Strony

czwartek, 26 kwietnia 2018

Sobowtóry…





   Widziałam wczoraj pewien film, który obudził w mej głowie skojarzenia, refleksje. Film produkcji brytyjsko-francuskiej w treści mocno poplątany, obraz z gatunku horrorów. Nosił tytuł „Odbicie zła”. Otóż jego bohaterowie na skutek rozbijania się w ich obecności luster zyskiwali swoje sobowtóry – odbicia lustrzane, osoby wyglądające niby tak samo, ale będące zupełnie kimś innym  wewnątrz. Istotami obcymi, pozbawionymi uczuć, pustymi w środku albo i wrogimi. Owe sobowtóry dążyły do eliminacji swych pierwowzorów i do przejęcia ich życia. I z łatwością udawało im się osiągnięcie tego celu. Jednak ci, którzy znali wcześniej prawdziwych ludzi, a nie tych odbitych w lustrze zauważali w nich kolosalne zmiany. Chłód, obojętność, nieumiejętność zaangażowania się emocjonalnego, straszliwą obcość. Tyle film. Sam w sobie niestraszny, ale budzący w człowieku niewesołe przemyślenia…

 Odbicie zła
             zdjęcie z filmu "Odbicie zła"
 
   Czy pamiętacie w swoim życiu sytuacje, gdy mieliście do czynienia z ludźmi, którzy chociaż nie byli niczyimi odbiciami to właśnie tak się zachowywali? Nagle stawali się obojętni, zimni, dalecy jakby przybyli z innej planety, choć jeszcze przed chwilą pełni byli uczuć, zrozumienia, ciepła, empatii i zaangażowania?

  Co to były za sytuacje, co za dziwne osoby? Och, na przykład te, które kochały a wtem przestały kochać. I stały się jak własne sobowtóry, niczym przechodnie na ulicy, nie wiedzący nic o niedawnym przedmiocie uczuć i nic wiedzieć nie chcący. Bo nagle przestało je to interesować. Nagle ktoś dopiero co tak bliski dla nich stał się zupełnie przeźroczysty, nieistotny, obcy. Jakby ktoś pstryknął wyłącznikiem światła. Ktoś prześlizguje się po Tobie oczami i nie widzi. Stajesz się jak opatrzony manekin w witrynie sklepu odzieżowego. Ten ktoś idzie dalej, Ty jesteś przeszłością. Ale on już za chwilę napotka kogoś, na widok którego oczy zabłysną mu tak, jak kiedyś na Twój widok błyszczały. Oczarowanie będzie się pogłębiać, bliskość natężać. Lecz Ciebie w tym filmie już dawno nie ma.

    Kolejny rodzaj tych nagle zobojętniałych, to ci ulegający pustoszącej organizm chorobie Alzheimera, czy powolnej demencji albo innego uszkodzenia mózgu. Ci zapadają się w jakąś mgłę. Nie rozpoznają bliskich. Są skorupami dzbana, z którego w szybkim tempie wylewa się życie, pamięć, skojarzenia, wiedza, uczucia i emocje. Patrzą na człowieka i pustka jest w ich oczach. Porażająca pustka. Nie mają już prawie wspomnień, a te które im zostały tworzą taki galimatias, są tak szczątkowe, że nie udaje się nawiązać z nimi sensownego kontaktu. Zapadają się w siebie. W samotność. W niebyt. Choć z zewnątrz nie widać w nich prawie żadnych zmian. Ludzie z zewnątrz nie mają dostępu do ich świata. Istnieją jak za szybą zwierciadła, którego nie daje się zbić...

   I jeszcze na koniec taki przykład. Widzisz siebie codziennie w lustrze. Niby dostrzegasz jakieś zmiany, ale łudzisz się, że nie są wielkie, że czas jakoś Cię oszczędza. Tak pocieszona wychodzisz na ulicę i przypadkiem spotykasz dawnego znajomego. Spoglądasz na niego z wyczekującym uśmiechem, lecz on prześlizguje się po Tobie wzrokiem, nie rozpoznaje, jesteś mu obca, daleka, nieistotna. Ot, jedna z wielu. Jakieś tam lustrzane odbicie setek przechodniów na ulicy. Serce Ci się ściska, czerwieniejesz, kulisz się w sobie, idziesz dalej taka nierozpoznana, nieważna, samej sobie nagle obca, zaledwie sobowtór...

  Co gorsza Ty też często ulegasz tej chorobie obojętności. Lubiłaś, przestałaś lubić, kochałaś, nie kochasz, interesował Cię czyjś los, ale teraz nic już Cię nie obchodzi. Jakbyś dostała zastrzyk znieczulający, jakby do Twego oka dostał się kawałek czarodziejskiego zwierciadła...

niedziela, 22 kwietnia 2018

Praca, słońce i zmęczenie…




   Jak szybko przeminął ten tydzień! Wiosenny, intensywnie spędzany czas ma to do siebie, że biegnie rączo niby mustang a my wraz z nim, choć często zdaje się nam, że stoimy w miejscu. O tym, że tak nie jest widać, gdy poczuje się nowe, upojne zapachy płynące z pól i łąk o poranku, gdy otworzy się drzwi i spojrzy się na ogród, na zmiany w wyglądzie grządek, na nowe kolory liści drzew, na napęczniałe oczekiwaniem pączki na kasztanach jadalnych i winogronach, na kwitnące trześnie, jabłonie, wiśnie, grusze i śliwy. Praca w ogrodzie pochłania bez reszty i niewiele już zostaje sił, czasu oraz ochoty na inne rzeczy. 













   Jednak mimo wszystko udało się nam się wyrwać kilka razy na wiosenne spacery po lesie. Na odwiedzenie naszego tajemnego uroczyska: https://nitkilosu.blogspot.com/.






  Obserwowanie rozkwitającego nieustannie lasu, ma w sobie coś ze wzruszenia odczuwanego na widok postępów w rozwoju małego dziecka, z radości, gdy po fazie raczkowania uczy się stawać na dwóch nóżkach a potem wypowiadać pierwsze słowa. Nie wolno tego przegapić. Nie wolno być daleko, gdy takie cuda się dzieją. 




   A w ogrodzie i w warzywniku trzeba pomagać temu nowemu życiu, siejąc, wyrywając chwasty, spulchniając ziemię, podlewając ją, sadząc, przesadzając, przekopując, troszcząc się nieustannie. A pogoda poza pochmurnym, lecz niestety, nie deszczowym wtorkiem, cały czas słoneczna, a nawet gorąca! I nawet obserwowany codziennie zachód słońca zapowiada kolejny dzień bezchmurnej pogody...


   Tymczasem ziemia na grządkach suchuteńka, mimo codziennego porannego i wieczornego podlewania. Nawet w lesie wyschły kałuże i w czasie naszych przechadzek rozczarowane pieski musiały pobiec aż do potoku by napić się do syta. Pogórzańska przyroda czeka na deszcz. Prosi o deszcz. Długi, obfity, magicznie pobudzający do życia. Miejmy nadzieję, że w tym tygodniu tutejsza ziemia wreszcie zostanie porządnie napojona!




   W trosce o to by nie zmarniały, sadziłam dzisiaj kupione wczoraj sadzonki selerów, cebulki sałatkowej i porów. Dużo tego było. Kucałam przez kilka godzin. Tak mnie to wykończyło, że po robocie pół dnia spędziłam w łóżku pół śpiąc, pół w telewizor nieprzytomnie patrząc, zupełnie  o całym świecie zapominając... 



   Czekam na zmianę pogody, na odpoczynek, na to by zasadzone przeze mnie roślinki mogły zapuścić korzenie i rozpocząć nowe, samodzielne życie. Bym widziała, że to, co zrobiłam, to co oboje zrobiliśmy ma sens, by poczuć dumę i radość, gdy młode rośliny wyjrzą z ziemi, wyprostują się i spojrzą ufnie w pogórzańskie niebo, ciesząc się życiem kwitnąc i rosnąc, z każdym dniem rosnąc coraz bardziej...




   Nie mam dziś pomysłu ani siły na to, by napisać coś więcej, ale chciałam dać znać, że żyjemy, że wiosenne Jaworowo kwitnie, że dużo się dzieje…O tym właśnie opowiadają wszystkie fotografie zrobione przez nas w przeciągu ubiegłego tygodnia.





  Oboje z Cezarym serdecznie pozdrawiamy wszystkich czytelników tego bloga!:-))


niedziela, 15 kwietnia 2018

Nie ma nic ważniejszego…


    
  
    Za nami kolejny tydzień wiosny. Ciepłej, witającej nas co dnia nowymi kolorami, zapachami i wyzwaniami. Poza pracą w ogrodzie znajdowaliśmy czas na błogie chwile odpoczynku w cieniu. Na palenie ogniska. Na rozmowy z sąsiadami. Na zakupy. Na zabawy z psami i kotami. Na długie zapatrzenia w dal. Na westchnienia, wspomnienia i marzenia. Bo wszystko jest ważne. I każda chwila bezcenna. Bo tyle już wiosen za nami. A ile przed nami? Kto to może wiedzieć? Dlatego przysiadamy na krzesełkach pod wiatą i zachwyceni nową zielenią myślimy jednocześnie o tych, których już nie ma i o tych, którzy pewnie chcieliby posiedzieć z nami w ogrodzie a chyba nigdy już tego nie zrobią. Trudno się z tym pogodzić. Tęsknimy…




    Nola…Kochana Nola...Bardzo bliski członek rodziny. Tak lubiła do nas przyjeżdżać.  Najpierw z mężem a owdowiała z psem albo sama. Wszystko tak jej się u nas podobało. Przestrzeń, prostota i swoboda. Życie zgodne z porami roku. Nieprzejmowanie się cudzą opinią. Codzienność skromna a nawet siermiężna, ale swojska i spokojna. Warzywnik nasz zawsze podziwiała. Że wszystko u nas tak bujnie rośnie, nie to co na jej piaszczystej ziemi. Dostawała od nas jajka, bukiety świeżych ziół, sadzonki kwiatków, owoce i warzywa. Przywoziła swój uśmiech, czasem dobrą kawę i przepyszny sernik własnej roboty z polewą z ciemnej czekolady. Spacerowała po wybiegu dla naszych zielononóżek i obserwując je szeptała, że tak powinny żyć wszystkie kury. Szczęśliwie. Pieściła koty. Głaskała namolne psiska. Zajadała się prostym krupnikiem z warzywami. Śmiała się do nas siedząc naprzeciw przy kuchennym, nakrytym zwykłą ceratą stole. Ubierała pożyczone od nas gumofilce i wyruszała z nami w lasy, łąki i błotniste bezdroża.  Po powrocie z apetytem piła mój sok z kiszonych buraków, wcinała ziemniaki z masłem...
   Dążyła ku podobnemu stylowi życia, ale wciąż coś ją od tego odwodziło. Jedna praca, druga praca, trzecia praca... Nowe stresy…A w końcu po kilku trudnych latach osiągnęła wymarzony stan spokojnego szczęścia. I jej ogród zaczął rozkwitać. Na polu dojrzewały gotowe do zebrania jarzyny. Na jej widnokręgu pojawiła się też późna, lecz piękna miłość…

   Wszystko to skończyło się nagle osiem miesięcy temu. Silny udar mózgu przerwał wszystko. Nola nie mówi, nie chodzi, nie siada, nie pamięta tego, co się do niej przed chwilą mówiło, rozumie tylko proste zdania, wymaga stałej opieki…Jej stan się nie poprawia a lekarze rozkładają ręce i pocieszają, że nadzieja jest zawsze, trzeba wierzyć, że może intensywna rehabilitacja w końcu przyniesie jakieś efekty. Może przynajmniej nauczy się kiedyś chodzić o lasce?




   Siedzimy z Cezarym na ogrodowych krzesełkach i otuleni ciepłym, wiosennym powietrzem, otoczeni śpiącymi pokotem psami, śpiewem ptaków i świeżymi barwami, patrzymy w swe oczy z gorącym pragnieniem by ta zwyczajna codzienność mogła trwać jak najdłużej, bo nie ma nic ważniejszego, niż to nasze wspólne, dobre życie…



Która to już wspólna wiosna 
śpiewa: Zbigniew Zamachowski 
tekst: Wojciech Młynarski

 Która to już wspólna wiosna
która to zim delikatna biel
zostaje w nas przeżyty wspólnie czas
rozmowa łóżko stół dzielony pół na pół
dzień po dniu pół na pół

Bo życie siłę i spokój ma
gdy świtem się nie boisz dnia
gdy troski dzieli się przez dwa
i gdy myśli jak złote ćmy
szepczą co robić by
by pokochać wciąż mocniej
mocniej żeby nie było żal żyć
trzeba kochać mocniej kochać

Która to już wspólna wiosna
który to lat bursztynowy blask
ogarnie nas ten przeszło-przyszły czas
bym jego upływ czuł dzielony pół na pół
dzień po dniu pół na pół

Bo życie siłę i spokój ma
gdy świtem się nie boisz dnia
gdy troski dzieli się przez dwa
i gdy myśli jak złote ćmy
szepczą co robić by
by pokochać wciąż mocniej
mocniej żeby nie było żal żyć
trzeba kochać mocniej kochać...