poniedziałek, 28 listopada 2022

Pośród mokradeł…

 

 


   Widzicie? Jak nie piszę, to nie piszę, ale jak już zacznę pisać, to jakby się coś odetkało w głowie i w sercu. I maleńki, ciurkający strumyczek raptem zamienia się w kaskadę, w trudną do powstrzymania chęć by przelewać myśli na klawiaturę komputera. Siedzę sobie niczym żółw na malutkiej, zielonej wyspie pośród tych rozrastających się rozlewisk i dobrze mi tu… 


 

   A piszę nie po to, by komuś się przypodobać, by spełnić czyjeś oczekiwania, ale po to, by wylać z serca to, co jest do wylania. Piszę wtedy, gdy chcę i tak jak chcę. Najważniejsze są tu moje uczucia i swoboda pisania na każdy temat, który wydaje mi się w danym momencie ważny. Nie jestem nieomylna ani wszystkowiedząca. I nie mam zamiaru wszystkich zadowalać. Dostrzegam oczywiście, gdy ktoś nagle wypisuje się z grona moich obserwatorów albo gdy przestaje komentować ktoś, kto kiedyś był tu codziennym gościem. Czasem jest mi smutno, gdy tak się dzieje bo przywiązuję się do moich czytelników a czasem wzruszam tylko ramionami. No bo cóż? Przecież każdy ma prawo lubić albo nie lubić czyjeś towarzystwo i jego pisanie, czyjeś pojmowanie świata. Internet powinien być miejscem swobody wyrażania poglądów oraz możności bycia takim, jakim się jest. Każdy powinien móc odwiedzać te rejony, w których czuje się swojsko, ale zarazem przestronnie i bezpiecznie. I choć coraz ciężej odszukać w Internecie przyjazną, zaciszną niszę dla siebie, choć coraz trudniej znaleźć podobnych sobie ludzi, to na szczęście istnieją jeszcze miejsca, gdzie nie dociera zgiełk zwariowanej rzeczywistości, gdzie niby na zaklętych, niedostępnych mokradłach,  żyją wciąż i odważają się po swojemu śpiewać dzikie ptaki, raki i inne rzadkie stworzenia…

 


   Inspiracją do tego tekstu stał się obejrzany wczoraj wyprodukowany w tym roku, amerykański film pt. „Gdzie śpiewają raki”. To ekranizacja książki Delii Owens. A obejrzeć ów film (póki co, całkowicie za darmo) można np. w serwisie CDA. Gorąco polecam! A dlaczego? Bo dawno już żadna filmowa opowieść tak mnie nie zachwyciła, nie wciągnęła, nie zawładnęła wyobraźnią i sercem. Bo spragniona jestem takich właśnie filmów, których oglądanie nie jest stratą czasu i które po obejrzeniu natychmiast się zapomina, a przeciwnie zaczarowują ów czas, poszerzają go o nowe obszary przeżywania a także pomagają odwrócić myśli od spraw, o których myśleć się nie chce. 


 

   Co zatem jest takiego w owej filmowej opowieści, co odróżnia ją od setek miałkich, stworzonych według jednego wzorca hollywoodzkich historyjek?

   Przede wszystkim to nieuchwytna i niepowtarzalna atmosfera tajemnicy, głębi i wielowarstwowości wspaniałej natury Karoliny Północnej, na terenie której toczy się akcja. Główna bohaterka Kya Clark, zwana dziewczyną z bagien zamieszkuje samotnie w głębi porastających mokradła  i bagna lasów.  Tak ułożył jej się jej los a ona musiała się do jego wyroków dostosować i nauczyć się polegać tylko na sobie. Być częścią tej natury. Utożsamić się z nią i wtopić w jej krajobraz oraz rytm.


 

   Kya nieustannie zachwyca się dzikością otaczającej ją przyrody, wielością porastających ją roślin i zamieszkujących tamże zwierząt.  Wtopiona w nią szanuje, kocha i dostrzega w naturze znacznie więcej, niż dostrzegłaby przeciętna osoba w jej wieku. W zamian mokradła dają jej bezcenne poczucie bezpieczeństwa a nawet niewidzialności. Pocieszają  i koją w ciężkich chwilach. Wskazują drogę wyjścia z trudnych sytuacji. Choć kilka kilometrów stamtąd w pewnym małym, kolorowym, uporządkowanym miasteczku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku toczy się zwyczajne, nudne i bezpieczne życie, to główna bohaterka filmu woli przebywać w odosobnieniu i niby Robinson Crusoe radzić sobie z trudami codziennej, samotnej egzystencji z dala od cywilizacji. Z tej cywilizacji bierze tylko tyle, ile jest jej absolutnie niezbędne do przetrwania. Nie potrafi nawiązywać relacji z rówieśnikami. Jest wycofana, ostrożna, nieśmiała, małomówna i dzika. Tak postrzegają ją przypadkowo napotkani ludzie plotkując na jej temat i opowiadając niestworzone historie. Dziewczyna z bagien odwiedza owo miasteczko tylko na chwilę, sprzedając złowione przez siebie małże i robiąc niezbędne zakupy a potem z ulgą wraca do swojego ustronia. Tam tylko czuje się u siebie. To jej królestwo i schronienie przed światem. Tam nikt jej nie ocenia, nie próbuje zmieniać i upodabniać do innych, naprowadzać na jedynie słuszną drogę.


 

   Kya wśród bezkresnych rozlewisk i porastających je ogromnych cypryśników, mchów,  wszechobecnych, zwisających niby firany porostów, gęstych mangrowców i wybujałych traw chce jedynie być sobą i robić to, co lubi najbardziej – pływać łodzią, obserwować faunę i florę a potem rysować przeróżne jej misterne elementy…Nie pragnie żadnych zmian a tylko tego by zawsze mogła w spokoju żyć pośród malowniczych bagnisk i cieszyć się ich kolorytem, ciszą, spokojem i niezmiennością…


 

   Jednak, jak można się było spodziewać, przeznaczenie miało dla niej inne plany. W życiu Kyi pojawił się bowiem pewien zafascynowany jej wrażliwością, innością i inteligencją miejscowy chłopak. A uśpione dotąd w sercu dziewczyny emocje i tłumione potrzeby ożyły, aby popłynąć silnym wodospadem na spotkanie nowych marzeń…Czy jednak dane jej będzie owe marzenia zrealizować, czy też jej przeznaczeniem jest wieczna samotność i nieufność w stosunku do każdego, kto chciałby ową samotność zaburzyć? Na te i inne pytania poznamy odpowiedzi podczas trwającego ponad dwie godziny filmu.  W czasie jego projekcji zmierzyć się będziemy musieli z problemem patologicznej przemocy w rodzinie,  ze stereotypowym pojmowaniem ról społecznych, z uprzedzeniami rasowymi oraz kulturowymi, z destrukcyjną siłą opinii publicznej i z od zarania toczącym ludzkość przekleństwem dążenia ku ujednoliceniu i stłamszeniu wszelkiej inności.


 

   Naprzeciw tego zaś będzie stać prostota i niewinność dziewczyny z bagien, jej odwaga myślenia i działania wbrew wszystkim oraz dobro i moc płynąca z bliskiego kontaktu z przyrodą. Jednak czy to wystarczające oręża by móc żyć po swojemu, by nie zginąć pośród tak wielu przeciwności losu? Podczas trwania seansu filmowego obserwować będziemy niełatwy proces dojrzewania porzuconej przez ludzi a adoptowanej przez przyrodę młodej bohaterki, wczuwać się w jej położenie i ściskać kciuki by nikt nie wyrządził jej krzywdy, by jej baśń mimo wszystko miała dobre zakończenie…


 

   Choć film ten skategoryzowany jest w Internecie jako kryminał, to absolutnie nie wątek kryminalny jest w nim najważniejszy. „Gdzie śpiewają raki” to liryczna, nieśpieszna i fascynująca opowieść o sile ludzkiego ducha i o uczuciach, które pomagają go rzeźbić w oszałamiającej swą urodą scenerii, zaklętych w czasie dzikich  bagnisk Karoliny Północnej. Dzieło to postawiłabym na tej samej półce, co  dwa inne, równie piękne a oparte na powieściach produkcje amerykańskie: „Smażone, zielone pomidory” (1991 r.) oraz z „Pamiętnik” (z 2004 r.). Polecam jego obejrzenie tym wszystkim, którzy lubią długie, nastrojowe, pełne psychologicznej głębi historie. Historie, w których poznać można nie tylko koleje życia bohaterów, od dzieciństwa aż do starości, ale i utożsamić się z nimi, odnaleźć w sobie ich pragnienia, skomplikowane uczucia i sposoby radzenia sobie z problemami. To film dla tych zwłaszcza,  którzy cenią sobie epickie i magiczne opowieści, dla których najważniejsze są meandry ludzkich wzruszeń i emocji,  takich właśnie, jakie właśnie towarzyszą oglądaniu „Gdzie śpiewają raki”.*


 

* Zdjęcia będące ilustracją powyższego tekstu zrobiłam kilka lat temu w arboretum w Bolestraszycach oraz  na torfowisku Broduszurki w okolicy Dubiecka

Gdzie śpiewają raki (2022) - Filmweb

 


czwartek, 24 listopada 2022

Zły wilk…

 



   Przestraszyłam się ostatnio. Mocno przestraszyłam…Akurat położyłam się po obiedzie w zaciszu sypialni. Psy wygrzewały się w ogrodzie w przyjaznych promieniach listopadowego słońca. Kot mrucząc rozkosznie właśnie zaczął skwapliwie mościć się na mych piersiach a Cezary siedząc w fotelu obok chrupiąc ze smakiem jabłko poszukiwał w odmętach Internetu jakiegoś filmu do oglądania dla nas. Wtem rozległ się złowróżbny i zbliżający się nie wiadomo skąd huk. Ni z tego ni z owego w nasze zwyczajne, słoneczne popołudnie wdarł się straszliwy, niesłyszany nigdy wcześniej metaliczny, chrzęszcząco - łoskoczący, wszechogarniający dźwięk.  Miało się wrażenie jakby zbliżała się do nas jakaś upiorna a niewidzialna maszyna rodem z horrorów albo filmów science-fiction. Jakby coś zaraz miało spaść na nasze siedlisko. Oboje z mężem zerwaliśmy się na równe nogi i przypadliśmy do okna. Przerażony kot natychmiast schował się pod łóżkiem. Okropny huk umilkł na moment a potem znowu nasilił się. Wreszcie tuż nad naszym domem przemknął superszybki, ponaddźwiękowy myśliwiec. Ledwo co zdołaliśmy dostrzec jego srebrną, przypominającą rekina złowrogą sylwetkę, gdy przeleciawszy nad pobliską wieżą przekaźnikową zniknął tak samo szybko jak się pojawił. Strwożeni i pobladli spojrzeliśmy na siebie nie wiedząc co o tym zdarzeniu myśleć?

 

                              dawno temu sfotografowany na naszym niebie zwyczajny, niegroźny samolot

 - Może trzeba by włączyć wiadomości w TV?  Albo zobaczyć, czy w necie nie piszą o jakimś nowym ataku? – szepnęłam a Cezary wziąwszy pilota zaraz zaczął skakać po kanałach, by zobaczyć, co się dzieje. Ale na szczęście niczego nadzwyczajnego nie znalazł. Wszędzie gadali tylko o korupcyjnych skandalach na mistrzostwach w Katarze, o powtarzających się potyczkach słownych Kaczyńskiego i Tuska, o spodziewanej nowej fali uchodźców, o rosnącej wśród dzieci liczbie przypadków wszawicy, świerzba, krztuśca i świnki a wśród dorosłych Hiv oraz gruźlicy, o zwycięskim pochodzie bohaterskiej armii ukraińskiej oraz o ogromnych stratach amoralnego a do tego opętanego kłamliwą propagandą wojska rosyjskiego, o horrendalnie drogim murze na granicy z Białorusią, o protestach ulicznych i samosądach w Iranie, o coraz liczniejszych kradzieżach i napadach na prywatne mieszkania albo o upadkach licznych przedsiębiorstw i o szalejącej inflacji w Polsce. Tematy jak co dzień. Nuda, panie, nuda i niestety, normalność naszych dziwacznych czasów…Ta konstatacja pozwoliła nam odetchnąć odrobinę. Jednak tylko odrobinę, bo nadal nie rozumieliśmy dlaczego ten huczący samolot bojowy przeleciał tak blisko i tak nisko( mniej niż 300 m nad nami). Dokąd leciał i po co?

 


- Czarek! Idź i zawołaj psy do domu! – zawołałam nieswoim, zduszonym przez emocje głosem łowiąc na ręce spanikowanego kota, który boleśnie wpił się w moje ramiona i spoglądając dzikim wzrokiem w stronę okna najchętniej znowu uciekłby pod łóżko. Zwierzaki najmocniej zawsze reagują na takie niespodziewane, mrożące krew w żyłach hałasy.

   Jeszcze od czasu, gdy w pobliskim lesie ekipy poszukujące gazu ziemnego dokonywały odwiertów wiedziałam, że nasze psy boją się takich huków, że przeraża je byle burza, byle grzmot, więc i teraz na pewno dygoczą ze strachu usiłując dostać się do domu. I ja także poczułam przestrach, choć niby powinnam być już przyzwyczajona do tego typu odgłosów. Przecież wojna na pobliskiej Ukrainie toczy się od prawie roku. I można się spodziewać takich czy innych niepokojących dźwięków a nawet się z nimi oswoić, znieczulić na nie. Wszak człowiek to dziwna istota. Potrafi przywyknąć do wszystkiego. Do najlepszych, ale i do najgorszych warunków. Przywyknąć i …stępieć. Przestać na pewne rzeczy zwracać uwagę. Dostosować się i umościć jak tylko potrafi w tym, co jest. Byleby ocalić odrobinę spokoju a może i szczęścia w duszy. Byleby przeszedł kolejny dzień. Bo życie trwa jak gdyby nigdy nic wraz ze wszystkimi jego rytuałami i obowiązkami, z radościami, troskami, pogodami i niepogodami. Bo instynkt każe przetrwać i cieszyć się każdą zwyczajną chwilą  A w końcu ileż można się przejmować, denerwować czymś na co i tak nie ma się wpływu?

   Człowiek, czyli w tym przypadku ja, ukokosił się w swym domku pod lasem na Pogórzu Dynowskim i wydawało mu się, że znalazł się w najlepszym do życia miejscu. Bo to od miast i cywilizacji daleko, powietrze krystaliczne, błoga cisza, dzika natura wkoło a i przyjaznych sąsiadów nie brak. Tak miało być i trwać wiecznie. Jednak co innego założenia i wyobrażenia a co innego rzeczywistość. Ona ma swoje plany, których następstwami są zazwyczaj trudne do przewidzenia oraz uniknięcia ruchy tektoniczne. I nagle okazuje się, że nie ma nic pewnego. I wszędzie bez ostrzeżenia wedrzeć się może ZMIANA, która powoduje zaburzające spokój zakłócenia nawet w tak wydawałoby się bezpiecznym i oddalonym od świata zakątku.


 

   Pierwszym sygnałem, że także w tej  naszej pogórzańskiej baśni musi pojawić się w końcu zły wilk był właśnie ów wspomniany wyżej ubiegłoroczny najazd ogromnych maszyn wiertniczych usiłujących zlokalizować w okolicy złoża gazu ziemnego. Powtarzające się w obrębie kilku miesięcy przerażające huki i trzęsienia ziemi, które dobywały się z pobliskich lasów, gdzie dokonywano owych poszukiwań umarłego mogłyby obudzić. Drżał kuchenny stół i stojące na nim szklanki. Silne drganie przebiegało po posadzce. Od złowrogiego huczenia zatykały się uszy. Najbardziej jednak owe piekielne hałasy i dygoty przeżywały nasze psy. Nie wiedziały co ze sobą począć, gdzie się schować. Tuliły się do naszych nóg i rąk szukając ochrony i pociechy. A co w tym czasie musiały przeżywać zwierzęta leśne? Wprost trudno sobie wyobrazić. W końcu ku naszej wielkiej uldze gazowi poszukiwacze zwinęli manele i odjechali, pozostawiając po sobie niestety zniszczone drogi leśne, powtykane tu i ówdzie tajemnicze, jaskrawo pomalowane oznaczniki oraz uszkodzoną na wielu obszarach grzybnię ( w zeszłym roku w naszych tak zazwyczaj obfitujących w grzyby lasach właściwie nie sposób znaleźć było jakiegokolwiek grzyba, nawet trujaka).

   Drugim sygnałem, że kolorowa bańka mydlana, w której staramy się żyć pęka i niestety nie daje żadnej ochrony przez światem było rzecz jasna lutowe rozpoczęcie wojny na Ukrainie. Powtarzające się przez kilkanaście tygodni, zarówno nocami jak i dniami, nieprzyjemne warkoty i huki przelatujących nad nami samolotów oraz transportowców nie pozwalały zapomnieć o tym, co dzieje się za pobliską granicą naszego kraju, zaburzały kruche uczucie bezpieczeństwa. Ale w końcu, nie wiedzieć czemu, owe przeloty ustały tak samo nagle jak się pojawiły i znowu kruchy spokój zapanował w naszym ustroniu. I na powrót dało się normalnie pracować w ogrodzie. Cieszyć się zwyczajną, pogórzańską, wielobarwną rzeczywistością. Zapomnieć o uczuciu zagrożenia.

   Jednak parę dni temu raptem w błogą ciszę nocnego odpoczynku wdarł się głośny sygnał telefonu. Cezarego nie obudził, ale ja, która zawsze śpię czujnie niby zając pod miedzą zerwałam się na równe nogi i pobiegłam do kuchni, gdzie zawsze leży na stole nasz telefon. Przecierając zaspane oczy wpatrzyłam się w lśniącą taflę komórki. Okazało się, że pilnej wiadomości od nas dopomina się rodzina z Australii, która dzwoni obawiając się, że blisko nas leży Przewodów, na który spadł zestrzelony przez Ukrainę pocisk. Z ich punktu widzenia bowiem Lubelszczyzna wydaje się być tuż za naszym płotem. Szybko wysłałam na Antypody uspokajającą wiadomość, że u nas cisza i nic złego się nie dzieje. Wróciłam do łózka, ale do rana nie dałam już rady usnąć. Wciąż rozpamiętywałam, co rzeczywiście mogło stać się w owym Przewodowie i do czego owo zdarzenie może doprowadzić…  W ciągu następnych godzin i dni na szczęście okazało się, że choć sytuacja na świecie była bliska rozpętania trzeciej wojny światowej, to jednak o włos udało się jej uniknąć. I znowu nasze tutejsze życie mogło toczyć się zwyczajnie. Zima jak gdyby nigdy nic mogła malować swoje zachwycające, śnieżno-mroźne pejzaże a ja mogłam wybiegać na dwór by utrwalać to zimowe piękno moim aparatem fotograficznym. 


 

   Jednak ten przedwczorajszy, dziwaczny huk rozlegający się alarmująco  na  pogodnym, listopadowym niebie znowu wytrącił mnie z jakże drogocennego poczucia, że jesteśmy zupełnie bezpieczni tu, na naszym podkarpackim, tak na pozór sielskim końcu świata. Coś się niestety wciąż gdzieś toczy i przetacza. Coś się raz bliżej, raz dalej przewala i złowieszczo kotłuje groźnie powarkując i dysząc smrodliwie. Nagle przypomniały mi się apokaliptyczne sceny z Akademii Pana Kleksa. Te, gdzie nocą do pastelowej krainy baśni wkraczają wygłodniałe watahy wilczych monstrów aby niszczyć bajkowy świat, by zostawiać po sobie coraz większe połaci chaosu, pożogi i zgliszczy… W czyim interesie jest ta zgroza, która czarnym cieniem kładzie się na ludzkich sercach i sprawia, iż coraz mniej jest dobrych, beztroskich chwil, coraz mniej stałości a coraz więcej stresu, lęku, nieufności? Dlaczego osobniki w stylu golarza Filipa czy bezdusznych ludzkich robotów, takich jak zrobiona przez Kleksa lalka Adolf mają się coraz lepiej i nic nie zapowiada aby w najbliższej przyszłości jakaś dobra wróżka miała w naszej opowieści zdjąć z nich zły czar i  tym samym przywrócić światu upragniony spokój, normalność i dobro? 


 

  O tym wszystkim rozmyślałam ostatnio czekając na powrót Cezarego do sypialni. Odetchnęłam, gdy psy wreszcie ułożyły się wygodnie na swoich bezpiecznych legowiskach i zapadły w sen, gdy kot znowu zaczął mruczeć cichutko w mych ramionach i gdy Cezary chrupiąc napoczęte wcześniej jabłko wreszcie znalazł jakiś stary western nadający się do naszego wspólnego oglądania. Popatrzyłam na pogodne znowu niebo za oknem i nie dostrzegając na nim niczego podejrzanego przekręciłam się wygodnie na drugi bok. Potem westchnąwszy głęboko i okrywszy się szczelnie kocem starałam się śledzić pogoń za brodatym rewolwerowcem na dzikim zachodzie. Jednak usiłując wciągnąć się w tę opowieść ni stąd ni zowąd zapadłam w drzemkę i o dziwo, nie śnił mi się żaden zły wilk…


 

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost