Kilka dni temu skończyłam czytać pewną książkę i zaraz chciałam się brać do następnej, bo po pierwsze chłodno-deszczowy czas wielce sprzyjał czytaniu, a po drugie z opisu na obwolucie tej kolejnej książki wiedziałam, iż ze wszech miar warta była ona lektury. Coś sprawiało jednak, że nie za bardzo potrafiłam się skupić na czytaniu nowej opowieści. Nie byłam na nią jeszcze gotowa. Wciąż wrażenia po poprzedniej mocno dźwięczały w mej duszy, zatem często zastygałam w zamyśleniu niby to przewracając kartki a tak naprawdę niczego nie pamiętając ze zdań, po których właśnie przebiegły moje oczy. Nowi bohaterowie, choć tak plastycznie zarysowani, choć tak wyraziści i wielowymiarowi nie potrafili wzbudzić we mnie na tyle głębokich uczuć, bym zaciekawiona ich losami z biciem serca wkraczała w nowe rozdziały wielostronicowej powieści. Musiałam zatem odłożyć nową książkę i powrócić do poprzedniej. Zrobić tak z szacunku dla tej starej i dla nowej lektury. Bo przecież ta nowa sama w sobie niczemu była niewinna. Pewnie gdybym to ją pierwszą wzięła do ręki, to ona właśnie mogłaby stać się tą najważniejszą. Ot, przypadek. Albo los. Zależy kto jak na takie rzeczy patrzy.
Zatem wracając do moich książkowych rozważań, to myślę, iż każdej lekturze powinno się pozwolić jej w sobie wybrzmieć do końca. Nie żegnać się z nią raptownie jakby była jedną z wielu pozycji do odhaczenia. Nic nieznaczącym wypełniaczem czasu. A po wszystkim zimnym, obcym trupem niewartym żałoby i wspominania. Rozmyślając w ten sposób pojęłam, iż powinnam przejść przez strony owej poprzedniej książki jeszcze raz, zatrzymując się tam, gdzie najmocniej coś do mnie przemawiało. Zastanowić się, dlaczego właśnie to było tak ważne i znaczące. Gdzie książkowy monolog przemieniał się w dialog z moim „ja”, z moimi lękami i nadziejami. Wejść w nurt tej wielobarwnej, rwącej rzeki jeszcze raz po to bym mogła potem bez żalu, w swoim tempie wpłynąć do jednolicie granatowego oceanu zwyczajnej, oswojonej codzienności. Bym tracąc tym samym z oczu wody owej rzeki, czuła jednak przy tym, iż ona nadal istnieje i zawsze istnieć będzie. We mnie.
Chyba z książkami jest trochę tak jak ze stanem zakochania czy miłości. Nie da się i nie powinno zakochiwać co chwilę z taką samą intensywnością. Wszak każde uczucie trzeba w sobie przeżyć od początku do końca. Z szacunkiem i uwagą. Poświęcić mu czas. Dać kawałek siebie. I odnajdywać w sobie zmiany, nastroje, emocje, które to silne uczucie wywołało. Nie traktować kolejnych uczuć jak opakowanych w kolorowe papierki batoników czekoladowych z supermarketu, które choć pyszne i szybko się je zjada, to ani człowiek po nich nie jest syty, ani tym bardziej z siebie zadowolony. No i po chwili nazbyt słodkich doznań, szybko zostaje mu w ręce tylko smętny papierek, który choć dawał mnóstwo wspaniałych obietnic na pyszną zawartość, to bardzo szybko owe obietnice okazały tylko kolejną manipulacją, oszukańczą iluzją…
Wracając jednak do uczucia miłości…Bywa i tak, że gdy nie z naszej winy nieodwołalnie się ona kończy, rodzi się w nas taka rozpacz, żal, gniew i niezgoda na ów koniec, że na oślep rzucamy się w następną miłość. Byleby jakaś była. Byleby nie pozostać w tym osamotnieniu, sieroctwie, pustce, porzuceniu, w nicości. Byleby znowu doświadczyć jakiejś intensywności, która wyrwałaby nas ze stanu nijakości, niewiary w siebie oraz braku perspektyw. Miłość niczym narkotyk… I lektura niczym narkotyk. Przyzywająca. Drążąca w duszy coś głęboko, nieustępliwie, wymagająco.
Jednak różne bywają książki i różne zakochania. Jest miejsce także na te leciutkie, które zaledwie serce musną, już odlatują, niewiele po sobie przeżyć i wspomnień pozostawiając. Były dobre na dany moment, ale bez wielkiego żalu przeminęły. Może ich autor nie chciał a może nie umiał wejść głębiej w blaski i cienie ludzkiej duszy? Może próbował, ale okazało się, że potrafi tylko pływać na powierzchni i boi się zanurkować głębiej tam, gdzie czają się niezbadane wiry i odmęty bolesnych nieraz tajemnic? Może też tak być, iż twórca wcale nie zamierzał osiągnąć niczego więcej, jak dać odbiorcy chwilę przyjemności z takiego swobodnego unoszenia się na łagodnych falach oceanu? Przecież i taka umiejętność pisania jest cenna i taka przyjemność chwilowych doznań się liczy. I o taką w dzisiejszych czasach pełnych stresów i frustracji, coraz trudniej.
„Dla każdego coś dobrego”…I jeszcze „Wszystko ma swój czas”. Te dwie maksymy są moim zdaniem podstawą sensu czytania. A najważniejsza jest w procesie kontaktu z książką nieobojętność. Po cóż bowiem czytać coś, co przelatuje przez nas niczym przez sito i nie pozostawia po sobie śladu? Po co oddawać czas czemuś, co nie daje ani grama wzruszenia, uśmiechu, zaciekawienia, nadziei, trwogi, zachwytu, refleksji…?
Moje rozważania o czytaniu nazwałam nie bez powodu „nieobojętność”. Nieobojętność, która mieści w sobie mnóstwo nienazwanych uczuć, a których nazwanie i odczuwanie może stanowić tabu oraz źródło wielu problemów… Czyż nie przeraża nas bierność oraz obojętność wielu ludzi na zło, które rozprzestrzenia się po świecie? Na to, że nie ma sprzeciwu i krzyku tam, gdzie powinny one być? Że coraz mniej jest prawdziwego współczucia i miłosierdzia a coraz więcej cynizmu i wyrachowania? Że lęk ukrywa się pod płaszczykiem dobrego humoru i wszechobecnego pozytywnego nastawienia, pod myśleniem, że jakoś to będzie? Wielu to zastanawia a nawet przeraża, gdy ludzkość bez szemrania daje się gnębić i ściskać niczym w imadle a przy tym udawać, iż nic się nie dzieje. Ale jednocześnie zdajemy sobie sprawę, że dla większości owa pozorna obojętność stanowi tylko próbę przetrwania, schowania głowy w piasek w nadziei, iż owo zło nas nie dostrzeże, a może w końcu przestanie istnieć? Tak często czujemy się mali, bezradni, nic nieznaczący wobec ogromu zagrożeń. Wmawiamy więc sobie nawet, że ich wcale nie ma a tylko jacyś malkontenci, pesymiści i wariaci niepotrzebnie je wszędzie dostrzegają. Bo przecież tak naprawdę świat jest taki piękny i dobry, rządzony przez odpowiedzialnych, kompetentnych ludzi, starających się zapewnić nam wszystkim spokój i szczęście. A aby zachować ów spokój i swoje status quo wystarczy mocno w to wierzyć i zaprzeczać istnieniu czarnych prognoz rodem z teorii spiskowych. Nie wywoływać niepotrzebnie wilka z lasu, bo jeszcze ten wilk rzeczywiście przyjdzie i nas niewinnych pogryzie? A najlepiej zamknąć się w swojej szklanej bańce i zobojętnieć na wszystko, co dookoła, mając naiwną nadzieję, iż owa magiczna bańka przetrwa i ocali nas przez zmianami.
Owa „nieobojętność” jest właśnie motywem przewodnim i siłą sprawczą książki, która choć przeczytana parę dni temu, wciąż mocno mi w duszy gra…Ale o niej samej zamierzam napisać w następnym poście. Mam nadzieję, że powyższym wstępem zdołałam Was nią nieco zaciekawić, nie pozostawić obojętnymi…?
* fotografie ilustrujące powyższy post przedstawiają wybrzeże Australii
Ja tak mam. Musi być przerwa po przeczytaniu. Jest wtedy czas na refleksję całościową. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńAno właśnie. Po lekturze trzeba dać sobie czas na przetrawienie wszystkiego, co dotarło do nas w trakcie czytania. Celebrować ten czas, jak celebruje sie niekiedy dobre chwile po wspólnym, rodzinnym posiłku przy stole. Nie rzucać sie w wilczym głodzie od razu w coś nowego, jakby czytanie było formą fast foodu, byle jakiego zapychacza.
UsuńPozdrawiam, Agatko!:-)
To prawda, warto zostawić chwilę na refleksję po lekturze, jeszcze jakiś czas wszystko się ,, w głowie układa, dociera,, Chociaż przyznam szczerze, że ostatnio czytam lekkie i przyjemne lektury, takie na odstresowanie i wyciszenie emocji, które nie wymagają analizowania czy głębokiego przemyślenia, a wprowadzają w miły nastrój:)
OdpowiedzUsuńŚciskam serdecznie, Agness:)
Tak, czas na namysł po czytaniu, na poukładanie sobie wszystkiego w głowie jest istotny. To troche jak z uczeniem sie do egzaminu. Im wiecej czasu temu poświecimy, im częściej powtórzymy sobie najwazniejsze tezy, tym wiecej z tego materiału przyswoimy.
UsuńA co do tych bardziej lekkich lektur, to i mnie nieraz nachodzi na nie chętka. Coś przygodowego,podrózniczego, jakis romans, komedia albo kryminał też fajnie jest poczytać! Jeśli by porównać nasze lektury do dań na stole, to przeciez zaróno jest tam miejsce na cieżkie, mięsne potrawy, ale i na te lżejsze, warzywne albo słodkie desery!:-)
I ja ściskam Cię serdecznie, Agness!:-)
Ogólnie mam wrażenie, że jesteśmy coraz bardziej obojętni nie tylko na otaczające nas zło, ale i na innych ludzi. Często przechodzimy obok nich, a jakbyśmy ich nie widzieli. I to najbardziej mnie boli. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńMyślę podobnie, Karolino. Coraz mniej dostrzegamy wokół siebie, bo chyba nie chcemy dostrzegać, bo chyba czujemy się wieloma rzeczami przytłoczeni. Nadmiar bodźców w postaci złych wiadomości w końcu zobojętnia ludzi na nie, separuje. W końcu dochodzi do tego, że każdy dba tylko o siebie. Niestety, na każdego przyjdzie w koncu chwila, że będzie potrzebował pomocy. I co wtedy...?
UsuńI ja pozdrawiam Cie serdecznie!:-)
Są takie książki, które mogą nas wznieść wysoko albo zatruć nam duszę. Dlatego kiedy za nic nie mogę doczytać rozpoczętej już książki, bo mnie od niej nieraz wręcz odrzuca, to choćby była nie wiem jak uznanym, światowym arcydziełem odkładam ją bez żalu.
OdpowiedzUsuńOdnosi się to także do tego co czytamy, przeglądamy i czego słuchamy w internecie, a szczególnie właśnie tam. Nie uważam żeby wyrzucanie telewizora i przestawianie się na internet było najlepszym wyjściem. W końcu to my trzymamy w ręku pilota i to my decydujemy o tym co obejrzymy i czemu damy wiarę.
Marytka :-)*
To prawda, Marytko. Różne są książki, filmy, programy TV i różnie one na nas wpływają. Dobieramy je podobnie jak potrawy na stole - wedle smaku, ewentualnie potrzeb naszego organizmu. Niekiedy mamy nawet chęć na gorzki smak, choć przeważnie nas od niego odrzuca. Ale zarówno lekarstwa, jak i trucizny często są gorzkie.I tylko musimy umieć rozpoznać co jest czym i jak na nas podziała, co nie zawsze jest takie łatwe.
UsuńŚciskam Cię serdecznie!:-)*
Często tak mam z lekturami, że musza się w głowie odleżeć...
OdpowiedzUsuńNie zawsze nasz postępowanie to obojętność, częściej to poczucie bezsilności lub nadmierna wrażliwość, cechy osobowości, które powodują, że chowamy się za węgłem, spoglądamy ze strachem, chowamy głowę w piasek.
Nie każdy urodził się na rewolucjonistę czy aktywistę, ale każdy powinien mieć swoje miejsce w społeczeństwie, na tym to polega.
Ciekawam, co to za książka?
jotka
Tak, nie zawsze nasze postępowanie wyraża obojętność. Częściej bezsilność i bezradność. Coś nas przerasta, coś odbiera nam siły. Chcielibyśmy cos zrobić, a nie wierzymy, że się da, że potrafimy zrobić cokolwiek by zmienić to, co sie nam nie podoba.
UsuńOczywiscie, że nie każdy urodził sie na rewolucjonistę, nie w każdym jest tyle odwagi i determinacji by zmieniać świat, ale skądś sie jednak takie wyjątkowe jednostki biorą. Z jednej strony dobrze, że sie biorą, bo bez nich nadal żylibyśmy w epoce kamienia łupanego, a źle, bo wielkim zmianom i rewolucjom towarzyszą zawsze krzywdy ludzkie. Moze i w efekcie cos zmieni się na lepsze, ale droga do tych zmian niestety usłana jest cierpieniem...To jest cena za te zmiany. Każdy w sobie musi rozważyć, czy gotów jest taka cenę zapłacić.
Jotko! Już prawie kończę następnego posta, wiec wkrótce będzie wiadomo, co to za książka!:-)
Dobra książka pozostaje w naszej pamięci na zawsze i cytujemy ją jak własną. ;)
OdpowiedzUsuńTak. To prawda...:-)
UsuńOlu, jak ja Cię doskonale rozumiem. Po dobrej książce, chce się zatrzymać te wszystkie emocje jakie wywołała. Czasami lektura trąci osobistą strunę i całe życie przeleci przed oczami. Albo jest tak dobrze w cieplutkim i przytulnym świecie, że jeszcze pozwalamy się ukołysać kilka dni. Ja muszę czytać codziennie, ale tak jak napisałaś, trudno jest przeskakiwać ze stanu zakochania do ledwo zadowalającej relacji. Dlatego kocham czytać całe serie, nie rozstaję się z bohaterami i czekam z niecierpliwością na wieczór, kiedy mogę w spokoju nawet do rana odpłynąć. Czasami boleśnie oberwę swoim Kindle w głowę jak zasnę.
OdpowiedzUsuńJestem bardziej wymagająca kiedy szukam filmu, szybko się nudzę, za to w książkowy świat wchodze bez problemu. Starannie wybieram, autorami, albo chociaż obiecującym tematem. Co do wmawiania sobie czegos, to ja już ufam swoim instynktom. Wiem, że nie wyolbrzymiam, a moje doświadczenie i intuicja są warte tego, żebym ich słuchała. Świat zawsze był taki sam, dobry i zły, tylko nie zawsze to złe nas dotyczyło. Wybieram jak chcę żyć, nakręcać się i wojować, czy nie tracić siły na coś, na co nie mam wpływu. Zaciekawiłaś mnie Olu do czerwoności, mam nadzieję, że bardzo szybko napiszesz o jaką książkę chodzi. Czekam i gorąco pozdrawiam:)))
Mamy podobny stosunek do ksiażek, Marylko. Są nam bliskie jakby były bliskimi osobami i trudno sie z nimi rozstać, gdy juz sie kończą. I wciaz pojawia sie ten paradoks, że czytamy szybko, z pasją i zaangażowaniem by poznać ciag dalszy, ale im szybciej czytamy, tym szybciej też musimy sie z ukochaną lekturą pożegnać. Niestety nie da sie w nieskończonośc wchodzić na najbardziej nawet oszałamiająco piękną górę. Idzie sie wszak po to, by dojść a potem zejść...
UsuńMówisz, że świat zawsze był taki sam, tylko jakieś jego zło kiedys nas nie dotyczyło? Pewnie tak. Pewnie skoro nie dotyczyły, to i nie bardzo obchodziło. Jednak wszystko diametralnie sie zmienia, gdy zaczyna dotyczyć...Gdy wiele ludzi na całym świecie odczuwa bardzo podobnie. Istnieją przełomowe momenty w dziejach świata i wydaje mi się, że teraz zmierzamy ku jednemu z nich. A może nie? Moze w nazbyt wybujałej wyobraźni cos wyolbrzymiam? Oby tak właśnie było!:-)
Jestem w trakcie pisania recenzji tej ksiazki, wiec wkrótce wszystko stanie sie jasne!:-)
Pozdrawiam Cie gorąco, Marylko!:-))
Właśnie tak Olu, niektóre książki są mi bliższe niż ludzie, którzy mnie wtedy otaczali. Kiedyś nie było takiego dostępu do książek, ani takiego wyboru w bibliotekach jak obecnie, więc czytałam ukochane książki wiele razy. Otwierałam sobie na chybił trafił i grzałam się w ciepełku innego, lepszego świata. Teraz też to robię, ale musi upłynąć kilka lat. Właśnie paradoks, bo im lepiej jest książka napisana, tym łatwiej się ją czyta, nie ma zgrzytów, ani wracania do poprzedniego zdania. a chciałoby się ja smakować i czegoś nauczyć od autora.
UsuńCo do świata, to pomyśl Olu, Afryka zawsze była biedna i potrzebująca, powzdychaliśmy ze współczuciem, czasami w jakiś sposób wspomogliśmy, żeby sumienie nie uwierało i cieszyliśmy się, że urodziliśmy się gdzie indziej. A teraz zagrożenie przychodzi do nas. Istniało zawsze. Ktoś mi właśnie polecił "Oczekiwana" Kathleen McGowan, zapowiada się kolejna uczta. Bardzo lubię Twoje recenzje i nie mogę się doczekać:)
Marylko! Namiętne czytanie dopadło mnie w dzieciństwie i natychmiast stało sie ulubioną forma spędzania czasu. Byłam bardzo chorowitym dzieckiem, wiec umilałam sobie czas choroby czytaniem. Z tego powodu nawet lubiłam chorować!:-) Ale w wakacje, całkiem zdrowa, też wolałam siedziec w bibliotece, niż np. skakać w gumę( choć i w gumę sie sporo naskakałam):-) Jakze te wspomnienia są inne, jakże starodawne tamte rozrywki w porównaniu do tego, co obecnie jest udziałem większosci dzieci, pochłoniętych grami komputerowymi, tik-tokami, pokemonami itp.
UsuńCiekawa jestem, czy ksiazka o której wspominasz okaze się taką ucztą dla Ciebie.Bo wiadomo, każdy inaczej odbiera, każdy ma inne potrzeby. Ale tak czy siak fajne jest to uczucie wchodzenia w powieść, początek nowej przygody!:-))
Książki pomogły mi przetrwać trudne dzieciństwo. Zabierały mnie w miejsca i czucia, gdzie nigdy bym nie trafiła w realnym życiu. Ja nawet nie wiem, czy słowo "realne" jest właściwe. Bo cóż jest realne? To, co uznajemy za takie. Czytając, byłam tam gdzie książka prowadziła. Czasem nawet wydawało się to realniejsze, niż to co mnie otaczało, otacza...
OdpowiedzUsuńNiektóre książki są ze mną od tamtych czasów, wracam do nich, zanurzam się w ten świat z przyjemnością, wracam jak do domu. Widzę, co czytają moi czytelnicy. I jedno wiem na pewno: żaden nasz wybór nie jest bezmyślny i przypadkowy. Pokaż mi co czytasz, powiem ci gdzie jesteś, jakie emocje przeżywasz, co chowasz i czego potrzebujesz :) Tylko wiesz, nikt słuchał nie będzie.
I ja odnoszę podobne wrażenie, Aniu, iż żaden nasz wybór lektury nie jest przypadkowy. Idziemy tam, gdzie wyczuwamy, iż coś jest dla nas, na dany moment tym właściwym miejscem.
UsuńMam podobnie jak Ty - czytanie było dla mnie w dzieciństwie i nadal jest czymś bardzo ważnym. Tylko lektury sie zmieniły, co nie znaczy, że nie lubię czasem wracać do tych dawnych, jak do siebie dawnej.
Jak dobrze, że są ksiązki! Mam nadzieję, że będą zawsze. I że zawsze będą istnieć Ci, dla których są one ważne!:-)*