oleńko piękna ciepła i serdeczna opowieść o wrażliwej kobiecie i jej wielkim sercu, ja to tak odbieram.
Uściski kochani Olu i Czarku wraz ze zwierzyńcem całym. ♥
Pieknie napisałaś, Elusiu!:-)* Też tak mysle o kozach. To skomplikowane, wielowymiarowe, niezalezne istoty. Trzeba być blisko nich, by móc je choc troche zrozumieć, polubić, zaakceptowac ich dziwne zachowania. Bo te zachowania są przeciez dziwne tylko z naszego punktu widzenia. Kozia logika jest inna - bliska natury. Jej tylko podporzadkowana. Nie sposób jej oceniać w kategoriach ludzkiej moralnosci. Chociaz przykro człowiekowi nieraz widząc u nich przejawy brutalności czy złosliwości. My, ludzie tez jestesmy rózni. Dobro i zło miesza sie w nas po równo.Zależy co kto zauważa. Co chce zauważyć.
Usuń(I jeszcze jedno - nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo bliskie są mi moje kozy do czasu ubiegłorocznych, smutnych wydarzeń - najpierw śmierci koziołków a potem rozstania z Majką i Kurdybankiem. Zrozumiałam wtedy wiele. Miłosc to odpowiedzialnosć. A czasem to umiejętnosć podjęcia najtrudniejszych decyzji i rozstania się z tymi, których sie kocha).
Serdecznie dziekuję Ci Elu za Twoje mądre, zyczliwe słowa!:-)* Oboje z męzem pozdrawiamy Cię gorąco!:-))*♥
Miłość to odpowiedzialność tak, dokładnie tak. ♥
Usuń!:-)♥
UsuńPatrząc na swoje kozy sama często zastanawiam się o czym ze sobą rozmawiają :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAno własnie! Kozy to tak skomplikowane istoty, że daja naprawdę duże pole do obserwacji i wyobrażania sobie ich dialogów!:-)
UsuńPozdrawiam serdecznie!:-)
Olenko, masz na prawde wyjatkowy dar tworzenia opowiesci. Mam nadzieje, ze znajdziesz mozliwosc jej wydania, czego chyba wszyscy odwiedzajacy Wasz blog pragna równie goraco, jak ja.
OdpowiedzUsuńUsciski dla Was obojga i drapki za uszkiem dla piesków i na lebkach kozulek. (Leciwa)
Zawsze lubiłam pisać a teraz, gdy mieszkam na wsi mam więcej spokoju i chwil na obserwacje natury albo na skupienie sie na uczuciach innych istot. Każde zwierzę ma w sobie ogrom emocji i uczuć. Z ich oczu, z ich zachowań wiele mozna wyczytać.Na tym blogu zresztą bardzo czesto pisze o kozach.To dla mnie bardzo ciekawe, skomplikowane psychologicznie istoty.
UsuńPozdrapie z przyjemnoscia nasze zwierzaczki od Ciebie Moniko.
Pozdrawiamy Cie z męzem z usmiechem!:-))*
Przeczytalam pierwsza czesc teraz druga, sliczna, wzruszajaca opowiesc o zwierzetach, w tym przypadku koz...takie opowiesci nalezy czytac dzieciom, naucza sie wrazliwosci, patrzenia na swiat, i jezeli doda sie odpowiednie ilustracje to jeszcze bardziej beda przemawiac do dzieciecych serduszek..no i do doroslych oczywiscie. Olu! masz cudny sposob na widzenie swiata!przeczytalam z prawdziwa przyjemnoscia! sciskam!!!
OdpowiedzUsuńCieszę się Grazynko, ze znalazłaś czas na przeczytanie obu części!:-) Chciałabym by dzieci czytajac tego typu opowieści mogły cos zrozumieć, przejac się uczuciami innych, niezauważanych do tej pory istot, zbliżyc sie do zostawionej gdzieś daleko natury, oderwać od komputera i konsoli.
UsuńZ całego serca dziekuję Ci Grazynko za życzliwą opinię o moim pisaniu! Bardzo gorąco Cie pozdrawiam!:-))
Wzruszające... Pięknie napisane. Wydaj koniecznie!
OdpowiedzUsuńDziękuję, Lucynko!:-)*
UsuńTo naprawdę niesamowite opowiadanie, czy wręcz mała powieść o kozie i jej perypetiach ♥
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że uda Ci się, Olu wydać swoje opowiadania. Kiedyś na fejsie widzialam jakąś proponowaną stronę w stylu "wydaj sam swoją powieść", czy coś takiego. Nie wchodziłam na ten link, ale może od tej strony spróbuj? Jesli do tej pory nie próbowałaś, Olu.
Ściskam mocno :***
Dziękuje, Lidusiu!:-)♥ Pewnie gdybym miała krowy,czy świnie napisałabym o nich!:-) Przebywanie ze zwierzetami daje ogromne pole do obserwacji i zrozumienia ich zachowań oraz emocji.
UsuńNie mam strony na fejsie. Jakos nigdy mnie do tego nie ciągnęło.Poza tym wydawanie samodzielnie swoich opowiadań zdaje mi sie taka ostatnią deską ratunku. Nie czuję az takiej determinacji.
I ja ściskam Cię serdecznie!***
Hi !!wierze Ci ze kozy sa takie jak piszesz ja ich nie znam nawet nigdy ich tak nie widzialm z bliska ,tak jakos sie ulozylo !!czyta sie Ciebie cudownie mozna zamknac oczy i AHOJ -przygodo ,co w wydaniu Cezarego to juz trzeba WYBALUSZYC oczy i myslec nad kazdyn zdaniem !!no tak ,hi hi (co do opisu mojej osoby Olu wszystko sie zgadza usmiecham sie wszedzie zdjecia sa na to dowodem tylko nie usmiecham sie na footo ID to by nie przeszlo )sciskam LAPKI mocno ,serdecznie do nastepnego p.Gosia
OdpowiedzUsuńHi! Gosiu! Obserwacja kóz dostarcza wielu ciekawych spostrzeżeń. A jesli jeszcze połaczy się to z wyobrażaniem tego, co te stworzenia moga mysleć i mówić do siebie to mozna pisać o nich opowiadania. Ja chyba zawsze piszę dosć prosto, dlatego napisanie czegos w konwencji dla dzieci nie sprawiło mi duzego problemu. Natomiast gdyby Cezary miał sie za to wziać nieźle musiałby sie napocić, żeby uprościć swoje pisanie.To byłoby dopiero wyzwanie!:-)
UsuńCieszę sie, że co nieco trafiłam z opisem twojej osoby. Skoro sie usmiechasz, to i ja teraz uśmiecham sie do Ciebie i tradycyjnie sciskam łapki zyczac miłęgo tygodnia!:-))
Całe szczęście, że "napatoczyła" się ta Ola z Cezarym...
OdpowiedzUsuńOd razu widać, że to porządne ludziska ;)))
Ano, napatoczyła sie ta dziwaczna para i teraz łazi z kozami na spacery. Jakby mieli krowy i świnie to tez pewnie z nimi by chodzili. A co?!:-)
UsuńPozdrawiam serdecznie, Mariolko!:-))*
pięknie piszesz, jestem pod wrażeniem...
OdpowiedzUsuńtyle ważnych spraw poruszasz. Za opowieść pięknie dziękuję. :)
Cieszę sie Alis, że znalazłaś czas by przeczytać. Dziękuję za zyczliwe słowa!:-))
UsuńOlgo, piszesz niżej o dzieciach, jeśli masz ochotę to mogę dać tekst do przeczytania mojej "armii" (szt 3), tylko chyba musiałby być to wydruk na kartce. Jeśli uważasz, że warto spróbować, to poproszę o liścik na maila. (w stopce o mnie, na moim blogu)
UsuńAlis!Bardzo dziękuję Ci za tę fajna propozycję. Własnie wysłałam Ci na maila tę opowieść.
UsuńPozdrawiam z porannym usmiechem!:-))*
Jak to mówią Stare: "wszystko dobre co się dobrze kończy". Przeczytałam obie części i zadumałam się. Personifikacja czyli uosobienie często wydawało mi się wyrazem pychy człowieka, który 'wie' co myślą i czują zwierzęta i rośliny. Ale Ty piszesz tak czule, serdecznie i tkliwie, że mowy nie ma o pysze. To raczej baśń czarodziejska z morałem, wyraz miłości i więzi z naturą. Uściski. Cz ..., napisz czasem coś od męskiej strony, Oleńka słodzi i miodzi czarownie ale czasem chce się coś ostrego i pikantnego! Przytulam Was "-)
OdpowiedzUsuńJa też nie przepadam za personifikacją zwierząt, ale za taka nachalną, hollywoodzką, gdzie zwierzeta jeżdża samochodami i wysyłaja maile!:-). Co do Brykuski, to chciałam opisać jej trudne połozenie i wyobrazic sobie, co wówczas czuła. A widząc jak bardzo kozy potrzebują czułości i troski ludzkiej, jak potrafią sie o nia dopraszać, jak tęsknic to chyba za bardzo tego nie ubarwiłam.Chociaz rzeczywiscie wyglada to trochę basniowo - ale pisane było dla dzieci, to chyba mnie jakos usprawiedliwia.
UsuńA co do Cezarego, to też go napominam, iż najwyższa pora by przestał sie blogowo obijać. Bo mu pióro całkiem zardzewieje!:-))
Pozdrawiamy Cie ciepło, Krystynko i dziekujemy za Twoją życzliwosć!:-))
Gdy zaczęłam czytać, nie bardzo wiedziałam o co chodzi, ale na końcu znalazłam dopisek, że to fragment opowieści dla dzieci. Zaczęłam więc czytać od nowa. Pochłonęło mnie, a na koniec i łza mi się w oku zakręciła... Piękna historia i to chyba o Was? Podobno kozy są mądre. Jak dotąd nie miałam z nimi do czynienia. Pozdrawiam serdecznie :))
OdpowiedzUsuńTak, to troszke o nas. Ale głównie o kozach. To bardzo ciekawe zwierzęta. Mógł Makuszyński onegdaj napisać o Koziołku Matołku, moze i Ola o kózce Brykusce!:-))
UsuńPozdrawiamy Cię z uśmiechem Ulu!:-))
Oleńko, jeśli pozwolisz, skieruję tu do Ciebie moją córkę, żeby poczytała na głos tę wzruszającą opowieść, swojej córeczce Gabrysi.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy J.Grabowski utrzymał się w kanonie lektur szkolnych, byłaby niepowetowana strata gdyby wypadł z obiegu.
Jeżeli udałoby się we współczesnych dzieciach rozbudzić i podtrzymać ten rodzaj patrzenia i wrażliwości, to może świat nie zginie tak szybko ...
Uściski!
Dzień dobry, Magduś! Byłoby bardzo fajnie, gdyby tę opowieśc poznało jakieś dziecko i wyraziło swoją opinię (bo tak naprawdę nie wiem, czy to co napisałam przypadłoby do gustu dzieciom, czy nie. Moja córka dorosła, wnuków nie mam. Może już zapomniałam jak sie powinno pisac dla dzieci? A może dawne, trochę staroświeckie pisanie w stylu trochę jak Grabowski ma się nijak do tego, czego dzisiaj dzieci oczekują? Wiem jedynie, że dzisiejszym dzieom trudniej utrzymać dłużej uwage na czymś. Przychodzi tu do nas czasem taka dziewczynka kilkuletnia. Nie potrafi i w ogóle nie chce słuchac bajek. Szybko sie wszystkim nudzi. Natomiast jak ja posazić przy komputerze to moze siedzieć i siedzieć, wpatrujac sie w disneyowskie kreskówki!).
UsuńUściski i ja zasyłam Ci serdeczne Madziu, cieszac się, że znalazłaś czas by napisałać!:-)*
Oleńko to przepiękne opowiadanie, miałam łzy w oczach. Potrafisz tak cudnie pisać. To o Was, jak to pięknie,że wzięliście obie kózki. Na pewno sięgnę do opowiadania z 2013 r.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję,że znajdziesz wydawcę, czego Ci życzę z całego serca.
Serdeczności zostawiam.
Miło mi Alinko, ze przeczytałaś tę opowieść i spodobała Ci się. Tak, obie kózki są z nami do tej pory. To już dorosłe, dzieciate kozule!:-))
UsuńSerdecznie Cię pozdrawiam!:-))
Na pewno przeczytam mojej wnusi Sarze, ona jest taka wrażliwa i lubi gdy jej czytamy.
OdpowiedzUsuńJesli Sara zechce posłuchać, to bardzo sie ucieszę! Ciekawa będę jej zdania o tej historii! :-))
UsuńBardzo dobrze mi się czytało historię Brykuski, choć rzeczywiście, mocno spersonifikowana. Jakoś przypomniał mi się "Rogaś z doliny Roztoki":)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie mogłaś jej dotąd wydać. W dzisiejszych czasach to, niestety, trudne, chyba że własnym nakładem. Ale ja kompletnie nie wiem, jak się do tego zabrać:) Chociaż, oczywiście, wszystkiego można się w życiu nauczyć. Nie wiem w tej chwili:))))))))))))
U zwierząt dużo pokazuje mowa ciała, ale i tak większosc ich ego jest dla nas ludzi tajemnicą. Chciałabym wiedzieć jak naprawdę myslą zwierzęta, jak czują, jakie maja wspomnienia...Nie wiem i mogę sie tylko domyslać, personifikować usiłując postawic sie w ich sytuacji.
UsuńPisanie tej historii sprawiło mi dużo przyjemności. A co do wydawana, to straciłam do tego napęd. Moze jeszcze kiedys mi wróci.Moze sie nauczę jak podejsć do tego odpowiednio i sie nie zrazic kolejnym niepowodzeniem.
Pozdrawiam Cię ciepło, Ninko i dziekuję za odwiedziny!:-)))
Bardzo uczlowieczyłas te kozule ale takiejest życie a z nim się nie dyskutuje. Fajne opowiadanie uczy wrażliwości i wyzwala opiekuńczość pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTakie jest zycie - tyle w nim przeróznych uczuć, emocji i wspomnień. Mamy je my i zwierzęta - tylko one nie mogą o tym opowiedzieć.I po to właśnie takie opowieści żeby jakos sie w nie wczuć, być blizej ich świata.
UsuńPozdrawiam serdecznie, Krysiu na powrót objawiona!:-))*
Kolejna przepiękna opowieść Oleńko, trzymam kciuki by wszystkie Twoje dzieła trafiły do drukarni.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Basiu!:-))
Usuń