Powyżej cuda, które grudniowy mróz wymalował na oknie naszego ganku a poniżej w prezencie dla Was ode mnie poniższe opowiadanie świąteczne!:-)***
- Zamknij oczy i otwórz buzię!
- Ale po co? Co dla mnie masz, tatusiu?
-Musisz sama zgadnąć, Natalko!
W ustach Natalki rozlała się cudowna,
mleczno-słodka poezja przysmaku. Cynamon pachniał świątecznie. A migdał w
środku, chrupki i wyrazisty był wspaniałym uwieńczeniem tej mini - uczty. Lecz
choć smak był niebiański, to dziewczynce zrobiło się dziwnie smutno. Nie
otwierała jeszcze oczu, bo nagle pod powiekami zebrały się nieoczekiwane łzy,
których za żadne skarby świata nie chciała pokazać tatusiowi...
Ten migdał w przepysznej, białej czekoladzie
z cynamonem przypomniał jej święta, które kiedyś spędzała z obojgiem rodziców.
Pamięta, jak po kolacji usiadła tatusiowi na kolanach a on odpakowywał dla niej
ze złotych papierków migdałowe pyszności. Mama gładziła tatę po jego
wspaniałej, czarnej brodzie i uśmiechała się tak ślicznie, jak to tylko ona
potrafiła.
Natalka miała wtedy siedem lat. Nie
przypuszczała, że były to ich ostatnie wspólne święta. Wkrótce potem tatuś
zniknął z ich życia. Nie było go nawet na urodzinach mamusi. I były to bardzo
dziwne urodziny. Przyjechała babcia i tuląc raz po raz wnuczkę i córkę, nie
rozstawała się z chusteczką do nosa. Nie było nawet komu zaśpiewać sto lat
(zawsze tatuś śpiewał to swoim grubym, "mikołajowym" głosem).
Po cichych urodzinach dni płynęły powoli i
sennie, jakby otuliła je jakaś nieznośna, lepka mgła. Potem niby wszystko się
wypogodziło. Natalka poszła do szkoły, mamusia do pracy a babunia gotowała im
wspaniałe pierogi z serem...
Tylko sny Natalki były wciąż męczące i
natrętne. W tych snach tatuś pływał na maleńkiej łódeczce po ogromnym,
wzburzonym morzu. Coś wołał, ale ryk sztormowych fal zagłuszał jego słowa...
A dzisiaj nagle wrócił...Była połowa
grudnia. Na dworze wspaniale śnieżyło a misterne wzory delikatnych liści i
kwiatów ozdabiały od rana okna w pokoiku Natalki. Dziewczynka od kilku dni nie
wychodziła z domu, bo była przeziębiona. Chyba przyczyniła się do tego
zabawa w bańki wypuszczane wprost w chłodny, listopadowy poranek. Ale już czuła
się dobrze. Tylko mamusia na wszelki wypadek wciąż zabraniała jej powrotu do
szkoły, bojąc się, że katar rozwinie się w jakąś poważną infekcję i wówczas nie
obejdzie się już bez antybiotyków.
Tata przyszedł przed południem wraz ze swoim serdecznym
uśmiechem, z mikołajowym, niezapomnianym głosem i śmieszną brodą, w którą
wplotły się nitki babiego lata. Natalce o mało serce nie wyskoczyło z piersi.
Odruchowo chciała zawołać mamę, ale zaraz przypomniała sobie, że przecież mamy
nie ma. Wyszła pośpiesznie z domu tuż przed zapowiedzianą wizytą taty. A
przecież nie spieszyła się do pracy, bo dzisiaj była wolna sobota. Drzwi otworzyła mu babcia. Miała poważne,
zaciśnięte usta. Nie odpowiedziała nawet na jego dzień dobry...
I teraz te łzy migdałowe...Wzburzone morze
zaszumiało w głowie dziewczynki. Cynamonowy, słodko-gorzki deszcz zalewał
łódeczkę. A na tej łódeczce stała Natalka z zamkniętymi oczami, które wciąż
bardzo bała się otworzyć. Tuliła się do tatusia i wąchała jego niepowtarzalny zapach.
Te cudowną mieszaninę woni wiatru, deszczu i cukrowej waty.
- Tatusiu, tatusiu! Dlaczego tak długo cię nie było?! Czy
znowu odjedziesz? Czy zostaniesz i pobawisz się ze mną? Proszę, zostań! –
szeptała dziewczynka gryząc słodko – gorzki migdał. Przełykała uparte łzy i
dygotała na całym ciele, uparcie ściągając kurtkę z tatki, który usiadł sztywno
na krześle w jej pokoju, wyglądając jak gość, który przybył tu tylko na chwilę.
- Natalko! Nigdzie już nie zniknę. Obiecuję! Nie bój się,
kochanie… - Tatuś pozwolił w końcu zdjąć z siebie wierzchnie ubranie i tulił
teraz do siebie córeczkę tak mocno, że prawie tchu nie umiała złapać. Paczuszka
migdałów w białej czekoladzie spadła mu na podłogę i łakocie rozsypały się
teraz pod biurko, jak zapomniane, niepotrzebne nikomu klejnoty.
Długo trwali oboje w tym drżącym przytuleniu, nie wiedząc
jak przerwać tę chwilę i chyba nawet nie chcąc jej kończyć, tak wiele w niej
było uczuć, niewypowiedzianych słów i szalejących niczym śnieżna wichura
emocji. Wreszcie mężczyzna posadził sobie córeczkę na kolanach, z ogromną
czułością gładząc jasne włosy i raz po raz całując czoło i policzki dziewczynki
huśtał ją jak za dawnych czasów, gdy była jeszcze bardzo mała i czasem miała
problem z zaśnięciem.
Wkrótce zrobiło im się błogo, ciepło i spokojnie na
duszy. Niebezpieczny sztorm ucichł. A tych dwoje, niczym para rozbitków na
tratwie, cieszyło się kojącym trwaniem bezkresu oceanu, który otaczał ich ledwo
wyczuwalnym falowaniem, przynosząc obietnice dobrej, słonecznej aury.
I rzeczywiście, pogoda zapowiadała się wspaniała.
Schowane dotąd za kurtyną ciężkich, śniegowych chmur słońce rozbłysło
wspaniale, siejąc szczodrze po białych, nie zadeptanych jeszcze przez nikogo
połaciach, cudownie błyszczące diamenty, brylanty i perły.
- A może chciałabyś pójść ze mną na spacer? Zobacz, jakie
wielkie śnieżynki lecą teraz z nieba !Jak pięknie błyszczy śnieg za oknem! –
zaproponował tatuś, biorąc na ręce córeczkę i odsłaniając firankę, by lepiej
mogła widzieć ten cudowny, biały spektakl rozgrywający się na dworze.
- Chciałabym, ale mamusia nie pozwala mi jeszcze
wychodzić! Martwiłaby się o mnie, gdybym znowu się rozchorowała! – zawołała
dziewczynka, patrząc poważnie w orzechowe, jeszcze wilgotne od fali niedawnych
wzruszeń, oczy ojca.
-O to się nie martw, kochanie! – odrzekł tatuś – Wczoraj wieczorem
rozmawiałem z twoją mamą przez telefon i powiedziała, że jeśli ubierzesz się
ciepło, to na godzinkę możemy wyjść na spacer po parku.
Natalce momentalnie oczy zaświeciły się do tego pomysłu.
Ucałowała serdecznie tatkę a potem zsuwając się na podłogę z jego ramion,
pociągnęła go za sobą do przedpokoju, gdzie od kilku dni wisiał smętnie jej
ciepły, zimowy płaszczyk i wprost nie mógł się już doczekać tej grudniowej,
wspaniałej przechadzki.
- Pomogę ci się ubrać – zaproponował tata i jak kiedyś,
gdy była mała dziewczynką zaczął nieporadnie naciągać na jej dłonie wełniane rękawiczki
a szyję córeczki otulać zbyt ciasno ciepłym, kolorowym szalikiem.
- Oj, tatusiu! Ja jestem już duża! Chodzę do trzeciej
klasy i umiem sama się ubierać! – zaśmiała się Natalka, ciesząc się tą dawno
nie odczuwaną troską taty i naciągając na głowę różową czapeczkę. Tę samą,
którą kiedyś dostała od niego w podarunku. Czapka była już mocno rozciągnięta i
nie tak puszysta jak niegdyś, ale dziewczynka bardzo ją lubiła i wolała tę niż
nowe czapki, dziergane wieczorami na drutach przez pracowitą babunię. A właśnie
babcia przydreptała do przedpokoju. Popatrzyła surowo na tatkę. Postawiła
kołnierz płaszczyka wnuczki, napominając ją by nie biegała i by uważała na
siebie.
- O drugiej obiad! – powiedziała – Żebyście na pewno byli
z powrotem w domu o tej porze!
- Słyszysz Jacku?! – zwróciła się po imieniu do ojca
Natalki a potem zasznurowała usta w wąską nitkę i westchnęła, nie bardzo chyba wierząc,
że można liczyć na odpowiedzialne zachowanie i punktualność zięcia.
-Wrócimy na czas! – odparł tata i spróbował uśmiechnąć
się do babuni. Jednak ona zupełnie już nie zwracając na niego uwagi pochylała
się nad wnuczką i całowała ją serdecznie na do widzenia.
I oto wyszli nareszcie na ten niepokalanie biały śnieg. W
tę cudowną ciszę mroźnego przedpołudnia. W baśniowy świat delikatnej mgły,
osiadłej na krzewach szadzi i cieniutkich sopli lodu, niczym srebrzyste bombki
zwieszające się z dachów i okapów.
- A może zanim pójdziemy do parku zerkniemy na fontannę
przy rynku? Pamiętasz córuniu, jak dawniej lubiliśmy tam razem chodzić? Wrzucać
do niej pieniążki i wypowiadać życzenia? Albo jak zimą doszukiwaliśmy się w
niezwykłych kształtach zamarzniętych strug fantastycznych postaci wiedźm i
chochlików? Czy w ogóle lubisz jeszcze baśnie Natalko? A może wyrosłaś już z
tego? – z dziwną niepewnością w głosie zapytał tatuś, zerkając na tę swoją nieoczekiwanie
dużą córkę, która tak bardzo zmieniła się od ich ostatniego widzenia. Urosła,
spoważniała i stała się jeszcze bardziej podobna do swojej mamy – Alicji.
- Pewnie, że lubię tatusiu! Tylko, że teraz, gdy sama
potrafię już czytać znam ich o wiele więcej niż w dawnych czasach. Ale nadal
moją ulubioną baśnią jest ta sama, co kiedyś…
- Pamiętasz tatusiu, jaka to baśń? – dziewczynka
zatrzymała się, zadarła główkę wysoko do góry i wpatrzyła się z natężeniem w
oczy ojca. Jego odpowiedź była dla niej bardzo ważna, bo to przecież on po raz
pierwszy przeczytał jej kiedyś tę cudowną historię na dobranoc. Potem byli
razem w kinie na filmie opartym na tej baśni. A gdy Natalka chodziła do
pierwszej klasy brała udział w przedstawieniu szkolnym, gdzie grała swoją
ukochaną postać. Postać odważnej, małej Gerdy z „Królowej Śniegu”. A na widowni
siedział wówczas tatuś, mamusia a także babcia i z całej siły bili jej brawa. A
najgłośniej klaskał właśnie tatuś i mówił potem, że jest bardzo, ale to bardzo
ze swojej utalentowanej aktorsko córki dumny.
Tata potarł w zamyśleniu brodę. Zmarszczył czoło,
szukając widocznie w pamięci tytułu baśni. Długo nic nie odpowiadał i tylko wpatrywał
się w skupieniu w twarz bardzo przejętej tą przeciągającą się chwilą córki.
Wreszcie Natalka zatupała niecierpliwie na śniegu. I mina jej zrzedła, bo
pomyślała, że on jednak zapomniał. A może tak, jak Kaj był porwany przez
Królową, która wytarła z jego pamięci wszystko, co najważniejsze…?Jednak wtem
oczy taty rozjaśniły się, a usta rozciągnęły w łobuzerskim uśmiechu.
- Wiedziałem, że dasz się nabrać, moja śliczna, mała
Gerdo! – zachichotał a potem szepnął już zupełnie poważnie.
- Pewnych rzeczy nie zapomina się nigdy. A przecież ta
andersenowska opowieść o Królowej Śniegu była zawsze i moją ukochaną baśnią,
córeczko. Fascynowała mnie postać samej Królowej. I bardzo żal mi było
uwięzionego przez nią Kaja. Kiedyś nawet opowiadałem ci, że będąc chłopcem
obiecałem sobie, że nigdy nie pozwolę, by do mojego oka wpadł kawałek
zaczarowanego lustra. Takiego, od którego obojętnieje się na najważniejsze na
tym świecie rzeczy, na najbliższe osoby i ich uczucia. Nawet wrzuciłem do fontanny przy rynku złoty
dukacik, żeby mi się to życzenie spełniło.
- Ale potem okazało się, że te kawałki lustra potrafią
tak sprytnie wnikać w serca ludzkie, iż czasem nie wiadomo nawet kiedy i jak
się to dzieje… – szepnął już jakby sam do siebie zasmucony tatuś i gdyby nie
jego przetykana siwymi nitkami broda wyglądałby teraz zupełnie jak mały,
bezradny chłopiec.
- Nie martw się tatusiu! Ja przecież jestem Twoją Gerdą i
we wszystkim ci pomogę! – z pełnym przekonaniem oświadczyła dziewczynka,
marszcząc przy tym czoło zupełnie tak samo, jak jej tata.
- Biegnijmy na rynek! Popatrz ile tam ptaków! – zawołała
Natalka, która nie rozumiejąc skąd wzięło się to nagłe zasępienie ojca, ale
czując, iż trzeba oderwać jego myśli od tajemniczych wspomnień uściskała go
serdecznie i wziąwszy za rękę pociągnęła w stronę dawno nie widzianej fontanny
A tam, w otoczeniu
srebrzystych gołębi świergotliwych wróbli, pochylona nad lustrem wody stała
jakaś otulona błękitnym szalem, nieznana, lecz przecież skądś dziwnie znajoma drobna
staruszka, która gmerała długim patykiem w wodzie, najwidoczniej usiłując coś z
niej wydobyć.
- Może mógłbym pani w czymś pomóc? – zapytał grzecznie
tatuś Natalki, gdy już zbliżyli się do kamiennej obudowy fontanny a ptaszki
rozpierzchły się spłoszone we wszystkie strony, wzburzając chmurę puszystego
śniegu, który ma moment zamglił otoczenie.
Staruszka tymczasem parsknęła niecierpliwie mamrocząc coś
niewyraźnie pod nosem i wciąż tylko uparcie próbowała wyciągnąć coś, co tkwiło
na dnie.
Natalka zerknęła z ciekawością w srebrzysto-turkusową
głębinę, której powierzchnię muskały wielkie płatki śniegu, pozostawiając na
niej delikatne, ledwo widoczne kręgi. Dziewczynka stanęła bardzo blisko
staruszki, pragnąc dojrzeć, cóż to takiego kobiecie do wody wpadło? W pewnym
momencie zdało jej się, że coś tam złociście błysnęło. Jakby papierek po
czekoladce albo może pieniążek?
- Że też ludzie wciąż mylą studnię z fontanną! – z
niezrozumiałą irytacją i wyrzutem mruknęła dziwna starowinka i głośno wysiąkała
nos, bo najwidoczniej już zmarzła od tego stania na mrozie. Mocniej otuliła się
szalem. Pochuchała przez chwile na swoje poczerwieniałe od zimna, pomarszczone
dłonie a potem znowu kontynuowała gmeranie patykiem.
- A to są przecież tak proste rzeczy! Lecz pomyłka
ciągnie się potem za nimi przez całe życie! – gderała kobieta, patrząc przy tym
uważnie na tatusia Natalki, który pod wpływem tego intensywnego spojrzenia
zmieszał się a nawet lekko zaczerwienił.
- Jak można pomylić tak całkiem różne rzeczy?! – zdumiała
się Natalka, zaciągając się z lubością zapachem mięty i jaśminu płynącym ku
niej od niezwykłej staruszki.
- Otóż można, moje dziecko! A najczęściej ludzie mylą
się, co do swoich uczuć. Potem tak bardzo gubią drogi i ścieżki, że nie
potrafią wrócić do miejsc, gdzie byli naprawdę szczęśliwi. Na szczęście ja
czuwam! I proszę – oto jest! – zakrzyknęła tamta tryumfalnie, wyrzucając
czubkiem swego kijka na brzeg kamiennej cembrowiny, mały złoty pieniądz. Potem
otarła go w fałdach długiej do ziemi, wełnianej spódnicy i ni stąd ni zowąd
podała ów przedmiot tatusiowi Natalki. A gdy ten wziął go w palce jakiś
niezwykle jasny promień słoneczny przebił się spoza wciąż kłębiących się na
niebie gęstych jak wata cukrowa chmur i wyraziście oświetlił powierzchnię
dukata.
- Fontanna w naszym miasteczku ma moc budzenia marzeń i
snów. Potrafi także przywracać porządek poplątanym myślom. Natomiast od
spełniania życzeń jest studnia! Pamiętaj o tym, mój chłopcze! – wyrzekła
stanowczo staruszka a potem pogłaskała serdecznie główkę Natalki i nie
oglądając się za siebie odeszła szybko, znikając w głębi jednej z odchodzących
od rynku uliczek.
Ojciec z córką długo patrzyli za tą gderliwą, lecz
jednocześnie sympatyczną kobiecinką i próbowali sobie przypomnieć, skąd też
mogą ją znać? Obojgu wydawało się, iż widzieli kiedyś jej postać na jakimś
obrazku w książce z bajkami. Ale co to mogła być za książka? Jej tytuł zupełnie
wyleciał im z pamięci.
- No to co? Pójdziemy teraz wrzucić dukata do studni a
potem, tak jak planowaliśmy, wstąpimy do parku. Dobrze Natalko? – zaproponował
tatko otrząsając się wreszcie z tego przydługiego, męczącego zamyślenia.
Jak postanowili, tak zrobili. Pieniążek chlupnął
radośnie, wpadając w ciemnogranatową głębinę studni. A chmara gołębi przysiadła
na jej cembrowinie, myśląc zapewne, że to jakiś smakołyk wpadł w tę ciemną
czeluść i tych dwoje może mieć jeszcze w zanadrzu trochę drogocennych okruchów
dla głodnego ptactwa.
- Następnym razem kupimy dla nich torebkę pszenicy! –
westchnął tata, widząc jak rozczarowane są ptaki i zrywają się wszystkie na
raz, dostrzegając jakiegoś nowego przechodnia na rynku i myśląc przy tym pewnie
z nową nadzieją, iż tamten czymś ich wreszcie poczęstuje.
Tymczasem ojciec
z córką dotarli wreszcie do dawno nie odwiedzanego parku. Tam najpierw bawili
się w chowanego. Potem lepili śnieżki i rzucali nimi w pnie drzew. Ślizgali się
na zamarzniętych kałużach. Odciskali butami na śniegu wielkie okręgi i gwiazdy.
Między nagimi gałęziami dębów wypatrywali rudych kitek wiewiórek. Och, jak wspaniale im było razem! Jak radośnie
i beztrosko! Ta cudowna godzina wspólnej zabawy mogłaby się nigdy nie kończyć.
Niestety, wreszcie przyszła pora umówionego powrotu do
domu. Natalka mocno ściskała rękę ojca, bojąc się, że zaraz pożegna się z nią i
znowu na długi czas zniknie. Szybko doszli do kamienicy, w której mieściło się
mieszkanie Natalki. Przystanęli na klatce schodowej. Tatuś oczyścił ze śniegu
płaszczyk córeczki a potem westchnął i sztucznie pogodnym głosem powiedział, iż
wprawdzie teraz bardzo się spieszy, ale za tydzień znowu ją odwiedzi i zabierze
na spacer. A może nawet wybiorą się wówczas do kawiarni przy rynku i zjedzą
ulubione przez dziewczynkę ciastka z galaretką malinową?
- Czy naprawdę nie możesz teraz wejść ze mną do
mieszkania choćby na chwilę?! – zasmuciła się dziewczynka i przylgnęła do ojca
z całej siły, obejmując go przy tym w pasie i z trudem powstrzymując cisnące
się do oczu łzy. Nic nie odpowiedział. Gładził tylko jej drżące od
niepowstrzymanego szlochu plecy i czuł, iż jeszcze chwila a sam tez się rozpłacze.
Wówczas usłyszeli, że ktoś, mocno stukocząc obcasami
wchodzi po schodach. I już za chwilę pojawiła się tuż przy nich mamusia Natalki
– Alicja. Ogarnęła wzrokiem tę smutną scenę pożegnania. Chrząknęła
kilkakrotnie, z trudem usiłując przełknąć jakąś kłującą kulkę, która osiadła w
jej gardle. A potem, nieoczekiwanie dla siebie samej, zachrypniętym, drżącym
głosem powiedziała:
- Jacku! Jeśli nie możesz zostać dzisiaj dłużej, to
trudno. Ale jeśli chcesz, jeśli miałbyś czas i nie masz innych, ważniejszych planów,
to przyjdź do nas na wigilię. Twoja córka na pewno bardzo by się z tego
ucieszyła!
Po tych słowach Natalka aż zamarła z wrażenia i pełnej
radosnego oczekiwania nadziei. Spojrzała z ogromną wdzięcznością na
zarumienioną od mrozu mamę. Potem wpatrzyła się w oczy dziwnie zmieszanego
ojca. Oddychał głęboko i ściskał mocno dłoń dziewczynki, nie wiedząc przez
chwilę, co ma odpowiedzieć. Wreszcie potarł po swojemu czoło, zmierzwił
siwo-czarną brodę i szepnął:
- Bardzo chętnie przyjdę…Dziękuję ci za to zaproszenie,
Alu. Nie spodziewałem się. Naprawdę!
Mama Natalki głośno wysiąkała nos a potem, ściągnęła
rękawiczkę i podając mężowi dłoń szepnęła:
- No to do zobaczenia dwudziestego czwartego grudnia!
Tylko nie zawiedź nas i przyjdź!
Następnie biorąc za rękę córeczkę, pewniejszym już głosem
rzekła:
- Chodź już Natalko! Babcia czeka na nas z obiadem.
Rzeczywiście, babunia właśnie stawiała na stole nakrycia
i już spoglądała niecierpliwie na zegarek, nie mogąc się doczekać powrotu córki
i wnuczki z zięciem. Słysząc, zgrzyt klucza w zamku westchnęła z ulgą i
podreptała do przedpokoju.
- Och, jesteście obie? A Jacek co? Znowu gdzieś przepadł?
Zresztą do niego to wszystko podobne! – narzekała po swojemu a Natalce zrobiło
się od tego dziwnie nieprzyjemnie na duszy.
- Dzisiaj musiał już pójść, ale zaprosiłam go do nas na
wigilię – oświadczyła mamusia, patrząc śmiało w oczy babuni i ściskając
znacząco dłoń dziewczynki.
- Och! Nie ma co na niego liczyć! Pewnie jak zwykle nie
dotrzyma słowa! – gderała babunia, pomagając wnuczce rozpiąć płaszczyk.
- Myjcie szybko ręce i chodźcie na obiad, bo zupa
pomidorowa stygnie! – zawołała, znikając we wnętrzu ich maleńkiej kuchni.
- A wiesz, Natalko? Spotkałam dzisiaj na rynku niezwykłą
staruszkę. Stała przy fontannie i karmiła gołębie. A one bez żadnego lęku
obsiadły jej ręce i ramiona. A jeden siedział nawet na jej głowie i gruchał tam
tak zadowolony, jakby to było jego ulubione do siedzenia miejsce!- opowiadała
mama stojąc obok Natalki przy umywalce i z zadowoleniem zerkając w lustro na
swoje rumiane oblicze i lśniące wesoło oczy.
- Myśmy z tatusiem też ją widzieli! – pisnęła radośnie
dziewczynka.
- I ona mówiła do nas coś o studni, dukacie i pomyłkach,
jakie ludzie robią w życiu. Ale ja nic z tego mamusiu nie zrozumiałam!
- Tak?! Naprawdę?! – zdziwiła się mamusia
- Do mnie powiedziała tylko, że trzeba wierzyć w
szczęśliwe zakończenia baśni. A nawet im w tym pomagać.
- Też nie bardzo wiedziałam, o co jej chodzi, ale miło mi
było w jej towarzystwie stać i wpatrywać się w strugi wody z fontanny…
- Stałam tak, wdychałam zapach jaśminów i mięty,
uśmiechałam się sama do siebie i jakoś lekko mi było na duszy… - westchnęła
kobieta a potem otrząsając się z tego na poły sennego, ciepłego wspomnienia
wytarła ręce, ucałowała serdecznie ciemnoróżowe policzki córeczki i pełnym
energii głosem zarządziła:
- Najwyższa pora na obiad! Strasznie już burczy mi w
brzuchu!
Po posiłku
dziewczynka czym prędzej pobiegła do swojego pokoju, przypomniawszy sobie, że przecież
musi posprzątać leżące pod biurkiem migdały w czekoladzie – tradycyjny już
podarunek od tatusia. Błyszczały tam niczym magiczne, perłowe sopelki. Jak
słodkie łzy radości i nadziei.
-Bo może jeszcze wszystko się ułoży…? Może jednak wolno
mi wierzyć w dobre zakończenia baśni…? – rozmyślała Natalka uśmiechając się do
siebie i zbierając z podłogi ulubione łakocie.
A gdy wszystko
było posprzątane stanęła przy oknie i zapatrzyła się na otulony pierzynką
śnieżnobiałego puchu rynek w jej miasteczku. Właśnie zaczynał zapadać zmrok a latarnie
uliczne, wydobywały z cienia kolorowe blaski i gwiaździste rozbłyski
zamarzniętych śnieżynek i drobinek lodu. Zachwycając się tym zaczarowanym,
zimowym spektaklem dziewczynka przypomniała sobie słowa pewnej pogodnej,
świątecznej w nastroju piosenki o radości. Tej samej, której kilka tygodni temu uczyła
się w szkole, na lekcji muzyki. Jednak dotąd wcale nie miała ochoty jej
śpiewać, bo jakoś nie potrafiła się ucieszyć ani tymi nadchodzącymi świętami,
ani tym białym grudniem. Ale teraz, właśnie teraz, zapragnęła ją zanucić. Zaśpiewać
tak głośno, by usłyszała to mama i babcia i ta tajemnicza staruszka z rynku w
miasteczku. A przede wszystkim tatuś! Tatuś, który nareszcie wrócił z krainy
Królowej Śniegu…
Radość idzie po
śniegu, śnieg skrzypi cudownie
Radość podśpiewuje,
zdąża lekkim krokiem
Niesie klucz w
kieszonce, cieszy się ogromnie
Zaraz nam cichutko
zapuka do okien
Doda oczom blasku,
znajdzie furtkę w sercu
Kluczykiem otworzy
- niezwykłym wzruszeniem
I tam się
rozgości, jak przy ciepłym piecu
Nigdzie się nie śpiesząc, tutaj jej schronienie
Zapatrzy się w
świece, w migotki lampeczek
Będzie nucić cicho
w spokój otulona
A łzy diamentowe
swym serdecznym deszczem
Ozdobią życzenia-
najpiękniejsze słowa...*
* Powyższe opowiadanie zapisałam kilka lat temu na konkurs opowiadań świątecznych organizowany przez Magdalenę Kordel
Drodzy czytelnicy tego bloga! Święta to nie zawsze i nie dla każdego tak piękny, spełniający najskrytsze marzenia czas jak dla Natalki z powyższej baśni. Wiele osób będzie je spędzać pośrod bólu, samotności, chorób, wzajemnych pretensji i kłótni oraz pełnych żalu wspomnień. Także i dla nas nie będą to radosne chwile. Pusty talerz na stole będzie miał w tym roku o wiele silniejszą wymowę...
Jednakże wiemy, mamy nadzieję, iż wciąż dużo jest dobra i prostej radości na świecie, dużo magicznych iskier, które potrafią nagle rozbłysnąć i ogrzać najbardziej nawet przemarznięte serca. Dlatego na nadchodzące święta życzymy sobie i Wam właśnie takich niespodzianych iskier, które osuszą migdałowe łzy i ześlą gwiazdkowy uśmiech!***
Olga i Cezary Jaworowie