piątek, 27 listopada 2020

Swojskie grzańce…

 



 

Ręce pachną mi piecem, właśnie zatańczył ogień

Zaraz się dom rozgrzeje i ja poczuję żar w sobie

Już czuję, to smalec z pieprzem i czosnek nań szczodrze kroję

Ty obok tak samo czosnkowy, w bambosze odziany jak moje

Parują wspomnienia w sercach, a w kubkach lśni grzaniec bzowy

Na zewnątrz drzewa sczerniałe, wieczór mroźnie zimowy

W domowe ciepło wtuleni, na bakier zupełnie z czasem

W chrapanie psów zasłuchani zjadamy chlebek ze smalcem

I wszystko się zdaje jak dawniej, od zła oddzielone, bezpieczne

Wystarczy drewna dołożyć, snuć wspólne myśli serdeczne

A ręce nam pachną piecem, popiołem zmieszanym z pragnieniem

By trwała ta dobra chwila, nasze spokojne istnienie…

 


   Grzaniec, o którym wspomniałam w powyższym wierszyku robię na bazie własnej produkcji wina bzowo-śliwkowo-winogronowego.  Wino to nastawiam co roku, opierając się na tych owocach, które dostatecznie obrodziły w ogrodzie. Zawsze jednak podstawą napitku jest sok z czarnego bzu (koniecznie zagotowany, gdyż surowy wywoływałby sensacje żołądkowe). Od niego głównie zależy charakter, barwa, zapach i smak tegoż zacnego napoju. To dzięki czarnym owockom bzu wino jest ciemnobordowe, wytrawne, zdrowe i bardzo aromatyczne (dla wzmocnienia doznań węchowych dodaję do niego zazwyczaj sporo goździków i cynamonu).

   Wino dojrzewało od późnego lata, pykając głośno w sześćdziesięciolitrowej butli, nasycając się sekretną mocą owoców i przypraw. Przez kilka miesięcy wytrwale bulgocząc i pracując stanowiło wielką niespodziankę, obietnicę nowej symfonii smaków i woni, tajemniczą i wielce kuszącą zapowiedź  nieznanego…Aż wreszcie pewnego dnia uspokoiło się nagle, zamilkło, wyklarowało, osiągnęło winną doskonałość i zastygło w tkliwym oczekiwaniu. Teraz można się nim rozkoszować. Sączyć z kieliszka na zimno albo grzać powoli w garnuszku na piecu, dosypując korzennych ingrediencji, dolewając miodu czy cukru, wcierając odrobinę skórki z cytryny albo pomarańczy. A potem popijać i delektować się do woli.

   Nareszcie chłodne wieczory nabierają orientalnego, korzenno-owocowego zapachu. W głowach leciutko wiruje. Policzki pokrywają się rumieńcem. Chce się coś rzewnego nucić, intymnie o czymś serdecznym szeptać, z czułością spoglądać poprzez zasłony lat w czasy, gdy człowiek nie nosił jeszcze na sobie bagażu doświadczeń i lat, a za to uskrzydlały go śmiałe plany, marzenia, nadzieje. A nawet wierzyć, że to wszystko jeszcze wróci….

   Ech! Po co jednak patrzeć w dal, skoro „tu i teraz” też może być piękne…Wszak tak dobrze jest móc porządnie ogrzać dłonie trzymając w nich kubek z wonnym, parującym napitkiem. Wspaniale jest przymknąć oczy i po prostu wchłaniać w siebie ten oddalający od całego świata czar…

 


   Ale zanim przyjdzie wieczór najpierw musi pojawić się poranek. Co wówczas poza rozpaleniem w kuchennym piecu oraz wypiciem mocnej kawy działa zbawiennie, bo i rozgrzewająco i zdrowotnie, na jaworowych gospodarzy? To herbatka owocowa ze świeżym imbirem! Jak ją przyrządzam?  Bardzo prosto! Woda w imbryku na płycie kuchennej zawsze jest na granicy wrzenia, zawsze w gotowości do użycia, z czego po wielekroć w ciągu dnia korzystamy racząc się takim czy innym gorącym napojem. A wracając do naszej herbatki , to wystarczy obrać słusznej wielkości korzonek imbirowy i pokroić na cienkie plasterki w takiej ilości by przykryły dno naczyń, z których będzie owa herbatka sączona. Zalewam imbir wrzątkiem do dwóch trzecich wysokości kubków.  Na to wyciskam sporo soku z cytryny i wkrawam po kilka jej kawałeczków wraz ze skórką (cytryna powinna być wcześniej porządnie umyta i sparzona). Na to wlewam sok z czarnego bzu albo kalinowy, malinowy, śliwkowy, czy winogronowy. Co mi tam pod rękę wpadnie w spiżarce! Dzięki zimnym sokom napój nabiera odpowiedniej ciepłoty by można go było uzupełnić miodem (wszak właściwości zdrowotne miodu giną w zbyt wysokiej temperaturze).  

   I gotowe! Teraz można ucieszyć dłonie (bo jakże przyjemnie jest trzymać w nich kubkowe termofory) oraz kubki smakowe. Herbatkę koniecznie należy chlipać łyżką oraz siorbać, delektując się w ten sposób jej smakiem, aromatem i gorącem. Można też mlaskać i oblizywać się do woli. Wszak w domowym, swojskim zaciszu wszystko jest dozwolone, wszystko wypada! A gdy już wysączy się wszystko, co do ostatniej kropeleczki, gdy schrupie się ze smakiem plasterki cytryny, przed człowiekiem pojawia się potężne wyzwanie czekające cały czas cierpliwie na dnie kubeczków. Oto odważnie trzeba się zmierzyć z  potężnym żarem, zaklętym w żółciutkich kawałeczkach imbiru. A żar ów i towarzyszące mu trudne do wytrzymania pieczenie porównać można chyba tylko do temperatury lawy dobywającej się z czerwonych ostrych papryczek albo pieprzu kajeńskiego. Rozgryzamy z Cezarym każdy imbirowy plasterek dokładnie i powoli. Oczy natychmiast zachodzą łzami. Pali, parzy jakby się gorącego kartofla jadło! Trzeba chuchać raz po raz by ochłodzić nieco zdane na tę torturę wnętrza gębowe. Ale nic to! Damy radę! Mamy już w tym dużą wprawę! Niech ta bolesna, lecz dobroczynna magia ogarnie język, podniebienie i gardło. Niech wygoni z nas wszelkie podstępne wirusy i bakterie. Niech oddali wszelki zły czar…

 


   Specjalistą od wyrobu smalcu ( ale też gołąbków, pieczeni, bigosów i innych tego typu potraw) jest w naszym jaworowym domostwie Cezary. To on pracowicie kroi słoninę, boczek, podgardle wieprzowe, cebulę i czosnek. To on godzinami stoi przy piecu i miesza, doprawia, pilnuje by nic się nie przypaliło. W jednej dłoni trzyma wówczas drewnianą łyżkę a w drugiej ledwo tlącego się papierosa, o którym często zapomina, zamyślając się o czymś głęboko albo intensywnie zapatrzając na smakowite przemiany, głośno i skwiercząco dokonujące się w głębokiej patelni. I tylko do pieca nie zapomina dokładać. Och, w palenisku musi być sporo żaru, żeby smalcowe czary mogły działać na całego. Robi się od tego tak ciepło, że nie tylko stojący przy piecu Cezary rozbiera się do podkoszulka, ale nawet ja, tarczycowy zmarzluch, rozgrzewam się i pocę niczym w saunie. Cały czas, rzecz jasna, napawam się boskimi aromatami rozchodzącymi się po całym domu. I doczekać się nie mogę, kiedy będę mogła spróbować tego wonnego specjału. A ponieważ oboje jesteśmy niepoprawnymi łakomczuchami, to często nie czekając aż smalec zastygnie nabieramy sobie na grube pajdy chleba gorących skwarków z cebulą i zajadamy. Aż płynny smalec cieknie nam po brodach…

 


   Jak się zapewne domyślacie to post nie tylko o grzanym winie, herbatce imbirowej albo domowym smalcu. To opowieść o dobrych, domowych chwilach. O tym, co jest nam dane i trwa jeśli tego chcemy, jeśli potrafimy dokładać drew do pieca i nie dać zagasnąć naszemu życiodajnemu płomieniowi. To tekst o tym, czego nikt nie może nam odebrać. O naszych zwyczajnych, serdecznych rytuałach, o spokojnej, magicznie zaklętej w czasie codzienności, o ogrzewających serce wspomnieniach i marzeniach.  Bo one są i będą, niezależnie od całej tej zwariowanej i najeżonej rozlicznymi obawami współczesności.

   Chyba każdy z nas ma takie swojskie grzańce, sposoby na odgonienie chłodu, smutku i niepokoju. Ktoś nastawia ulubioną muzykę i tańczy boso po dywanie. Ktoś tam piecze szarlotkę czy piernik. Ktoś inny okrywszy się misiowatym pledem mości się w fotelu z książką oraz z  mruczącym mantrycznie kotem. A jeszcze ktoś szyje kolorowe poszewki na poduszki, wyszywa albo szydełkuje serwetki i obrusiki świąteczne lub też dzierga na drutach szaliki i ciepłe skarpety…

   Istnieją i będą istnieć nasze małe, prywatne światy. Koce, którymi możemy się otulić i oddzielić od każdej zawieruchy. I choć czasem nadszarpnięte są zgrozą zdarzeń, na które nie mamy wpływu, to mimo wszystko nadal dają dość ciepła aby przetrwać najzimniejsze nawet pory roku. I trwają przy nas w każdy czas. Zawsze na podorędziu. Niepodległe. Wolne. Szczere. Słodkie. Niewinne. Wierne. Silniejsze niż to, co czai się na zewnątrz. Mimo wichrów i mrozu uparcie trzymające się życia.

 



   Kochani! Róbmy co w naszej mocy aby te nasze prywatne światy pielęgnować i wzmacniać. Cerować to, co poprute. Zalepiać to, co dziurawe. Przywoływać z pamięci, to co nas rozrzewnia, rozśmiesza, odmładza. A potem oddawać się ufnie tym swojskim przestrzeniom. Popijając herbatkę rozgrzewajmy się jej prostym urokiem, otulajmy atmosferą spokoju i ocalajmy to, co najważniejsze…

 


 "Herbatka" - tekst: Jeremi Przybora, muzyka: Jerzy Wasowski

Z rozkoszy tego świata ilości niepomiernej

Zostanie nam po latach herbaty szklanka wiernej 

I nieraz się w piernatach pomyśli w porze nocnej

Ha, trudno, lecz herbata, herbaty szklanka mocnej

Dopóki Ciebie, Ciebie nam pić , póty jak w niebie, jak w niebie nam żyć

Herbatko, herbatko, herbatko!

O jakżeś bliska chwilko, jesienne pachną kwiaty

A my pragniemy tylko, już tylko tej herbaty

Za oknem deszczyk sypnął, arrivederci lato

Gdy wtem drzwi cicho skrzypną i witaj nam herbato

Tak wdzięczni, że nas darzysz pod koniec już sezonu

O Tobie będziem marzyć, Twój zapach czule chłonąć

A potem syci woni, poprzestaniemy na tym

Bo doktor nam zabronił picia mocnej herbaty

I po co, po co, po co nam żyć?

Kiedy nie będzie nam wolno już pić

Herbatki, herbatki, herbatki...


 

 

Aktualizacja! W nocy troszkę śniegiem posypało i oto jak dzisiaj wygląda nasze podwórko!:-)

Z rozkoszy tego świata ilości niepomiernej zostanie nam po latach herbaty szklanka wiernej i nieraz się w piernatach pomyśli w porze nocnej ha, trudno, lecz herbata, herbaty szklanka mocnej Dopóki Ciebie, Ciebie nam pić Póty jak w niebie, jak w niebie nam żyć Herbatko, Herbatko, Herbatko Dopóki Ciebie, Ciebie nam pić Póty jak w niebie, jak w niebie nam żyć Herbatko, Herbatko O, jakżeś bliska chwilko, jesienne pachną kwiaty a my pragniemy tylko już tylko tej herbaty za oknem deszczyk sypnął - arrivederci lato gdy wtem drzwi cicho skrzypną i witaj nam, herbato Tak wdzięczni, że nas darzysz pod koniec już sezonu o Tobie będziem marzyć Twój zapach czule chłonąc a potem syci woni, poprzestaniemy na tym bo doktor nam zabronił picia mocnej herbaty I po co, i po co nam żyć kiedy nie będzie, nie będzie nam wolno juz pić herbatki, herbatki...

Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,kabaret_starszych_panow,herbatka.html
Z rozkoszy tego świata ilości niepomiernej zostanie nam po latach herbaty szklanka wiernej i nieraz się w piernatach pomyśli w porze nocnej ha, trudno, lecz herbata, herbaty szklanka mocnej Dopóki Ciebie, Ciebie nam pić Póty jak w niebie, jak w niebie nam żyć Herbatko, Herbatko, Herbatko Dopóki Ciebie, Ciebie nam pić Póty jak w niebie, jak w niebie nam żyć Herbatko, Herbatko O, jakżeś bliska chwilko, jesienne pachną kwiaty a my pragniemy tylko już tylko tej herbaty za oknem deszczyk sypnął - arrivederci lato gdy wtem drzwi cicho skrzypną i witaj nam, herbato Tak wdzięczni, że nas darzysz pod koniec już sezonu o Tobie będziem marzyć Twój zapach czule chłonąc a potem syci woni, poprzestaniemy na tym bo doktor nam zabronił picia mocnej herbaty I po co, i po co nam żyć kiedy nie będzie, nie będzie nam wolno juz pić herbatki, herbatki... Historia edycji tekstu Tłumaczenie: Niestety nikt nie dodał jeszcze tłumaczenia tego utworu. Dodaj tłumaczenie lub wyślij prośbę o tłumaczenie Autor tekstu: Jeremi Przybora Kompozytor: Jerzy Wasowski Wykonanie oryginalne: Jeremi Przybora, Jerzy Wasowski (Kabaret Starszych Panów) Covery: Justyna Steczkowska i Maciej Maleńczuk, Patryk Balukiewicz, Dominika Barabas, Janusz Szrom, Marcin Jajkiewicz, Marcin Mroziński, Robert Janowski Płyty: Wizyta Starszych Panów (LP, 1970), Piosenki Kabaretu Jeszcze Starszych Panów (MC, 1980), Złote przeboje (CD, 1999) Głosuj na ten utwór (+11) Dodaj do ulubionych Komentuj Poleć znajomemu Zgłoś błąd Największy serwis z tekstami piosenek w Polsce. Każdy może znaleźć u nas teksty piosenek, teledyski oraz tłumaczenia swoich ulubionych utworów. Zachęcamy wszystkich użytkowników do dodawania nowych tekstów, tłumaczeń i teledysków! Reklama | Kontakt | FAQ Polityka prywatności REKLAMA

Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,kabaret_starszych_panow,herbatka.html

  

Z rozkoszy tego świata ilości niepomiernej zostanie nam po latach herbaty szklanka wiernej i nieraz się w piernatach pomyśli w porze nocnej ha, trudno, lecz herbata, herbaty szklanka mocnej Dopóki Ciebie, Ciebie nam pić Póty jak w niebie, jak w niebie nam żyć Herbatko, Herbatko, Herbatko Dopóki Ciebie, Ciebie nam pić Póty jak w niebie, jak w niebie nam żyć Herbatko, Herbatko O, jakżeś bliska chwilko, jesienne pachną kwiaty a my pragniemy tylko już tylko tej herbaty za oknem deszczyk sypnął - arrivederci lato gdy wtem drzwi cicho skrzypną i witaj nam, herbato Tak wdzięczni, że nas darzysz pod koniec już sezonu o Tobie będziem marzyć Twój zapach czule chłonąc a potem syci woni, poprzestaniemy na tym bo doktor nam zabronił picia mocnej herbaty I po co, i po co nam żyć kiedy nie będzie, nie będzie nam wolno juz pić herbatki, herbatki... Historia edycji tekstu Tłumaczenie: Niestety nikt nie dodał jeszcze tłumaczenia tego utworu. Dodaj tłumaczenie lub wyślij prośbę o tłumaczenie Autor tekstu: Jeremi Przybora Kompozytor: Jerzy Wasowski Wykonanie oryginalne: Jeremi Przybora, Jerzy Wasowski (Kabaret Starszych Panów) Covery: Justyna Steczkowska i Maciej Maleńczuk, Patryk Balukiewicz, Dominika Barabas, Janusz Szrom, Marcin Jajkiewicz, Marcin Mroziński, Robert Janowski Płyty: Wizyta Starszych Panów (LP, 1970), Piosenki Kabaretu Jeszcze Starszych Panów (MC, 1980), Złote przeboje (CD, 1999) Głosuj na ten utwór (+11) Dodaj do ulubionych Komentuj Poleć znajomemu Zgłoś błąd Największy serwis z tekstami piosenek w Polsce. Każdy może znaleźć u nas teksty piosenek, teledyski oraz tłumaczenia swoich ulubionych utworów. Zachęcamy wszystkich użytkowników do dodawania nowych tekstów, tłumaczeń i teledysków! Reklama | Kontakt | FAQ Polityka prywatności REKLAMA

Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,kabaret_starszych_panow,herbatka.html

piątek, 20 listopada 2020

Na co komu poezja…?

 



 …Czy ktoś w dzisiejszych czasach czyta jeszcze wiersze? A ci, co je piszą – skąd biorą wiarę, że do kogoś ich słowa dotrą…? A jeśli nawet dotrą, to czy są w stanie zmienić cokolwiek?

  Tego typu pytania retoryczne błądzą po mojej głowie nie od dziś. Bo przecież tak jakoś stało się na świecie, że liczy się wzajemne przekrzykiwanie, granicząca z butą pewność siebie, no i kłamstwa tak wymieszane z prawdami i półprawdami, że często nie sposób odróżnić jednego od drugiego. I gdzie w tym miejsce na poezję? Słowa leją się zewsząd brudnym, kipiącym potokiem, nieustającą powodzią zalewając rzeczywistość, zamulając zdolność zaufania komukolwiek oraz wyłączając chęć zrozumienia bliźniego a poprzez to zdolność empatii.

   Cisi nadwrażliwcy stają się w tym świecie coraz bardziej cisi a głośni i pewni siebie osobnicy, coraz głośniejsi. Ci pierwsi nie wierzą, by ich głos miał jakiekolwiek znaczenie, wybierają zatem milczenie, wycofują się i tylko patrzą z przerażeniem, bezradnością i smutkiem na to, co się dzieje. A ci drudzy wrzeszczą tak głośno, że zagłuszają wszystko inne, a przede wszystkim własne wątpliwości (o ile je, rzecz jasna, mają). I ci drudzy zdają się rządzić. Górować. Wypierać wszystko inne. Pogardzać, ośmieszać i wyszydzać myślących inaczej. Nawet tych cichych, niby to zupełnie dla nich niegroźnych. Tych zgnębionych naporem chamstwa, kłamstw i jawnej manipulacji, tych, którzy w ciągu dnia wypierając ze swych głów trudne tematy, w nocy przewracają się bezsennie z boku na bok. Coś ich boleśnie kłuje w sercu a śniąc popadają w jakieś męczące majaki o końcu świata albo przeciwnie, w marzenia o zbawionej od wszelkiego zła, niemalże rajskiej codzienności.  I sami już nie wiedzą, czy lepiej śnić złe, czy dobre sny? Bo po tych dobrych jakże ciężko wraca się do takiej jaka jest rzeczywistości, gdy strach włączyć telewizor albo Internet, bo stamtąd nadal płynie tylko ten po dawnemu brudny, coraz groźniejszy, coraz bardziej zawłaszczający wszystko potok…Natomiast po koszmarach można przynajmniej odetchnąć z ulgą, że dobrze, iż nastał czas przebudzenia. Że przecież może być gorzej…Ech, marna to jednak pociecha, zatem człowiek znowu robi wszystko by o tym, co boli nie myśleć. Ucieka się w swoją bańkę mydlaną. Zajmuje się swoimi zwyczajnymi sprawami, bo przecież życie toczy się nadal i wymaga należnego mu czasu, uwagi, starania…

   Piszę tego posta w kilka dni po przeczytaniu tomiku wierszy pt. „Piędź”, autorstwa ukraińskiego poety Ołeksija Czupy. I chociaż wiele się od tej pory zdarzyło w naszym kiszącym się w sprawach okołopandemicznych i politycznych kraju, to ja czuję w tej chwili się od tego dziwnie daleka. Natomiast wciąż  bliska jestem emocjom i uczuciom, które zrodziły się we mnie w trakcie lektury owych wierszy. Piszę „zrodziły”, lecz może lepiej byłoby napisać „uwolniły”. I to uczucie uwolnienia, a także spojrzenia z kiełkującą na nowo wiarą w przyszłość jest dla mnie bezcenne. 


 

Spróbuję Wam napisać jak to było, choć już na wstępie wiem, że nie będzie to łatwe…

  Jakiś czas temu na blogu Ani M.  ( http://bloganiam.blogspot.com/2020/10/wesprzyjcie-jesli-uznacie-ze-warto.html  )  przeczytałam wzruszający wiersz Ołeksija Czupy o tym, co przeżywa wygnana ze swego kraju kobieta, co straciła, jak bardzo czuje się odarta ze swojej bezpiecznej codzienności, z tego, co choć zdawało się pewne i niezmienne, zniknęło, jakby nigdy tego nie było. Zostały tylko poplątanie wspomnienia, znaki na duszy i ciele, drogocenne blizny…

 

„O, to wytatuowane na obojczyku słowo „światło”

na pamiątkę po lecie pod okupacją.

O, to długa blizna na nodze,

odłamek rakiety cię drasnął.

I pieścisz, pieścisz te znaki,

mając nadzieję, że skóra się przetrze

i światło duszy zostawi ten kostium,

przesiąknięty goryczą i swądem pożarów

żeby szukać nowego.”

Fragment wiersza – „L.#25”

 

   Mało kogo dzisiaj obchodzi już los uchodźców z ukraińskiego Donbasu. Tyle się wszak wokół złych rzeczy dzieje, tyle beznadziei i zgrozy wszędzie, że historie tamtych nieszczęsnych wygnańców na prawie nikim nie robią już wrażenia. Tym niemniej ci ludzie nadal walczą, nadal wierzą, że zdołają odbić z rąk najeźdźców  i odzyskać swe miejsce na ziemi, nadal tęsknią za normalnością. Jednak osacza ich coraz silniejsza niemożność, coraz większa obojętność a nawet niechęć. Świat ma wszak swoje sprawy i próżno czekać z jego strony na jakieś zmiłowanie.

   Przejrzałam się w tym wierszu i pojęłam, iż przecież nieomal każdy z nas jest dzisiaj takim bezradnym uchodźcą. Schowaliśmy się w sobie, nie mogąc znieść tego, co dręczy nas na zewnątrz. Pielęgnujemy dobre wspomnienia, pocieszamy się czymkolwiek się da, żeby nie oszaleć, nie załamać się, żeby ocalić fragment zwyczajnej, niezmiennej codzienności.  I choć wydaje się, że na pozór wszystko jest w porządku, to w środku, w sercu nieustannie czuć tę upartą drzazgę i nijak nie da się jej pozbyć…

  Kilka dni potem otrzymawszy z rąk listonosza zamówiony tomik poezji trawiona niecierpliwością i ciekawością rzuciłam wszelką robotę. Usiadłam przy kuchennym stole,  wzięłam w dłoń tę kilkudziesięciostronicową książkę i zaczęłam czytać ją na głos mężowi. Na początku myślałam, że przeczytam wiersz czy dwa, ale lektura wciągała nas oboje coraz mocniej. Niektóre fragmenty odczytywałam po wielekroć. Tak adekwatnie, tak silnie oddawały nasze pochowane głęboko uczucia i przemyślenia, jakby z nas samych wyartykułowały i wypłynęły w końcu na światło dzienne, jakby nareszcie wolno im było płynąć po wielu dniach dusznej blokady.

   Co jakiś czas robiłam pauzę w czytaniu. Głos mi się łamał. Łzy skapywały na okulary i zamazywały obraz a w oczach Cezarego widziałam, że podobnie jak ja, mocno przeżywa słowa ukraińskiego poety…Jak kipi w nas gorycz, żal, gniew i ból, że stało się z nami wszystkimi to, co się stało…

 

…Przystosowanie społeczne – jak słodko i mdło.

Przeżuli cie i uznali za swego,

dali ci pracę i postawili za ciebie wszystkie znaczki w ankietach.

Przystosowanie społeczne – to gdy cie ruchają, a ty uśmiechasz

 się do kamery.

Inaczej przystosować się nie da, zwłaszcza z twoim wrodzonym

masochizmem.”

Fragment wiersza „Anarchizm bytowy”

 

A potem uderzyły mnie słowa innego wiersza:

 

„A złodziej zalał moją ziemię

wódką

krwią

łzami

potem

Zamiesił obcymi rękami czarno-czerwoną

glinianą grudkę

ulepił, jak Bóg,

figurkę człowieka.”

Fragment wiersza – „L.#39 Magia voodoo”

 

   W nieco ponad godzinę przeczytałam dwadzieścia parę wierszy Ołeksija Czupy.*  Nie mogłam się od nich oderwać i pochłaniałam je niczym spragniony wędrowiec, który cudem jakimś znalazł na spieczonej żarem drodze wspaniale soczyste jabłko. Tego właśnie smaku szukałam od dawna, choć nie wiedziałam, że szukam. Te uczucia ożyły, o których nie ośmielałam się myśleć, że istnieją i są dla mnie, dla Cezarego tak ważne…Bo przecież, jak pisze poeta:

 

„Zmęczona trawa siwizny

kiełkuje na naszych głowach,

załamany głos nie wie już, co to śpiew –

tylko krzyk.”

Fragment wiersza – „L.#10”

 

   Pogładziłam z troskliwością jasnoszarą okładkę książki przedstawiającą na czołowej stronie poplamioną krwią kartkę papieru i dłoń usiłującą przykryć owe czerwone kropki... A potem z  głębokim westchnieniem odłożyłam na bok przeczytany tomik, wiedząc, że nie raz jeszcze do niego zajrzę, nie raz jeszcze będę czuła potrzebę przejrzeć się w zwierciadle tych prostych a tak silnie oddziałujących słów owego nieznanego do niedawna, młodego poety z ukraińskiego miasta Makiejewka…*

 Niedługo potem poszliśmy z mężem do ogrodu aby posadzić na polu nowe krzewy dzikiego bzu.  Na tym naszym małym kawałku pola. Na tej piędzi, która jest tylko nasza i tylko od nas jeszcze zależy, co na niej będzie rosło. I może za rok albo dwa znów doczekamy się obfitego kwitnienia a potem owocowania naszych ukochanych, bzowych krzewów...?

 


   Kończę tego posta tymi samymi słowami, którymi go zaczęłam. Tymi pytaniami, na które najlepiej poszukać odpowiedzi w głębi własnych serc…

…Czy ktoś w dzisiejszych czasach czyta jeszcze wiersze? A ci, co je piszą – skąd biorą wiarę, że do kogoś ich słowa dotrą…? A jeśli nawet dotrą, to czy są w stanie zmienić cokolwiek?

 * * *

 *Książkę Oleksija Czupy kupić można w prowadzonym przez Anię Matysiak wydawnictwie „Convivo”. Cały dochód z jej sprzedaży przeznaczony będzie na pomoc zajmującego się ukraińskimi uchodźcami stowarzyszenia” Dom otwarty”. Zamawiać książkę można tutaj:

 https://convivo.com.pl/2020/10/07/piedz-oleksija-czupy-w-tlumaczeniu-janusza-radwanskiego/

*Urodzony w 1986 r. Ołeksij Czupa – prozaik, poeta i tłumacz z zawodu jest filologiem oraz chemikiem. Obecnie mieszka i pracuje w Polsce. Poniżej link do ciekawego wywiadu z nim, w którym opowiada o tym, jak doszło do inwazji rosyjskiej na obwód doniecki i jak zareagowali nań wówczas jego znajomi i przyjaciele a potem jak bardzo zmieniła się tak swojska dotąd rzeczywistość.

https://krytykapolityczna.pl/swiat/czupa-donbas-bylo-stac-tylko-na-oszustow-i-zlodziei/ 

 

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lektura lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost