Jestem, jaka jestem...
Jestem jaka jestem w pięćdziesiątą piątą
Wędrówki odsłonę wchodzę niezbyt dziarsko
W niepewność się wspinam swoją dróżką wątłą
Choć czoło spocone, ale stopy marzną
Boli, co bolało – nawet bardziej jakby
Dawne znieczulenie już rzadko pomaga
Kiepska jestem nadal w życiowe warcaby
Wciąż się daję ograć, w ufności swej naga
Jestem jaka jestem, kolejne rozstaje
Wszystkich odmieniają, fale czasu płyną
Z trudem się poznaję, gdy przed lustrem staję
W siebie gdy spoglądam, którąś znowu zimą
Bo to ja i nie ja, zmęczona pielgrzymka
Trudniej jest optymizm wskrzesić byle iskrą
Jednak na dnie serca ta sama dziewczynka
Co wciąż wierzy w dobro, które gładzi wszystko
Miesza się ta wiara z doświadczeń bagażem
Miesza się naiwność z bólem rozczarowań
Jestem jaka jestem, mniej niż kiedyś marzę
I w kolejny rok swój wkraczam dziś od nowa…
Śmiech przez łzy
Takie czasy teraz, że śmiech się ukrywa
W czarnoziemie serca, pod warstwą popiołu
A wieści hiobowe rosną jak pokrzywa
Z perzem bezsilności pleniąc się pospołu
Jednak gdy zbyt dużo jest smutków i nieszczęść
Gdy się wciąż powtarza wszystko do znudzenia
Prosty śmiech przebija się wtem na powierzchnię
Niczym kwiat magiczny chwilę opromienia
I nie chce się zawstydzić, zagłuszyć na nowo
Choć syczą – nie wypada! Ucisz się czym prędzej!
Ale on nie daje się zniewolić słowom
Ale on chce żywić obolałe serce
Wbrew wszelkim zgryzotom i ponurym minom
Wbrew strasznym historiom, których jest na pęczki
Śmiech się rozprzestrzenia, po policzkach płyną
W strumieniach absurdu nurty łez serdecznych
Wczoraj się zdarzyło, że do łez się śmiałam
(A chciałam właśnie jabłko na kolację zjeść)
Gdy o pewnym Włochu tekścik przeczytałam
Który pomysłowo system pragnął zwieść
Jak komik Jim Carrey – ktoś jego pokroju
Z silikonu na się kombinezon wdział
I do punktu szczepień podążył w tym stroju
Gdzie spełnić powinność tak jak inni chciał
Okryte w silikon tam nadstawił ramię
Licząc, że do skóry nie dojdzie igiełka
Już się wkłuła siostra – już prawie po sprawie
Lecz wtem zawołała – to jest sztuczna ręka!
Olaboga! Rety! Wszystko się wydało!
I na nic komedia wspaniała dell’arte!
Bo jednak cieplejsze jest prawdziwe ciało
A to było zimne i z gumy – jak martwe!
Już karabinierzy biorą nieszczęśnika
Zbroi z silikonu ubrali kajdanki
A Włoch niczym piskorz z łapsk im się wymyka
I próbuje uciec jak owad ze szklanki
I śmiech z jego gardła dobywa się szczery
Woła, że to kawał, żart się tu dokonał
Lecz oni – nie z nami są takie numery
Warczą doń i tyle – komedia skończona!
***
Od dawna wiadomo – poczucie humoru
To rzecz unikalna, w wiecznym deficycie
Ale choćby przez łzy śmiejmy się pospołu
Bo tragikomiczne przecie nasze życie…
Przebić głową przestrzeń
Odwrócić na zewnątrz, w drugą stronę myśli
Wywlec na powierzchnię żeby nie raniły
Jakoś to rozsupłać , jakoś się oczyścić
Przebić głową przestrzeń, drętwicę bezsiły
Ujrzeć wreszcie lukę w gęstej pajęczynie
Odszukać nadzieję, uwolnić się z matni
Uwierzyć, że ta mglistość w końcu kiedyś minie
Żyć jakby dzień ten byłby dniem ostatnim
Przebić głową przestrzeń, zaklęte rewiry
I wyjść z karuzeli, w którą się wskoczyło
By dotrzeć do siebie, do ukrytej siły
Która jest na pewno…Na pewno już było!
Przebić głową przestrzeń? Może nie przebijać?
Co, jeśli poza nią czyha tylko piekło?
Pozostać w tym miejscu, w czasie co przemija
Doceniać to życie, póki nie uciekło…
Ale czy to życie czy jego atrapa?
Nie da się przekonać o tym bez ryzyka
I co jest w oddali? Czy kończy się mapa?
Czy coś się zaczyna, gdy znane zanika?
Niczym Truman Burbank poza show się przebić
(Chociaż może za nim rozgrywa się nowe)
Choć boli – próbować, choć straszą – wciąż wierzyć
Nie poddać się za nic, wystawić tam głowę…
Między ludźmi
Ile między ludźmi zawodów, urazy
Przyzwoitość, wierność przestały być w cenie
Ciepło chwil przyjaznych – już się nie przydarzy
Teraz wrogość, obcość, gorzkie oddzielenie
Ile między ludźmi prawdy, ile udawania
Ile słów daremnych, przemilczania, grania
Ile nieuwagi, przeczulenia, wstydu
Ran niezabliźnionych, w ukryciu skowytu
Ile strzałów, razów na oślep zadanych
Kolców złośliwości, okrutnej krytyki
Odwróć się człowieku, jużeś obgadany
Na nic czyny z serca, teraz jesteś nikim
I na nic wspomnienia, zdają się wstydliwe
(Nawet krowa zmienia swoje przekonania)
Dziś liczy się dzisiaj – zda się rośniesz w siłę
Gdy w chórze innych głosisz cyniczne przesłania
Depczesz dawne dzieje i drażni cię inność
Lojalność i honor? Puste gadki - szmatki
Wyrzuty sumienia? Cóż to za naiwność
Dziś trzeba iść w stadzie – choćby i do jatki
Ile uczuć, co w pustkę biegną, na mur stale
Nieufności trafiając, a mimo wszystko dalej
Nadzieją mizerną żywią się i trwają
Że znajdą zrozumienie, odzew znów spotkają
Ile prostej wiary, że dobro wygrywa
A potem cios w serce, potem bólu fala
Że się w cudzych oczach tyle złości skrywa
I znowu jęk bezsilny, znów od siebie z dala
Ile rymów dla rymów i białych wierszy w nicość
A wciąż tyle w krąg pustki, poraża bezsilność
Moja, Twoja, Onych, tych co byli, będą…
Byty oddzielone tamą niepojętą
Słowa wrzucone w przepaść, w której nic nie znaczą
Lecz szukają znaczenia z upartą rozpaczą
W miraże zmienione, w lęk przed odrzuceniem
W nieufność zawziętą, w kolejne złudzenie
Słowa w ciemność wsypane, w bezdenną osobność
W inność, której nie ma, rodzi ją samotność
Droga po omacku, chociaż w wielkim tłumie
Który stale blisko, lecz nic nie rozumie
Połatana łajba z trudem się kolebie
Burta w burtę płyną, lecz nie widzą siebie
Jeszcze lśni im z dala serdeczne wspomnienie
Lecz płyną jak w transie hen na zatracenie
Ile między ludźmi chęci współistnienia
Ile dróg donikąd szukania, błądzenia
Ja tutaj, Ty tam, człowieku zza szyby
Daleko i blisko, naprawdę, na niby
Nieufność się czai, nuci piosnkę smutną
Kipią mroczne głębie, bezradność znów rośnie
A przecież My to Oni, tak dzisiaj, jak jutro
Plecami do siebie, lecz na jednym moście…
Mini świat
Powiedz przyjacielu
Dokąd biegnie ten nasz świat?
W jakim celu
W ten tunel mknie od lat?
Dalej, jeszcze dalej
Trwa okrutna losu gra
Która stale
Ku zgubie wszystko pcha
Każdy z nas ma mini, mini świat
Mini, mini
I w każdym niczym w kropli deszczu lśni
Pragnienie trwania zwykłych, prostych dni
Gdy sny
Niedobre sny się znowu na jawie śni…
Powiedz przyjacielu
Jak odnaleźć jeszcze sens
Bo niewielu
Chce widzieć to, jak jest
Lepiej nic nie wiedzieć
Lepiej oczy zamykać
Uciec w siebie
Bo wtedy groza znika
Każdy z nas ma mini, mini świat
Mini, mini
A w każdym niczym w kropli deszczu lśni
Pragnienie trwania zwykłych, prostych dni
Gdy sny
Niedobre sny się znowu na jawie śni…
Powiedz przyjacielu
Czy się z światem stanie cud
I z tunelu
Uda się wyrwać mu
Dobro uratować
I odzyskać znów spokój
Lęk pokonać
Nie dać się władzy mroku
Każdy z nas ma mini, mini świat
Mini, mini
A w każdym niczym w kropli deszczu lśni
Pragnienie trwania zwykłych, prostych dni
Gdy sny
Niedobre sny się znowu na jawie śni…
Ciasteczka z niespodzianką
Czas nie próżnuje – wciąż wypieka
Swe z niespodzianką ciasteczka
Dlatego nie wie nikt, co go czeka
Jakiego tam znajdzie orzeszka
Czy będzie słodki, gorzki, nijaki
Czy stanie się zmian zwiastunem
Jakie czas daje rady i znaki
I które są ważne, które?
To ciastko nęci, tamto kusi
To zaś odpycha – spalone
Czas stale szepcze – wybrać musisz
A potem iść w swoją stronę
Czas nie ma czasu - robi swoje
Zagadki w ciasteczkach zamyka
Daje nadzieje, niepokoje
A potem nagle znika, znika…
Iluzje
W cudze okna spoglądamy
Żeby oddech tam pochwycić
Lecz widzimy fragment ściany
Kłębek tropów, dziwnych nici
Byle opić się tym miodem
(choćby i wywołał mdłości)
Lecz choć taką mieć osłodę
Swej goryczy niemożności
Byle wejść na tamtą ziemię
I odetchnąć obcą dolą
Byle uciec przed swym cierniem
W mocną barwę, w super odlot
Lecz to znowu są odpryski
Marne resztki i okruchy
Nie zajrzymy w dusze wszystkim
Ni pociechy, ni otuchy
Dla każdego podglądacza
Smutna płynie stąd konkluzja
Próżno oczy swe wypatrza
To, co widział to iluzja
Krzywych luster tafla mętna
Maska przylepiona stale
Dobra co dzień i od święta
W wiecznym życia karnawale
Skończył się kolejny spektakl
Pokazano to, co chciano
Prawda znowu gdzieś uciekła
W międzysłowiu ją schowano
W przemilczeniach albo w cieniach
W kolcu w sercu, w tiku w oku
A na zewnątrz tylko scena
A na pokaz sztuczny spokój
Znów dla "ego" przedstawienie
Świat szczerości nie odnajdzie
Bo najtrudniej ujrzeć siebie
I się zmierzyć z sobą w prawdzie…
Rozmyślania hobbita
Nie da się siłą świata zbawić
Skoro nie łaknie on zbawienia
Błędów milionów w mig naprawić
I wyrwać bliźnich z macek cienia
Cień się rozpełza jak mrok nocy
Zabija zdolność rozumienia
Nie wyrwie się spod jego mocy
Nikt, kto sam nie chce uwolnienia
Żadna drużyna się nie zjawi
Z magią pierścienia wszechmocnego
Na nic czekanie, że ktoś zdławi
Siły Mordoru złowrogiego
Rozmyśla hobbit jedząc żurek:
- Poważę się na tę wyprawę
To mnie wyśmieją, nazwą szurem
Albo przemilczą całą sprawę
Siedzi więc Frodo w swej ziemiance
I okopuje się przed zimą
Słoje powideł, smalcu garnce
To jego bronią jest jedyną
Może go Mordor nie dostrzeże
W jego pochodzie, w czarnej fali?
I schron ten da mu przeżyć w wierze
Że można wolność swą ocalić?
Niech leży w szafie złoty krążek
Jak wiele innych dziwnych śmieci
Lepiej w Netflixa znowu spojrzeć
Film tam ciekawy jakiś leci…
Z ptasim odlotem
Lecą żurawie – już jesień prawie
Lecz prawie czyni różnicę
Bo choć kumkanie ucichło w stawie
Otwarte wciąż okiennice
I chłoną lato, chciwie, do końca
Dom chce się barwą rozjarzyć
Napić się każdym promieniem słońca
Roztańczyć się jeszcze, rozmarzyć
Lecą już gęsi, lecą daleko
Choć chciałyby zostać dłużej
Gdzie łany mięty kwitną nad rzeką
Gdzie dziki bez trwa w purpurze
Wołają głośno, że jeszcze wrócą
Gdy przyjdą wiosenne świtania
Niech się ci w dole bardzo nie smucą
Na chwilę to pożegnania
Co przez tą chwilę zdarzyć się może?
Jakie sny dom nasz prześni?
Co los przyniesie w przyszłej porze?
Jakie tu zabrzmią pieśni?
Zadzieram głowę -
patrzę za nimi
Tyle jest pytań przed nami
Ludzkie uczucia fruną z ptasimi
Obawy wraz z nadziejami…
Póki
Póki Twa codzienność śpiewa dawną piosnkę
O wschodach, zachodach, deszczach i zieleni
Póki nadal w sercu tony brzmią radosne
Póty świat zewnętrzny tego nie odmieni
Póki wstajesz rano z nadzieją wciąż nową
Że ten dzień przyniesie rzeczy dobrych dużo
Póki masz dla bliskich uśmiech, dobre słowo
Póty się nie poddasz najgroźniejszym burzom
I chociaż pioruny błyskają za płotem
Choć bywa, truchlejesz, gdy grzmot huknie blisko
To wiesz, że to minie jak zawsze a potem
Będzie świecić słońce, co odmienia wszystko
Znowu tak jak lubisz schronisz się w milczeniu
Albo prosto z serca zanucisz do nieba
Pobiegniesz, zatańczysz w świetle albo w cieniu
Ze smakiem się wgryziesz w zwykłą kromkę chleba
Zapatrzysz się daleko hen, w balet obłoków
Zasłuchasz w znane trele świerszcza i słowika
Znów odnajdziesz w sobie zagubiony spokój
I będziesz strzec go pilnie, aby nie zanikał
Poświęcisz się pracy zwyczajnej, codziennej
Dasz zajęcie dłoniom, duszy cierpliwości
To sposób by nie ulec żadnej mocy ciemnej
Truciźnie coraz gorszych zewsząd wiadomości
Niechaj świat się kręci tak jak zawsze lubił
Niechaj bezrozumnie pożera swój ogon
Ale Ty gdzieś z boku trwaj, by nie zagubić
Tego co pozwala nadal zostać sobą
Bo póki Twa codzienność śpiewa dawną piosnkę
O wschodach, zachodach, deszczach i zieleni
Póki jeszcze w sercu tony brzmią radosne
Póty świat zewnętrzny tego nie odmieni…
Huzia na Józia
Znów huzia na Józia – mediom wszem na żer
Rzucono gawiedzi ochłap – niech się gryzą
Ty się nie dołączaj, trzymaj myśli ster
Ocal swój rozsądek i własny horyzont
Niechaj Cię nie wepchną na fałszywe tory
To pociąg donikąd, to jest cyrk dla mas
Oddal się czym prędzej, to nie Twoje spory
Wycisz swe emocje, szanuj własny czas
Niechaj gromkie racje znowu Cię nie zwiodą
Gromadnym jazgotem nie daj im się zwabić
Bo po wszystkim niesmak będzie Twą nagrodą
Uczucie, że w butelkę znów się dałeś nabić
Naiwny ludziku, w cudze gry włożony
W marne przedstawienie, w tę zasłonę dymną
Zrobiłeś, co chcieli, jak zawsze wkręcony
Oszukany zgrabnie sztuczką wielce sprytną
A za kulisami jady nowe wymyślono
W wielkim kotle warzą trucizny smrodliwe
Lecz tego nie czujesz, bo węch Ci stępiono
I w przeciwną stronę odwracasz swą głowę
Znów huzia na Józia - zastępcze tematy
I grają melodię, co umysł zagłusza
Tańczysz jak zagrali, choćby do zatraty
A tłum podniecony w pląs obłędny rusza…
Uczciwość
Jest taka cecha
Wstydliwa i rzadka
Miewają ją biedni
Wierni do ostatka
Donikąd nie doszli
Nikogo nie znają
Schowani pod korcem
Okruszki dostają
Lecz pomimo tego
W momentach wyborów
Nie widzą innej ścieżki
Tylko według wzoru:
Dwa i dwa to cztery
Dobro to nie zło
Nieważne ordery
Prezenty, blask, tło
Tylko to, co w środku
Busola wytrwała
Odwieczna i pewna
Uczciwość jak skała
***
A czasy nadeszły
Gdy prosta uczciwość
Znów mniejszą ma rangę
Niż hucpa i chciwość
Każdy po swojemu sobie dziś tłumaczy
Ku czemu świat zmierza
Co to wszystko znaczy
Jak tu żyć z godnością?
Myśl ta dręczy ziemię
Co jest uczciwością
Co jej zaprzeczeniem...?
Na wiosnę
Trzecia fala wzbiera, szósta, milionowa
Kręci się ta karuzela szalona, wszechwładna
I nadzieje z nią wirują, obietnice, słowa
Że już wkrótce rzeczywistość powróci normalna
Dzień za dniem przemija, wiosna nowa bieży
Tupie w przedpokoju, przynosi swe blaski
Lecz niełatwo ją powitać śmiało, jak należy
Kiedy w sercu cień zalega, trudno o oklaski
Bo tam smok z pieczary ogniem nadal pluje
Groźnie straszy, ryczy i pragnie ofiary
Więc jesteś bezradny i lęk tylko czujesz
Chcesz stwora przebłagać i składasz mu dary
Dałeś mu już spokój, otworzyłeś serce
Wolność mu w daninie złożyłeś z rozpaczy
Ale jemu mało, ciągle pragnie więcej
Co ci dotąd zabrał, nic dlań wszak nie znaczy
Redukujesz swe marzenia, ograniczasz cele
Albo pragniesz się czym prędzej z koszmaru obudzić
By uśmiechnąć się beztrosko w wiosenną niedzielę
I zwyczajnie pójść na spacer, między innych ludzi
Niech no tylko ten kolec, co w sercu uwiera
Choć na moment wyjdzie, odetchnąć pozwoli
Ucieszyć się słońcem, co z dala spoziera
Znaleźć w duszy iskrę i blask silnej woli
Coś robisz bez myśli, coś myślisz, ustajesz
Na tej samej stronie wciąż otwarta powieść
Gdzie to wszystko dąży? Co się z nami stanie?
Byle jakoś dotrwać, do mety się dowlec
Ale gdzie ta nasza meta? Ciągle odsuwana
Nadal we mgle niedosiężna niczym Atlantyda
Może gdzieś tam czeka w dali ziemia obiecana
Ale może jej tam nie ma? W końcu się to wyda?
Może świat za rogiem tak przygotowany
Że bajka, wyobraźnia będzie niepotrzebna
Ktoś wyznaczy sztywne role, ktoś określi ramy
A wszelka inwencja stanie się wręcz zbędna?
Nie o baśń tu idzie, lecz o czystą duszę
Która ciągle żyje, chociaż tak stłamszona
Trzeba ją dotlenić, dać światła okruszek
Potrząsnąć, jeśli trzeba, apatię pokonać
Odgruzować siebie, nie dać się nicości
Co pożera chciwie radość i fantazję
Pofrunąć daleko na skrzydłach wolności
Wykorzystać każdą ku temu okazję
Gdzie brakuje życia – jest tylko czekanie
Oraz zawieszenie w nieskończonej chwili
Noce, dni wypełnia chocholi ten taniec
I tylko gdzieś w sercu bez sensu coś kwili
A co, jeśli nie będzie lepszego już jutra?
A co, jeśli właśnie wszystkim jest teraz?
Ta obecna chwila – i piosnka twa smutna
Że w biernym czekaniu usychasz, zamierasz
Inni też tak samo głowy pochylili
Stoją, śpią, zastygli w upartym stuporze
A świat się niezmiennie ku przepaści chyli
A oni ci szepczą – nic zrobić nie możesz
Jak tylko doczekać cudu wybawienia
Od zła, co narasta jak wzburzony strumień
Czaru, co ludzi w głazy pozamieniał
Które widzą i słyszą a nie chcą rozumieć
Bo gdy nic nie zmienisz, nie będzie odmiany
I nie zburzysz muru, gdy nie strącisz cegły
Gdy nie popchniesz mocniej, nie otworzysz bramy
I padniesz wśród wichrów, bezwolny, uległy
Jeśli się skowronek rankiem nie przebudzi
I pieśni nadziei nie wzniesie do nieba
Kruki będą krakać, wrony wrzaskiem łudzić
Że ci już skowrończej pieśni nie potrzeba
Że ci dreptanina codzienna wystarcza
I kawałek chleba albo ryżu miska
A mantra czekania to jedyna tarcza
Przeciw ogniom smoczym co zioną już z bliska
I nie będzie baśni, skoro jest milczenie
I nie będzie wierszy, gdy ich nie wykrzeszesz
A mrok wnet ogarnie tę nieszczęsną ziemię
Lecz ty, żuczku, mrówko, tego nie dostrzeżesz
Dalej będziesz nucić na tę samą nutę
Do świętego nigdy odkładać sny śmiałe
I nawet nie poczujesz, gdy ktoś twardym butem
Zdepcze cię bezmyślnie, potem pójdzie dalej
***
Teraz jest właśnie pora na baśnie
Tym bardziej jest na nie pora
Gdy czarna magia nie gaśnie
Gdy słychać wciąż ryki potwora
Teraz jest czas na wiersze
Tym bardziej jest na nie czas
Gdy dni się zdają chmurniejsze
Gdy ciemny gęstnieje las
Teraz jest czas na śpiewanie
Co może ożywić ducha
Zagłuszyć smocze chrapanie
I swego serca znów słuchać
Teraz jest czas na budowanie
Swej siły i wiary w siebie
Nie pora na smutne trwanie
Gdy wiosna już gna po niebie
Trzeba się zebrać, wsiąść na rumaka
Wyruszyć dzielnie hen, do pieczary
Zamienić bestię choćby w kociaka
Ożywić przyjazne znów czary…
Teraz nie pora na baśnie
Teraz nie pora jest na baśnie
Czy kiedyś będzie na nie pora?
No, może kiedy pożar zgaśnie
Ucichnie ryk korona stwora
Gdy się uwolnią ludzkie dusze
Od lęku, smutku, niepewności
I więcej będzie natchnień, wzruszeń
W krainie wszelkiej pomyślności
I wszyscy znajdą swoje miejsce
Na łódce, co gna hen, do celu
Którym jest zwykłe, proste szczęście
Co w końcu dane będzie wielu
Kiedyś, gdy przejdą burze, sztormy
Gdy znów horyzont się wyłoni
I gdy się zbudzi dzionek dobry
A tępy ból zaniknie w skroni
Baśnie z niebytu tłumnie wstaną
I załopoczą skrzydła weny
Lecz kiedy czasy te nastaną
I czy my do tego dożyjemy…?
Gdzieś tam za mostem tęczy
W barwnym splocie pajęczyn
Baśni zaklętych blask
W końcu wyrwą się z cienia
Jak ptaki lecąc w dal
Otworzyć drzwi
Cudownych wschodów
Gdzieś tam marzeń odwiecznych
Czeka wspaniały blask
Przed Tobą most
Pobiegniesz w światło…
Gdzieś tam marzeń odwiecznych
Czeka wspaniały blask…
Strach
Straszą nas wszechwładni mistrzowie straszenia
Sadyści, co udają, że chcą chronić spokój
Roztaczają gęste zasłony złudzenia
Byśmy nie dojrzeli prawdy, co jest wokół
Jeden strach przemija, następny już kroczy
Knują, jątrzą, kłamią, bawią się ludzkością
Bo tylko strach karmi, cieszy ich złe oczy
Nasyca paniką, zgrozą i podłością
Zarazy i wojny wciąż na podorędziu
Co jedno przygaśnie, to drugie rozbłyska
Tka się ta materia w perwersyjnym szczęściu
Tych, dla których krzywda to świetne igrzyska
Tajemnicze byty, ci królowie szczucia
A my jak kukiełki, choć pełne frustracji
Mające swój rozum, emocje, uczucia
Wciąż się poddajemy kłamliwej narracji
Oni rządzą światem – choć zawsze w ukryciu
Okrutni drapieżcy w drogich garniturach
A my próbujemy, w naszym marnym życiu
Znaleźć chwilkę szczęścia w tych ciągłych torturach
Nie myśleć o mękach i odwracać głowę
(Bo może ich nie ma albo same miną?)
Tak się pocieszamy – chociaż stale nowe
Ciernie ranią serca i łzy znowu płyną
Bo lęki gdzieś w środku, nawet w zaprzeczeniu
Rosną niczym chwasty, są nie do wyrwania
Ktoś je wciąż zasila, podlewa w skupieniu
A dobrym roślinom istnienia zabrania
Ten strach to narkotyk – i dla nich i dla nas
To codziennej mantry motyw wszystkim znany
Co nas jeszcze czeka? Co się stanie zaraz?
Sen wariata, w którym chcąc czy nie chcąc gramy
Strach nam płynie w żyłach, przelewa się, spiętrza
Lecz tamtym wciąż mało, bo pragną Niagary
Chcą się wedrzeć głębiej, przejąć nasze wnętrza
Bo ich żądza władzy nie ma żadnej miary
Wreszcie jak owady sprytnie przyszpilone
Kończymy ten żywot w cichej, szarej masie
Lecz nadal z nadzieją patrzymy w tę stronę
Gdzie słońce znów wstaje w swej czerwonej krasie…
Pytania bez odpowiedzi
W krąg wielkie tragedie i małe dramaty
Tutaj świeci słońce a tam giną światy
Tutaj ktoś samotnie z bólu wręcz umiera
A ktoś czuje szczęście – teraz, właśnie teraz
Tak w tym samym czasie różne trwają stany
I nikt nie ogarnia – swoje mocno czuje
A czy plan to w życie z góry wprowadzany?
Czy też los przypadkiem się ślepym kieruje?
Czas człowiekiem miota jak byle papierkiem
Za nic ma marzenia, jego troski wszelkie
Czemu jest dla jednych zawsze tak łaskawy?
A innym dlaczego plącze proste sprawy?
Brak wciąż odpowiedzi – pytasz ciszę, pustkę
I codziennie stajesz przed sumienia lustrem
Aby w sobie znaleźć sens każdego dnia
Co wraz z Tobą wstaje, naprzód, naprzód gna
***
Wszystkie te pytania brzmią śmiesznie, banalnie
Lecz pomimo tego lęgną się znów w głowie
Jak naiwne dziecko pytasz wciąż bezradnie
Ale temu dziecku też nikt nie odpowie…
W kinie świata
Siedzimy dziś stłoczeni, w kinie co zwie się świat
Grają przydługi horror, chce się już z niego wyjść
Lecz wokół szczelne story, dźwięk zamykanych krat
I nawet nie wiadomo, czy wciąż istnieją drzwi
Nikt już nie chrupie chipsów, brak przerwy na reklamy
I groza wciąż narasta, wciąga w kolejną scenę
Strwożone szepty zewsząd, zdają się walić ściany
A widzów ktoś przykleił do siedzeń butaprenem
Jedni na drugich krzyczą, oskarżeń huk nabrzmiewa
Szukanie winnych, wrogów ukrytych pośród nas
Kuksańce, łzy, histeria i modły gdzieś do nieba
A film zagłusza wszystko, przystaje w miejscu czas
Jak muszki uwięzione w plecionej gęsto sieci
Miotamy się bezradnie aż się dopełni los
Choć horror na ekranie w najlepsze dalej leci
Nie robią już wrażenia widoki ani głos
Bębny demonów wojny, mediów złowróżbny wrzask
Stop klatki – łzy, krzyk, rozpacz, pędzony w nicość tłum
Pandemia, strach przed głodem – migawki nowej trzask
Wszystko się zlewa w jedno, w dręczący zewsząd szum
Niech tylko nas uwolnią, niech to się szybko skończy
Opadli z sił czekamy na jakiś zbawczy pstryk
Bo jeszcze wciąż wierzymy, że światło ktoś nam włączy
I będzie znów normalnie, świat się odmieni w mig
Bo on istnieje nadal, ptaszęcym gra świergotem
Wiosennym odrodzeniem, co zjawia się co roku
Żurawi i bocianów zwyczajnym jest powrotem
Zapachem ciepłej ziemi i wiarą w prosty spokój
Wciąż o tym pamiętamy, choć horror chce to zgłuszyć
Widzimy w dali promień, niewinny nieba błękit
Lecz ktoś chce wydrzeć światło z każdej niewinnej duszy
Bawić się kosztem naszej wciąż podsycanej udręki…
***
Po chwili odrętwienia dobiega nas z góry wołanie:
- Znowu się nic nie dzieje! Jak flaki z olejem ten film!
Znudzony demiurg się rozsiadł na swojej otomanie
I popcorn je, film leci a my znów gramy w nim
Krótka forma
Krótka forma prozatorska
Lekka do czytania
Jeden łyk
Szybka przekąska
Zamiast głównego dania
Krótka forma porozumienia
Wiadomość obrazkowa
Kliknięcie sprintem
Bez myślenia
I zbędna już rozmowa
Tu krótka forma
Tam jeszcze krótsza
Wygoda rządzi światem
Byle biec dalej
Czas to wymusza
Narzuca tę zasadę
Zagłusza głód
Za staroświecką
Długą dyskusją do rana
Podtyka czipsy znaków, gifów
Skróconą formę trwania...
Słowa
Lecą z drzew liście jako z nas słowa
Pełno ich wszędzie, powódź liściowa
Można w niej brodzić z rozkoszą wielką
Można utonąć i zgubić sedno
***
Są słowa dobre jak czysta woda
Dające życie, ulgę i spokój
I złe są słowa jak jadu lawa
Niszczące wszystko wokół
Są też jak kwiaty cudne, rzadkie
Lecz lepko-żarłoczne to słowa
Łatwo im ulec, wpaść w pułapkę
A poniewczasie żałować
A jeszcze inne nieświadomie
Nie wiedząc o swojej winie
Nie chcą nic złego, lecz jak ogień
Parzą i ranią dotkliwie
Często dobywa się trucizna
Z serca skutego cierpieniem
A z bezsilności wzrasta wścieklizna
Co dusi i mroczni ziemię
Zawiść, żal, gorycz, niezrozumienie
Też źródłem skażenia są słowa
Płyną i ranią czarnym strumieniem
Ufne istnienia dokoła
Jad trwa w zawziętym w krąg milczeniu
W próżnych domysłów lawinie
Działa jak gaz, który w stężeniu
Choć niewidzialny – wciąż płynie
Jakie masz słowa w swym plecaku?
Ważne w tej Twojej wędrówce
Jakich użyjesz, haseł, znaków
W codziennej łamigłówce?
Jesteś jak z ostrym żądłem owad?
Czy jak łagodny paź królowej?
Dzisiaj dzień nowy, piosnka nowa
Co zyskać chcesz dziś słowem?
Wiele jest liści, możliwości
Od Ciebie zależy jedynie
Czy pojmiesz źródło swoich złości
I kiedy ból serca minie….
***
Gdzieś na początku było Słowo
I wszystko się przez Nie stało
Dziś trzeba uczyć się na nowo
Dobra by znów się działo…
Tyle świąt
Tyle Świąt już było przecie
Czy zmieniło to coś w świecie?
Czyżby mniej zła na nim było
Odkąd Dziecię się zrodziło?
Znów nabrzmiewa w krąg niepokój
(Gorzej jakby jest co roku?)
A czy gwiazdka wszędzie dotrze?
Łzy zgnębionym ludziom otrze?
Czy na lepsze coś odmieni?
I daruje blask nadziei?
Czy na chwilę da wytchnienie
Gdy oświetli biedną ziemię…?
Tak powinno być nareszcie
By wróciło proste szczęście
I tak bywa, ale częściej
Jakiś smutek dręczy serce
Za czymś się wygląda stale
Co odpływa coraz dalej
Wyczekuje się daremnie
I znów boli – niepotrzebnie…
Nawet sprytniej, niż na co dzień
Wkrada się nadziei złodziej
Łka tęsknota – zmyślne licho
Które zwykle siedzi cicho
Z mroku w Święta wypełzają
I się pod choinką czają
Uczuć trudnych całe mrowie
Których wiersz ten nie wypowie
W tle się wciąż kolędy snują
Może nastrój wyczarują?
Stara bombka brokatowa
Zalśni jakby była nowa?
I się nowe coś pojawi
Świat uładzi i naprawi
Nam wzruszenia łut przyniesie
A cierpiącym ulgę ześle
Co się zdarzy, to się zdarzy
Jednak wolno sercu marzyć
Wolno wierzyć w cuda, baśnie
Nawet gdy już gwiazdka zgaśnie…
Sratu, tatu, pitu, pitu
Coraz więcej wkoło kitu
Kit zatyka uszy, oczy
Nagą prawdę wnet zamroczy
Niewidomi, głuchoniemi
Coraz bardziej pochyleni
Już nie chcemy wiedzieć więcej
Dość już grozy – krzyczy serce
Trudnych pytań i tematów
W wielkim domu nas - wariatów
Niechaj każdy swoje plecie
Byle przetrwać jakoś w świecie
A że świat ten w przepaść wpada?
Trudno! Czy jest na to rada?
Skoro nie ma, rób więc swoje
Oddalając niepokoje
Wcinaj pączki, póki czas
Może to ostatni raz?
Pitu, pitu, granie w banię
Co się ma stać, to się stanie
Pitu, pitu, sratu, tatu
Koło kręćże wciąż kieratu
Sratu, tatu, pitu, pitu
Pchaj i nie słysz wcale zgrzytu
Pitu, pitu, sratu, tatu
Nie myśl, kręć i ufaj światu
On chce dobrze wszak dla ciebie
Bądź posłuszny – będziesz w niebie
Bunt ci w głowie? – blisko piekło
Strzeż się by cię nie upiekło
Równaj kroku, naprzód patrz
Miej nijaką zawsze twarz
Upodobnij się do mas
Właśnie tego żąda czas
Przyjmuj wszystko co ci daje
Nie myśl o tym, kim się stajesz
Nie czuj wstydu, nie patrz w lustro
Byś się nie przeraził pustką
Co zagarnia twoje „ja”
I odbiera ci sens dnia
Wcinaj pączki, póki czas
Może to ostatni raz?
Pitu, pitu, granie w banię
Co się ma stać, to się stanie…
Pitu, pitu, sratu, tatu
Ratuj ziemię, klimat ratuj
Nie jedz mięsa, nie pij mleka
Mycia, prania też zaniechaj
Nie pal w piecu, w chłodzie tkwij
Jak pustelnik skromnie żyj
Nie jeźdź autem byle gdzie
Ślad węglowy zwiększa się
Ty go tworzysz póki żyjesz
Póki pierdzisz, jesz i tyjesz
I swobody nadto masz
Więc bez sensu naprzód gnasz
Trzeba wszystko to ukrócić
Precz nawyki złe wyrzucić
Słuchać mądrych – lepiej wiedzą
(Nawet, gdy się zdaje – bredzą…)
Ślad węglowy – wszystko wie
I nie umkniesz mu, o nie
Gdy pochwyci cię nareszcie
Zniknie wolność, dawne szczęście
Lecz ty tego nie poczujesz
Świat to sprytnie zaplanuje
Nazbyt będzie ci przyjemnie?
To zarządzą znów pandemię
Albo nową wojnę srogą
Władcy świata wszystko mogą
Odrzutowcem mknąć w oddale
Ograniczeń nie mieć wcale
Nadal się luksusach pławić
Mówiąc ci, że glob chcą zbawić
Niepoprawnym politycznie
Przyglądają się krytycznie
Prawo głosu odbierają
I w niebycie umieszczają
Masz im tylko przytakiwać
(I potulnie dać się kiwać)
Poddać wszelkiej się kontroli
I pozwolić się zniewolić
Masz brać udział w ich igrzyskach
A w nagrodę ryżu miska
Albo świerszczy pełnych białka
Taka będzie twoja bajka
Wcinaj pączki, póki czas
Może to ostatni raz?
Pitu, pitu, granie w banię
Co się ma stać, to się stanie…
Dzieci i starcy
Dzieci i starcy, starcy i dzieci
Ci, którym wolno wciąż być sobą
Mówić, co myślą, szczerością świecić
I prawdę głosić ze swobodą
Jedni niczego się jeszcze nie boją
Drudzy nie boją się już niczego
Przed drugim człekiem śmiało stoją
I prosto z serca mówią do niego
Krzyczą, że król jest nagi przecie
Dziwią się innym, że wciąż kłamią
Że świta króla bzdury plecie
Że ośmieszają władcę, mamią
Słowa dzieciaków jak grom z nieba
Zdają się wyczekanym cudem
Bo właśnie tego było trzeba
Prawdę wykrzyczeć bez ogródek
I mowa starców łzy wyciska
Rzeczy zwąc tylko po imieniu
Tak działa prawda, która z bliska
Nie do zniesienia jest dla wielu
W bój zaraz rusza wierna klika
(mnóstwo służalców wkoło było)
Ponownie w bagnie kłamstwa znika
To, co przez chwilę pięknie lśniło
Któż spokój króla śmiał zakłócać?
Kto się wyłamał z chwalców chóru?
Pewnie to ruska jest onuca
Foliarz lub jeden z głupich szurów
Młot propagandy sprawnie wali
Zgniata szyderstwem prawdy ziarno
Nie będą starcy zdziecinniali
I dzieci mówić co jest prawdą
***
Poszli nad rzekę starzec z dzieckiem
By czytać baśnie Andersena
I by zapomnieć, że współcześnie
Na słowa szczere miejsca nie ma…*
Straszenie…
Straszą nas suszą, straszą deszczem
Wszystkim nas straszą. Ile jeszcze?
Swobodę słowa chcą odbierać
Wolność myślenia? To nie teraz
Jakaś komisja będzie sądzić
Czy po manowcach możesz błądzić
Otwarcie mówić tak jak zawsze
Albo udawać jak w teatrze
Nowa cenzura sprawi wnet
Że hardy się pochyli łeb
I będzie milczał, bo w milczeniu
Resztka wolności przetrwa w cieniu
Lecz może siły zbierze w końcu
By dać świadectwo w pełnym słońcu
A póki co nadal nas straszą
Palą na stosie wolność naszą
I mamy wierzyć bardzo mocno
W ich bujdy, co jak chwasty rosną
I zagłuszają piękne kwiecie
Dobra, pokoju w całym świecie
Znów straszą suszą, mrozem, deszczem
Życiem nas straszą. Ile jeszcze…?
Były miasteczka, wsie, ogródki
Gdzie róże kwitły pośród bylin
Ludzkie wzrastały radości, smutki
Światła i blaski codziennej chwili
Rolnicy, kupcy i stolarze
Chłopcy, dziewczyny, starcy, dzieci
Ich powtarzalność zwykłych zdarzeń
Ich świat niezmienny od stuleci
Żyli zwyczajnie w swej krainie
Ufali sobie, boskim siłom
Nie przypuszczali, że to zginie
Tak jakby nigdy nic nie było
Nie ma tam ruin i cmentarzy
Bezmiar pól dzikich, gdzie wiatr dmucha
Bo tylko wiatr wciąż trwa na straży
Lecz nie ma komu go posłuchać
Zapiekłą rdzą pokryte sierpy
I nie ma komu ścinać zboża
Lecz księżyc nadal lśni tam srebrny
Oświetla puste w krąg bezdroża
Gdzieś w dołach śmierci, w studniach, rowach
Tkwią jeszcze ślady dawnych pieśni
Lecz coraz bardziej się to chowa
Zanika w chaszczach niepamięci
Więcej wiadomo dziś o Troi
Którą po wiekach odkopano
Lecz to jest tylko polski Wołyń
A to już przecież nie to samo…*
Jak kulą w płot
Tyle słów ważnych wciąż dokoła
Lecz wiatr rozwiewa treści splot
Kto je dogoni, kto przywoła?
Znów zechce walić kulą w płot…?
Bywa, odezwiesz się do kogoś
Myśląc – zrozumie mnie na pewno
A w odpowiedzi minę srogą
Widzisz lub pustkę wręcz bezmierną
Więc w dobrej wierze z innej strony
Wyłuszczasz swoje ważne sedno
Lecz to też pomysł poroniony
Bliźniemu jakby wszystko jedno
W swym własnym kołowrotku pędzi
Spocząć na moment w nim nie może
(A ten tam po dawnemu ględzi
Myśląc, że ma od innych gorzej
Jak katarynka gra do ucha
Piosnkę już zgraną do znudzenia
I trzeba udać, że się słucha
Choć szkoda czasu do stracenia)
Słowa bezsilne, słowa puste
Zaszyfrowany, obcy kod
Bliźni nie zawsze błyszczy lustrem
Po co więc walić kulą w płot?
A kiedy indziej ktoś próbuje
Tobie swej prawdy łut przekazać
A ty niczego nie pojmujesz
I nawet nie chce ci się starać
Idziesz przed siebie nieświadomie
Lub się odwracasz wbrew sumieniu
(Mówi ci o tym drżenie powiek)
A człowiek został w zapomnieniu
Jesteście blisko a daleko
Mgłą otuleni, ślepi, niemi
Znaczenia płyną rwącą rzeką
Ale znikają gdzieś w przestrzeni
Jak gdyby nigdy nie wybrzmiały
Gdyż gorszy słuch mają współcześni
Muchy coś znowu wybzyczały?
Machnie się dłonią – koniec pieśni
Czasem wygodniej nie rozumieć
Udawać, że nie zabrzmiał grzmot
Rozejść się, minąć, zniknąć w tłumie
Więcej nie walić kulą w płot…
O pewnych sprawach mądrzej milczeć
Udawać, że cię nie dotyczą
Bo w krąg wszak rządzą prawa wilcze
Gdy się odsłonisz, to zagryzą
Albo wyśmieją w swojej masie
Szyderstwo świetnym jest orężem
Szczególnie w tym ponurym czasie
Gdy człowiek człowiekowi wężem
Lepiej dziś w niczym nie odstawać
Wszyscy ćwiczymy się w mimikrze
Bal manekinów, show, zabawa
Musimy w takim świecie istnieć..
***
Niekiedy widać blask w tunelu
(Na koniec optymizmu zwrot)
Na pozór słowo nie doszło celu
Jednak po czasie znalazło wlot…
Słuchaj dzieweczko
…Już wielu poetów mówiło z wierszami
Bo po ich lekturze w duszy coś kwiliło
No i rzeczywistość szarpała nerwami
Gdyż tyle w niej podobieństw z tą poezją było
Stale się to dzieje, dzieweczki bezradne
Krążą po miasteczkach w szaleństwa okowach
Na oko jak księżniczki - niemal idealne
Lecz serca ich złamane, chaos rządzi w głowach
Wpatrzone w smartfony – wyrocznie ostatnie
Świat emotikonek gładzi smutki, grzechy
Lecz tam coś je wciąga w coraz gorszą matnię
W grę lajków, serduszek, parodię pociechy
A świat w opętańczym piekle albo niebie
W tle warkoty newsów, kakofonia reklam
Jak w tym szczęście znaleźć, nie zagubić siebie
Skoro prawda dawno już w niebyt uciekła?
Każdy dba o siebie – inni też niech dbają
Jeśli nie potrafią – winni sami sobie
Dzieweczki współczesne niech nie zaburzają
Błogiej spokojności, życia w pustosłowie
Lecz ta obojętność, omijanie wzrokiem
Nie sprawia, że zło znika i pewnie nie kroczy
Ono wręcz pączkuje zasilane sokiem
Strachu przed spojrzeniem prawdzie prosto w oczy
Snują się dzieweczki z uśmiechem na twarzy
Który jest fałszywą beztroski namiastką
Byle nikt nie poznał, by nie zauważył
Jak są zagubione, zmęczone swą maską
Dziś wszelkie ideały to przebrzmiałe tony
Choć niektóre krzyczą, wokół cisza głucha
Świat niczym Titanic w toni pogrążony
Szalonych dzieweczek nie ma komu słuchać
Wracają więc do domu, pośród cztery ściany
Gdzie zmory prywatne wychodzą z ukrycia
Pustka i samotność znowu biorą w tany
Dzieweczki, co nie mogą znaleźć sensu życia…
Państwo na "i"
Państwo na „i” pławi się we krwi
Wszystko mu wolno, więc niszczy
Niczym huragan zmiata dawne dni
Falą okrucieństw i zgliszczy
Państwo na „i” pławi się we krwi
Jak taran prze – byle dalej
Blask obiecanej ziemi tkwi
W tym bezlitosnym, dzikim szale
Państwo na „i” pławi się we krwi
Dla niego to wojna święta
Z ludzi zabitych podle drwi
„To przecież tylko zwierzęta”
Państwo na „i” pławi się we krwi
Lecz samo ofiarą się zowie
Tamci są wstrętni, tamci źli
Ich dzieci – to także wrogowie
Państwo na „i” pławi się we krwi
Jak kiedyś germańscy oprawcy
Za dawne krzywdy wciąż się mści
Niegdyś ofiary – dziś sprawcy
Państwo na „i” pławi się we krwi
Lecz o sumienie świata nie pytaj
To w słusznej sprawie wszystko! – grzmi
Kto przeciw – ten „anty……”
♥️
OdpowiedzUsuńMarytko... ♥
Usuń