Leje, wieje,
zimno. Przełom lata i jesieni nie rozpieszcza nas dobrą pogodą. Ale nie
narzekam, bo deszcz przecież bardzo potrzebny. Na przenikający przez ściany wilgotny
chłód też jest rada. Od świtu palę pod kuchennym piecem i grzeję na nim
wczorajszy krupnik. Taka zupa to idealne śniadanie oraz obiad w pochmurny, niezachęcający
do wychodzenia na dwór czas. Psy śpią na swoich legowiskach jak zabite. Rano wyszły
na dwór tylko na moment, aby zostawić naturze ponocne prezenty a potem w te pędy
wracały do domu. Tu czekała na nie troskliwa pańcia wraz z wielkim
prześcieradłem, którym zawsze wyciera ich zmoczone futerka. Na hasło: wytrzemy!”
pchają się do pańci na wyścigi i podtykają grzbiety oraz główki, traktując
pewnie te wycierania niczym kolejną, należną im pieszczotę. Bo pieszczot zawsze
im mało, wiadomo! Trzeba je jeszcze wygłaskać, wytarmosić liniejące bez ustanku
kudełki, wysmyrać…Jejku, jejku! No już, już. Zadowolone wskakują na kanapę albo
leżankę obok. Pokręcą się, powiercą i już za chwilę dobiega stamtąd ich
spokojny, głęboki oddech albo i chrapanie…
W międzyczasie
krupniczek zdążył się zagotować, więc z przyjemnością zajadamy go z Cezarym racząc
się nim powoli…Zdałyby się do zupy jakieś prawdziwki czy podgrzybki, ale w tym
roku nie widziano grzybów w naszych lasach. Takie są pewnie skutki drastycznie suchego
lata.
Dobrze żeśmy
przed tą deszczową porą zdążyli sporo drewna z naszego lasu nawieźć. W trosce o
następną jesień i zimę kupiliśmy też trochę buka i brzozy. Trzeba to wszystko
pociąć i połupać, ale na razie grube bale muszą poczekać aż przestanie tak lać.
Ale przecież nie będzie padać bez przerwy. Na pewno jeszcze tej jesieni zdarzą się
słoneczne, przyjemne dni, w trakcie których da się popracować na podwórku,
zrobić porządek ze wszystkim, ostatni raz skosić trawę, posprzątać liście itd.
Lecą z drzew dojrzałe
i wielkie gruszki bery. Jak zawsze o tej porze roku obieramy je, kroimy i pakujemy
do słoików, w których zalane słodko-kwaśnym, korzennym wywarem i porządnie
zapasteryzowane będą zjadane ze smakiem w trakcie nadchodzącej zimy. Ślicznie
czerwienieją już maleńkie owocki berberysu. Może spróbuję dodać je do
tegorocznych przetworów gruszkowych. Podobno berberys ma mnóstwo zdrowotnych właściwości. Sporo jest też w ogrodzie fioletowych winogron i rubinowych
malin. Na razie zajadamy je na świeżo. Jest nadzieja, iż uda się zebrać ich nieco na sok
albo dżem.
Spoglądam na
smacznie śpiącą Misię. Na szczęście nie wylizuje sobie zranionej parę dni temu
łapki, w związku z czym nie muszę jej nakładać znienawidzonego kołnierza
ochronnego. Widać, że wszystko dobrze się na niej goi, zaordynowany przez weta
antybiotyk działa i za parę dni będzie można jej zdjąć szwy.
A co się jej właściwie
stało? Otóż co jakiś czas przybiega pod naszą bramę pies z sąsiedztwa. Biega
wzdłuż niej i irytuje nasze psy. A najbardziej Misię, która nie widząc obcego
psa a tylko go wyczuwając denerwuje się i podskakuje wysoko albo pyszczek między
siatkę usiłuje wciskać żeby dosięgnąć tamtego zuchwalca i go capnąć. I niestety,
ostatnio zdarzyło się, iż podskoczywszy wysoko opadła na okucie bramy, które
okazało się tak podstępnie ostre, że poważnie rozcięło jej łapę. I to w samym
jej zgięciu. Głęboka rana koniecznie wymagała szycia, który to zabieg wykonał
jej pod narkozą sympatyczny, młody weterynarz z odległego od nas o ok. 20 km Dynowa.
Ale ileż się naczekaliśmy żeby wejść do
gabinetu! Mnóstwo psów i kotków wpuszczanych było przed nami, bo kolejka do
lekarza ciągnęła się od dłuższego czasu. Okazało się, że wcześniej w lecznicy
przez kilka godzin nie było prądu, więc wszelkie planowane zabiegi musiały być
odłożone. Potem, już w trakcie naszego czekania znowu wszystko zgasło a
ponieważ na zewnątrz zapadł już zmrok nagle wszyscy znaleźliśmy się w ciemnościach
egipskich. Na szczęście wkrótce prąd wrócił, ale te parę chwil w spędzonych w
głębokiej czerni rozjaśnianej tylko światłem telefonów komórkowych po raz
kolejny uświadomiło mi jak ogromnym problemem mogą się stać dłuższe wyłączenia
elektryczności. Oby ich nie było!
Jak już Misia
leżała na stole zabiegowym zgadaliśmy się z doktorem, że i on ma niewidomego
psa, który tak jak nasza psina zazwyczaj wspaniale radzi sobie ze wszystkim i
nikt nie poznałby po nim, że coś jest z nim nie tak. Ktoś parę lat temu
przyniósł mu ślepego szczeniaka do uśpienia a on wziął go do siebie i wychował
razem z resztą swej psiej czeredy. Jak wet opowiadał mi swoją historię, to
jakbym o naszej słuchała…Siedzieliśmy w jego gabinecie do późnej nocy i
gwarzyliśmy o wielu sprawach, ciesząc się, iż mamy bardzo podobne spojrzenie na rzeczy, które dzieją się teraz w naszym kraju i na świcie.
Szkoda, że nie
będziemy mogli już sobie w ten sposób porozmawiać z naszym dawnym, starym doktorem
z pobliskiego miasteczka. Że nie będziemy mogli do niego pojechać i o każdej
porze dnia albo nocy móc liczyć na jego
życzliwą troskę i pomoc. Niestety, tego roku gmina nie przedłużyła mu umowy o
najem gabinetu i doktor wraz z żoną, także weterynarzem, zmuszony był zakończyć
swoją działalności i wyprowadzić się daleko stąd, gdzieś aż za Przemyśl.
Dzwoniłam do niego niedawno chcąc się dowiedzieć jak znosi tą przymusową,
zesłańczą emeryturę. Kiepsko…Praca w lecznicy była dla obojga całym ich życiem.
Nie potrafią sobie teraz znaleźć zajęcia ani celu. Smutni i zgorzkniali z żalem
wspominają minione czasy. Mam nadzieję, że jak przywykną do obecnej sytuacji,
to zdołają znaleźć w sobie dawną iskrę, dokopać się do swych zapomnianych pasji
a może nawet otworzyć przy domu jakiś malutki gabinecik weterynaryjny. Czas
pokaże. Byleby zdrowie im dopisywało…Jako i nam wszystkim.
A wracając
doMisi, to ładnie teraz zdrowieje, a niebezpieczne części
bramy Cezary będzie musiał jakoś zeszlifować albo przygiąć, żeby się więcej takie
wypadki nie zdarzały. Bo namolne psisko z sąsiedztwa na pewno nie raz jeszcze
przybiegnie pod nasz płot a więc powodów do irytacji Misi oraz reszcie ferajny
nie zabraknie!
Spoglądam przez
okno. Czyżby przestało padać? Ale niebo nadal zaciągnięte a na zaokiennym termometrze
zaledwie kilka stopni. Brr! Trzeba dołożyć drew do pieca. I zjeść jeszcze jedną
porcję krupniczku…Mniam!:-)
Muzyczną
ilustracją tego jesiennego w nastroju posta niech będzie podesłana mi ostatnio
przez Marytkę piękna piosenka pt. „Si jamais j’oublie” („Jeśli kiedykolwiek
zapomnę”)śpiewana przez francuską piosenkarkę o pseudonimie Zaz. Utwór ten ma bardzo mądre, trafiające
do serca słowa oraz wpadającą w ucho melodię. Poniżej fragment tłumaczenia tekstu oraz
piosenka.
"Przypomnij mi tamten dzień i rok, Przypomnij jaka była pogoda. A gdybym zapomniała możesz mną potrząsnąć. A jeśli zechcę odejść uwięź mnie i wyrzuć klucz. Uszczypnij mnie i powiedz jak się nazywam. (...) Przypomnij mi me sny najbardziej szalone. Przypomnij mi łzy uronione. Jak uwielbiałam śpiewać. Gdybym zapomniała..."
Przypomnij mi tamten dzień i rok
Przypomnij mi, jaka była pogoda
A gdybym zapomniała
Możesz mną potrząsnąć
A jeśli zechcę odejść
Uwięź mnie i wyrzuć klucz
Uszczypnij mnie
I powiedz jak się nazywam
Gdybym kiedykolwiek zapomniała tamte noce
Wśród gitar i wrzasków
Przypomnij mi kim jestem, po co żyję
Jeśli kiedykolwiek zapomnę, biorąc nogi za pas
Jeśli pewnego dnia czmychnę
Przypomnij mi kim jestem, co sobie przyrzekłam
Przypomnij mi me sny najbardziej szalone
Przypomnij mi łzy uronione
Jak uwielbiałam śpiewać, gdybym zapomniała
Jeśli kiedykolwiek zapomnę tamte noce
Wśród gitar i wrzasków
Przypomnij mi kim jestem i po co żyję
Jeśli kiedykolwiek zapomnę, biorąc nogi za pas
Jeśli pewnego dnia czmychnę
Przypomnij mi kim jestem, co sobie obiecałam
Przypomnij mi tamten dzień i rok
Przypomnij mi, jaka była pogoda
A gdybym zapomniała
Możesz mną potrząsnąć
A jeśli zechcę odejść
Uwięź mnie i wyrzuć klucz
Uszczypnij mnie
I powiedz jak się nazywam
Gdybym kiedykolwiek zapomniała tamte noce
Wśród gitar i wrzasków
Przypomnij mi kim jestem, po co żyję
Jeśli kiedykolwiek zapomnę, biorąc nogi za pas
Jeśli pewnego dnia czmychnę
Przypomnij mi kim jestem, co sobie przyrzekłam
Przypomnij mi me sny najbardziej szalone
Przypomnij mi łzy uronione
Jak uwielbiałam śpiewać, gdybym zapomniała
Jeśli kiedykolwiek zapomnę tamte noce
Wśród gitar i wrzasków
Przypomnij mi kim jestem i po co żyję
Jeśli kiedykolwiek zapomnę, biorąc nogi za pas
Jeśli pewnego dnia czmychnę
Przypomnij mi kim jestem, co sobie obiecałam
Przypomnij mi tamten dzień i rok
Przypomnij mi, jaka była pogoda
A gdybym zapomniała
Możesz mną potrząsnąć
A jeśli zechcę odejść
Uwięź mnie i wyrzuć klucz
Uszczypnij mnie
I powiedz jak się nazywam
Gdybym kiedykolwiek zapomniała tamte noce
Wśród gitar i wrzasków
Przypomnij mi kim jestem, po co żyję
Jeśli kiedykolwiek zapomnę, biorąc nogi za pas
Jeśli pewnego dnia czmychnę
Przypomnij mi kim jestem, co sobie przyrzekłam
Przypomnij mi me sny najbardziej szalone
Przypomnij mi łzy uronione
Jak uwielbiałam śpiewać, gdybym zapomniała
Jeśli kiedykolwiek zapomnę tamte noce
Wśród gitar i wrzasków
Przypomnij mi kim jestem i po co żyję
Jeśli kiedykolwiek zapomnę, biorąc nogi za pas
Jeśli pewnego dnia czmychnę
Przypomnij mi kim jestem, co sobie obiecałam
Przypomnij mi tamten dzień i rok
Przypomnij mi, jaka była pogoda
A gdybym zapomniała
Możesz mną potrząsnąć
A jeśli zechcę odejść
Uwięź mnie i wyrzuć klucz
Uszczypnij mnie
I powiedz jak się nazywam
Gdybym kiedykolwiek zapomniała tamte noce
Wśród gitar i wrzasków
Przypomnij mi kim jestem, po co żyję
Jeśli kiedykolwiek zapomnę, biorąc nogi za pas
Jeśli pewnego dnia czmychnę
Przypomnij mi kim jestem, co sobie przyrzekłam
Przypomnij mi me sny najbardziej szalone
Przypomnij mi łzy uronione
Jak uwielbiałam śpiewać, gdybym zapomniała
Jeśli kiedykolwiek zapomnę tamte noce
Wśród gitar i wrzasków
Przypomnij mi kim jestem i po co żyję
Jeśli kiedykolwiek zapomnę, biorąc nogi za pas
Jeśli pewnego dnia czmychnę
Przypomnij mi kim jestem, co sobie obiecałam