czwartek, 21 lipca 2022

Gorąco i sucho…

 

                                            nasz ogród tuż przed zachodem słońca


   Gorąc, gorąc rozlewa się dokoła, choć przynajmniej u nas nie tak męczący jeszcze jak w czerwcu. W ciągu ostatnich kilku miesięcy opadów było tu niewiele, więc w wielu miejscach trawa zżółkła, porudziała, zanikła. Ledwo dycha biedaczka, ale przecież nie będę jej podlewać, bo trzeba oszczędzać wodę w studni. Takoż i do warzywnika rzadko teraz z konewką chodzę. Trudno, rośliny muszą sobie same jakoś dawać radę. I chyba dają a to wszystko dzięki ciężkiej w uprawie, gliniastej, spiżowej wręcz ziemi, która na szczęście długo potrafi utrzymać wilgoć. Woda jest teraz na wagę złota. Nasz podwórkowy stawik wysechł kompletnie. Widziałam niedawno zdjęcia Sanu, który gdzieś w okolicach Bieszczad tak wysechł, że bez problemu można przejść po odsłoniętym dnie z jednej strony tej rzeki na drugą. Susza wszędzie coraz większa. Staramy się zatem nie marnować wody. W kuchennym zlewie zawsze stoi miednica, w której gromadzą się popłuczyny po myciu rąk, warzyw i naczyń. Kilka razy dziennie opróżnia się ją w ogrodzie w miejscach, które najbardziej podlania wymagają. Ale wiadomo, to kropla w morzu potrzeb. Mniej się teraz pierze a i prysznice bierze się krótkie, żeby jak najmniej jej do szamba niepotrzebnie uciekało.Tylko pije się dużo, bo picie wody to teraz podstawa...

                                   nasz stawik kompletnie wyschnięty
 
                                      bukowy las o poranku -sucho, grzybów brak

   Tylko o poranku da się coś zdziałać w obejściu i ogrodzie, na jakoweś niezbędne zakupy wyruszyć (trzeba robić zapasy, póki ceny jeszcze na to jako tako pozwalają) albo po chrust do lasu pojechać (wszak zimą każda gałązka się przyda). Bo potem nieznośny żar leje się z nieba i trzeba się schować gdziekolwiek, gdzie jest choć troszkę chłodniej, odrobinę cieniściej. Na przykład do budynku gospodarczego, gdzie w otoczeniu wiekowych szafek i regałów, tysięcy klamotów i przydasiów, Cezarowych pił, wiertarek, kosiarek, rowerów, narzędzi wszelakich, puszek z olejami i farbami, kuchennego drewna na opał i srebrzystą mgiełką wirującego w powietrzu kurzu dobrze się przesiaduje na stareńkiej, mocno zdezelowanej niegdyś przez nasze szczeniaki kanapie.


 






   Lubimy przebywać tam z Cezarym. Lubią to także wszystkie nasze psy, bo gdy nigdzie już nie ma jakowejś ochłody, to tam zawsze się ona znajdzie... Oto co znaczy stara i duża, solidna, pewnie ponad stuletnia, wielofunkcyjna budowla z cegły. Pokolenia przeminęły a ona nadal stoi i się przydaje. Ileż musiało się kiedyś w jej wnętrzu dziać! Ileż tam mieszkało krów, koni, świń (a za naszych już czasów także kilka kóz). Ileż siana zrzucało się dla nich korzystając z drewnianej klapy wiodącej na strych. Ile obornika się stąd nawywoziło. Jedynymi śladami po tamtych czasach są służące niegdyś do przywiązywania bydełka metalowe kółka, wtopione w betonowy żłób, ciągnący się wzdłuż całego budynku oraz wydeptana,  wyświecona przez liczne pokolenia mieszkających tu zwierzątek posadzka. Ileż tu musiało niegdyś rozbrzmiewać muczenia, kwiczenia, rżenia, dzwonkami przy szyi podzwaniania, wody z wiader chłeptania, chrupania siana i owsa, nawoływań gospodarzy, ćwierkania wróbli i jaskółek pod powałą.  Dwie wojny się przetoczyły a to wszystko niezmiennie trwało. Ale niestety, skończyło się i nic nie zapowiada by miało powrócić. Nie tylko tu, ale w większości polskich wsi nic już teraz nie muczy i nie kwiczy. Dziś mało komu opłaca się hodowla a biurokratyczne nakazy UE oraz szalone przepisy związane z koniecznością redukcji wydzielanego przez zwierzęta metanu wkrótce sprawią, że nikt, nigdzie niczego nie będzie hodował. Tylko skąd wtedy ludzie wezmą mięso? Ano wszak produkuje się już przecież jakieś jego sztuczne substytuty w laboratoriach i coraz popularniejsze staje się mleko roślinne. I brr…Coraz usilniej promuje się też żywność wytwarzaną z owadów…Dziwny jest ten świat, choć nadal taki piękny, tak pozornie niezmienny...

                                      liście laurowe w doniczkach, w tle wielce przydatny traktorek z przyczepą
 
                                          pachnąca upojnie wieczorem niepozorna maciejka

                               widok na nasze niekoszone w tym roku pole

   A gdy tak sobie siedzę w owym przyjemnym chłodzie, to właśnie o tych dawnych i przyszłych czasach lubię sobie rozmyślać. Tuż obok mnie układa się jak zwykle spragniona głaskania po brzuszku Misia. Z drugiej strony lokuje się równie łasy na pieszczoty Jacuś. Zaś Hipcia zazwyczaj pozostaje u moich stóp, gdzie wspaniale chłodzi sobie brzuszek leżąc na betonowej podłodze.  I tak sobie tkwimy sennie w przyjaznym półmroku i w spokojnym, czułym milczeniu godzinę albo dłużej. Dopiero gdy nasze organizmy wychłodzą się, odpoczną nieco, wychylamy się na światło dzienne, gdzie znowu po oczach bije ostre słońce a duszne powietrze do płuc się bezwzględnie wdziera. Ale nie można przecież całego lata w budynku gospodarczym przesiedzieć! Trzeba coś robić, bo samo się wszak nie zrobi. I trzeba się tym latem cieszyć, bo szast prast i go nie będzie.

                               Misia, Hipcia i Jacuś całe w podskokach o poranku
 
                                   pieski czekają na nas by razem biec na tył ogrodu

                 Jacuś na straży ogródka warzywnego
 
                   Jacuś i Hipcia spoglądają z tęsknotą na pole

                                 Misia odpoczywa przy budzie
                                          radosna Hipcia

  O dziwo te wysokie temperatury zdają się nie przeszkadzać kwitnącym teraz lwim paszczom, malwom, liliom, łubinom, hibiskusom i polnym, złociście połyskującym w zachodzącym słońcu trawom. Nie robią też szkody krzakom pomidorów ani ogórków,  dyniom, lubczykowi i natce pietruszki, fasolce szparagowej i cukinii, mięcie pieprzowej i wrotyczowi. Pomału, pomału zaczynam więc domowe przetwórstwo. Kiszenie, marynowanie, zaprawianie, dżemikowanie, suszenie, pasteryzowanie. Mimo bowiem obecnej niechęci do przebywania w gorącej kuchni trzeba jak najwięcej zamknąć w słoikach przed nadchodzącą zimą. Jednak szczyt tego przetwórstwa dopiero przede mną. Wszak sierpień, wrzesień, październik zasypie Jaworowo jabłkami, gruszkami, malinami, śliwkami, winogronami, pomidorami, dyniami i całą resztą ogrodowego urobku. Na szczęście będzie już wówczas znacznie chłodniej niż teraz…

 

                                  kwaskowate i pyszne czarne porzeczki

                                owoc morwy
 
                              czerwone porzeczki błyszczą rubinowo

                          dorodne papierówki tylko czekają na zerwanie

   Póki co przypominające rubiny porzeczki albo szmaragdy - agresty owocują wspaniale i kuszą by wciąż coś z krzaka podjadać, nawet stojąc w pełnym słońcu. To samo z czarnymi porzeczkami, niesprawiedliwie przez co poniektórych zwanymi „smorodinami”. Ach, jakie dorodne, pyszne, winne są one w smaku. Także czarne morwy, które kuszą miodową prawie słodyczą. Można by się właściwie wyżywić tylko tym, co się własnoręcznie zerwie teraz z krzaka. I schudłoby się ładnie i witaminami by się na zapas napasło. Tyle, że człowiek – paskuda, ma jeszcze chętki na inne, konkretniejsze nieco pokarmy. Po owocach, pomidorach z rukolą, po sałacie z koperkiem i małosolnych ogórkach koniecznie musi złamać sobie smak jakimś jajkiem, serkiem, mięskiem czy ostatecznie kefirkiem.  A potem najchętniej zaległby gdzieś, by niczym syta foka trawić sobie w spokoju…Ech! Marzenia, marzenia niepoprawnego lenia!:-) 

                                  kwiat hibiskusa
 
                      kwitnący łubin (znowu posiany tego roku, bo w zeszłym ślimaki nam go pożarły)

                             powyżej lwie paszcze i lilie

  A co się dzieje u nas wieczorem? Och, bardzo przyjemnie byłoby posiedzieć po zachodzie słońca wśród szykującej się do nocnego spoczynku roślinności, pogrillować do zmroku, napawając się przy tym zapachem kwitnących teraz lilii i maciejki albo aromatem dojrzałych w słońcu apetycznych jabłuszek - papierówek. Ale cóż. Komary, muchy i gzy w natarciu! Rozzuchwaliły się w tej upalnej, lipcowej aurze i spokoju człowiekowi nie dają. Trzeba zatem coś na się wdziać, co by się przed chmarami krwiopijców ratować, a i to niewiele pomaga. Wszak dłoni i twarzy się nie zasłoni. A poza tym okazuje się, iż owadzie kłujki, szpilki, żądła i zęby potrafią się przebić nawet przez koszulę flanelową oraz spodnie dresowe. Takie to spryciule oraz bezwzględni terroryści.  Potem w nocy pocąc się i miotając się pod prześcieradłem odkrywa człowiek kolejne miejsca, gdzie tak swędzi, że niestety, da się powstrzymać przed drapaniem…

                            złociste trawy o zachodzie słońca
 
                               ulubiona ławeczka pod winoroślami

                                  malwy w pobliżu furtki

   Ale, ale…Nie narzekajmy, nie jęczmy, mimo wszystko starajmy się doceniać to, co jest. Ten męczący upał przecież wkrótce przeminie i stanie się tylko bladym wspomnieniem. Tak, jak już tylko wspomnieniem jest chłód i biel ostatniej zimy. Popatrzcie na poniższe zdjęcia zrobione na naszym podwórku w lutym tego roku. Prawda, że aż zimno się robi, gdy się je ogląda? A taka rzeczywistość zimowa znów przyjdzie do nas za kilka miesięcy. I za czym będziemy wtedy tęsknić. Hę…?


 

                                          nasze podwórko i budynek gospodarczy w lutym 2022 roku...


niedziela, 17 lipca 2022

Naiwnie…

 


                                                 najbliższa słońcu gwiazda - Proxima Centauri, fot. z Internetu

…W przykry sposób dotknęła mnie ostatnio wiadomość o tym, że Europejska Agencja Kosmiczna kończy współpracę z Roskosmosem ( https://wydarzenia.interia.pl/zagranica/news-europejska-agencja-kosmiczna-konczy-wspolprace-z-roskosmosem ). Ma to rzecz jasna związek z „misją specjalną Putina” na Ukrainie. Zachwiana została także współpraca amerykańsko-rosyjska na międzynarodowej stacji kosmicznej. No cóż. Okazuje się, iż nie istnieją dziedziny życia wolne od animozji, że choćby ludzkość wzniosła się wysoko, aż do nieba, to i tam pociągnie za sobą swoje problemy, zatargi, urazy, resentymenty. Bo wszędzie, choćby odziani w kosmiczne uniformy i dalecy od ziemskich spraw pracują zwyczajni ludzie i istnieją między nimi te same punkty sporne, co na macierzystej planecie. Nie potrafią wznieść się ponad te sporne sprawy, oderwać od nich, poddać się oczyszczającej mocy braku grawitacji. A chyba właśnie ta wszechmocna, ziemska grawitacja sprawia, że nawet w sprawach kosmicznych jesteśmy tylko ludźmi wraz ze swoimi nieodłącznymi wadami i zaletami. I choćbyśmy odkryli milion nowych gwiazd i polecieli w najdalsze części wszechświata to zawsze i wszędzie będziemy tacy sami...

 

   A czemu właściwie o tym piszę, narażając się zapewne na ataki czytelników słusznie oburzonych z powodu rosyjskiej agresji na Ukrainę i nie dopuszczających do siebie obecnie innego sposobu myślenia?  Bo uważam i zawsze uważałam, że powinny istnieć sprawy wyższego rzędu, ocalone przez gniewem, agresją, kłamstwem i urazą, nieprzepuszczalne dla tego typu uczuć. Sprawy, które zawsze i wszędzie powinny ludzi łączyć i dawać nadzieję na zmiany na lepsze. Czymś takim jest dla mnie właśnie współpraca kosmonautów i naukowców dotycząca kosmosu, klimatu oraz zdrowia, czyli zagadnień, mających związek z obecnym i przyszłym bytem całej ludzkości. Tak, wiem. To wielce naiwne i idealistyczne podejście, tym niemniej nie potrafię się go wyzbyć i stale przykro mnie zaskakuje rosnący poziom agresji, knowań, złości i nienawiści mający miejsce w debacie publicznej oraz w prywatnych, codziennych rozmowach. I podziały. Coraz szersze i coraz głębsze. Omalże już nie do przeskoczenia. A wszystko to przecież widzą i obserwują nasze dzieci oraz wnuki. Jakie wspomnienia po sobie zostawimy...?

 


 Widziałam niedawno francuski dramat z 2019 roku pt. „Proxima”, opowiadający historię francuskiej astronautki Sary odbywającej szkolenie w rosyjskim ośrodku szkoleniowym przed wylotem na międzynarodową stacje kosmiczną. Załoga szykującej się do owego lotu rakiety ma składać się z trzech osób: Francuzki, Rosjanina i Amerykanina. Kosmonauci poznając się wzajemnie, dowiadują się jakie mają słabości a jakie mocne cechy charakteru. Starają się wspierać, szanować, pomagać, rozumieć, wybaczać. Bowiem zadanie, do którego się przygotowują jest wielkie, ale znaczenie ich zwyczajnego, codziennego życia i łączących ich więzi – nie mniejsze.  I nie ma znaczenia, że pochodzą oni z różnych krajów, różnych kultur, ponieważ to, co ich łączy jest ogólnoludzkie i ponadczasowe.  Filmowa opowieść skupia się głownie na dylematach Sary, jako matki, przygotowującej się do rocznego rozstania z kilkuletnią córką. Na problemie, co można i warto poświęcić w imię  realizacji swoich marzeń i jaką ponosi się w związku z tym odpowiedzialność.  Film sam w sobie godzien polecenia, bo w niebanalny sposób budzący w człowieku wiele refleksji nad jego własnymi wyborami życiowymi. Jednak po obejrzeniu owego dzieła najważniejsze pytania, które zostały w mojej głowie są takie: Jak to się stało, że dzisiaj taka współpraca między tymi astronautami nie byłaby już możliwa? Film wszak nakręcono niedawno, bo w 2019 roku. Jak mogło tak szybko wszystko się zmienić? Gdzie podziało się tamto zrozumienie i szacunek, tamta przyjaźń i spokój? Do czego zmierza ten świat? Czy naprawdę nie istnieje już nic ponad wzajemną wrogością? Coś, co pomogłoby kiedyś odbudować naszą rzeczywistość i pchnąć ją kiedyś z powrotem na drogę zgodnej współpracy i rozwoju dla dobra całej ludzkości?

 

 Przeraża mnie to, po prostu przeraża, bo jako na ziemi, tako i w niebie. Jako w realu, tako i w Internecie. Wszędzie wojny i wojenki, złość, jad, pretensje, urazy, żale, walki smoków, walki kogutów, kotłowanina wielkich i małych interesów, zakulisowe rozgrywki żądnych władzy elit, w które nieświadomie my wszyscy jesteśmy wciągani i stajemy się ich ofiarami. A przecież owe elity sobie poradzą. W końcu każdy dostanie swój ochłap mięsa i tłuste koty staną się jeszcze bardziej tłuste. Wreszcie zostaną podpisane jakieś porozumienia, układy. W końcu wszystko ucichnie, jakby tego nigdy nie było. Jak zawsze…Ale póki co jest nasze coraz trudniejsze do zrozumienia i przetrwania „teraz”. I zwyczajni ludzie coraz bardziej sfrustrowani, bezradni, przerażeni ilością nawarstwiających się problemów. I nigdzie przed nimi ucieczki. Nawet w kosmos.

 

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lektura lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost