…Kilka ostatnich majowych dni przyniosło nam bardzo duże
ocieplenie a wraz z nim wspaniałą bujność wszelkiego życia w ogrodzie.
Ucieszyło to ogromnie zarówno nas, jak i rośliny od dawna niecierpliwie już
czekające na stosowny moment do wychynięcia spod ziemi, zazielenienia się oraz
zakwitnięcia. Niebo nareszcie przybrało nieskazitelnie błękitną barwę a słońce
zaświeciło tak mocno, że oboje z Cezarym jesteśmy już nieźle opaleni, a
właściwie spieczeni tym pierwszym, majowym słonkiem, przygrzewającym nam szczodrze podczas licznych
prac ogrodowych. Dzięki tej nieomal letniej pogodzie mogę nareszcie wywieszać
pranie na sznurkach w ogrodzie i wszystko schnie błyskawicznie a pachnie potem lepiej
niż najdroższe perfumy, bo to woń pogórzańskiego
wiatru, bezkresnych przestrzeni i krystalicznego powietrza. W przydomowym stawiku woda mieni się szmaragdowo
i turkusowo. Daje życie porastającym brzegi oczka wodnego roślin. Poi licznych
skrzydlatych wędrowców. Pozwala pluskać się się
w nim beztrosko żabom, które wieczorami dają nam kumkające koncerty. Natomiast pełen
wiosennej energii natrętny kret uparł się by ryć korytarze i dziury w naszym nowym,
przystrojonym kamieniami kwietniku, na skutek czego jedna z ostatnio
posadzonych tam róż zdaje się już ledwo zipać…
Dzisiaj dla
odmiany nieco chłodniej i zanosi się na deszcz, czy nawet burzę a zatem możemy spowolnić tempo
naszych zajęć na zewnątrz i trochę odpocząć przed kolejną falą ciepła oraz
czekającej na nas roboty.
Końcówka ubiegłego tygodnia to nagłe
pogorszenie stanu zdrowia Zuzi, naszej najstarszej, bo prawie już
jedenastoletniej, ukochanej suni. W ubiegły piątek czuła się jeszcze wspaniale.
Radośnie baraszkowała ze swą psią rodzinką. Biegała pełna energii i zaczepiała
nas do zabawy albo namolnie napraszała się o pieszczoty. Ale w piątkową noc
kilkukrotnie zwymiotowała a nazajutrz osowiała leżała na progu domu albo chowała się za studnią, dygotała jak
w febrze i spoglądała na nas ze smutkiem.
Odczekaliśmy parę godzin licząc, że
jej się polepszy. Jednak było z nią coraz gorzej więc po południu pojechaliśmy
do weterynarza, który w naszym miasteczku przyjmuje pacjentów nawet w soboty,
niedziele i święta. Okazało się, że Zuzia ma wysoką temperaturę i coś ją bardzo
boli po prawej stronie brzucha. Popiskiwała i wyrywała się, ilekroć stary
doktor chciał ją w tamtym miejscu dokładniej zbadać. Lekarz wypytał o jej wypróżnienia
( były najzupełniej normalne) a także o to, co ostatnio jadła (surowe kości
wieprzowe). Długo zastanawiał się nad możliwą przyczyną jej dolegliwości. Dywagował
czy to zatrucie pokarmowe, czy uwięźnięcie niestrawionej kości gdzieś w
jelitach? Wykluczył jakąś wirusową chorobę zwierzęcą czy odkleszczową, ale najbardziej
niepokoiło go, co tam tak Zuzieńkę w brzuchu bolało. Nie mógł tego zbadać, gdyż
w jego skromnym, wiejskim gabinecie nie ma możliwości wykonania USG. Podał jej więc
kilka zastrzyków w tym antybiotyk, steryd i środek przeciwbólowy a następnie
zalecił aby przyjechać do niego nazajutrz gdyby nie było żadnej poprawy.
Na
szczęście tego samego dnia wieczorem psinusia nabrała odrobinę energii. Bardzo
dużo piła wody a nawet wychłeptała parę łyków swojej ulubionej, wątrobianej
zupki. I każdego dnia było z nią nieco lepiej, co obserwowaliśmy z mieszaniną
nadziei i obaw, martwiąc się bardzo o tę słodką, łagodną i mądrą psinę, która
jest nieodłączną częścią Jaworowa a pośród reszty psów zajmuje najważniejsze
miejsce w naszych sercach. Dzisiaj zdaje się, że już jest z nią wszystko w
porządku, ale odnosimy wrażenie, że w ostatnim czasie mocno nam się sunia
postarzała. Jakby jej choroba wcisnęła jakiś wyłącznik w jej ciele, jakby jakaś
iskra w niej zgasła…
Cóż, wiosna
przynosi nie tylko pełne optymizmu odrodzenie, ale i zwiastuny końca. Żadna
pora roku nie jest od nich wolna. Zauważyliśmy to także wędrując naszym lasem
po ubiegłotygodniowych nawałnicach i wichurach. Mnóstwo drzew zostało powalonych
wraz z korzeniami i bezradnie wyciągając
ku niebu martwe ramiona ponuro tkwiło pośród swych żyjących nadal i szumiących pieśń
życia pobratymców, pośród zieleniejącej się młodziutkiej, majowej trawy…
Tymczasem my z
Cezarym jak zawsze na wiosnę pragniemy odnowienia sił żywotnych. Chcemy oddalić
od siebie widmo starzenia się i coraz mniejszej wydolności, odbudować zdrowie a
przede wszystkim porządnie schudnąć bez powtarzającego się co roku efektu jo-jo.
I oto po kilku tygodniach naszych intensywnych starań powoli zaczyna być już widać
i czuć pozytywne efekty naszych działań, silnych postanowień i wprowadzonych
przez nas nowości. Jak przypuszczam dzieje się to za sprawą nie tylko wiosennej
pogody oraz związanej z nią większej aktywności na zewnątrz, ale przede
wszystkim dzięki totalnej zmianie diety. Myślę, że wiele z Was słyszało o tej
diecie a pewnie i niektórzy ją stosowali lub dotąd stosują. To wysokotłuszczowa
dieta ketogeniczna. Dużo o niej czytałam i tak naprawdę trudno mi było sobie
wyobrazić ten sposób odżywiania, w którym zjada się tyle tłuszczu. No
bo jak fizycznie można osiągnąć w posiłkach tak dziwne proporcje składników
pokarmowych, jak 80 procent tłuszczy, 20 procent białek i tylko 10 procent węglowodanów?
Czy na okrągło trzeba opijać się olejem, objadać masłem, smalcem oraz tłustym
boczkiem? I jak można zupełnie wyrzec się chleba i wszystkich pokarmów mącznych
a także ziemniaków? Co tak naprawdę można jeść? I co z naszymi słodkimi
przetworami, powidłami, konfiturami, sokami i dżemami, których tak wiele
przygotowałam jesienią i które tak przyjemnie jest zjadać jako dodatek do
potraw albo słodkie przekąski? Czy trzeba się ich zupełnie wyrzec?
rosół z mięsem w słoikach do przechowywania w zamrażalniku
Jakiś czas temu
byliśmy z wizytą u sąsiada, który na obiad zaserwował nam kilka przepysznych
dań, stale goszczących w jego menu od kiedy jest na diecie ketogenicznej (dzięki
której czuje się wyśmienicie, nareszcie się wysypia i bez żadnego wysiłku zgubił już dobrych kilka
kilogramów). To po pierwsze był pyszny
rosół do picia, a właściwie esencjonalny wywar z wielu gatunków dobrych
jakościowo mięs. Po drugie pieczona na parze tłusta ryba z sałatką zawierającą cykorię,
rukolę, awokado, oliwki i pomidory oraz sos z oliwy, cytryny i octu
balsamicznego. Po trzecie gotowany kalafior posypany obficie przypieczonymi na
maśle orzechami włoskimi. Po obiedzie
wypiliśmy kawę z trzydziestoprocentową śmietanką osłodzoną naturalnym i
nieszkodliwym zamiennikiem cukru – erytrolem. Bardzo nam to wszystko smakowało i wracaliśmy
do siebie nie dość, że najedzeni to
jeszcze w świetnych humorach. Wędrując poprzez pokryte jeszcze wówczas śniegiem
i lodem drogi dyskutowaliśmy o tym, że warto byłoby i u nas wprowadzić podobne
menu. Na własne oczy bowiem zauważaliśmy pozytywne zmiany w wyglądzie
(schudniecie) i zachowaniu sąsiada(odzyskany optymizm i wigor). Od tamtej pory
temat zmiany diety pojawiał się w naszych rozmowach coraz częściej a wreszcie
po kolejnym impulsie, kiedy jedna z zaprzyjaźnionych czytelniczek bloga napisała
mi, że stosowała ten sposób odżywiania i nie dość, że bez trudności schudła, to
jeszcze podczas stosowania tejże diety czuła się wyśmienicie i nigdy nie
chodziła głodna – klamka zapadła!
obiad: zupa na wywarze mięsnym z kapustą kiszoną, porem, kawałkiem selera i marchewki
- Czas spróbować tego sposobu żywienia i nam! - zdecydowałam - Jak się nam nie spodoba, jak
będziemy się kiepsko czuć zawsze przecież można wrócić do konwencjonalnej
diety. Jak nie teraz, to kiedy? Mogą
inni, możemy i my! – dodałam czekając niecierpliwie na reakcję męża.
Na szczęście
Cezary odniósł się do tego pomysłu bardzo entuzjastycznie.
- Razem robimy przecież wszystko, to i jeść będziemy
razem to samo – orzekł i szelmowsko podkręcił wąsa spoglądając z uśmiechem w me
oczy.
Jeszcze tego
samego dnia pojechaliśmy na pierwsze, „ketogeniczne” zakupy. W naszym koszyku
znalazły się m.in.: różne mięsiwa konieczne do uwarzenia esencjonalnego rosołu,
kilka rodzajów sałat, ogórki zielone, awokado i pomidory, ser feta, mascarpone
oraz cheddar, jajka, trzydziestoprocentowa śmietanka, masło orzechowe, olej
kokosowy i oliwa z oliwek. A przed Internet nabyliśmy kilka rodzajów orzechów,
mąkę kokosową oraz sól kłodawską. Wiele przydatnych produktów mieliśmy już w
domu wcześniej i teraz były jak znalazł. Na półkach w spiżarni stały słoiki z
ogórkami kiszonymi i kapustą, suszone pomidory w oleju oraz warzywne sosy
własnej roboty. Tak przygotowani mogliśmy rozwinąć skrzydła i zacząć po nowemu komponować
codzienną dietę bez monotonii i znużenia. Poniżej możecie zobaczyć kilka zdjęć
naszych dań, które nie tylko prezentują się kolorowo, ale i są pyszne, sycące
oraz zgodne z zasadami ketogenicznego odżywiania.
obiad: gotowany brokuł posypany usmażonymi na maśle orzechami włoskimi z jajkiem i ogórkiem kiszonym
A co do słodkich,
jaworowych przetworów, to myślę, że za jakiś czas będziemy mogli pozwolić sobie
na małe co nieco. Jednak jesienią w głównej mierze postawię na kiszonki i
sałatki a owocowe konfitury zrobię z dodatkiem erytrytolu, ksylitolu lub
stewii. Te słodziki są wprawdzie o wiele od zwyczajnego cukru droższe, ale dla
nas ważne jest, iż są zdrowsze. No i nie muszę przecież przygotowywać tyle
przetworów, co zazwyczaj. We wszystkim lepszy jest umiar i rozwaga.
kolacja: smażony na oleju kokosowym schab z polaną oliwą i octem jabłkowym sałatą, ogórkiem, czosnkiem niedźwiedzim, białą rzodkwią i awokado
Nadal zbieram informacje o diecie
ketogenicznej, stale się dokształcam, oglądam filmiki na YT, czytam blogi
innych osób, ją stosujących i jak na razie dostrzegam w niej same plusy. Cieszę
się, że na tej diecie można jeść dużo zieleniny i warzyw a także niektóre owoce. W związku z tym posiałam w warzywniku,
ogórki, sałatę, rukolę, szpinak i bazylię. Zieleni się szczypiorek oraz czosnek
niedźwiedzi. Kwitną truskawki, poziomki, porzeczki i agrest. Coraz bujniej
rosną krzaki malin. Wspaniałym kwieciem obsypały się wiśnie i jeżyny. Sporo
jest pełnej witamin i mikroelementów pokrzywy, bluszczyka kurdybanka oraz mniszka
lekarskiego. Na łące widać już pierwsze kępy chrzanu, szczawiu i żywokostu. Rozrasta
się mięta, melisa, wrotycz i skrzyp polny, z których herbatki tak zdrowo jest
popijać. Ech, tyle jest i będzie w najbliższych miesiącach cudowności dookoła! Tylko
korzystać!:-)
śniadanie: sałatka z kapusty pekińskiej, ogórka, cebuli, jajek i awokado
Mam nadzieję, że
uda nam się wraz mężem w ten nowy sposób odżywiać przez długi czas i że
będziemy się czuć coraz lepiej, zdrowiej, młodziej a przede wszystkim sprawniej.
Przed nami wszak ogrom prac gospodarskich, które z roku na rok coraz trudniej
nam wykonywać. Poza tym chcemy mieć siłę i ochotę aby bawić się z psami,
chodzić z nimi na długie spacery, wybierać się na przejażdżki rowerowe, w pełni
móc się cieszyć naszym bliskim naturze, pogórzańskim żywotem. Przed nami
przecież, o ile los pozwoli, jeszcze wiele wiosen. A życie pomimo wielu zachmurzeń, mimo trosk i nagłych zmartwień
bywa po prostu piękne. Trzeba więc robić wszystko by mogło trwać jak najdłużej.
By móc czerpać z niego to, co najlepsze. A tak dużo przecież zależy od nas
samych…
Oboje z Cezarym pozdrawiamy Was serdecznie życząc pogodnej a nade wszystko życzliwej wiosny!:-)