nasz ogród tuż przed zachodem słońca
Gorąc, gorąc
rozlewa się dokoła, choć przynajmniej u nas nie tak męczący jeszcze jak w
czerwcu. W ciągu ostatnich kilku miesięcy opadów było tu niewiele, więc w wielu
miejscach trawa zżółkła, porudziała, zanikła. Ledwo dycha biedaczka, ale
przecież nie będę jej podlewać, bo trzeba oszczędzać wodę w studni. Takoż i do
warzywnika rzadko teraz z konewką chodzę. Trudno, rośliny muszą sobie same jakoś
dawać radę. I chyba dają a to wszystko dzięki ciężkiej w uprawie, gliniastej,
spiżowej wręcz ziemi, która na szczęście długo potrafi utrzymać wilgoć. Woda jest
teraz na wagę złota. Nasz podwórkowy stawik wysechł kompletnie. Widziałam niedawno zdjęcia Sanu, który gdzieś w okolicach
Bieszczad tak wysechł, że bez problemu można przejść po odsłoniętym dnie z
jednej strony tej rzeki na drugą. Susza wszędzie coraz większa. Staramy się zatem
nie marnować wody. W kuchennym zlewie zawsze stoi miednica, w której gromadzą się
popłuczyny po myciu rąk, warzyw i naczyń. Kilka razy dziennie opróżnia się ją w
ogrodzie w miejscach, które najbardziej podlania wymagają. Ale wiadomo, to
kropla w morzu potrzeb. Mniej się teraz pierze a i prysznice bierze się krótkie,
żeby jak najmniej jej do szamba niepotrzebnie uciekało.Tylko pije się dużo, bo picie wody to teraz podstawa...
bukowy las o poranku -sucho, grzybów brak
Tylko o poranku da się coś zdziałać w obejściu i ogrodzie, na jakoweś niezbędne zakupy wyruszyć (trzeba robić zapasy, póki ceny jeszcze na to jako tako pozwalają) albo po chrust do lasu pojechać (wszak zimą każda gałązka się przyda). Bo potem nieznośny żar leje się z nieba i trzeba się schować gdziekolwiek, gdzie jest choć troszkę chłodniej, odrobinę cieniściej. Na przykład do budynku gospodarczego, gdzie w otoczeniu wiekowych szafek i regałów, tysięcy klamotów i przydasiów, Cezarowych pił, wiertarek, kosiarek, rowerów, narzędzi wszelakich, puszek z olejami i farbami, kuchennego drewna na opał i srebrzystą mgiełką wirującego w powietrzu kurzu dobrze się przesiaduje na stareńkiej, mocno zdezelowanej niegdyś przez nasze szczeniaki kanapie.
Lubimy przebywać tam z Cezarym. Lubią
to także wszystkie nasze psy, bo gdy nigdzie już nie ma jakowejś ochłody, to
tam zawsze się ona znajdzie... Oto co znaczy stara i duża, solidna, pewnie
ponad stuletnia, wielofunkcyjna budowla z cegły. Pokolenia przeminęły a ona
nadal stoi i się przydaje. Ileż musiało się kiedyś w jej wnętrzu dziać! Ileż
tam mieszkało krów, koni, świń (a za naszych już czasów także kilka kóz). Ileż
siana zrzucało się dla nich korzystając z drewnianej klapy wiodącej na strych. Ile
obornika się stąd nawywoziło. Jedynymi śladami po tamtych czasach są służące niegdyś
do przywiązywania bydełka metalowe kółka, wtopione w betonowy żłób, ciągnący się
wzdłuż całego budynku oraz wydeptana, wyświecona przez liczne pokolenia mieszkających
tu zwierzątek posadzka. Ileż tu musiało niegdyś rozbrzmiewać muczenia,
kwiczenia, rżenia, dzwonkami przy szyi podzwaniania, wody z wiader chłeptania,
chrupania siana i owsa, nawoływań gospodarzy, ćwierkania wróbli i jaskółek pod
powałą. Dwie wojny się przetoczyły a to
wszystko niezmiennie trwało. Ale niestety, skończyło się i nic nie zapowiada by
miało powrócić. Nie tylko tu, ale w większości polskich wsi nic już teraz nie
muczy i nie kwiczy. Dziś mało komu opłaca się hodowla a biurokratyczne nakazy
UE oraz szalone przepisy związane z koniecznością redukcji wydzielanego przez
zwierzęta metanu wkrótce sprawią, że nikt, nigdzie niczego nie będzie hodował.
Tylko skąd wtedy ludzie wezmą mięso? Ano wszak produkuje się już przecież jakieś
jego sztuczne substytuty w laboratoriach i coraz popularniejsze staje się mleko
roślinne. I brr…Coraz usilniej promuje się też żywność wytwarzaną z owadów…Dziwny jest ten świat, choć nadal taki piękny, tak pozornie niezmienny...
pachnąca upojnie wieczorem niepozorna maciejka
widok na nasze niekoszone w tym roku pole
A gdy tak sobie siedzę w owym przyjemnym chłodzie, to właśnie o tych dawnych i przyszłych czasach lubię sobie rozmyślać. Tuż obok mnie układa się jak zwykle spragniona głaskania po brzuszku Misia. Z drugiej strony lokuje się równie łasy na pieszczoty Jacuś. Zaś Hipcia zazwyczaj pozostaje u moich stóp, gdzie wspaniale chłodzi sobie brzuszek leżąc na betonowej podłodze. I tak sobie tkwimy sennie w przyjaznym półmroku i w spokojnym, czułym milczeniu godzinę albo dłużej. Dopiero gdy nasze organizmy wychłodzą się, odpoczną nieco, wychylamy się na światło dzienne, gdzie znowu po oczach bije ostre słońce a duszne powietrze do płuc się bezwzględnie wdziera. Ale nie można przecież całego lata w budynku gospodarczym przesiedzieć! Trzeba coś robić, bo samo się wszak nie zrobi. I trzeba się tym latem cieszyć, bo szast prast i go nie będzie.
Misia, Hipcia i Jacuś całe w podskokach o porankupieski czekają na nas by razem biec na tył ogrodu
Jacuś na straży ogródka warzywnego
Jacuś i Hipcia spoglądają z tęsknotą na pole
Misia odpoczywa przy budzie
radosna Hipcia
O dziwo te wysokie temperatury zdają się nie przeszkadzać kwitnącym teraz lwim paszczom, malwom, liliom, łubinom, hibiskusom i polnym, złociście połyskującym w zachodzącym słońcu trawom. Nie robią też szkody krzakom pomidorów ani ogórków, dyniom, lubczykowi i natce pietruszki, fasolce szparagowej i cukinii, mięcie pieprzowej i wrotyczowi. Pomału, pomału zaczynam więc domowe przetwórstwo. Kiszenie, marynowanie, zaprawianie, dżemikowanie, suszenie, pasteryzowanie. Mimo bowiem obecnej niechęci do przebywania w gorącej kuchni trzeba jak najwięcej zamknąć w słoikach przed nadchodzącą zimą. Jednak szczyt tego przetwórstwa dopiero przede mną. Wszak sierpień, wrzesień, październik zasypie Jaworowo jabłkami, gruszkami, malinami, śliwkami, winogronami, pomidorami, dyniami i całą resztą ogrodowego urobku. Na szczęście będzie już wówczas znacznie chłodniej niż teraz…
kwaskowate i pyszne czarne porzeczki
owoc morwy
czerwone porzeczki błyszczą rubinowo
dorodne papierówki tylko czekają na zerwanie
Póki co przypominające rubiny porzeczki albo szmaragdy - agresty owocują wspaniale i kuszą by wciąż coś z krzaka podjadać, nawet stojąc w pełnym słońcu. To samo z czarnymi porzeczkami, niesprawiedliwie przez co poniektórych zwanymi „smorodinami”. Ach, jakie dorodne, pyszne, winne są one w smaku. Także czarne morwy, które kuszą miodową prawie słodyczą. Można by się właściwie wyżywić tylko tym, co się własnoręcznie zerwie teraz z krzaka. I schudłoby się ładnie i witaminami by się na zapas napasło. Tyle, że człowiek – paskuda, ma jeszcze chętki na inne, konkretniejsze nieco pokarmy. Po owocach, pomidorach z rukolą, po sałacie z koperkiem i małosolnych ogórkach koniecznie musi złamać sobie smak jakimś jajkiem, serkiem, mięskiem czy ostatecznie kefirkiem. A potem najchętniej zaległby gdzieś, by niczym syta foka trawić sobie w spokoju…Ech! Marzenia, marzenia niepoprawnego lenia!:-)
kwiat hibiskusakwitnący łubin (znowu posiany tego roku, bo w zeszłym ślimaki nam go pożarły)
powyżej lwie paszcze i lilie
A co się dzieje u nas wieczorem? Och, bardzo przyjemnie byłoby posiedzieć po zachodzie słońca wśród szykującej się do nocnego spoczynku roślinności, pogrillować do zmroku, napawając się przy tym zapachem kwitnących teraz lilii i maciejki albo aromatem dojrzałych w słońcu apetycznych jabłuszek - papierówek. Ale cóż. Komary, muchy i gzy w natarciu! Rozzuchwaliły się w tej upalnej, lipcowej aurze i spokoju człowiekowi nie dają. Trzeba zatem coś na się wdziać, co by się przed chmarami krwiopijców ratować, a i to niewiele pomaga. Wszak dłoni i twarzy się nie zasłoni. A poza tym okazuje się, iż owadzie kłujki, szpilki, żądła i zęby potrafią się przebić nawet przez koszulę flanelową oraz spodnie dresowe. Takie to spryciule oraz bezwzględni terroryści. Potem w nocy pocąc się i miotając się pod prześcieradłem odkrywa człowiek kolejne miejsca, gdzie tak swędzi, że niestety, da się powstrzymać przed drapaniem…
złociste trawy o zachodzie słońcaulubiona ławeczka pod winoroślami
malwy w pobliżu furtki
Ale, ale…Nie narzekajmy, nie jęczmy, mimo wszystko starajmy się doceniać to, co jest. Ten męczący upał przecież wkrótce przeminie i stanie się tylko bladym wspomnieniem. Tak, jak już tylko wspomnieniem jest chłód i biel ostatniej zimy. Popatrzcie na poniższe zdjęcia zrobione na naszym podwórku w lutym tego roku. Prawda, że aż zimno się robi, gdy się je ogląda? A taka rzeczywistość zimowa znów przyjdzie do nas za kilka miesięcy. I za czym będziemy wtedy tęsknić. Hę…?
nasze podwórko i budynek gospodarczy w lutym 2022 roku...