wtorek, 24 września 2019

Trochę jesiennej beztroski, zanim…




    Wczoraj nareszcie przywieziono nam zamówione jakiś czas temu drewno. Po raz już nie wiem który w tym roku zwalono między budynek gospodarczy a dom całą górę bali. Czomolungmę drewna! Patrzę na nią z przerażeniem,  jak zawsze gdy czeka nas ogrom roboty, przed którą nie ma ucieczki, a która jest konieczna by w w cieple przetrwać zimę na Pogórzu.Przed nami znowu dźwiganie, cięcie, łupanie, podnoszenie, taczkowanie pod wiatę, pot spływający po czole, drżenie  przeciążonych mięśni, odciski na dłoniach, ból kręgosłupa, trociny w nosie, w skarpetkach, za dekoltem i w oczach, dokuczliwy warkot oraz zapach benzyny z piły spalinowej, wypijanie hektolitrów wody z sokiem, zjadanie byle czego na chybcika byle mieć siłę do dalszej roboty, bo wciąż tyle tego czeka do pocięcia, sporządkowania… Ale cóż! Trzeba mieć czym karmić piec c.o i kuchenny. Nie ma wyjścia! Wiem, że w końcu oboje z Cezarym damy radę to wszystko ogarnąć, przerobić, walcząc co dzień ze swym zmęczeniem oraz ogarniającą każdy skrawek ciała obolałością (och, jak przyda się nam teraz maść żywokostowa!). Nauczyliśmy się tu na wsi przezwyciężania własnych słabości. Dużo w nas teraz wytrwałości, samozaparcia i twardości. Dowiedzieliśmy się, że we dwoje wiele potrafimy zrobić. Zatem zrobimy! I po wszystkim jak zawsze pogratulujemy sobie wzajemnie tego wyczynu, tego wspólnego wytężonego działania dla wspólnego dobra. I nastanie święty spokój przed zimą, jakakolwiek by ona nie była. Tym niemniej czeka nas teraz kilka, czy nawet kilkanaście dni prawdziwej harówki. Zaabsorbuje nas ona bez reszty. Póki pogoda będzie dopisywać, postaramy się działać na cały regulator. Chwile odpoczynku zdarzą się nam pewnie tylko podczas deszczowych dni. A więc i deszcze wskazane będą od czasu do czasu, byle nie za często. Wszak im szybciej uprzątniemy tę hałdę drewna z podwórka, tym lepiej! Ostatnia to taka ciężka robota w tym roku. I to jest w tym wszystkim najbardziej pocieszające!:-)






   A póki jeszcze się za to wszystko nie wzięliśmy, tak po prostu cieszyliśmy się prawdziwie ciepłymi, przyjemnymi momentami w ogrodzie i w lesie. Widokiem jesiennych kwiatków. Obserwacją kolorowych motyli na marcinkach. Spacerami w poszukiwaniu grzybów. Naszym pełnym słońca, spokojnym Pogórzem.








    A przede wszystkim radością naszych psiaków i szalonymi zabawami z nimi. Bo Zuzi, Jacusiowi, Misi oraz Hipci też się przecież coś od życia należy. Bo uwielbiają ten czas, gdy poświęcamy im całą uwagę i okazujemy jak bardzo są nam bliskie, jak ważne dla nas. Ponieważ obiecałam Drevniemu Kocurkowi oraz Ani z Żywca sesję zdjęciową z jaworowymi psami w roli głównej, poniżej pokazuję trochę takich wesołych, wspólnych chwil wrześniowych. Popatrzcie na Misię, jak bezwstydnie wystawia brzuszek do głaskania. Jaka zadowolona jest, gdy noszę ją na rękach, tulę i pieszczę. Spójrzcie na uśmiechnięte miny Jacusia, Hipci i Zuzi. Ech, mogłabym się tak bawić i wygłupiać z nimi bez końca. Radosna, beztroska i zwariowana jak one…














   Zerknijcie na zdjęcia uśmiechniętej Misi.Zrobiłam je podczas naszego niedawnego spaceru do lasu. Ależ ona uwielbia te wspólne wyprawy! Jak świetnie sobie radzi i niczego już się nie boi. Przybiega do mnie na wołanie pełna szczęścia i chęci podzielenia się nim. Mój Misiaczek kochany, najsłodsza pocieszka i poranna pukaczka. Czemu pukaczka? Ponieważ ma zwyczaj witać się o poranku ze mną i z mężem podchodząc do nas i mocno pukając noskiem w nasze nogi albo boki. Potem podstawia główkę oraz grzbiecik do głaskania a gdy zbyt szybko zakończymy rytuał przywitania, znowu puka i doprasza się kolejnej porcji serdecznych pieszczot...



  A był u nas wczoraj weterynarz. Jak co roku o tej porze przyjechał aby zaszczepić psy. I znowu nazachwycać się i nadziwić nie mógł mądrości oraz sprawności naszej niewidomej psinusi, która zachowuje się tak, jakby widziała, która podbiegła na niego na powitanie a następnie gromko obszczekała, jak na porządnego psa przystało.
   Weterynarz szepnął do mnie, że ma wyrzuty sumienia i wstydzi się za to, co trzy lata temu o niej powiedział. Że co to za życie w ślepocie i że lepiej uśpić tego biednego, pozbawionego oczu, białego szczeniaka. 
- Sam już nie wiem, czy przepraszać was za to, czy co...? - westchnął, głaszcząc nieco nieufnie do niego nastawioną Misię.
- Po prostu przyjąć to, że człowiek całe życie się czegoś uczy - odparłam a siwowłosy weterynarz  z wdzięcznością uśmiechnął się do mnie i jeszcze raz pogmerał z czułością puszyste futerko naszej niewidomej psinki...


piątek, 20 września 2019

Skarby zielonego Pogórza…






    
    Oj, zimnica prawdziwie jesienna już na dworze, choć kalendarzowe lato jeszcze przez parę dni ma prawo królować w całej pełni. Zaczęły się już jednak przebarwiać liście jeżyn, brzóz, dzikiego wina a także kaliny. Kolejna pora roku zbliża się wielkimi krokami. Poranne mgły opadły i kropelki rosy widoczne są na trawie, liściach i kwiatkach. Wygląda to bardzo ładnie w promieniach słońca przebijających się co jakiś czas zza chmur. Jednak to późno wrześniowe słonko tylko łudzi swym blaskiem a odczuwalnego ciepła, niestety, już nie daje. Trzeba się zatem ubierać na cebulkę a także palić w piecach by ów ziąb nie przenikał przez ściany i nie przyprawiał człowieka o dygot albo przeziębienie. Od kilku dni rozpalam co rano w moim kuchennym piecu. I do wieczora dorzucam doń po parę drewienek żeby stale się w nim żarzyło i przyjemnym ciepłem nas obdarzało. Przy okazji robię też różne przetwory na zimę, co przy takiej pogodzie jest przyjemnością a nie katorgą, jak w czas upału. Prawie wszystko co się dało zamknąć na zimę w słoikach i butelkach, już zamknęłam. Mam wobec tego obecnie więcej czasu i ochoty, by nareszcie odkurzyć oraz tchnąć kolor i życie w blogowe łamy.



   Półki mojej spiżarki jak zwykle uginają się pod mnogością przetworów. Nie mieszczą się już tam i zawłaszczają niemal wszystkie wolne regały w domu. Miałam wszak sporo zapasów z zeszłego roku i sprzed dwóch lat a tu jeszcze doszły nowe. Wprawdzie tego lata nie obrodziły ani jabłka, gruszki i śliwki ani też maliny, za to mnóstwo było buraków oraz pomidorów a przede wszystkim czarnego bzu i kaliny. Nie potrafię pozwolić zmarnować się tym darom natury, tym cudownym lekom z bożej apteki, więc co roku dokupuję nowe słoiczki i buteleczki a potem pozwalam działać kuchennej magii i wyczarowuję soki, dżemy albo konfitury, które nie dość, iż bardzo nam smakują, to jeszcze posiadają wiele prozdrowotnych właściwości. 


   Odlewając kolejne porcje soku z sokownika parowego albo mieszając wielką łyżką ciemnobordowe konfitury wierzę, że poza nami przydadzą się one jeszcze komuś i będą miłym prezentem dla najbliższych znajomych oraz rodziny a może także uda się sprzedać trochę poznanym przez bloga, zaprzyjaźnionym czytelnikom. Tak dzieje się co roku i cieszę się, mogąc podzielić się z innymi tym, co najlepsze, tym, co jest prawdziwym skarbem pogórzańskiej, wolnej od miejskich zanieczyszczeń, porośniętej bujnie dziką zielenią ziemi. I właśnie o tych skarbach traktować ma mój dzisiejszy tekst, bo choć kilka razy pisałam już tutaj o czarnym bzie, kalinie koralowej oraz żywokoście lekarskim, to myślę, że nigdy dość wiedzy o tych pożytecznych roślinach i o ich leczniczych własnościach. Moje wiadomości na temat tychże roślin opieram na własnym doświadczeniu, wieloletnim, praktycznym stosowaniu oraz na obserwacjach ich działania. Natomiast wiedzę teoretyczną czerpię z Internetu a także z książek o ziołolecznictwie ( np.„Leki z bożej apteki” M. Treben  oraz z gromadzonych kiedyś dla mnie latami przez moją śp. Mamę dodatków do gazety codziennej tworzących opasłe leksykony pt. „Uzdrawiająca moc natury” czy „Zioła dla zdrowia i urody”. Dziękuję Ci za nie kochana Mamusiu!***


   Czarny bez jest pospolicie występującym na terenie całej Polski krzewem kwitnącym na biało-kremowo w czerwcu a owocującym na czarno-bordowo od sierpnia czasem aż do późnej jesieni. Są tacy, którzy uznają dziki bez za wysoce dokuczliwy, plenny i wyjątkowo trudny do usunięcia chwast. Zwalczają go wobec tego jak tylko mogą i dziwią się a nawet pukają w czoło, gdy tacy jak my próbują opowiadać im o zaletach tej rośliny oraz o możliwościach jej wykorzystania. Niestety, większości z tych ludzi nie da się przekonać do niczego nowego a jako ostateczny, koronny argument przeciwko czarnemu bzowi przytaczają mrożącą krew w żyłach opowieść o poważnym zatruciu, biegunce i wymiotach, które dopadły jakiegoś z ich znajomych po spożyciu czarnych owocków bzu albo po wypiciu zrobionego na ich bazie wina. Nie trafia do nich, niestety, informacja, że aby czarny bez pozbawić niepożądanych właściwości ( toksycznych związków zwanych sambunigryną oraz prunazyną) wystarczy poddać go krótkiej obróbce termicznej. A wówczas zamienia się on we wspaniały surowiec, z którego można przyrządzać soki, syropy, dżemy, wina czy nalewki. Gwoli ścisłości należy jeszcze wspomnieć o istnieniu całkowicie niejadalnej, jeśli chodzi o owoce odmiany bzu zwanej bzem hebd (tylko jego kwiaty mają podobne właściwości jak kwiaty zwyczajnego, dzikiego bzu). Różni się on głównie tym od bzu czarnego, iż jego baldachy z owocami w fazie mocno dojrzałej nadal są sztywno skierowane do góry a nie zwisają jak baldachy zwykłego bzu. W moim ogrodzie bez hebd nie rośnie, nie spotkałam go też nigdzie w swoich wędrówkach po Pogórzu Dynowskim. Znalazłam w Internecie bloga, gdzie można obejrzeć wyraźne zdjęcia bzu hebd oraz poczytać więcej informacji na jego temat. Oto link do niego: http://niepodlewam.blogspot.com/2016/09/dziki-bez-czarny-i-bez-hebd-jak.html



   Cóż takiego pożytecznego znajduje się w dzikim, czarnym bzie i w razie jakich problemów zdrowotnych można użyć bzowych przetworów?
   Czarny bez jest bogatym źródłem witaminy C oraz A, antyoksydantów, śluzów roślinnych i flawonoidów, kwasów organicznych, steroli i garbników, pektyn i glikozydów antocyjanowych.
Napar z kwiatów czarnego bzu rozgrzewa, obniża gorączkę, działa m.in. wykrztuśnie, napotnie i moczopędnie.  Poprawia też trawienie. Podobnie działa syrop z jego kwiatów. Zatem najczęściej kwiaty czarnego bzu mają zastosowanie w przeziębieniach i grypach czy w problemach z układem moczowym. Wystudzony napar czy też odwar z kwiatów można stosować jako płukankę na chore gardło albo do przemywania zaczerwienionych, przemęczonych spojówek i trudno gojących się ran.
Owoce czarnego bzu działają antybakteryjnie i antywirusowo a także przeciwbólowo, wzmacniają odporność i ograniczają w organizmie ilość wolnych rodników. Obniżają poziom cholesterolu i trójglicerydów we krwi. W formie pysznych soków, dżemów, nalewki czy wina można stosować je zarówno profilaktycznie, jak i przy ich pomocy zmniejszać oraz niwelować istniejące już stany chorobowe takie jak np. grypa, zapalenie gardła, niestrawność, zgaga, nerwica, reumatyzm i anemia. Czarny bez działa niczym naturalny antybiotyk i w znacznej mierze ogranicza konieczność przyjmowania syntetycznych leków.
   Oboje z Cezarym od lat popijamy pozyskany z czarnego bzu sok i wykonane na bazie owego soku wino, zajadamy się również bzowymi konfiturami a odkąd raczymy się tymi specjałami nie ima się nas żadne poważniejsze przeziębienie ani jakiekolwiek zapalenie. Ostatnio przyjaciele zza lasu poczęstowani u nas proziakami posmarowanymi białym serkiem oraz bzowymi konfiturami nazachwycać się nie mogli tym oryginalnym zestawieniem. Na odchodnym dostali więc ode mnie przepis na proziaki oraz kilka słoiczków tychże konfitur. Niech im idą na zdrowie!:-)
   Oto jedna z ciekawszych stron na temat czarnego bzu, jaką znalazłam w Internecie:  https://farmaceuta-radzi.pl/owoce-bzu-czarnego-sklad-dzialanie-zastosowanie/



Kalina to kolejny, powszechnie występujący na terenie naszego kraju krzew, kwitnący w podobnym czasie co czarny bez, czyli w maju i w czerwcu a owocujący późnym latem i jesienią. Jego kwiaty zebrane są w duże, kuliste lub okrągłe, lecz płaskie kwiatostany. Surowcem leczniczym jest kora kaliny, kwiaty oraz jej owoce. Podobne do czerwonych korali, pachnące walerianą cierpko-gorzkie owoce nadają się do spożycia po pierwszych przymrozkach albo po kilkudniowym przemrożeniu w domowej zamrażarce. Wówczas można z nich zrobić sok, syrop, nalewkę, przecier albo galaretkę. Da się je też ususzyć by następnie móc robić z nich lecznicze napary. W kalinowych przetworach już tylko lekko daje się wyczuć naturalną goryczkę. Są tacy, którzy uważają, że dodaje im ona niepowtarzalnego, wytrawnego charakteru. Owoce są bogate w pektyny, cukry, kwasy organiczne, garbniki, karoten, witaminy C i P oraz pochodne kumaryny i substancję gorzką. Przetwory oraz napary z owoców kaliny stosuje się przy takich problemach zdrowotnych jak: przeziębienia, stany zapalne gardła, choroby żołądka i dwunastnicy, hemoroidy, nerwice, bolesne miesiączki, mięśniaki oraz krwawienia macicy. Zawarte w korze i owocach kaliny składniki działają uspokajająco, obniżająco ciśnienie, przeciwskurczowo, przeciwzapalnie, przeciwbólowo i moczopędnie. 


   Co roku robię sporo soku z kaliny, ponieważ w moim ogrodzie rośnie duży krzew a w razie, gdy potrzebuję więcej jej owoców wybieram się po nie do sąsiadów albo na przechadzkę po dzikich bezdrożach w moich okolicach. Ów sok dobrze smakuje pity zarówno na zimno z wodą, jak i na gorąco z herbatą. Kiedyś robiłam także przeciery z kaliny, ponieważ ich wielką admiratorką była wówczas moja córka. Kalinowych przecierów z uwagi na dużą zawartość pektyn niczym nie musiałam zagęszczać a odpowiadały mej latorośli głównie dlatego, że ich konsystencja była bardzo gładka, delikatna i jednorodna a smak wyraźnie kwaskowaty. Zjadła ich wówczas tak dużo, że w końcu się jej przejadły i od tej pory nie muszę już ich robić! I bez nich przecież moja spiżarka pęka w szwach!:-)
   Oto link do strony zielarza,  dr H.Różańskiego na temat zdrowotnych właściwości kaliny koralowej:



Żywokost lekarski to bylina wieloletnia rosnąca pospolicie na wilgotnych łąkach, w rowach i na podmokłych terenach. Ma piękne, fioletowo-purpurowe kwiaty, które kwitną od maja do końca lata. Surowcem leczniczym jest korzeń i ziele żywokostu. Żywokost zawiera m.in. alantoinę, śluzy, krzemionkę, kwasy, skrobię, asparaginę, garbniki, cholinę, żywicę oraz gumy. Z jego korzeni robi się maści, maceraty oraz nalewki. Preparaty te mają właściwości gojące, przeciwzapalne, przeciwbólowe i regeneracyjne.
    O niesamowitym działaniu maści żywokostowej przekonaliśmy się właściwie dopiero w tym roku, ponieważ dopiero kilka miesięcy temu mój narzekający na bóle stawów i kręgosłupa mąż zdecydował, iż najwyższa pora by znaleźć na te dolegliwości jakiś porządny, naturalny lek. Przypomniał sobie wówczas o rosnącym w ogrodzie oraz tuż za naszym płotem żywokoście. Obuci w gumofilce, uzbrojeni w łopaty i zaopatrzeni w kosze wyruszyliśmy oboje na żywokostowe wykopki. Robota była to męcząca, bowiem żywokostowe korzenie sięgają głęboko a ziemia na łące wyjątkowo twarda się nam zdawała i ciężka. Po godzinie udało nam się ukopać pół kosza różnej grubości czarnych korzeni. Potem Cezary umył je, wysuszył na słońcu i pokroił w cienkie plasterki. Następnie wziął się za przyrządzanie maści żywokostowej na smalcu oraz nalewki na wódce. Z tej ilości korzeni wyszły mu zaledwie dwa małe słoiczki maści oraz jeden słoiczek nalewki.  Bardzo szybko okazało się, iż maść działa wprost rewelacyjnie na obolałe stawy i kręgosłup. Już po jednokrotnym zastosowaniu wyraźnie zmniejszała ból, napięcie mięśniowe i opuchliznę. Zachwycony jej cudownym działaniem mój domowy szaman stosował ją zatem codziennie. Także i mnie smarował plecy ilekroć coś mnie w nich boleśnie zakłuło. Wkrótce stało się jasne, iż te marne dwa słoiczki maści nie starczą nam nawet na miesiąc. A tym bardziej, iż Cezary szczodrze smarował nią także przybywających w odwiedziny do nas, jeszcze bardziej obolałych niż my przyjaciół. Musieliśmy więc raz jeszcze udać się na łąkę aby wykopać nieco więcej niż ostatnim razem korzeni i wyprodukować kolejne słoiczki cudownego specyfiku. Umęczeni, bowiem pracowaliśmy podczas wilgotnej, wręcz tropikalnej pogody wydobyliśmy z ziemi kolejną porcję przydatnych korzeni. I znowu Cezary zrobił kilka słoiczków maści, z których jedną cześć przeznaczył dla nas a i drugą dla naszych usilnie błagających o nią tutejszych znajomych. Z ich entuzjastycznych relacji wnosimy, że maść bardzo im pomaga, co bardzo nas oboje a zwłaszcza zielarza Cezarego cieszy.  Na kilka miesięcy (a przynajmniej do przyszłej wiosny maści powinno nam wystarczyć). Całe szczęście, bo nie mamy już ani siły ani ochoty by znowu trudzić się kopaniem. Zachęciliśmy jednak znajomych by póki trwa pogoda poszukali w pobliżu swoich domów wielkich liści żywokostu i by samodzielnie zrobili sobie trochę maści. Prawie wszyscy skorzystali z naszej rady!


   I Wy, drodzy czytelnicy, którzy cierpicie na boleści kostno-stawowo-mięśniowe a wciąż nie możecie znaleźć na to żadnego skutecznego leku spróbujcie wyruszyć na pola i łąki w Waszej okolicy by znaleźć żywokost lekarski. A jeśli nie uda się Wam go nigdzie odszukać, to przynajmniej kupcie sobie w sklepie zielarskim suszony korzeń żywokostu lekarskiego albo gotową maść żywokostową. I stosujcie, stosujcie kochani, albowiem żywokost naprawdę pomaga, naprawdę leczy. Przekonaliśmy się o tym na własnej skórze my i nasi znajomi i dlatego z czystym sercem możemy tę wspaniałą roślinę polecić.
Poniżej podaję adres strony, gdzie można znaleźć więcej ciekawych wiadomości na temat działania i zastosowania żywokostu lekarskiego.




    Mam nadzieję, że przybliżyłam Wam nieco informacje o czarnym bzie, kalinie koralowej oraz żywokoście lekarskimi i że tak jak my zechcecie skorzystać z ich niezwykłej mocy. Gorąco do tego zachęcam!:-)

  Przypominam, iż jeśli mielibyście ochotę na soki i konfitury z czarnego bzu albo na kalinowy sok, to chętnie podzielę się nimi z Wami. Nadal mam spory ich zapas w spiżarce! Zainteresowanych tymi przetworami proszę o maila na adres: wanderers 147@gmail.com


   Oboje z Cezarym pozdrawiamy Was serdecznie z okrytego malowniczymi chmurami Pogórza Dynowskiego!:-))

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost