Przekwitły już wrotyczowe łany, zbrązowiały
wiechcie wszędobylskiej nawłoci, dojrzały i opadły jeżyny. Zmiana goni zmianę i tylko upał nadal trwa po
staremu. Tylko deszczu mało, choć wilgoci w powietrzu mnóstwo. Rosa utrzymuje
się nieraz aż do południa a potem już około czwartej ogród znowu pokrywa się
kropelkami wody. W tej iście tropikalnej aurze dojrzewają obficie ostatnie
skarby lata: grzyby, pomidory, winogrona, dynie i buraki. A przede wszystkim dziki
bez.
Oj, dziki bzie,
jak cię kocham tak czasem mam cię już potąd. Ileż potu z siebie wylewam stojąc
po kilka razy w tygodniu od rana do wieczora przy kuchni i dokładając drew do
pieca, żeby z sokownika miarowym tempem mógł kapać twój ciemnobordowy sok albo
żeby zgęstniały w końcu twoje amarantowo-czarne dżemy, no i żebym mogła potem
te wszystkie słoiczki czy butelki należycie zapasteryzować. Wybaczam ci jednak
bzie ten mój obecny znój, bowiem wiem,
iż ty mi się wspaniale za moją robotę jesienią, zimą i wiosną odwdzięczysz zdrowiu
nie dając podupaść, obdarzając mocą, smakiem
i aromatem bzowego wina albo zachęcając do zjedzenia twych słodko-kwaśnych
owocków z delikatnej galaretki konfitur wydobytych. Wtedy o obecnym, parnym
utrudzeniu lata nie będę już pamiętać, a jeśli nawet, to wspomnę go z tkliwą tęsknotą, zwłaszcza gdy na zewnątrz śnieg będzie białą
pierzyną okrywał rzeczywistość a mróz pomaluje na szybach swe zawiłe,
srebrzyste wzory. Okutana w ciepłą kurtkę i szal, odziana w nieodłączne gumofilce
wyjdę z ciepłego domu i popatrzę z zachwytem na cichutko śpiący ogród, na
dziewiczą biel rozpościerającą się dokoła, na pobłyskujące wśród niej diamenty
lodu, na śniegowe czapy pokrywające bezlistne krzewy dzikiego bzu. I zdziwię
się, że przecież dopiero co bujne życie dokoła tętniło a konfetti żywych barw tańczyło
radośnie i migotliwie niby na obrazie Renoira. Ale przyszła zima i wszystko to
gdzieś zniknęło. Na długie, długie miesiące uparcie zastygło w biało-czarno-błękitnym
pejzażu Fałata…
Ale jeszcze jest
lato! Jeszcze zdążę się nim zachwycić i zmęczyć, za chłodem i deszczem
zatęsknić a potem znowu słońca wyglądać, gdy w końcu przyjdą dżdżyste, szare
dni jesienne.
A teraz królujcie wy, pomidory soczyste, słońcem
i cieniem pachnące, któreście się w tym roku żadnej zarazie nie dały (odpukać w
niemalowane!) i nadal jaworowym
gospodarzom stałego zajęcia dostarczacie. Mus was co dzień zbierać, zajadać i
przetwarzać jakkolwiek się tylko da.
I wy, buraki
coście w tym roku w nadzwyczaj wielkie, zdrowe bulwy porosły i też spocząć
Jaworom nie dajecie o kiszenie, konserwowanie i pasteryzowanie co i rusz się dopraszając.
I wy, kiście słodkich, fioletoworóżowych winogron, o zerwanie się aż proszące a potem aż do bólu brzucha
pałaszowane.
I wy, późne maliny
prosto z krzaka jedzone, lepsze niż wszystkie słodycze razem wzięte.
I wy, lasy
bukowe, co na grzybobrania wciąż zapraszacie, w zawody każąc iść z innymi grzybiarzami,
po kilku godzinach leśnych wędrówek kosze napełniając tymi wonnymi specjałami.
I wy, łąki przyzywające
cykaniem świerszczy i ptasich świergotów, pełne słodko-gorzkich aromatów, łaskotliwych traw
i przekwitających ziół, spowite wplatającymi się we włosy i serca niewidzialnymi
pajęczynami nostalgii.
I wy,
wzgórza dalekie, leciutką mgiełką okryte, widoki nowe obiecujące, do fotografowania
oraz wędrówek wciąż przywołujące.
I wy, świeżo uprane
pościele oraz łaszki-fatałaszki na słońcu swobodnie schnące, wiatrem pogodnym
pachnące, w które tak miło twarz wtulić.
I wy, przebarwiające
się na pomarańczowo i bordowo liście winobluszczu po ogrodzie się swobodnie rozpełzające,
furtkę pieszczotliwie obrastające.
I wy, pąsowe
owoce kaliny, powoli na krzewach dojrzewające, cierpko-walerianowy sok
zapowiadające.
I wy, fioletowe
kwiatki marcinków kolejne pokolenia os, trzmieli i motyli do siebie wabiące.
I wy, dumne
dynie pośród szmaragdu trawy jeszcze leżące, pyszniące się słoneczną żółcią
skórki i pomarańczowym, słodkim miąższem.
I wy, myśli pełne
nadziei, wraz z przepływającymi obłokami poprzez wrześniowe niebo za nowymi
wyzwaniami odważnie podążające.
To jeszcze jest
wasz czas. Czas dojrzałego lata.
P.S.
Ach! Byłabym zapomniała. Mam sporo konfitur i soku z
czarnego bzu. Gdyby ktoś z Was był chętny, to proszę o maila w tej sprawie (wanderers147@gmail.com)
Oleńko, piękna ta twoja " litania" do darów natury. Samo zdrowie u Was się rodzi. A maila napiszę bo przy czwórce Wnuków ( dwójce domowych) ciężko mi robić przetwory, jedynie wówczas robię gdy idą spać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z pięknej Małopolski.
W tym roku o wiele mniej darów natury, niz w ubiegłym, rekordowym pod tym względem, ale nie narzekam a wręcz przeciwnie, dziwię się, że mimo suszy wiele roślin tak dobrze sobie poradziło i wydało sporo owoców.
UsuńBardzo chętnie podzielę sie z Tobą mymi przetworami, Basiu.
Pozdrawiam Cie serdecznie z deszczowego dzisiaj Podkarpacia!:-)
Zawsze mnie gdzieś zabierzesz Olu, każdą swoją opowieścią w jakiś miniony lub obecny zakątek życia. W Twoich zdjęciach odnajduję kolory i zapachy dawnych dni, przeżytych lat.
OdpowiedzUsuńI dzisiaj też tak się stało:-). "Czas dojrzałego lata", to była dla mnie od dziecka najpiękniejsza pora roku. Ostatnie dni sierpnia i ciepły, słoneczny wrzesień. Wrzesień oznaczał powrót do szkoły, a w szkole tylu wspaniałych przyjaciół. Szkoła przy samym lesie i nasze wypady do lasu. Cudowne złote chwile. Było pięknie dopóki dzięki rejonizacji nie zmuszono mnie do zmiany szkoły. I nic już nigdy nie było takie jak przedtem.
Zdjęcie malin uruchomiło moje ślinianki i kubki smakowe. Powrócił zapach krzaków malin w głębi chłodny, wypełniony wigocią od ziemi, po wierzchu wygrzany słońcem i zapachem tych najsłodszych owoców.
Ach, piekne to wszystko:-) Dziękuję za kolejną piękną wycieczkę***
Piękne masz wspomnienia Marytko z przeszłych czasów dojrzałego lata. Fajnie, że szkoła z tamtych czasów tak dobrze Ci sie kojarzy. Ja za szkołą nigdy nie przepadałam. Końcówka sierpnia - bezcenna była zawsze dla mnie, jako dla osoby, która już za parę dni miała uwięznąc w murach szkolnych.Wykorzystywałam każdą chwilę wolności, przedłużałam jak tylko sie dało zabawy na dworze.Właściwie dopiero w czasach studenckich poczułam jak cudowna może byc pora dojrzałego lata.Nie wisiał nad nią już miecz Damoklesa!:-) No i teraz, gdy żyję w otoczeniu natury, gdy wszelkie granice przesuwaja sie płynnie i przyjaźnie.
UsuńMalin nie mam w tym roku za duzo a wszystko, co tylko na krzakach dojrzeje zaraz jest przeze mnie i Cezarego pałaszowane!Także nasze pieski przepadają za malinami. Łażą za nami do malinowego chruśniaka i patrzą prosząco, żeby i im dać trochę tych soczystych smakołyków!:-)
Cieszę się, że podobała Ci sie moja późnoletnia, słoneczna wycieczka.Dzisiaj już pogoda zupełnie inna. Pada i wieje, ale to dobrze, bo już tym upałem byliśmy bardzo zmęczeni.
Uściski serdeczne zasyłam Ci Marytko i życzenia dobrego tygodnia!:-)***
To wspomnienia tylko z trzech szkolnych lat. Za to tak wypełnione radością i szczęściem w otoczeniu dobrych, kochających istot, jak żadne inne. Wielokrotnie musiałam zmieniać szkołę z przyczyn ode mnie niezależnych. Te zmiany zaznaczone są smutkiem, samotnością i wyobcowaniem. Trudno nawiązać bliskie kontakty z innymi kiedy trafia się w środowisko zżytych ze sobą, mieszkających blisko siebie od lat dzieci. Zawsze byłam ta obca, ta z nikąd z wyjątkiem tych trzech złotych lat. Są dla mnie dzisiaj szczęśliwą wyspą, wspmnieniami do których powracam, właściwie jedynymi do których chętnie powracam, nie lubię oglądać się wstecz, nie mam za bardzo po co. Ale te wspomnienia są moim woreczkiem szczęścia, z którego czerpię kiedy dokuczy mi brzydota uczuciowa ludzi, kiedy życie znowu próbuje przycisnąć mnie do ziemi, rzucając piaskiem w oczy. I jak widzisz Olu miecz Damoklesa to uczucie też mi niestety znane:-)
UsuńBuziam serdecznie:-) A u nas słońce na przemian z burymi chmurami***
Dobrze Marytko, że miałaś chociaż te cudowne trzy lata, że możesz do nich wracać wspomnieniami i napełniać sie rzewnym uśmiechem i ciepłem. To jak powrót do ulubionych lektur dziecinstwa, do ich niepowtarzalnego nastroju i poczucia bezpieczeństwa. Dziecko tak wszystko mocno przeżywa, a szczególnie tak wrażliwe, jakim Ty na pewno byłaś. Dlatego wyborażam sobie jaką traumą były dla Ciebie kolejne zmiany, przenosiny, zetknięcia z nowym, zżytym wczesniej środowiskiem.Właściwie to człowiek w każdym wieku cięzko znosi tego typu sytuacje, ale na pewno lepiej sobie z nimi radzi w dorosłości niż w dzieciństwie.
UsuńA z tym mieczem Damoklesa, który wisi i spokoju nie daje, to jest tak, że czasem nadal się pojawia, choć już nie szkoła jest tego powodem. Stale przecież natrafiamy w zyciu na jakieś nieuniknioności. Wszystko, czego oczekujemy z mieszaniną niepokoju i nadziei stać sie może takim mieczem.I czasem dopiero, gdy mija okazuje się, żeśmy się niepotrzebnie ostrza tego miecza obawiali, że jesteśmy silniejsi i wytrzymalsi, niż byśmy oczekiwali.
I ja zasyłam Ci serdeczne buziaki z deszczowego i coraz bardziej chłodnego Podkarpacia!***
Wspaniały spacer Olu. Jeszcze należy podziękować ziemi, która rodzi te wszystkie dobra, dzięki którym mamy zdrowe jedzenie i picie. Pozdrawiam serdecznie.:)
OdpowiedzUsuńDziękuję, Lenko!:-) Tak, ziemi jestem bardzo wdzieczna za to, co rodzi, za to, że jest siłą i opoką, matką dla nas wszystkich. Była, jest i będzie. Eksploatowana do granic wytrzymałosci, wyniszczana przez chemię, betony, ogromne hodowle bydła i wiele innych złych rzeczy. Wszyscyśmy winni jej wdzięcznosć, troske i opiekę a zdaje mi się, że coraz mniej osób traktuje ją czule i odpowiedzialnie.
UsuńPozdrawiam Cie równie serdecznie!:-)
Ech gdybym mieszkala blizej to chetnie bym sie po taki sok czy konfitury zglosila, ale to za daleko. Pozostaje kupno tutejszych, pewnie nie takich dobrych, ale na polnocy stanu znalazlam zrodlo calkiem przyzwoitych.
OdpowiedzUsuńW kazda niedziele jezdzimy na farmers market i kupujemy warzywa i owoce na caly tydzien. Dzis kupilam kilka rodzajow malych dyn i papryczki shiseido na dyniowe medley, ktore nam ostatnio bardzo posmakowalo. I brzoskwinie, pyszne i tak soczyste, ze nie da sie ich jesc bez soku splywajacego po brodzie:)) Pomidory roznych rodzajow i czosnkowe lodygi, ktore dodaje do medley z dyni. I grzybow kika rodzajow... ech to jest naprawde bogaty czas.
Dobrze Marylko, ża masz możliwosć kupna u siebie zdrowych i dobrych owoców i warzyw.Jest teraz taka róznorodnosc wszystkiego, że bez problemów można zywić sie wegetariańsko. Wszystko pyszne i zdrowe.Dla mnie ta pora końcówki lata mogłaby trwać cały rok!:-)
UsuńA co to jest dyniowe medley? Szukałam w necie informacji, ale nie znalazłam.
A wiesz, ze ja juz 25 lat temu mialam podpisana umowe z okoliczna farma i co tydzien przywozili mi do domu swieze sezonowe warzywa i owoce. Nawet w tamtym czasie bawilam sie w bycie wegetarianka, ale mi przeszlo po chyba 8 miesiacach jak trzeba bylo swietowac Thanksgiving.
UsuńNie znalazlas dyniowego medley bo to ja sobie tak nazwalam to danie;)) albo dyniowe albo warzywne medley. Jest to po prostu cos w rodzaju ratatouille z tym, ze ja kazde warzywo podsmazam oddzielnie na zeliwnej patelni i ostrym ogniu wiec moje warzywa nie sa tak miekkie jak w klasycznym ratatouille. Potem lacze je wszystkie na duzej patelni dodaje sol, pieprz, tarty swiezy kawalek imbiru i sos chili. Podobne to tez do leczo, z tym ze inne skladniki.
Jak robie warzywne to dodaje tez papryke i swieze grzyby. Takie dyniowe to tylko z dodatkiem tych papryczek shiseido. Staram sie dobierac wszystko kolorystycznie, zeby ladniej wygladalo:)))
Ale fajnie miałaś z tym dowozem do domu świeżych warzyw!:-)
UsuńSkoro już wiem, co nazwałaś dyniowym medley, to powiem Ci, że i my często tę potrawę w róznych wariacjach warzywnych jadamy. Tylko smażę wszystko razem, bo tak jest szybciej. Mam właśnie kilka świezo zerwanych cukinii oraz bezmiar pomidorów, pewnie wiec dzisiaj albo jutro zrobię jakieś danie jednogarnkowe. Z dodatkiem pieprzu kajeńskiego. Uwielbiam takie dania. Od kilku miesiecy jestem wegetarianką i dobrze sie z tym czuję. Zobaczę, jak będziee zimą, gdy ciężej zawsze o świeże warzywa i owoce.
Buziaki serdeczne Ci zasyłam, Marylko!:-)))
Też sporządzam takie danie tylko na dużej patelni teflonowej, na niewielkim dodatku masła bezwodnego Ghe (chyba tak to się pisze, to masło, to z hinduskiej kuchni ), bez dyni za to z tych samych warzyw co Ola plus papryka, albo starta na tarce marchew, z dodatkiem ugotowanego wcześniej makaronu z gruboziarnistej mąki i przyprawy pikantnej do kurczaka bez chemii. Daję tej przyprawy dużo, bo ma dużo mielonej papryki i prawie nie ma soli. Jak pomidory puszczą sok to robi się taki paprykowy, ostry sos.
UsuńA to dobre, że wszystkie wpadłyśmy na podobny sposób garnkowania:-) Ja to z czystego lenistwa, nie lubię długo stać nad garami, a szczegółnie w upalny dzień. Wtedy moja mała kuchenka zamienia się w saunę, no istny koszmar, wszystko się gotuje włącznie ze mną. No i jeszcze kupa garów do zmywania. A tak, jedna patelnia, ta!erze i sztućce:-)
Tak jak Ola, robię tą potrawę w różnych wersjach, może byc z szatkowaną kapustą, białą papryką wtedy ma inny kolor i daję inne przyprawy i ugotowany wcześniej ryż czy kaszę, czasem dodaję też pokrojone drobno pieczone mięso z kurczaka itp. Wersji może być tyle ile wyobraźni:-)
Buziam Was obie serdecznie:-))
Zapomniałam dodać, że podsmażam to wszystko razem dość krótko, bo nie cierpię rozciapcianych warzyw. Muszą być aldente inaczej mam odruch wymiotny:-)
UsuńMarytko, ja tez nie lubie rozciapcianych warzyw:) zostalo mi to z dziecinstwa bo wtedy wszystkie warzywa gotowalo sie "na smierc". I za nic na swiecie nie zjem gotowanej cebuli:))) to powoduje natychmiastowy odruch wymiotny. Cebula musi byc smazona i dodana w ostatniej chwili, lub jak w rosole gotowana w calosci tylko nacieta na krzyz zeby sie wiecej smaku wygotowalo i wyrzucona natychmiast:))) Zreszta wszystkie warzywa z rosolu poniewaz on sie musi gotowac dlugo to wyrzucam i na ostania godzine gotowania dodaje swieza marchewke. Wspanialy jak zdazy zanim wyrzuce to wyjada te rozciapciane na smierc warzywa. Moj rosol ma byc krysztalowo czysty i tylko z plasterkami marchewki i natka pietruszki. Wiem to zupelnie niezgodne z religia gotowania rosolu:)))
UsuńOlu, ja mialam tylko taki krotki epizod wegetarianski w moim zyciu a teraz kiedys probowalam, ale juz wiem, ze nie dam rady, jestem miesozerna:)) Chocbym zjadla nie wiem jak duzo warzyw czy innych wegetarianskich dan to dopoki nie zjem chcoby najmniejszego kesa miesa to jestem glodna, wrecz umieram z glodu:))) Dobrze, ze Tobie sluzy bo to na 100% zdrowa forma odzywiania wiec korzystaj jak dlugo sie da.
UsuńTe paczki ze swiezymi warzywami i owocami to bylo naprawde super rozwiazanie i juz wiem, ze jak sie przeprowadzimy to bede szukac podobnych form zaopatrzenia, tym bardziej, ze na polnocy stanu jest ogromna ilosc roznych farm wiec bedzie latwiej.
Marytko, też wolę warzywa twardawe niż rozlatujące się. W ogóle jestem typem wiewiórki, która lubi sobie pochrupać - a to słonecznik a to orzeszki a to jabłko chociażby!:-) A takie jednogarnkowe dania jarzynowe są świetne, bo nie dość, że oszczędzają czas, to są zdrowe, pyszne, wygodne w przygotowaniu i nietuczące.Trzeba będzie starać się i zimą jeśc podobnie żeby nie przytyć (choć, niestety, parę kilogramów w górę, w zimnej porze roku jest u mnie prawie nie do uniknięcia. Ech, przytyć łatwo, schudnąc trudno!) Niech żyje zatem końcówka lata i jesień, kiedy wszystkich dobroci warzywno-owocowych jest mnóstwo i można sie najadać nimi bez żadnych przykrych konsekwencji!:-))
UsuńBuziaki serdeczne ślę Ci Marytko z mglistej dzisiaj wioski!:-))*
Star, oboje z Cezarym jesteśmy wielbicielami rosołu i w chłodnej porze jadamy go często a im więcej w nim warzyw tym lepiej.Nie ma dla nas większego znaczenia klarowność i wygląd rosołu, ale jego smak, zapach i temperatura (zupa ma byc bardzo gorąca!). Nie wiem tylko, jak z rosołami będzie w tym roku, jesli chodzi o mnie, bo kilka miesiecy temu przestałam jeść mięso, a wiec i wszelkie mięsne wywary zniknęły z mego menu. Nie tęsknię na razie za powrotem do starej diety, bo widzę, że o wiele lepiej sie czuję na diecie bezmięsnej, no i co ważne dla mnie, odrzucając mieso i parę innych rzeczy sporo schudłam. Jednak nie zarzekam sie, że to na zawsze, że zima nie obudzi we mnie potrzeby jedzenia bardziej treściwych pokarmów. Pożyjemy, zobaczymy. Grunt to zdrowie i dobre samopoczucie.
UsuńUściski serdeczne zasyłam Ci Sta r-Marylko z chłodnej i mglistej wioski pogórzańskiej!:-))*
A wiesz Olu, bywam wegetarianką od wiosny do jesieni. Odrzuca mnie na wiosnę od mięsa, ale z pierwszymi mrozami wracam do mięsa i tłuszczów odzwierzęcych. Nie dość, że zaczynają śnić mi się po nocach, to zaczynam straszliwie marznąć, wręcz na granicy fizycznego bólu. Próbowałam ustawić bezmięsną dietę tak żeby nie marznąć, nie dało się. Dopiero zjedzenie mięsnego posiłku stawiało mnie na nogi. W tym roku nie tylko, że nie odstawiłam mięsa na wiosnę, ale zaczęło mnie odrzucać od owoców. Owszem pierwsze truskawki i czereśnie zjadłam ze smakiem. A potem ani dudu. Raz poczułam apetyt na maliny, te na Twoim zdjęciu, ale na te w sklepie patrzyłam obojętnie. Jedyne owoce jakie muszę pochłonąć codziennie, to jabłka, które od dziecka bardzo lubię. Tak, że ten tego:-))*
UsuńStar:-) Z rosołem i cebulą mam dokładnie jak Ty. Z tym, że ja nawet do rosołu cebulę dodaję opaloną nad gazem, bo nie znoszę smaku ani zapachu cebuli wrzuconej na surowo do zup, gulaszów czy sosów. Ogólnie nie znoszę cebuli gotowanej bez jej uprzedniego podsmażenia. Za to cebulka krojona w krążki i podsmażona na smalcu ze skwarkami i przyprawami, to moje ulubione danie. Niestety nie jest to ulubione danie mojej wątroby:-))
Buziaki dla Was obu serdeczne:-)***
Marytko, tez opalam cebule przed wrzuceniem do rosolu:) tylko mi sie zapomnialo o tym napisac.
UsuńJeszcze cos mi sie przypomnialo wiec sie podziele:) Warzywa do zup (innych niz rosol) kroje w kostke i podsmazam w zeliwnym garnku tym samym co bedzie sie gotowala zupa i takie lekko podsmazone warzywa nie rozgotowuja sie na ciape. Wyprobowalam to juz chyba z 10 lat temu i bardzo mi ten sposob pasuje.
UsuńZ tego, co zaobserwowałam w różnych programach kulinarnych w telewizji, to profesjonalni kucharze robią podobnie, jak Ty, droga Star.Dzięki podsmażaniu warzywa nie tylko że nie rozlatuja się, ale i ich smak staje sie wyrazistszy, bardziej esencjonalny, no i zapach jest przyjemniejszy.
UsuńDziękuję Ci za podzielenie sie kawałkiem swojej kuchennej magii!:-))
Cudownie Olu napisane, cudownie ujęte na fotografiach... Dary natury, Matkę-Naturę trzeba kochać bezgranicznie, bo dzięki nim możemy przeżywać tak piękne chwile pełne sielanki i niepowtarzalnych emocji... Nie ma nic piękniejszego, jak umiejętność cieszenia się tym, co dookoła. Pozdrawiam! ;)
OdpowiedzUsuńOgród, las i łąki darzą nas prawdziwymi skarbami. A ja to doceniam. I mam nadzieję, że los pozwoli przezywać jeszcze nie raz te dobre chwile, cieszyć sie darami dojrzałego lata.
UsuńDziękuję za ciepły komentarz i pozdrawiam Cię serdecznie, Maksie!:-)
Cudowne ujęcia na zdjęciach
OdpowiedzUsuńDziękuję, Agnieszko!:-)
UsuńKolejny piękny czas zaczyna się, nasza złota jesień. Po upalnym lecie, myślę, że jesień będzie spokojniejsza.
OdpowiedzUsuńTak, miejmy nadzieję, że jesień będzie piękna i przyjazna, ani za zimna, ani za gorąca. Na razie rozpadało się u nas potężnie, ale to dobrze, bo ziemia była strasznie spragniona.
UsuńPozdrowienia serdeczne zasyłam Ci, Olu!:-)
Ja oczywiście trzymam rękę na pulsie odnośnie czarnego bzu :) Pięknie napisane Oleńko. To piękny czas dojrzałości - jak w życiu :)
OdpowiedzUsuńOczywiscie, z radością podzielę sie z Tobą czarnym bzem, droga Gabrysiu!:-)
UsuńOd wczoraj pogoda zmieniła sie u nas diametralnie. Jest mokro i chłodno. Ogród pije wodę jak gąbka!
Pozdrawiam Cię gorąco!:-)*
Ale dobra wszelakiego u Was :)))
OdpowiedzUsuńPięknie :)
Taki to dziwny rok, że wielu warzywom czy owocom obecna susza wcale nie zaszkodziła a wręcz przeciwnie, pomogła.Za to nie mam wcale jabłek, gruszek i śliwek, dla nich jednak było za sucho a poza tym musiały odpocząć po zeszłorocznym, niesamowitym wręcz urodzaju.Pewnie i na Twojej działce jest podobnie.
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie, Lidko!:-)
Śliwek i wiśni mieliśmy sporo, ale czereśnia mało, orzechy chyba ze trzy na drzewie wiszą, winogrona są, ale dużo mniej niż rok temu, co było do przewidzenia :) Ale nas cieszy, co ogród daje.
UsuńNo widzisz, u każdego co innego obrodziło. Zalezy to pewnie od położenia, klimatu, opadów itp. Tak czy siak, dobre jest, co jest. Dobrze miec coś swojego, popracować na świezym powietrzu, pomóc roslinom we wzroscie i cieszyc sie jak rośną a potem dojrzewają i wydaja plon.
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie, Lidko jak ogrodniczka ogrodniczkę!:-)
U Ciebie Olgo jak zwykle poezja prozą. A nawloc to dla mnie wspomnienie dziecinstwa. To letnie spacery z mamą i siostrą brzegiem Wisłoka. Tam bylo najwięcej nawloci. Potem zauwazylam ze jest wlasciwie wszędzie. Rozrosła się także na mojej dzialce.
OdpowiedzUsuńNajpiękniej i najserdeczniej Cię pozdrawiam.
Dziękuje za ciepłe słowa, Stokrotko!:-)
UsuńTen rok to rok nawłoci. Jest wszędzie w ogromnych ilościach. Ładnie wyglądaja bukiety z nawłoci, wrotyczu i fioletowych kwiatków ostu. Dobra jest też jako zioło do picia na problemy z układem moczowym. Pieknie wyglądaja takie nawłociowe pola, ale okazuje się, że to bardzo ekspansywna roślina, zawłaszczająca zbyt mocno nasze łąki, parki i pola, nie mająca w przyrodzie naturalnych wrogów. Tak przynajmniej mówią rolnicy, dla których nawłoć jest już plagą.
Ach,cudne wspomnienia nawłociowe, szczególnie te z mamą! I ja takie mam. Rzewnie i tęsknie sie robi, gdy o tamtych czasach pomyslę.
Ciepłe pozdrowienia zasyłam Ci, Stokrotko!:-)*
ale cudowne opisy. Zrobiłaś mi dzień, zerknęłam w czasie pracy... teraz będę myslami do mojego ogrodu wybiegać.... Dziękuję, bardzo energetyczna chwila...:D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że tak pozytywnie podziałał na Ciebie mój post, droga Alis.Obcowanie z naturą i na mnie ma pozytywny wpływ. Niech to trwa i przynosi nam spokój i zadowolenie z tego, co jest.
UsuńDobrego dnia i tygodnia Ci życzę!:-)*
Przepiękny post Oleńko, taki od serca i z głębi duszy. Takie kocham najbardziej. Kocham też te ostatnie dni lata, piękne, niepowtarzalne. I staram się nimi cieszyć i brać z nich tak dużo, jak tylko się da. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo sie cieszę, Karolinko, że spodobał Ci sie mój post. Staram sie dostrzegać wokół siebie to ,co dobre i cenne a myslę, że końcówka lata, w każdej odsłonie, czy pogodnej, czy deszczowej, czy mglistej, jak teraz, jest piękna i warta tego by ją podziwiać. Bo przeciez przeminie, jak wszystko i zostanie tylko wspomnienie.
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie!:-)
Wszystko co pokazałaś jest takie dorodne, prawdziwe, zdrowe skarby ziemi. Ale szczęście, że pomidorów żadna zaraza się nie imnęła. Uwielbiam marcinki, cały wrzesień jest magiczny, bo babie lato, inny zapach powietrza, światło, mgły, szczęśliwy czas. Wasze gospodarstwo przypomina mi dawne czasy, kiedy jeszcze ludziom chciało się pracować i żyć z tego co wyprodukują, czyli bardzo zamierzchłe. Kilka lat temu obserwowałam w Polsce dawnych gospodarzy, którzy nawet podstawowe warzywa kupowali. Jesteś bardzo pracowita Olu, bo przecież ten cudowny świat bez Twoich rąk szybko zarósłby chwastami. Mój ogródek się poddał dawno temu, kilka miesięcy tropiku wytrzymują tylko natywne rośliny, okra nawet nie podlewana codziennie ma nowe owoce. Pomidory i papryka bardzo fajnie tu rosną, ale ziemia musi oczyścić się z zarazy. Pozdrawiam kochana Olu, niech Ci się wiedzie w tym pięknym zakątku, który stworzyliście:)
OdpowiedzUsuńPóki oboje z mężem mamy jeszcze siłę do pracy na naszej ziemi, to pracujemy.Zacheca nas do tej pracy to właśnie, że prawie wszystko tak dobrze tu rośnie a wszystko to ekologiczne i zdrowe. A poza tym największy wysiłek trzeba w uprawy włożyc na wiosnę, potem już właściwie wszystko samo rośnie i dojrzewa. Potem już można aż do zbiorów odpocząć, chyba że ma sie inne gospodarskie roboty do wykonania, a przeważnie sie ma (naważniejsza i najcięższa to ta z przygotowaniem drewna na zimę, a znowu nas taka czeka, bo wkrótce dowiozą nam nowy zapas metrowych pni do pocięcia). Tu, w naszych stronach każdy ma swoje warzywa i owoce. Ludzie uprawiają też ziemniaki i zboża, bo hodując drób muszą mieć dla niego swojską paszę.W przeważajacej części mieszkańcami naszej wsi są osoby starsze i emeryci, majacy swoje przyzwyczajenia, hołdujący etosowi ciezkiej pracy na roli i nie wyobrażajacy sobie zycia bez swojskich warzyw oraz owoców. U młodych z tym wszystkim znacznie gorzej. Nie wiem, jak to będzie, gdy klimat zmieni sie u nas diametralnie i co roku będzie taka susza. Pewnie coraz gorzej będzie sie uprawiało, pewnie ludzie z wielu rzeczy zrezygnują, bo ciezko walczyć z wiatrakami.
UsuńPiękny jest początek września. Prawie co rano teraz ścielą sie malownicze mgły a rosa długo utrzymuje się w ogrodzie, sprawiajac, iz każda pajęczynka wygląda niczym szmaragdowa kolia.
I ja pozdrawiam Cię serdecznie, kochana Marylko, cudownej pogody wrzesniowej Ci zycząc i wielu zachwytów codziennych. Ściskam Cię mocno!:-)*
Oleńko, jaka to piękna pochwała dojrzałego lata! Wprawdzie mnie dojadło i dopiekło tymi upałami i obawiam się, że to tak już będzie ale gdy zainwestuję w klimę to jakoś jeszcze pociągnę kilka lat, oby w zdrowiu i radości.
OdpowiedzUsuńTeraz lato zrobiło sie znacznie łagodniejsze i przyjaźniejsze do życia niz jeszcze tydzień temu, gdy meczyło nas upałami. Jest chłodniej, ale nie brakuje słonca a i deszcze też co chwile padają, a rankami ścielą sie malownicze mgły. Dla mnie mogłoby być tak zawsze, dla Ciebie pewnie też.Cudnie rośnie winobluszcz. Zawsze, gdy patrzę na niego, to myslę o Tobie!:-)*
UsuńPozdrawiam Cie ciepło, Krystynko:-)
... "I wy wzgórza dalekie, leciutką mgiełką okryte" ... co widzisz, Olu, jaka to miejscowość z bielejącym kościołem? Dynowskie jest fascynujące, jeździmy często raczej stroną jarosławską, najpierw bezkresne pola, potem zagajniki, a wreszcie cudne lasy bukowe, i grzybiarzy dużo, i dróżki kiedyś, polne i dziurawe, teraz całkiem dobre, wyasfaltowane; nad Dubieckiem jest jedno miejsce, z którego widoki niesamowite, a domy rozrzucone w miejscach zupełnie nieoczekiwanych, wszędzie żyją ludzie; dziś rano rześki chłodek, i mgły w dolinie, jesień jak nic; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńMarysiu, to kościół pod wezwaniem św. Bartłomieja w Dynowie-Bartkówce, po Twojej stronie Sanu. Stojąc na wzgórzu połozonym około 2km od nas i patrząc w tamtą stronę domyslaliśmy się, że to Dynów,ale nie mieliśmy 100 proc. pewności, póki nie poszukaliśmy tego dokładnie na mapie i nie znaleźliśmy zdjęcia tego kościoła z bliska, z jego charakterystycznymi dwoma, białymi wieżyczkami.Tak, nasze Pogórze jest fascynujące i piękne a dlatego godne też głębszego poznania, przemierzenia, obfotografowania z każdej strony.
UsuńTak, jesiennie sie juz zrobiło.Chłodne noce, wilgotne poranki, ptaki wydziobują dziki bez i winogrona. Mnóstwo pomidorów dojrzewa nam co dnia. Póki jednak nie ma przymrozków, jest ok.
Pozdrowienia serdeczne, sle Ci Marysiu!:-)
Napisałam do Was 🌹 mam nadzieję, że coś jeszcze zostało. Ja ten dżem uwielbiam i chce w tym roku dać mamie i dziadkom :) no i dla siebie oczywiście też. Serdeczne pozdrowienia dla Was i piesków, a szczególnie dla Misi 💗💗💗
OdpowiedzUsuńPS. Zapomniałam dodać, że właśnie a gdzie epickie zdjęcia piesków? I gdzie książka? Bo chce wesprzeć wydanie! Może jakaś zbiórka albo coś? Bo zostałam tam w tym dole z głową rozbitą! 😆 Czekam na wieść 😘
UsuńKocurku drogi! Dziękuję za maila. Zaraz odpiszę, co i jak, jesli chodzi o zamówienie. Mam bardzo duzo dżemu z czarnego bzu, wiec nie martw sie, starczy i dla Ciebie i dla Twych bliskich!:-)Cieszę się, że tak Ci te bzowe przetwory jaworowe smakują!:-)
UsuńZdjęcia piesków są na tym blogu co chwilę (mam wrażenie, że aż do znudzenia), ale wkrótce pewnie będą następne, bo jak tu nie fotografować tych wesołych mordek?:-) Zwłaszcza Misi, słodziaczka mojego białego!:-)
Co do ksiazki, to sama próbuję sie z nią jakoś kulać, ale to droga przez mękę. Ostatnio niby coś w tej sprawie ruszyło, ale w sumie nic pewnego. W każdym razie dziekuję Ci z całego serca za chęć pomocy.Kochana z Ciebie dziewczyna!:-)*♥♥♥
Same pyszne owoce u Ciebie. My ostatnio przetwarzamy ile się da malin. A to soki a to dżemy. Mniam mniam, bedzie co jeść w zimie.
OdpowiedzUsuńU mnie malin zdecydowanie mniej w tym roku niż w zeszłym, ale starcza na smakowite podjadanie prosto z krzaczków.Na zimę mam za to pełno konfitur z czarnego bzu. Pycha!:-))
UsuńCały ten wpis jak wiersz, jak oda do darów lata !!! Cudnie to ujęłaś ! Kocham jesień i jej kolory ! Zachwycam się wtedy wszystkim, co dookoła - zachodami słońca, kwitnącymi późno trawami, marcinkami i wrzosami. jest wtedy tak pięknie, a jednak tuż przed czarno-białą zimą. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńTak - pogoda tego późnego lata była jak dotąd wspaniała, toteż i plony były udane a ogród tonął w mnogości dojrzałych barw. Teraz cokolwiek się ochłodziło i zaczęło padać, ale to norma o tej porze roku. Podobno słonko jeszcze wróci i pomaluje świat w pogodne barwy zanim jesień wkroczy do nas na dobre.
UsuńI ja pozdrawiam Cię serdecznie Ulu, dobrego dnia Ci życzę i dziękuję za miły komentarz!:-))