Widziałam wczoraj pewien film, który obudził w mej głowie skojarzenia, refleksje. Film produkcji brytyjsko-francuskiej w treści mocno
poplątany, obraz z gatunku horrorów. Nosił tytuł „Odbicie zła”. Otóż jego bohaterowie
na skutek rozbijania się w ich obecności luster zyskiwali swoje sobowtóry –
odbicia lustrzane, osoby wyglądające niby tak samo, ale będące zupełnie kimś innym wewnątrz. Istotami obcymi, pozbawionymi uczuć, pustymi w środku albo i wrogimi.
Owe sobowtóry dążyły do eliminacji swych pierwowzorów i do przejęcia ich życia.
I z łatwością udawało im się osiągnięcie tego celu. Jednak ci, którzy znali wcześniej
prawdziwych ludzi, a nie tych odbitych w lustrze zauważali w nich kolosalne
zmiany. Chłód, obojętność, nieumiejętność zaangażowania się emocjonalnego, straszliwą
obcość. Tyle film. Sam w sobie niestraszny, ale budzący w człowieku niewesołe przemyślenia…
zdjęcie z filmu "Odbicie zła"
Czy pamiętacie w
swoim życiu sytuacje, gdy mieliście do czynienia z ludźmi, którzy chociaż nie
byli niczyimi odbiciami to właśnie tak się zachowywali? Nagle stawali się obojętni,
zimni, dalecy jakby przybyli z innej planety, choć jeszcze przed chwilą pełni
byli uczuć, zrozumienia, ciepła, empatii i zaangażowania?
Co to były za
sytuacje, co za dziwne osoby? Och, na przykład te, które kochały a wtem przestały
kochać. I stały się jak własne sobowtóry, niczym przechodnie na ulicy, nie
wiedzący nic o niedawnym przedmiocie uczuć i nic wiedzieć nie chcący. Bo nagle
przestało je to interesować. Nagle ktoś dopiero co tak bliski dla nich stał się
zupełnie przeźroczysty, nieistotny, obcy. Jakby ktoś pstryknął wyłącznikiem
światła. Ktoś prześlizguje się po Tobie oczami i nie widzi. Stajesz się jak
opatrzony manekin w witrynie sklepu odzieżowego. Ten ktoś idzie dalej, Ty
jesteś przeszłością. Ale on już za chwilę napotka kogoś, na widok którego oczy
zabłysną mu tak, jak kiedyś na Twój widok błyszczały. Oczarowanie będzie się pogłębiać,
bliskość natężać. Lecz Ciebie w tym filmie już dawno nie ma.
Kolejny rodzaj tych nagle zobojętniałych, to ci ulegający pustoszącej
organizm chorobie Alzheimera, czy powolnej demencji albo innego uszkodzenia
mózgu. Ci zapadają się w jakąś mgłę. Nie rozpoznają bliskich. Są skorupami
dzbana, z którego w szybkim tempie wylewa się życie, pamięć, skojarzenia,
wiedza, uczucia i emocje. Patrzą na człowieka i pustka jest w ich oczach.
Porażająca pustka. Nie mają już prawie wspomnień, a te które im zostały tworzą
taki galimatias, są tak szczątkowe, że nie udaje się nawiązać z nimi sensownego
kontaktu. Zapadają się w siebie. W samotność. W niebyt. Choć z zewnątrz nie widać w nich prawie żadnych zmian. Ludzie z zewnątrz nie
mają dostępu do ich świata. Istnieją jak za szybą zwierciadła, którego nie daje się zbić...
I jeszcze na koniec taki przykład. Widzisz siebie
codziennie w lustrze. Niby dostrzegasz jakieś zmiany, ale łudzisz się, że nie
są wielkie, że czas jakoś Cię oszczędza. Tak pocieszona wychodzisz na ulicę i
przypadkiem spotykasz dawnego znajomego. Spoglądasz na niego z wyczekującym uśmiechem, lecz on prześlizguje się po Tobie wzrokiem, nie
rozpoznaje, jesteś mu obca, daleka, nieistotna. Ot, jedna z wielu. Jakieś tam
lustrzane odbicie setek przechodniów na ulicy. Serce Ci się ściska,
czerwieniejesz, kulisz się w sobie, idziesz dalej taka nierozpoznana, nieważna,
samej sobie nagle obca, zaledwie sobowtór...
Co gorsza Ty też często ulegasz tej chorobie
obojętności. Lubiłaś, przestałaś lubić, kochałaś, nie kochasz,
interesował Cię czyjś los, ale teraz nic już Cię nie obchodzi. Jakbyś dostała
zastrzyk znieczulający, jakby do Twego oka dostał się kawałek
czarodziejskiego zwierciadła...