Oj, zimnica prawdziwie jesienna już na dworze,
choć kalendarzowe lato jeszcze przez parę dni ma prawo królować w całej pełni.
Zaczęły się już jednak przebarwiać liście jeżyn, brzóz, dzikiego wina a także kaliny. Kolejna pora roku zbliża się wielkimi krokami. Poranne mgły opadły i kropelki rosy widoczne są na trawie, liściach i kwiatkach.
Wygląda to bardzo ładnie w promieniach słońca przebijających się co jakiś czas
zza chmur. Jednak to późno wrześniowe słonko tylko łudzi swym blaskiem a
odczuwalnego ciepła, niestety, już nie daje. Trzeba się zatem ubierać na
cebulkę a także palić w piecach by ów ziąb nie przenikał przez ściany i nie przyprawiał
człowieka o dygot albo przeziębienie. Od kilku dni rozpalam co rano w moim
kuchennym piecu. I do wieczora dorzucam doń po parę drewienek żeby stale się w
nim żarzyło i przyjemnym ciepłem nas obdarzało. Przy okazji robię też różne
przetwory na zimę, co przy takiej pogodzie jest przyjemnością a nie katorgą,
jak w czas upału. Prawie wszystko co się dało zamknąć na zimę w słoikach i
butelkach, już zamknęłam. Mam wobec tego obecnie więcej czasu i ochoty, by nareszcie
odkurzyć oraz tchnąć kolor i życie w blogowe łamy.
Półki mojej spiżarki
jak zwykle uginają się pod mnogością przetworów. Nie mieszczą się już tam i zawłaszczają
niemal wszystkie wolne regały w domu. Miałam wszak sporo zapasów z zeszłego
roku i sprzed dwóch lat a tu jeszcze doszły nowe. Wprawdzie tego lata nie
obrodziły ani jabłka, gruszki i śliwki ani też maliny, za to mnóstwo było
buraków oraz pomidorów a przede wszystkim czarnego bzu i kaliny. Nie potrafię pozwolić
zmarnować się tym darom natury, tym cudownym lekom z bożej apteki, więc co roku
dokupuję nowe słoiczki i buteleczki a potem pozwalam działać kuchennej magii i
wyczarowuję soki, dżemy albo konfitury, które nie dość, iż bardzo nam smakują,
to jeszcze posiadają wiele prozdrowotnych właściwości.
Odlewając
kolejne porcje soku z sokownika parowego albo mieszając wielką łyżką
ciemnobordowe konfitury wierzę, że poza nami przydadzą się one jeszcze komuś i
będą miłym prezentem dla najbliższych znajomych oraz rodziny a może także uda
się sprzedać trochę poznanym przez bloga, zaprzyjaźnionym czytelnikom. Tak
dzieje się co roku i cieszę się, mogąc podzielić się z innymi tym, co
najlepsze, tym, co jest prawdziwym skarbem pogórzańskiej, wolnej od miejskich zanieczyszczeń,
porośniętej bujnie dziką zielenią ziemi. I właśnie o tych skarbach traktować ma
mój dzisiejszy tekst, bo choć kilka razy pisałam już tutaj o czarnym bzie,
kalinie koralowej oraz żywokoście lekarskim, to myślę, że nigdy dość wiedzy o
tych pożytecznych roślinach i o ich leczniczych własnościach. Moje wiadomości
na temat tychże roślin opieram na własnym doświadczeniu, wieloletnim,
praktycznym stosowaniu oraz na obserwacjach ich działania. Natomiast wiedzę
teoretyczną czerpię z Internetu a także z książek o ziołolecznictwie ( np.„Leki
z bożej apteki” M. Treben oraz z
gromadzonych kiedyś dla mnie latami przez moją śp. Mamę dodatków do gazety
codziennej tworzących opasłe leksykony pt. „Uzdrawiająca moc natury” czy „Zioła
dla zdrowia i urody”. Dziękuję Ci za nie kochana Mamusiu!***
Czarny bez jest pospolicie
występującym na terenie całej Polski krzewem kwitnącym na biało-kremowo w
czerwcu a owocującym na czarno-bordowo od sierpnia czasem aż do późnej jesieni.
Są tacy, którzy uznają dziki bez za wysoce dokuczliwy, plenny i wyjątkowo trudny
do usunięcia chwast. Zwalczają go wobec tego jak tylko mogą i dziwią się a
nawet pukają w czoło, gdy tacy jak my próbują opowiadać im o zaletach tej rośliny
oraz o możliwościach jej wykorzystania. Niestety, większości z tych ludzi nie
da się przekonać do niczego nowego a jako ostateczny, koronny argument
przeciwko czarnemu bzowi przytaczają mrożącą krew w żyłach opowieść o poważnym zatruciu,
biegunce i wymiotach, które dopadły jakiegoś z ich znajomych po spożyciu czarnych
owocków bzu albo po wypiciu zrobionego na ich bazie wina. Nie trafia do nich, niestety,
informacja, że aby czarny bez pozbawić niepożądanych właściwości ( toksycznych
związków zwanych
sambunigryną oraz
prunazyną) wystarczy poddać go krótkiej
obróbce termicznej. A wówczas zamienia się on we wspaniały surowiec, z którego można
przyrządzać soki, syropy, dżemy, wina czy nalewki. Gwoli ścisłości należy jeszcze
wspomnieć o istnieniu całkowicie niejadalnej, jeśli chodzi o owoce odmiany bzu zwanej
bzem hebd (tylko jego kwiaty mają podobne właściwości jak kwiaty zwyczajnego, dzikiego
bzu). Różni się on głównie tym od bzu czarnego, iż jego baldachy z owocami w
fazie mocno dojrzałej nadal są sztywno skierowane do góry a nie zwisają jak
baldachy zwykłego bzu. W moim ogrodzie bez hebd nie rośnie, nie spotkałam go
też nigdzie w swoich wędrówkach po Pogórzu Dynowskim. Znalazłam w Internecie
bloga, gdzie można obejrzeć wyraźne zdjęcia bzu hebd oraz poczytać więcej informacji
na jego temat. Oto link do niego:
http://niepodlewam.blogspot.com/2016/09/dziki-bez-czarny-i-bez-hebd-jak.html
Cóż takiego pożytecznego
znajduje się w dzikim, czarnym bzie i w razie jakich problemów zdrowotnych można
użyć bzowych przetworów?
Czarny bez jest bogatym źródłem
witaminy C oraz A, antyoksydantów, śluzów roślinnych i flawonoidów, kwasów
organicznych, steroli i garbników, pektyn i glikozydów antocyjanowych.
Napar z kwiatów czarnego bzu rozgrzewa, obniża gorączkę,
działa m.in. wykrztuśnie, napotnie i moczopędnie. Poprawia też trawienie. Podobnie działa syrop
z jego kwiatów. Zatem najczęściej kwiaty czarnego bzu mają zastosowanie w przeziębieniach
i grypach czy w problemach z układem moczowym. Wystudzony napar czy też odwar z
kwiatów można stosować jako płukankę na chore gardło albo do przemywania
zaczerwienionych, przemęczonych spojówek i trudno gojących się ran.
Owoce czarnego bzu
działają antybakteryjnie i antywirusowo a także przeciwbólowo, wzmacniają
odporność i ograniczają w organizmie ilość wolnych rodników. Obniżają poziom
cholesterolu i trójglicerydów we krwi. W formie pysznych soków, dżemów, nalewki
czy wina można stosować je zarówno profilaktycznie, jak i przy ich pomocy
zmniejszać oraz niwelować istniejące już stany chorobowe takie jak np. grypa,
zapalenie gardła, niestrawność, zgaga, nerwica, reumatyzm i anemia. Czarny bez działa niczym naturalny
antybiotyk i w znacznej mierze ogranicza konieczność przyjmowania syntetycznych
leków.
Oboje z Cezarym
od lat popijamy pozyskany z czarnego bzu sok i wykonane na bazie owego soku wino,
zajadamy się również bzowymi konfiturami a odkąd raczymy się tymi specjałami
nie ima się nas żadne poważniejsze przeziębienie ani jakiekolwiek zapalenie.
Ostatnio przyjaciele zza lasu poczęstowani u nas proziakami posmarowanymi
białym serkiem oraz bzowymi konfiturami nazachwycać się nie mogli tym oryginalnym
zestawieniem. Na odchodnym dostali więc ode mnie przepis na proziaki oraz kilka
słoiczków tychże konfitur. Niech im idą na zdrowie!:-)
Kalina
to kolejny, powszechnie występujący na terenie naszego kraju krzew, kwitnący w
podobnym czasie co czarny bez, czyli w maju i w czerwcu a owocujący późnym
latem i jesienią. Jego kwiaty zebrane są w duże, kuliste lub okrągłe, lecz
płaskie kwiatostany. Surowcem leczniczym jest kora kaliny, kwiaty oraz jej
owoce. Podobne do czerwonych korali, pachnące walerianą cierpko-gorzkie owoce
nadają się do spożycia po pierwszych przymrozkach albo po kilkudniowym
przemrożeniu w domowej zamrażarce. Wówczas można z nich zrobić sok, syrop,
nalewkę, przecier albo galaretkę. Da się je też ususzyć by następnie móc robić
z nich lecznicze napary. W kalinowych przetworach już tylko lekko daje się
wyczuć naturalną goryczkę. Są tacy, którzy uważają, że dodaje im ona niepowtarzalnego,
wytrawnego charakteru. Owoce są bogate w pektyny, cukry, kwasy organiczne,
garbniki, karoten, witaminy C i P oraz pochodne kumaryny i substancję gorzką.
Przetwory oraz napary z owoców kaliny stosuje się przy takich problemach
zdrowotnych jak: przeziębienia, stany zapalne gardła, choroby żołądka i
dwunastnicy, hemoroidy, nerwice, bolesne miesiączki, mięśniaki oraz krwawienia macicy.
Zawarte w korze i owocach kaliny składniki działają uspokajająco, obniżająco
ciśnienie, przeciwskurczowo, przeciwzapalnie, przeciwbólowo i moczopędnie.
Co roku robię sporo
soku z kaliny, ponieważ w moim ogrodzie rośnie duży krzew a w razie, gdy
potrzebuję więcej jej owoców wybieram się po nie do sąsiadów albo na
przechadzkę po dzikich bezdrożach w moich okolicach. Ów sok dobrze smakuje pity
zarówno na zimno z wodą, jak i na gorąco z herbatą. Kiedyś robiłam także przeciery
z kaliny, ponieważ ich wielką admiratorką była wówczas moja córka. Kalinowych
przecierów z uwagi na dużą zawartość pektyn niczym nie musiałam zagęszczać a
odpowiadały mej latorośli głównie dlatego, że ich konsystencja była bardzo
gładka, delikatna i jednorodna a smak wyraźnie kwaskowaty. Zjadła ich wówczas
tak dużo, że w końcu się jej przejadły i od tej pory nie muszę już ich robić! I
bez nich przecież moja spiżarka pęka w szwach!:-)
Oto link do
strony zielarza, dr H.Różańskiego na
temat zdrowotnych właściwości kaliny koralowej:
Żywokost
lekarski to bylina wieloletnia rosnąca pospolicie na wilgotnych łąkach,
w rowach i na podmokłych terenach. Ma piękne, fioletowo-purpurowe kwiaty, które
kwitną od maja do końca lata. Surowcem leczniczym jest korzeń i ziele żywokostu.
Żywokost zawiera m.in. alantoinę, śluzy, krzemionkę, kwasy, skrobię, asparaginę,
garbniki, cholinę, żywicę oraz gumy. Z jego korzeni robi się maści, maceraty
oraz nalewki. Preparaty te mają właściwości gojące, przeciwzapalne,
przeciwbólowe i regeneracyjne.
O niesamowitym działaniu maści żywokostowej
przekonaliśmy się właściwie dopiero w tym roku, ponieważ dopiero kilka miesięcy
temu mój narzekający na bóle stawów i kręgosłupa mąż zdecydował, iż najwyższa
pora by znaleźć na te dolegliwości jakiś porządny, naturalny lek. Przypomniał
sobie wówczas o rosnącym w ogrodzie oraz tuż za naszym płotem żywokoście. Obuci
w gumofilce, uzbrojeni w łopaty i zaopatrzeni w kosze wyruszyliśmy oboje na
żywokostowe wykopki. Robota była to męcząca, bowiem żywokostowe korzenie
sięgają głęboko a ziemia na łące wyjątkowo twarda się nam zdawała i ciężka. Po
godzinie udało nam się ukopać pół kosza różnej grubości czarnych korzeni. Potem
Cezary umył je, wysuszył na słońcu i pokroił w cienkie plasterki. Następnie
wziął się za przyrządzanie maści żywokostowej na smalcu oraz nalewki na wódce.
Z tej ilości korzeni wyszły mu zaledwie dwa małe słoiczki maści oraz jeden
słoiczek nalewki. Bardzo szybko okazało
się, iż maść działa wprost rewelacyjnie na obolałe stawy i kręgosłup. Już po
jednokrotnym zastosowaniu wyraźnie zmniejszała ból, napięcie mięśniowe i
opuchliznę. Zachwycony jej cudownym działaniem mój domowy szaman stosował ją
zatem codziennie. Także i mnie smarował plecy ilekroć coś mnie w nich boleśnie
zakłuło. Wkrótce stało się jasne, iż te marne dwa słoiczki maści nie starczą
nam nawet na miesiąc. A tym bardziej, iż Cezary szczodrze smarował nią także przybywających
w odwiedziny do nas, jeszcze bardziej obolałych niż my przyjaciół. Musieliśmy
więc raz jeszcze udać się na łąkę aby wykopać nieco więcej niż ostatnim razem
korzeni i wyprodukować kolejne słoiczki cudownego specyfiku. Umęczeni, bowiem pracowaliśmy
podczas wilgotnej, wręcz tropikalnej pogody wydobyliśmy z ziemi kolejną porcję przydatnych
korzeni. I znowu Cezary zrobił kilka słoiczków maści, z których jedną cześć
przeznaczył dla nas a i drugą dla naszych usilnie błagających o nią tutejszych znajomych.
Z ich entuzjastycznych relacji wnosimy, że maść bardzo im pomaga, co bardzo nas
oboje a zwłaszcza zielarza Cezarego cieszy. Na kilka miesięcy (a przynajmniej do przyszłej
wiosny maści powinno nam wystarczyć). Całe szczęście, bo nie mamy już ani siły
ani ochoty by znowu trudzić się kopaniem. Zachęciliśmy jednak znajomych by póki
trwa pogoda poszukali w pobliżu swoich domów wielkich liści żywokostu i by
samodzielnie zrobili sobie trochę maści. Prawie wszyscy skorzystali z naszej
rady!
I Wy, drodzy
czytelnicy, którzy cierpicie na boleści kostno-stawowo-mięśniowe a wciąż nie
możecie znaleźć na to żadnego skutecznego leku spróbujcie wyruszyć na pola i
łąki w Waszej okolicy by znaleźć żywokost lekarski. A jeśli nie uda się Wam go
nigdzie odszukać, to przynajmniej kupcie sobie w sklepie zielarskim suszony korzeń
żywokostu lekarskiego albo gotową maść żywokostową. I stosujcie, stosujcie
kochani, albowiem żywokost naprawdę pomaga, naprawdę leczy. Przekonaliśmy się o
tym na własnej skórze my i nasi znajomi i dlatego z czystym sercem możemy tę
wspaniałą roślinę polecić.
Poniżej podaję adres strony, gdzie można znaleźć więcej ciekawych
wiadomości na temat działania i zastosowania żywokostu lekarskiego.
Mam nadzieję, że przybliżyłam Wam nieco
informacje o czarnym bzie, kalinie koralowej oraz żywokoście lekarskimi i że
tak jak my zechcecie skorzystać z ich niezwykłej mocy. Gorąco do tego
zachęcam!:-)
Przypominam, iż jeśli
mielibyście ochotę na soki i konfitury z czarnego bzu albo na kalinowy sok, to
chętnie podzielę się nimi z Wami. Nadal mam spory ich zapas w spiżarce!
Zainteresowanych tymi przetworami proszę o maila na adres: wanderers 147@gmail.com
Oboje z Cezarym
pozdrawiamy Was serdecznie z okrytego malowniczymi chmurami Pogórza
Dynowskiego!:-))