Od kilkunastu
godzin leje u nas jak z cebra. Razem z psami siedzimy zatem w domu, bo nie jest
to sprzyjająca spacerom czy choćby wyjściom do ogrodu aura. Jednakże dobra to
pora do snucia wspomnień z dawnych lat oraz do zanurzenia się w
nostalgiczno-pogodne obrazki kilku ostatnich dni, które oboje z Cezarym spędziliśmy
w towarzystwie mojej przyjaciółki ze Śląska, Bożenki. Tylko pisać ciężko, bo
osa ukąsiła mnie wczoraj w prawą dłoń, która aż do łokcia spuchła mi jak bania a
każdy ruch palców wywołuje spory dyskomfort. Mam też problemy z ubraniem w
adekwatne słowa natłoku myśli, uczuć i emocji, jakich źródłem była dla mnie
wizyta mej przyjaciółki. Zbyt ważny i cenny był to bowiem dla mnie czas, zbyt
wyjątkowy bym z łatwością wystukała kolejnego, lekkiego w nastroju posta. Dlatego zamyślam się często. Robię przerwy. Zasłuchuję
się w bębnienie deszczu o parapety. Daję odpocząć obolałej ręce. Przeglądam od
nowa fotografie. Wzdycham i odpływam do tych sierpniowych dni, które minęły
zbyt szybko. Ale nic to! Napiszę, jak potrafię. A czego nie będę umiała
napisać, pokażę zdjęciami ze wspólnych, dobrych chwil spędzanych w tutejszych,
malowniczych stronach Pogórza Dynowskiego.
Bożenka
(nazywana na tym blogu przeszłości Adą – Bzowe dziewczynki, bzowe babuleńki)
nie była u nas od siedmiu lat. A przez ten czas bardzo dużo wydarzyło się w
naszych życiach. Przeplatały się zwyczajne radości oraz smutki, nie raz dokładały
swe nitki zgryzoty, choroby i złe wiadomości, a wreszcie bólem i nieutuloną tęsknotą
naznaczyła wielokrotna żałoba. Już nie jesteśmy beztroskimi dziewczynkami, ani
pełnymi optymizmu kobietami. Na naszych twarzach pogłębiły się cienie,
zmarszczki i bruzdy a w oczach częściej niż blask uśmiechu pojawia się lśnienie
łez. Życie wyrzeźbiło w sercach głębokie
koleiny i blizny. Widać tam rany nie do zabliźnienia. Czuć tęsknoty nie do
zaspokojenia. Jedno jednak nie zmieniło się w nas wcale. Nadal jest między nami
bardzo silna, siostrzana wręcz więź. Mocniejsza nawet pewnie niż niegdyś, bo pogłębiona
przez skomplikowane dzieje, trudne sprawy, z którymi miałyśmy i mamy do
czynienia, niesione stale przez los wyzwania. Choć nie widziałyśmy się prawie
trzy lata, to rozmawiając często przez telefon dzieliłyśmy się zwierzeniami i
opowieściami, dodawałyśmy sobie wzajemnie otuchy i pociechy, wspierałyśmy
podobną wrażliwością i zrozumieniem, wielokrotnie śmiałyśmy się i płakałyśmy
razem. Byłyśmy duchowo blisko, choć kilometrowo daleko. Ech! Znamy się niemalże
pięćdziesiąt lat. To szmat czasu. Tyle było po drodze innych znajomości, tyle rozmaitych
ludzi, z którymi człowiek nawiązywał bliskie, nieraz bardzo serdeczne relacje.
Jednak większość z tych osób dawno już zniknęła w oddali niczym duchy czy cienie.
Choć w swoim czasie zdawali się tak ważni, to w pomroce dziejów zatarła się nawet
pamięć o ich imionach i nazwiskach. Zostały jakieś migawki, pojedyncze kadry,
strzępki wspomnień. Została też pewność, że każdy z tych cieni był mimo
wszystko w jakiś sposób istotny i dołożył swoją cegiełkę do budowli takiego a
nie innego naszego losu. Z perspektywy czasu wiem jednak, że tylko więź łączącą
mnie z Bożenką mogę nazwać prawdziwą przyjaźnią. Życzyłabym każdemu by miał
choć jedną taką osobę w swoim życiu, na której nigdy się nie zawiódł, którą
mógłby obdarzać bezgraniczną życzliwością oraz zaufaniem a przy tym niezmiennie
być pewnym, że jest to wzajemne.
Ach, jak dobrze
było móc znowu móc gościć Bożenkę w Jaworowie, uściskać się po latach,
popatrzeć w swoje oczy, odnaleźć dawne siebie i skonfrontować z tym, co jest
teraz. Rozmawiać całe dnie i aż do późnej nocy siedzieć z jeżynową naleweczką
albo ze szklaneczką bzowego wina mojej roboty w ogrodzie, wsłuchiwać się w
chóry sierpniowych świerszczy, zapatrzać w malownicze zachody słońca a następnie
w migające konstelacje gwiazd. Zastanawiać się, czy te gwiazdy chcą nam coś
powiedzieć, czy wiedzą o nas więcej niż my same, czy może są tylko odległymi,
martwymi od dawna punktami w kosmosie. Rozcierać w palcach wonne liście mięty, melisy
oraz czarnego bzu i odnajdywać w nich magię dzieciństwa. Wwąchiwać się z
lubością w drobne kwiatuszki maciejki. Odganiać wścibskie komary i ćmy. Bawić
się z psami, i smakowicie grillować w ogrodzie. Zbierać pierwsze w tym roku,
dojrzałe baldachy owoców dzikiego bzu i wspólnie przyrządzać bzowe konfitury. Bez
zmęczenia wędrować wśród łąk, mokradeł, zagajników i przydrożnych kapliczek czując
się tak rzeźko jak we wczesnej młodości.
Jakże cudownie
było mogąc zaczynać każdy następny dzień wspólnym śniadaniem i zajadać
przetwory z Jaworowej spiżarki a potem spędzać razem swobodny, pogodny czas na długich
spacerach po lesie albo po okolicznych przysiółkach. Nucić popularne w czasach dzieciństwa
piosenki (obie z Bożenką należałyśmy w podstawówce do szkolnego chóru). Uśmiechać
się do wspomnień a wreszcie próbować poszukać w zamglonym labiryncie przyszłości
dróżek jasnych i pewnych, opromienionych nadzieją i dobrymi już tylko nowinami.
Bo tych złych nowin aż nadto. Gdzie tylko się
człowiek obróci tam spotyka bezradnych, cierpiących ludzi. Podczas jednej z
naszych wspólnych z Bożenką wielokilometrowych wędrówek, w dalekim przysiółku
poznałyśmy pewną miłą staruszkę. Prostą, lecz pełną życiowej mądrości
kobiecinkę drepczącą powolutku o lasce, dbającą wytrwale o piękne kwiatki w
ogrodzie, o psa podwórkowego oraz dochodzącego kotka. Tylko to jej zostało.Schorowana żyje samotnie w murowanym domku z dala od reszty wsi. Kilka lat temu umarł jej
długoletni towarzysz życia, nazajutrz czekał ją pogrzeb siostry. Dzieci daleko,
wnuki i prawnuki przyjeżdżają rzadko. Każdy ma swoje sprawy i pilne obowiązki. Ale
ona to rozumie. Niczego nie żąda. Wszystko przyjmuje z wdzięcznością. Tyle
tylko, że całymi dniami nie ma się do kogo odezwać. A tu żyć trzeba. Czymś
wypełniać kolejne dni. Spoglądać na malowniczy widoczek za oknem, na pustą,
nieuczęszczaną prawie dróżkę. Wspominać dawne dzieje i czekać na to, co jeszcze przyniesie los…W
oczach kobiety błyszczały łzy. Potem niepowstrzymanie toczyły się już po
policzkach. Nam z Bożenką też głos wiązł w gardłach. Pełne byłyśmy współczucia i troski dla niej. Znowu
też zmierzyłyśmy się ze swoimi najsmutniejszymi wspomnieniami i najgorszymi lękami o przyszłość.
Z ciężkim sercem pożegnałyśmy się w końcu z samotną staruszką. Wylewnie
dziękowała nam za rozmowę. Widok jej kolorowego domku dawno już znikł nam z
oczu, ale między nami długo jeszcze panowało pełne przygnębienia milczenie…
Tu, na naszym końcu świata żyjemy z Cezarym
prawie jak pustelnicy. Do szczęścia wystarcza nam na ogół kontakt z okoliczną naturą
i zwierzętami, okazjonalne spotkania z sąsiadami albo tutejszymi znajomymi. Do
zapełnienia czasu wystarcza ciężka praca i codzienne pasje takie jak opieka nad
psami i kotami, pielęgnacja ogrodu, pisanie, czytanie, słuchanie muzyki i oglądanie
filmów czy też blogowanie. Przywykliśmy do takiego trybu życia. Daje nam on sporo
spokoju oraz poczucia spełnienia. Cieszę się i doceniam ogromnie, że mamy to nasze
piękne miejsce pod lasem i siebie wzajemnie. Niekiedy jednak dopada mnie tęsknota
za tym specyficznym zrozumieniem i podobieństwem wrażliwości jaka może istnieć
tylko między bliskimi sobie kobietami. Za snuciem rzewnych opowieści z lat
młodości, wspomnień o bliskich ludziach, którzy żyją niestety już tylko w tych
wspomnieniach i na czas rozmowy ożywają znowu tak silni, młodzi i pełni wiary w
pozytywną przyszłość jak dawniej. Ożywa
potrzeba pełnych otwartości swobodnych, kobiecych zwierzeń, beztroskiego żartowania
i wybuchających niczym gejzery, niepowstrzymanych ataków wesołości z byle
powodu. Chichotów, które często przekształcają się we wspólny szloch, gdyż
szufladki śmiechu i płaczu w żeńskich umysłach sąsiadują ze sobą i mają zwyczaj
nieoczekiwanie zamieniać się miejscami. Chwile spędzone z mą przyjaciółką na
jakiś zaspokoiły te tęsknoty. Mam jednak nadzieję, że jeszcze nie raz będziemy mogły
z Bożenką nacieszyć się tak intensywnie i głęboko swoim towarzystwem, że
zdrowie i wszelkie inne okoliczności pozwolą nam na spędzenie następnych,
pełnych życzliwości oraz serdecznego ciepła chwil. I obyśmy nie musiały czekać
na to kolejne siedem lat. Wszak życie ludzkie, choć zdaje się czasem tak
długie, jest przecież żałośnie krótkie…
I to by było
tyle mojej opowieści na dzisiaj. Idę zrobić sobie okład z octu jabłkowego na
rękę, bo nic się jej nie polepsza. A potem może, gdy wreszcie przestanie padać
wybierzemy się z psami i Cezarym na grzyby. Jeśli jednak deszcz nie odpuści trzeba będzie napalić w piecu i zaparzyć gorącej herbatki, bo jesienny chłód zaczął się już powoli wkradać do domu...
Olu, bardzo się cieszę, że leśne rusałki spędziły tak uroczo spotkanie po latach. Przyjazn na całe zycie jest tak samo rzadkim zjawiskiem jak wieczna miłość, gratuluję Wam tego daru losu. "Wielkie miłości" zostawiają tylko żal i nawet jak towarzyszyła im przyjazn, to wszystko przepada. Z kobieca przyjaznią jest inaczej, dziala na innych obszarach i daje największe ludzkie wsparcie. Zadumałam się nad tym co napisałaś o prawdziwych przyjazniach, ależ były prawdziwe, chociaż zaistniały tylko w naszym zyciu i odfrunęły. Nie dlatego, że nie były wazne, to życie nami tasuje jak kartami. Były potrzebne i kiedy wspominamy jakiś okres życia to zawsze widzimy buzię naszej ówczesnej papuzki-nierozłączki.
OdpowiedzUsuńPięknie jest spotkać pokrewną duszę, której nie trzeba tłumaczyć wszystkiego, bo patrzy na świat jak my i to samo w duszy jej śpiewa. Takich ludzi spotykamy najrzadziej i najbardziej cenimy. Duchowe siostry trafiają się tylko szczęściarom.
Smutno mi się zrobiła kiedy przeczytałam opis Waszego spotkania ze starszą, samotna panią, zyjąca na uboczu. smutno, bo właśnie takiego losu najbardziej się boję. Gdyby nie izolacja, miałaby jakieś sąsiadki, albo koleżanki z klubu seniora. Smutne jest to, że "rozumie" dzieci i wnuków, a mimo tego rozumienia serce pęka. Cieszę się, że spędziłaś duchowe SPA z bliską osobą na łonie przepięknej przyrody. Jestem pewna, że to powtórzycie:)
Przykro mi z powodu spuchniętej ręki. Minie w końcu, wszytsko mija, nawet najdłuzsza żmija. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za podzielenie się tym czasem.
Marylko, po przeczytaniu Twojego komentarza zastanowiłam sie znowu nad tymi minionymi przyjaźniami. Tak, masz rację, były ważne i potrzebne na tamten czas. Tak, widzę przed oczami twarzyczki moich dawnych przyjaciółek, tych papużek nierozłączek. Wdzięczna im jestem, że były. Bez nich życie byłoby niepełne, a często samotne. Są obecne w moich wspomnieniach. Ciekawa jestem, czy one czasem wspominają też mnie...? Tamte przyjaźnie spełniły swoją rolę, przekwitły a potem odfrunęły jak puch dmuchawca i tylko Bożenka była, jest i będzie, bo tej przyjaźni czas sie nie ima.Jednakże i tamte przyjaźnie były ważne i wspominam je z ciepłą nostalgią. Tak samo cenię te znajomości i przyjaźnie, które trwają teraz. Czy to codzienne, czy internetowe. Każda potrzebna i niezastąpiona. Każda będąca prezentem od losu. Ach! Ileż bliskości, zrozumienia i ciepła mozna znaleźc nieraz w niepoznanych osobiście ludziach, ileż rzadkiego pokrewieństwa dusz.Czy te przyjaźnie przetrwaja próbę czasu? Czy staną sie tylko wspomnieniem? Wszystko okaże sie po latach.Cudownie jednak, że są!:-)
UsuńA co do tej napotkanej staruszki, to naprawdę smutny jest jej los.Jednak w pewnym sensie jest to jej wybór. Chce życ tutaj, choć mogłaby zamieszkac z dziećmi. Starych drzew sie jednak nie przesadza a jeśli już sie to zrobi,zazwyczaj bardzo szybko więdną... I ja sama też mam obawy przed podobnym losem w przyszłosci. Niewiele ludzi zyje w moim przysiółku.Większosc grubo starsza ode mnie. Czas rzeźbi wszystkich coraz surowiej, coraz boleśniej...
Ręka moja nadal spuchnięta, ale dzisiaj juz nie boli tylko okropnie swędzi. Pewnie jutro będzie z nią już lepiej.
Dużo serdecznych myśli zasyłam Ci droga Marylko i dziekuje za obszerny, pełen namysłu i wrażliwosci komentarz!:-)*
O przyjazn trzeba tak samo dbać jak o miłość, ale częściej przetrwa, bo bliska duszyczka nawet po latach jest taka sama. Myślą myślą te dawne przyjaciółeczki, w czasach Facebooka szukamy się nawzajem.
UsuńTeraz cenię sobie przyjaznie dużo bardziej niż kiedyś, bo już tak łatwo ich nie zdobywam, nie cieszę się jak psiak z każdej okazanej zyczliwości. Przyjaznie internetowe sa tak samo ważne. To tak jak z nieznajomymi w pociągu, przy których łatwiej się otworzyć i pokazać prawdziwe uczucia. Acha, to staruszka jest mądra i woli być gospodynia w swoim własnym domu, niż rezydentką u kogoś.
Myślę, że pierwsze 3 dni najgorsze są po ugzyzienu. Szkoda, że nie mogę maści Ci podrzucić. Kiedy tu przyjechałam reagowałam silną alergią na wszytsko. Dlatego, że te owady są inne, puchlam od mrowek, kończyny wygladały tak, jakbym miala chorobe skóry. wtedy odkryłam fajny środek na ugryzienia. Kiedyś zrywałam figi i jakaś pomarańczowa wściekła osa ugryzła mnie w tyłek, miesiąc bolało! Piękne sa Twoje zdjęcia, po nich zawsze strasznie tęsknię za Polską. Pozdrawiam serdecznie.
Marylko, zdradz prosze nazwe tej cudownej masci, bo mnie wszelkie robactwo uwielbia wiec bardzo chetnie zakupie i skorzystam.
UsuńMarylko droga! To prawda, o przyjaźń trzeba dbać jak o miłość. Czasem tylko tyle mozna dla przyjaciółki zrobić, jak tylko wysłuchać zwierzenia i okazać serdeczne zrozumienie. To musi wystarczyć, ale i to już jest chyba bardzo duzo w świecie, gdzie większosc ludzi patrzy tylko na swój interes i zobojętniała jest na losy innych.Chciałoby sie jednak czasem móc zrobić więcej, przytulić serdecznie, gdy dzieje sie jej krzywda czy pojechać jak rycerz na białym koniu i zwycięzyc smoka. Ale nic się nie poradzi. Trzeba z oddali obserwować cudze zycie, jak film, który porusza bardzo mocno, ale scenariusza nie da się mu zmienić.
UsuńSzkoda, że mieszkasz tak daleko Marylko - nie tylko ze względu na cudowną maść, którą dysponujesz, ale w ogóle!:-)*
Dzisiaj z moją ręką jest już prawie dobrze. Wczoraj mąz nasmarował mi ja maściami swojej produkcji. Łyknełam też tabletkę przeciwalergiczną i wszystko to razem pomogło.
Ech, te nasze tęsknoty. Małe i duże. Nawracające jak choroba. Wierne jak przyjaciółki...
Noce u mnie już chłodne. Rosa na trawie utrzymuje sie coraz dłużej. Pięknie jest, ale pomału zbliza sie koniec lata. To widać i czuć. Ech, a dopiero co wiosna się zaczynała...
Serdeczne uściski zasyłam Ci z przedjesiennej wioski podkarpackiej!:-)*
Star, na Amazonie kupiłam- After Bite Insect Bite & Sting Treatment. Cała seria jest dobra, u mnie fire ants są najgorsze.
UsuńDzieki:**** zerkne, co prawda jestem religijnie przeciwko Amazon... ale moze uda sie kupic gdzies indziej, jak jest nazwa to juz moge szukac.
UsuńTo był piękny czas. Dobrze, że się spotkałyście, że mogłyście doświadczyć swojej realnej obecności. Żaden telefon, videokonferencja itp. nie zastąpią takiej bliskości nigdy. Przyjaźń to cenny i piękny dar. Nie każdemu jest dane tego doświadczyć.
OdpowiedzUsuńUsłyszałam odgłosy burzy, spojrzałam przez okno, a tam przepiękna, podwójna tęcza. Siedzę i gapię się jak zaczarowana. Tak cudnej tęczy nie widziałam dawno: różowy, turkus, granat, zółty, fiolet. Zniknęła. Podwójna tęcza to podobno rzadki znak, szczęśliwy znak. Niech tak będzie!:-)
Współczuję opuchniętej łapki. Do jutra powinna zmaleć ta opuchlizna.
Żal mi tej starszej pani...
Buziaki posyłam:-)***
Tak, miła Marytko! To był piekny i bardzo potrzebny nam obu czas. Przeleciał jak sen złoty i stał sie słodkim wspomnieniem.Mam nadzieję, że dane nam będzie wkrótce to powtórzyc.
UsuńPodwójna tęcza?! Chyba jeszcze nigdy nie widziałam takiego zjawiska a przynajmniej teraz sobie nie przypominam. To musiało byc mistyczne wręcz przeżycie.Dar od nieba!
Łapka jeszcze kwękająca, ale w lepszym stanie niż wczoraj.
Starsza, samotna pani...Ilez jest takich starszych pań na wsi i w mieście. Siedzą cichutko i niewidzialnie w swoich mieszkaniach albo domach a życie obok toczy sie jak gdyby nigdy nic. W naszej wsi zorganizowali cos w rodzaju domów dziennego pobytu dla staruszków. Dla wszystkich nie starczyło jednak miejsc. Bardzo są cenne i potrzebne takie lokalne inicjatywy.Oby wiecej takich!
I ja posyłam Ci gorące Buziaki, Marytko!:-)***
Wspaniale jest mieć właśnie taką osobę w życiu, którą zna się tyle lat i nigdy nie zawiodła, jakże to ważna rzecz, aby nasze życie uczynić jeszcze bardziej kompletnym. Twoje sielankowe opisy, zajadanie się przetworami, popijanie nalewek, bzowego wina, jak z najpiękniejszej bajki, taki wielki obraz wolności i idealnej współpracy z Matką Naturą... Pozdrawiam! ;)
OdpowiedzUsuńTak, Maksie. Jest czymś bardzo ważnym i cennym, gdy ma sie przyjaciela na dobre i na złe. Kogoś pełnego empatii i dobra.Człowiek przejmuje sie jego losem jak swoim. I wzajemnie. Sama bliskosc duchowa i zrozumienie pomaga zyć.I dobrze jest móc gościc u siebie przyjaciół i nieba im przychylać. I móc cieszyć sie ich radościa.A potem wspominać to z usmiechem.
UsuńPozdrawiam Cie serdecznie!:-)
Cóż mogę napisać... łzy ciekną mi po policzkach Olu, sama nie wiem czemu. Poruszyłaś jakieś niewidzialne struny w mojej duszy. Może to tęsknota za taką przyjaźnią, a może imię Bożenka przywołało wspomnienie mojej pierwszej przyjaciółki z drugiej strony ulicy, która miała ogródek i piękne lalki i u której można było zakładać szpilki jej mamy ? Może miałabym teraz swoją Bożenkę, gdyby... gdyby nie umarła - zanim poszła do pierwszej klasy ? Oj Oluś teraz to już ryczę jak bóbr
OdpowiedzUsuńOj, Gabrysiu. Tyle jest w człowieku pzeróżnych wspomnień, tęsknot i niewypłakanych smutków. Tak to jest, że czasem cos nieoczekiwanie w nas peka i płyną łzy. Widocznie było Ci to potrzebne, kochana. Ja też tak czasem płaczę...
UsuńTulę Cię mocno i bardzo serdecznie, dzieweczko z mojego ukochanego Śląska!:-)♥
Lubie wspominać czasy młodzieńcze i chętnie sobie marze, piękne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńWspomnienia są częscią nas. Mysle, iż tak samo ważne jak teraźniejszośc i jak przyszłosć. A zdjęcia wiele ważnych zdarzeń potrafią utrwalić i być potem kluczem do wspomnień.
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie, Agnes!:-)
Bardzo przyjemny wpis :)
OdpowiedzUsuńDziękuję!:-) Przede wszystkim dokumentujący ważne dla mnie chwile...
UsuńKazda przyjazn jest wazna i kazda milosc jest piekna.
OdpowiedzUsuńNawet te ktore sie skonczyly z roznych przyczyn i w roznych okolicznosciach sa ciagle wazne, bo bez nich nie bylybysmy takie jak jestesmy. To one nas ksztaltuja cale zycie.
Nie zgadzam sie z tym co napisala wyzej Marylka, ze ["wielkie milosci" zostawiaja tylko zal i nawet jak towarzyszyla im przyjazn to wszystko przepada].
Moim zdaniem nic nie przepada, to wszystko zyje w nas i tylko od nas zalezy czy patrzymy na te wspomnienia pozytywnie z podziekowaniem za to ze byly czy tez z gorycza o zloscia, ze nie przetrwaly.
Moje pierwsze malzenstwo bylo z wielkiej milosci, jednoczesnie mozna smialo powiedziec, ze bylo wielka pomylka, ale ja tak nie moge powiedziec. Mam z tej wielkiej milosci cudownego syna, ktorego kocham nad zycie i ilekroc na niego patrze to jestem wdzieczna za te milosc, ktora przezylam z jego ojcem.
Moje drugie malzenstwo znow bylo wielka miloscia, szalona, taka ktora naprawde przezywa sie bardzo rzadko. Moge smialo powiedziec, ze pod wieloma wzgledami to byla "milosc mojego zycia". Nie przetrwala, przetrwal sentyment i wspomnienia. I znow bede do konca zycia wdzieczna, ze los mi dal to przezyc, bo w sumie to nawet nie milosc nie przetrwala tylko my oboje nie umielismy jej przeksztalcic w trwaly zwiazek. W dniu kiedy sie rozstalismy ta milosc ciagle byla tak ogromna jak na poczatku, ale oboje wiedzielismy, ze dla dobra kazdego z nas musimy to przerwac.
Teraz mam trzecia wielka milosc, ogromna zupelnie inna od dwoch poprzednich, ta jest ciepla jak kaszmirowy szal w jesienne wieczory. Taka milosc, ktorej nic nie zagraza, wiadomo ze jest i zawsze mozna na nia liczyc. I znow jestem szczesliwa, ze los mi pozwolil na te milosc.
Czy ktoras z nich umniejsza wartosci innych? NIE
Czy ktoras z nich jest wazniejsza od innych? NIE
Kazda z nich jest cenna i kazda z nich na zawsze ma swoje miejsce w moim sercu.
Z przyjazniami nie mam az takiego doswiadczenia wiec skupilam sie na milosciach.
Mimo to wiem, ze mam latwosc do nawiazywania kontaktow, ktore moga (nie musza) przerodzic sie w prawdziwa przyjazn. Moim przyjacielem jest moj syn i ostatnio rowniez moja synowa i to tez jest szczescie.
Star, intuicyjnie wyczuwam, ze świetnie się dogadujesz z mężczyznami, nie musiałaś się zastanawiać o co temu "Marsjaninowi" chodzi. Przeżyłaś 3 wielkie miłości, a każda coś ważnego zmieniła w Twoim życiu, nie dziwię się, że pamiętasz tylko to, co dobre. Ważne, wiedziałaś kiedy odejść. Prawdopodobnie też dlatego, że jesteś w szczęśliwym związku i gorycz po poprzednich wyparowała. Bo Ty jesteś silną kobietą:)
OdpowiedzUsuńJa w sumie też staram się być wdzięczna tym, którzy mnie kiedyś kochali za to, co starali się dać. Jednak koniec potrafi połozyć cień na dobrą pamięć. Miłośći nie zawsze towarzyszy przyjazń.
A prawdziwa przyjazn, to przecież piekna miłość.
Najpierw sie obsmialam z tego "Marsjanina":))))
UsuńMysle, ze trafilas w sedno z tym, ze odchodzilam w odpowiednim momencie.
Mam warazenie, ze wiele malzenstw na sile stara sie ratowac zgliszcza i wtedy wlasnie pozostaja po takim zwiazku przykre wspomnienia. Ja odchodzilam kiedy jeszcze kochalam, po prostu z rozsadku.
Tak jak wychodzilam za maz z milosci tak rozwodzilam sie zawsze z rozsadku i wlasnie wtedy kiedy jeszcze nie zdazylo nagromadzic sie zla. Po rozwodzie pojechalismy na wspolna podroz rozwodowa do Meksyku na 8 dni i bylo cudownie. Po prostu uczcilismy nasze rozstanie tak jak na to zaslugiwala nasza milosc.
Wobec tego zgadzam sie z Toba i rowniez przyznaje, ze jestem silna psychicznie bo fizycznie to siedmiomiesieczny babel by mi nakopal:))))
Mialo byc "po drugim rozwodzie" ale sie nie wystukalo:))) zostalo w glowie.
UsuńTrudno uwierzyć, że to nie amerykański film, a Twoje przeżycia, po rozwodzie do Meksyku! No ale Ty nie jesteś zwyczajną kobietą, więc nie próbuję nawet przykładać swojej miarki ( a po co rany rozdrapywać, jak odejść, skoro na bank tęsknota będzie itp)
UsuńWierzę, że decyzje były przemyślane, bo miałaś pewność, że ukształtowanego człowieka nie zmienisz. Nie jesteś sentymentalna. W Polsce, z kiepską pracą, dziećmi i kredytem można tylko w kącie popłakać. Coś musi się wydarzyć drastycznego, żeby wyrwało z wegetowania obok siebie. Wtedy i sposób się znajdzie i możliwości, no ale wspólnego Meksyku nie będzie tylko nienawiść. I taka silna zostań:) Jeszcze trochę i będziesz salsę tańczyła.
Z ogromnym zainteresowaniem przeczytałam dyskusję między Wami dziewczyny i chyba niewiele już mogę dodać od siebie, bo napisałyście prawie wszystko. Rzeczywiscie, każda miłosc i każda przyjaźń wniosła w nasze życia cos cennego i dobrego. I trzeba umieć to dostrzec. Nie zasypywać tego złymi emocjami. Bo rzeczywiscie, dziecko, będące owocem nawet nienajlepszego związku jest skarbem darowanym nam przez miłosć. Nieważne, że miłości nie ma, ale dziecko wciaz jest i będzie. Ech!To piękne i rzadkie umieć rozstawać sie w przyjaźni i nie dać sie zdominować złym wspomnieniom i emocjom. Star! Ty rzeczywiscie jestes jedyna w swoim rodzaju.Wspólna wyprawa w podróz porozwodową?! Niesamowite i nieco abstrakcyjne a jednak piekne i możliwe jak sie okazuje!:-)
UsuńMarylko, myś;ę, że my obie jesteśmy sentymentalne i emocjonalne. Chciałybyśmy umieć podchodzic do wielu spraw tak, jak Star, po to żeby nie bolało, po to by osiagnąc większą wolnośc wewnętrzną, ale to trudne w naszym przypadku. Własnego charakteru sie nie przeskoczy. No chyba, że z wiekiem nastapią w nas takie zmiany, że jako staruszki osięgniemy w koncu stan cudownego spokoju w duszy i pogodzenia ze wszystkim, co niósł los. Siądziemy na zydelku przy piecu, będziemy łuskać fasolę i już tylko uśmiechać sie do wspomnień i do ludzi, którzy byli kiedyś tak istotni, tak mocny wywierali wpływ na nasze życie a teraz są juz tylko odległymi cieniami...
Pozdrawiam gorąco Was obie, Star i Marylko. Mądre i wrażliwe z Was dziewczyny i wdzieczna jestem losowi, że dane nam było spotkać sie w tym internetowym kosmosie!:-)***
Jeszcze cos Wam napisze:)) Potrafie byc sentymentalna i romantyczna, ale przede wszystkim jestem realistka. Pewnie sie zdziwicie obie, ale tego realizmu nauczylam sie majac 17 lat na (uwaga) rekolekcjach zamknietych dla dorastajacych dziewczat (czy cos w tym guscie). Tak, tak, wiem, ze to trudno w to uwierzyc, ze taka star znalazla sie w zamknietym klasztorze na cale 10 dni.
UsuńSprawil to zupelny przypadek, bo pojechalam do Wroclawia na wakacje zeby spedzic czas z moja ukochana kuzynka Ola a tymczasem moja bardzo wierzaca ciotka zapisala Olge wlasnie na te rekolekcje, ktore mialy sie zaczac 3-4 dni po moim przyjezdzie.
Ryczalysmy obie z Olga przez cala noc, ale ciotka jak kamien bya niewzruszona. Dwa dni pozniej okazalo sie, ze do kolezanki Olgi przyjechala rodzina z Francji i tam tez byla podobna rozpacz, bo Jolanta miala razem z Olga brac udzial w tych rekolekcjach.
Nie pamietam juz jak do tego doszlo i kto z ktorej rodziny wpadl na ten genialny pomysl, ale zamiast Jolanty wyslano na rekolekcje mnie, ba... pod imieniem Jolanta:)))
Rekolekcje prowadzil fantastyczny ksiadz Jerzy, byl bardzo zyciowy i konkretny. Najbardziej podobalo mi sie, ze nie wmawial nam, ze jak cos sie zle dzieje to "Bog tak chce" i najlepszym lekarstwem na wszystkie zyciowe niepowodzenia jest modlitwa.
Ksiadz Jerzy nauczyl nas czegos co ja zapamietalam i stosuje przez cale moje zycie, a szczegolnie wlasnie w kwestii podejmowania decyzji rozwodowych. Pamietam jak bylam rozdarta w podjeciu decyzji za pierwszym razem, kochalam, mialam 4 miesieczne dziecko i tak.. tak to bylo w Polsce gzdzie nie bylo gdzie isc poza powrotem do rodzicow.
Mialam wtedy 22 lata, nie potrafilam ogarnac tej sytuacji na tyle, zeby podjac decyzje TU i TERAZ. I wtedy pierwszy raz skorzystalam z porady ks. Jerzego. Przez kolejne (4 moze 6) tygodni codziennie robilam podsumowanie minionego dnia. Taki rachunek co bylo dobre, co zle i podejmowalam decyzje tylko na podstawie tego dnia, jak bylo zle to oczywiscie R czyli rozwod, jak dobrze to M czyli trwanie w malzenstwie. Nigdy nie wolno mi bylo wracac pamiecia do wydarzen z przeszlosci ani nawet poprzedniego dnia, to byla decyzja Jednego Dnia.
Po uplywie 4 czy tam 6 tygodni policzylam ilosc R i M i mialam gotowa decyzje, bo tych R bylo znacznie wiecej.
cdn.
Postanowilam podzielic ten komentarz, bo sie balam, ze sie nie zmieszcze w przewidzianej ilosci znakow.
UsuńI tak podjelam decyzje o rozwodzie mimo, ze ciagle kochalam, ale moje kolejne dni byly rozpatrywane nie tylko z punktu widzenia zakochanej mlodej dziewczyny ale przede wszystkim MATKI. Pamietam jak by to bylo wczoraj... stalam w kolejce w aptece i na scianie wisial plakat przedstawiajacy malego chlopca stojacego w kacie pustego pokoju z zacisnietymi piastkami, po twarzy splywaly lzy i napis "tatusiu nie bij mamusi"....
Wyszlam z tej kolejki i rozplakalam sie na ulicy, moj maz mnie nigdy nie uderzyl, ale wiedzialam, ze jesli nie odejde to moj syn moze byc dzieckiem z tego plakatu... jako matka bez wzgledu na to jak bardzo kochalam nie moglam do tego dopuscic. To byl jeden z dni R.
Oczywiscie, ze po rozwodzie jest tesknota, oczywiscie, ze z tesknoty czlowiek zadaje sobie to samo pytanie kilkadziesiat razy dziennie "czy na pewno dobrze zrobilam?" oraz refleksja "a moze jednak trzeba bylo jeszcze probowac" i kolejna "a moze sprobuje powrotu".
To jest normalne, bo nagle jest pustka, ktorej nie ma czym wypelnic. Puste serce, puste lozko (nie czarujmy sie) takie jest zycie i w miejse tej pustki jest tylko zwatpienie i niepewnosc.
W tesknocie kobieta pamieta tylko to co bylo piekne, najpiekniejsze, kwiaty (dlatego do dzie nie lubie kwiatow:))) prezenty, niespodzianki, upojne noce... i to tylko poglebia tesknote...
Jak sobie z tym poradzic? tego juz nauczylam sie sama.
Jeszcze przed ostatecznym rozstaniem pisalam sobie szczegolowa liste przyczyn dla ktorych podjelam decyzje o rozstaniu, a wiec to wszystko co bylo zle... to wszystko co przyszla tesknota wyprze z pamieci.
Taka lista jest deska ratunkowa w momentach zwatpienia... w tych chwilach kiedy serce peka z bolu i czlowiek juz... juz ma ochote podejsc do telefonu wykrecic numer i zawolac "ja cie ciagle kocham i nie mmoge zyc bez ciebie!!" Wtedy wlasnie nalezy usiac wygodnie w fotelu i zaczac czytac liste przyczyn swojej decyzji.
Moje listy mialy cos ok. 25-30 punktow, w tym nawet takie drobiazgi jak "nie podszedl do drzwi zeby odebrac zakupy jakie zrobilam po drodze z pracy". Tam bylo wszystko od najciezszych przewinien po drobiazgi i wiecie co?
Nigdy nie musialam tej listy przeczytac do konca, po kilku punktach wracala trzezwosc umyslu a po kilkunastu mialam ochote "zabic dziada":)))
I teraz nie wiem, czy ja taka jestem, taka sie urodzilam... czy moze taka siebie sama sobie wypracowalam? Naprawde nie wiem.
Jesteś gwiezdnym pyłem, żłotym gwiezdnym pyłem Marylko, a gwiezdnego pyłu nie da się uwięzić i zmusić do służenia:-) Ot i cała prawda o Tobie:-)*
UsuńBardzo mi się podoba to co napisałaś. Zapisane fakty krzyczą realizmem. Szkoda, że ja nie robiłam list, bo te w głowie to chaos zmienny. Wcześniej nie byłaś tak traktowana, to ważne, dlatego wyskoczyłaś jak żaba wrzucona do wrzątku. Jak się żabę gotuje powoli to już nie wyskoczy. To nie drobiazgi, z takich rzeczy, że nie odebrał zakupów składa się życie. Miałaś dokąd wrócić, musiałaś też mieć rozumiejących rodziców, dla których więcej znaczyłaś niż "co ludzie powiedzą". Po czymś takim byle co złamać Cię nie mogło. Wiesz, jak się słyszy od najblizszych, że za mało się starasz, że twoja wina i przez ciebie, to zaciskasz zęby i czekasz.
UsuńOlu kochana, za to co złe też trzeba być wdzięcznym, bo się nabywa odporności jak po ospie:) I po miłościach zle ulokowanych i po przyjazniach, które zawiodły. Drugi raz juz tak nie boli. Ale też nie można zasklepiać się w nieufności, bo każdy człowiek ma wady, nie idealizować i nie skreslaćza szybko. Dojrzewamy, mądrzejemy i potrafimy wybaczyć przeszłość. Ja sobie trudno wybaczyć, że się innych bardziej ceniło niż siebie.
UsuńDojrzałość, doświadczenie i cierpienie, ta trójca ma podobno otwierać trzecie oko. Chciałam zaprzeczyć, że nie jestem sentymentalna, a nawet cyniczna potrafię być. Jednak sposób przeżywania zostaje taki sam przez całe życie. Bardzo bym chciała siedzieć na zydelku i łuskać fasolę z Tobą Olu i Star:)
A ja sądzę, że nie nabywa sie nigdy odporności na zło, tak samo jak nie nabywa sie odporności na oparzenia czy użądlenia. To za każdym razem człowieka zaskakuje, boli mocno.Może nas ten ból czegos nauczyć, ale pamięc o nim rzadko bywa skuteczną tarczą przeciw przyszłym okolicznościom. A poza tym zło może mieć rózne oblicza - przyszykujesz sie na jedno a dopadnie Cię zupełnie inne. I znowu jesteś naga i bezbronna niczym noworodek. Ale masz rację, że nie powinno sie zasklepiać w nieufności. Nieufnośc to lęk przedżyciem, to pozbawianie siebie jakiegoś jego wymiaru, wycofanie się zanim coś sie stanie z troski o to by nie bolało. Ból jest częścia zycia i nie da się a nawe nie trzeba zawsze go unikać. On czegoś uczy, on nas rzeźbi a rzeźbienie to trwac będzie do samego końca naszych dni.
UsuńCynizm, szyderstwo, wyuczona obojętność, nadmierne gadulstwo, wesołkowatosć i parę innych jeszcze rzeczy bywają ochroną przed zranieniem, przed zanurzaniem sie w ciemne wody głebszego czucia.Wszyscy czasem ubieramy maski. Jednak nasze wewnętrzne ja jest niezmienne. Ono jest nam busolą i podporą (a czasem kulą u nogi, gdy myślimy, że lepiej dla nas byłoby, gdybyśmy były inne).
Łuskanie fasoli w tak ciekawym i serdecznym towarzystwie, jak Ty i Star byłoby wspaniałym czasem. Na szczęście tu na blogach też w jakimś sensie łuskamy fasolę. Dobrze, że jest z kim.
Dobrego weekendu, kochana Marylko!:-)****
Star droga! Po raz kolejny budzisz mój podziw. Tworzenie list za i przeciw i umiejętnośc skorzystania z ich wyników to świetna rzecz. Słyszałam juz o tym pomyśle i wiem, że u wielu ludzi to skutkuje. U mnie raczej by sie nie sprawdziło, bo juz na etapie tworzenia listy rozkleiłabym się i nie dała rady skończyć a co dopiero podjac na tej podstawie jakichś twardych decyzji.
UsuńI jeszcze co do tych wymuszonych przez ciotkę rekolekcji.Któz by pomyslał Marylko, obsypana gwiezdnym pyłem, że wywrą na Ciebie taki wpływ, że poznany tam ksiądz stanie sie Twoim duchowym doradcą i przyjacielem. Nigdy nie wiadomo, gdzie spotkać nas moze dobro, gdzie los postawi jakieś kamienie milowe na naszej drodze. I często tak jest, że się przeciw czemus buntujemy, nie chcemy w cos wejsć broniac sie rękami i nogami a potem ta rzecz okazuje sie jednak dla nas dobra.Też miałam w zyciu przykłady takich zdarzeń. Ktoś mnie gdzieś pchnął wbrew mojej woli i wyszło mi to na dobre.
Opowieść o Twoim zyciu Star naprawdę mogłaby być kanwą ciekawej ksiazki albo filmu. Ileż to juz razy wczytywałam sie z zapartym tchem w Twoje posty czy komentarze. Ileż jeszcze interesujących historii trzymasz w zanadrzu. Tylko sięść i słuchać. Najlepiej siedząc na zydelku przy łuskaniu fasoli, jak skonstatowałyśmy z Marylką powyżej.Ale mozna to sobie wyobrazić i uśmiechnac się do widoku kobiecych sylwetek siedzących w cieniu starej lipy, szepczących cos do siebie poufnie i pracowicie odrzucających na bok strąki po fasoli!:-)
Buziaków mnóstwo ślę Ci kochana Star i podziękowania za Twe niezwykłe opowieści!:-)***
Marytko, dziekuje bardzo i jak zawsze milo mi Ciebie widziec:****
UsuńOlenko i Marylko, a wiecie, ze jak sie zdecydowalam na napisanie ten dlugi (podzielony) komentarz to pomyslalam, ze latwiej i przyjemniej byloby opowiedziec Wam to na zywo. Mysle podobnie jak Ola, ze nie nabiera sie odpornosci i zlo zawsze boli. Po prostu czlowiek poznaje techniki radzenia sobie z tym bolem.
UsuńTo tak jak z tym kremem na ukaszenia Marylko, te ukaszenia zawsze sa bolesne, swedzace, powoduja puchniecie ale juz mamy krem, ktory lagodzi te wszystkie nieprzyjemne skutki.
Jeszcze slowo odnosnie przyjazni, wierze, ze trwaja one tak dlugo jak dlugo istnieje potrzeba, jak dlugo ich obecnosc jest konieczna obu stronom.
Czasem jest to cale zycie jak w przypadku Olenki i Bozenki, bo obie maja potrzebe czerpania i dawania nawzajem.
A czasami... wiem, ksiadz Jerzy nie byl moim przyjacielem, ale spelnil bardzo podobna i wazna role w moim zyciu, a wystarczylo na to tylko 10 dni.
I w rezultacie mialam wiele kolezanek, ktorych imion juz nie pamietam, ale ks. Jerzego bede pamietac do smierci. Pojawil sie i znikl, ale wspomnienie i dobro, madrosc zyciowa jaka przekazal trwa nadal.
Musze Wam jeszcze wyjasnic, ze bardzo meczylo mnie to bycie Jolanta, nie wiem czemu nikt nie wpadl na to, ze w sumie to powinnam juz na poczatku wyjasnic na czym caly cyrk polega a nie trwac w tym oszustwie cale 10 dni.
Natomiast ostatniego dnia juz nie wytrzymalam, wiedzialam, ze MUSZE powiedziec prawde.
Pamietam bylo to podczas pozegnalnego posilku kiedy wstalam i powiedzialam, ze ja musze cos WYZNAC i powiedzialam jak naprawde mam na imie i jak do tego calego cyrku doszlo.
Ks. Jerzy podszedl do mnie i powiedzial "dziekuje ze nam to powiedzialas ale WYZNAJE sie grzechy, to co zrobilas nie jest grzechem". To byl kolejny wazny moment dla mnie.
Bardzo Wam dziekuje a Olenko Tobie szczegolnie za miejsce gdzie moglam to opowiedziec i za Wasza zyczliwosc.
Przytulaski i buziaki dla wszystkich :***
A ja bardzo się cieszę Star, że sie rozpisałaś, że chciało Ci sie podzielić ze mną i czytelnikami tego bloga opowieściami ze swego życia i przemyśleniami, które mogą pomóc innym w podejściu do zycia, w zmianie swego nastawienia do spraw związanych z miłością, rozstaniami, podejmowaniem trudnych decyzji, szczerościa wobec samej siebie.
UsuńCo do księdza Jerzego, to tak właśnie bywa, że ktoś na chwilę pojawia sie w naszym życiu a wywiera tak silny wpływ, że nie da sie go zapomnieć, że zawsze jest się mu wdziecznym, za dobro, które nam podarował.Też miałam w zyciu okazje natknąc sie na parę tak znaczących dla mnie osób. Co sie teraz z nimi dzieje? Nie wiem, ale życzę im jak najlepiej i pewna jestem, że nadal robią duzo dobrego dla tych, którzy mieli szczęście ich spotkać.To chyba tacy aniołowie, którzy stają na naszej drodze właśnie wtedy, gdy powinni.A potem odchodzą bo przecież tyle jest na świecie rzeczy do zrobienia! Mam nadzieję, że i my sami bywamy takimi aniołami dla innych, że nasze czyny i słowa komuś w czymś pomogły albo przynajmniej sprawiły, że miał lepszy niż zazwyczaj dzień.
Dla mnie taka blogowa rozmowa z Tobą, Star, Marylką i wszystkimi tymi, którzy otwieraja serca i dzielą się swoimi przemyśleniami jest czymś niezwykle cennym i ważnym. Dlatego dziekuję raz jeszcze za te nasze blogowe łuskania fasoli. I zasyłam serdeczne pozdrowienia Tobi Stare, Marylce oraz wszystkim wrażliwym duszom, które odwiedzają miejsce pod tym samym niebem!:-)***
Tak sobie myślę, że tylko wspomnienia są nieśmiertelne.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za piękną opowieść.
Serdeczności
Masz rację, Stokrotko. Tylko wspomnienia są nieśmiertelne, o ile oczywiście zyją Ci, co pamiętają. Potem zostają juz tylko niewzruszone kamienie, opadające liście i szum wiatru. Aż przyjda nastepne pokolenia, które będą mieć swoje nowe opowieści, które kiedys staną sie ich wspomnieniami...A potem znowu wiatr rozwieje wszystko. I tak w kółko...
UsuńPozdrawiam Cię ciepło.
Twój post przypomniał mi mnóstwo miłych chwil z Przyjaciółką na skraju, w małym białym domku i w chatcie. I chociaż to nie koleżanka z młodości to mamy mnóstwo wspólnych wspomnień. Ale ostatnio pogmatwały nam się losy, zacieśniła się czasoprzestrzeń i już tylko rzadko i na krótko się widujemy. Ale czas nie ma znaczenia, dobrze mieć kogoś komu ufasz i kto nie zwiedzie. Pozdrawiam Bożenkę i Ciebie Olu
OdpowiedzUsuńNo właśnie! Czas nie ma znaczenia dla prawdziwej przyjaźni. Można nie widywać sie latami a ta bezcenna więź nadal jest, nadal płynie w oddali jak cudowna, spokojna i dajaca wytchnienie od upału rzeka a kiedy tylko ma sie możliwośc znowu sie wchodzi do tej rzeki i czuje się jakby sie z niej nigdy nie wychodziło.
UsuńKrystynko! Zasyłam Ci serdeczne pozdrowienia w imieniu swoim i Bożenki!:-)
Taka Przyjaciółka to cenny skarb. Niestety, do tej pory takiej nie znalazłam:-(
OdpowiedzUsuńMam na myśli kobiety, bo z mężczyznami świetnie się rozumiem.
UsuńNo tak, Basiu. Czasem rzeczywiscie z mężczyznami łatwiej sie porozumieć, choć jest to inny rodzaj zrozumienia niz miedzy kobietami. Oni zazwyczaj na wiele rzeczy potrafia spojrzeć z dystansu, zobaczyć coś, czego my, kobiety, na skutek zbyt emocjonalnego podejścia zauważyć nie umiemy.
UsuńPrzyjaźń to bardzo cenny skarb ale nigdy nie mozna powiedzieć, że już za późno na jego znalezienie, choc przyznaję, z wiekiem znaleźć go coraz trudniej. Na tym świecie jednak prawie wszystko jest mozliwe!:-)
Ja od dwóch lat spotykam się z koleżankami z podstawówki. Kobiecy krąg. Trudno mi było do nich wrócić, one spotykały się w sześć prawie co rok, przez dwadzieścia lat. Ja dołączyłam jako siódma. Wiesz, to było jak wejście do tej samej, znanej rzeki. Choć innej. Czekały na mnie stare, znajome koleżanki, takie same jak dawniej. Trochę przez życie zmienione, ale ich dusze, takie same :)
OdpowiedzUsuńMamy znów spotkanie trzydziestego sierpnia. W dodatku będzie na nim ósma, zagubiona dusza...Zobaczymy jak podziała magia kobiecego kręgu.
Potrzebujemy innych kobiet, potrzebujemy kobiecej przyjaźni. Kiedyś myślałam, że nikogo nie potrzebuję...błąd to był.
Wiesz, nie chciałabym żyć bardzo długo, Ziemia jest cudna, ale jest Więcej...i ono też jest piękne. Myślę, że ta staruszka, tak jak my wszyscy, dowie się o tym. I będzie szczęśliwa.
To wspaniale, Aniu, macie mozliwosc cyklicznego spotykania się w takim kobiecym kręgu, że udało się Wam zebrać w siedmio czy też ośmioosobowym gronie.I że to są dobre, budujące spotkania.
UsuńJa, gdy przypomnę sobie moje kolezanki z podstawówki, to właściwie poza Bozenką widzę może jedną, czy dwie dziewczyny z którymi spotkanie po latach miałoby jakis sens. Byłam na paru spotkaniach klasowych gromadzących ludzi z liceum i nie mam z nich najlepszych wspomnień. Nie udało sie tam nawiązać czy tez oczyścic z kurzu czasu bliskich więzi. Jakieś wszystko było powierzchowne, na pokaz, w sumie męczące...
Ale tak, nam kobietom potrzeba obecności innych wrażliwych kobiet. Z wiekiem rozumiem to coraz lepiej. To może być mama, córka, sąsiadka...Ktokolwiek empatyczny i rozumny a przy tym umiejący słuchać.
Też nie chciałąbym zyc bardzo długo, choć nie zawsze udaje mi sie wierzyć, że jest coś więcej, niż to, co wokół. Chyba nie długośc życia jest ważna lecz jakość. A przede wszystkim poczucie spokoju i szczęścia.A to pojawia sie i znika... Moze uda sie to osiagnąc na stałe gdzieś tam, poza łukiem tęczy...?
Taka przyjaźń to skarb w dzisiejszych czasach. Wielokrotnie zawiodłam się na przyjaźni, może to ze mną coś nie tak? Wolę swoją głuszę, krzaki, zwierzęta, one nie zawodzą; wczoraj jechaliśmy na malutką wycieczkę, z odwiedzin u babci; w przydrożnym maleńkim domku uchylone drzwi i staruszeczka w nich, ale tak bardziej z boku, żeby nie było jej widać z ulicy ... siedziała i patrzyła na przechodzących ludzi, samiuteńka ... mamy świadomość upływającego czasu, zbliżającej się starości, oby w dobrym zdrowiu i jakiej takiej sprawności, fizycznej i umysłowej ... jakieś czarne myśli mnie nachodzą, radość z bocianami odlatuje, zanim przyzwyczaimy się do jesieni:-) pozdrawiam serdecznie, Olu, zza wzburzonego Sanu, oby nie wylał.
OdpowiedzUsuńKażdemu z nas chyba przytrafił się taki zawód na przyjaźni. A właściwie na znajomości, która jak się okazuje, przyjaźnią wcale nie była, bo prawdziwa przyjaźń nie zawodzi, a nawet jeśli zdarza się jej kuleć, to prędzej czy później odradza sie na nowo. Jednak zranione, zawiedzione serce długo pamieta urazy i boi sie wchodzic do rzeki z obawy przed kolejnym podtopieniem...Trudne to wszystko.
UsuńTeż lubię swoją głuszę i krzaki, wiem jednak, że potrzebuję kobiecej przyjaźni, czy chociaż bliskosci od czasu do czasu. Im jestem starsza, tym lepiej to rozumiem. A czasem udaje mi sie odnaleźć taką fajną bliskosć i zrozumienie chociażby między mną a sąsiadkami. I takie momenty napełniają mnie wiara w człowieka, dają duzo ciepła.
Ach, te samotne staruszeczki...Serce boli ze współczucia, serce łka z lęku, że i my, kiedyś...
Tak, jesień coraz blizej. Kolejna jesień. Trzeba będzie szukać i w niej swoich radosci, dobrych chwil, wartych kiedys wspominania.
Pozdrawiam Cię serdecznie, Marysiu zza Sanu.
Kolejny raz zrobiło mi się tak jakoś ciepło na sercu, a i mokro w oczach czytając kolejny wpis Twój.
OdpowiedzUsuńTyle w nim nostalgii, myśli trudnych. Im więcej lat mamy tym częściej zatrzymujemy się i myśli nasze stają się
bardziej skomplikowane, trudne do przyjęcia. Ostatnio byłam na weselu siostrzeńca i patrzyłam na roztańczoną
i roześmianą młodzież. I tak sobie myślałam co ich czeka w przyszłości, często teraz o tym nie myślą. Żyją tu i teraz.
Cieszę się, że Mogłaś spotkać się z Przyjaciółką. Takie spotkania dają Nam siłę i chęć działania. Pozdrawiam serdecznie.
Tak, Oleńko - im jesteśmy starsze, tym wiecej w naszych sercach namysłu, nostalgii, obaw co do przyszłości. My też, gdy byłyśmy młode zyłyśmy tu i teraz, nie martwiac sie o to, co będzie. Taki jest przywilej młodości. Tyle w niej było dziania, tyle przeróżnych emocji i nadziei, że nie było czasu na myslenie o tym, co będzie.
UsuńPotrzebujemy spotkań z bliskimi ludźmi w każdym wieku. Oni nas dopełniają, my dopełniamy ich. Dajemy sobie siłe, wsparcie, ciepło, zrozumienie. Pomagamy sobie wzajemnie odnaleźć w duszach dawna młodosć.
Pozdrawiam Cię ciepło, Oleńko!*
Znowu wróciłam, tym razem dla zdjęć. Wszystkie piękne i ciepłe, fotografowane z czułością i miłością. Ale to na wąskim mosteczku najbardziej mnie wzrusza i porusza. Dwie przyjaciółki od dzieciństwa. Twarzy nie widać ale łatwo mogę sobie wyobrazić Wasze szczęśliwe buzie.
OdpowiedzUsuńJak sie zapewne domyslasz Krystynko zdjęc zrobiliśmy w tym czasie o wiele wiecej. Musiałam dokonać selekcji przy zamieszczaniu ich na blogu, bo mam zwyczaj nie pokazywać tutaj twarzy. Tym niemniej już z samych naszych sylwetek i pięknych okoliczności przyrody obserwator domyślić sie może jak piękny i serdeczny był to dla nas czas. Teraz mogę patrzeć na nie i wspominać z nostalgią.Myslę, ze Bożenka robi to samo...
UsuńDziś odniosę się do zdjęć, które wywarły na mnie nie małe wrażenie. Idzie się zakochać w widokach ale i w Was, które jesteście w imię przyjaźni. To piękne. Pozdrawiam. Edi.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa. Robienie zdjęć weszło mnie i Cezaremu w krew. Nie ruszając sie stąd nigdzie daleko możemy znajdować wciąz nowe obiekty do fotografowania, bo Pogórze Dynowskie, na którym mieszkamy jest piekne i inspirujące o każdej porze roku. Tutaj był kolejny powód do fotografowania - wyczekane od lat chwile z przyjaciółką.Ważny dla mnie czas.
UsuńPozdrawiam Cię Edi!:-)
Olga, to wspaniałe, że trafiła Ci się w życiu taka prawdziwa przyjaźń, to niestety nie zdarza się zbyt często. Można mieć wielu znajomych, kolegów, przyjaciół, ale takiego prawdziwego przyjaciela, taką naprawdę pokrewną duszę spotyka się bardzo rzadko, a czasami nie spotyka się wcale :( Nawet to, że spotykacie się tak rzadko nie zmniejsza łączących Was więzi, bo są prawdziwe i wyjątkowe. Cudownie, że udało się Wam spędzić trochę czasu razem.
OdpowiedzUsuńCzytając o staruszce poryczałam się... naprawdę... Mam niesamowitą czułość, współczucie i zrozumienie dla starych ludzi. Wiem, że wielu z nich jest bardzo samotnymi, nawet mieszkając z rodziną są samotni. A najgorsze jest to, że tyle jeszcze by chcieli, mają pasje i chęci, a stare, niesprawne ciało na niewiele pozwala :(
Mam nadzieję, że już z ręką wszystko w porządku.
Pozdrawiam serdecznie, Agness:)
Moja przyjaciółka jest dla mnie jak członek rodziny a może i w pewnym sensie więcej, bo nie z każdym członkiem rodziny człowiek dogaduje sie tak dobrze, jak my ze sobą. Mam nadzieję, że zdrowie i jakieś losowe zdarzenia nie przeszkodzą nam w kolejnych spotkaniach, bo obu nam są one bardzo potrzebne.
UsuńStarosć...Każdego z nas czeka (no chyba, że zejdzie sie z tego świata zanim ona nastapi).Dlatego łatwo sie wczuc w los starych ludzi, zobaczyć w nich siebie za ileś tam lat, a szczególnie, gdy oni nadal maja młodą duszę i promienny usmiech a tylko strudzone, schorowane ciało świadczy o ich podeszłym wieku. Nic nie poradzimy na upływ czasu. Na wiele rzeczy nie mamy wpływu, nie da sie pomóc wszystkim, któym pomóc by sie chciało. Myślę jednak, że każda rozmowa, każda napotkana osoba cos wnosi w nasze życie. Jest przyczynkiem do zastanowienia sie nas sobą, życiem, światem.
Z moją ręką już wszystko w porządku. Dziękuję!:-)
Pozdrawiam Cie ciepło, Agness i życze dobrego tygodnia!:-)
To musiało być wspaniałe spotkanie. Czytając z niego relację sama miałam wrażenie, że w nim uczestniczę. Dobrze jest mieć takie osoby, z którymi nawet po latach można rozmawiać o wszystkim i o niczym.
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej przeraża mnie samotność starszych osób. Chociaż mają rodziny, bardzo często są jakby zapomniane przez nią. Nie tak powinno być, nie tak.
Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję, że z ręką jest już lepiej.
Tak, było nam bardzo dobrze razem. Mogłyśmy rozmawiać całe dnie i wędrować całymi kilometrami ciesząc sie tutejszą przestrzenią i widokami.Cudny, warty powtórzenia czas.
UsuńSmutne jest to, że coraz mniej jest rodzin wielopokoleniowych, zyjących razem i wspierajacych sie wzajemnie.Kiedys mieszkało sie razem z koniecznosci (bo nie było mieszkań) albo z powodu silnych więzów łączących ludzi w rodzinach,takze z powodu poczucia wspólnot, wzajemnej troskiy i obowiązku opieki wobec starszych. Teraz każdy dązy do osobności i samodzielności a starzy rodzice przypłacają to często dotkliwą samotnoscią. Nie tak powinno być - zgadzam sie z Tobą w zupełności.
Z ręką juz wszystko dobrze.
Dziękuje za komentarz i pozdrawiam Cię serdecznie, Karolinko.
Las fotos son preciosas ! Seguro se lo pasaron muy bien! Espero verte pronto por mi blog! Buen día! ♡♡♡
OdpowiedzUsuńGracias!:-) Te deseo un buen dia tambien!:-)
Usuń