Ucichły na razie skowronki wierszy, opowieści i piosenek. Mgła ściele się na polu i cisza pełna niepokoju, napięcia, szklistej grozy. Mgła, która złowróżbnie wisi nad wzgórzami i dolinami nawet wówczas, gdy się na jakiś czas przejaśnia. Ta sama mgła otacza dom, wciska się kominem, skrapla na zapłakanych szybach, przesącza chłodem do serc.( Nie da się przecież żyć w zupełnym oderwaniu od rzeczywistości. Nie da się udawać, że jest dobrze, choć nie jest. Nie da się w nieskończoność tworzyć baśniowej, beztroskiej otoczki. Ona w końcu pęka, łączy się z otoczeniem i w świat pastelowej do niedawna opowieści zaczynają przekradać się smoki, wilki, upiory i źli czarodzieje a kawałek lustra coraz mocniej osadza się w oku i coraz częściej rani…)
Bo chociaż żyjemy tu z Cezarym prawie jak na jakiejś wyspie, chociaż zdają się tu wszelkie zmiany na gorsze, codzienne zagrożenia i obostrzenia za bardzo nie dochodzić, to niestety, do duszy docierają zaburzając normalność, harmonię życia, odbierając nadzieję, iż wkrótce będzie lepiej.( Człowiek odsuwa od siebie niepokoje jak tylko potrafi, ale one nawet uciszone stale są, czyhają by znowu raptem ukłuć niby maleńkim okruchem szkła… Myślę, że wielu z nas przeżywa teraz podobne rzeczy…Ten dziwny rodzaj schizofrenii, polegającej na życiu w dwóch wymiarach jednocześnie. Tym domowym, prawie niezmiennym i tym zewnętrznym, drżącym coraz mocniej w posadach…To, co się dzieje niepostrzeżenie zmienia człowieka, uczy go czegoś nowego o nim samym, ludziach i świecie. Coraz trudniej mu o optymizm, choć niby nadal uśmiecha się, żartuje, zajmuje przechowywanymi w zanadrzu kolorowymi szkiełkami prywatnych, radosnych błahostek, zwykłych planów na jutro czy ciepłych wspomnień…Ale potem znowu znienacka dotknie go lodowatym tchnieniem krążąca w pobliżu groza. Przewieje zimny wiatr. I milknie struchlały…I kurczy się w sobie… I nie chce swym kiepskim nastrojem psuć innym nastroju, zaburzać z tak wielkim trudem wypracowanej harmonii. Zarazić własnym czarnowidztwem. Na szczęście żaden stan nie trwa wiecznie. W końcu tenże zagubiony człek zbiera się w sobie znowu, oddycha głęboko i biegnie do ogrodu by pobawić się z psami albo wyzbierać jabłka opadłe tej nocy ze starych jabłoni…)
Jak to pisał Baczyński? – „Jeno wyjmij mi z tych oczu, szkło bolesne, obraz dni…”. Ano właśnie…
Zatem po raz kolejny w tym roku usiłuję wyjąć to szkiełko, próbuję przemóc stan odrętwienia dla siebie samej i dla Was, którzy tu zaglądacie, piszecie do mnie, martwicie się (pod poprzednim postem Cezarego popełniłam na ten temat krótki komentarz, ale chyba nie wszyscy czytelnicy go zauważyli). Bo przecież poza pisaniem niby wszystko toczy się na co dzień jak się toczyło i nawet żadna choroba (odpukać!) jakoś się nas nie ima. Jednocześnie zauważam, iż dziwny to rok, nie tylko pod względem wydarzeń na świecie, ale i zachowania przyrody….Na przykład zmarniały nam krzewy czarnego bzu, którym najwidoczniej letni nadmiar deszczy mocno zaszkodził. Pierwszy raz odkąd tu mieszkamy zdarzyła się sytuacja, że bzowe zbiory były tak mizerne, tak niewystarczające. Jest jednak jakaś szansa, że porządnie przycięte odpoczną i dojdą do siebie na tyle aby następnego lata obdarzyć nas bogactwem swych czarno-fioletowych owoców niezbędnych do wyrobu ukochanych konfitur, soku oraz wina. Bo tak żeśmy do tych bzowych przetworów przywykli, że aż ciężko bez nich zimę sobie wyobrazić. (A przecież tyle się na świecie pozmieniało, że człowiek czy chce czy nie chce musi przyzwyczaić się do o wiele gorszych braków, niż te nasze „bzowe”…)
Przez kilka tygodni lipca i sierpnia dręczyła nas plaga wszędobylskich, uporczywych i agresywnych bo boleśnie gryzących much. Czegoś takiego tu jeszcze nie było, nawet w czasach gdy hodowaliśmy kozy (a wszak to do zwierząt gospodarskich głownie ciągną insekty). Pokąsani i rozsierdzeni walczyliśmy z nimi od rana do nocy, biegając z łapkami na muchy albo odkurzaczem, wieszając gdzie się tylko da lepy albo paląc w domu odstraszające zioła. Raz nawet omal nie doszło przez te paskudne owady do groźnego wypadku, gdy jadąc w dół wsi tak zażarcie usiłowaliśmy wygonić z auta natrętne muszysko, że nie zauważyliśmy jadącej z naprzeciwka rowerzystki i w ostatniej chwili udało się nam struchlałą kobiecinkę ominąć.( Przez jakiś czas potem bałam się jeździć samochodem. Tak jak po naszym wypadku z 2015. Wróciły tamte lęki i nałożyły się na nowe…)
Ledwo skoczyły się bitwy z muchami, zaczęły z biedronkami azjatyckimi, wielotysięcznymi watahami usiłującymi wedrzeć się za wszelką cenę do domu aby zapewne znaleźć w nim dogodne miejsce do przezimowania. Te pomarańczowe, wielokropkowe monstra rozzuchwalone i przebiegłe wykorzystywały każdy moment uchylenia drzwi czy okna, każdą szparę w dachu czy kominie. I znowu w ruch musiał pójść odkurzacz, ten ryczący, znienawidzony przez psy smok. Biedna Misia w takich chwilach zawsze dygocząc ze strachu chowała się w budzie i zakopywała w sianie aby jakoś przeczekać ten natarczywy, przerażający hałas. (- A to przecież tylko głupi, niegroźny zupełnie odkurzacz – rozmyślałam, odpędzając od siebie jednocześnie myśli o stokroć gorszych niebezpieczeństwach mogących zaburzyć wkrótce tak sielankowe życie naszych kochanych psów…)
Jak z bicza strzelił minęło pracowite jak zawsze lato pełne opadów, koszenia, plewienia, szykowania drewna na zimę i wielu innych zwyczajnych w gospodarstwie czynności. Nastała pora zbiorów i przetworów owoców oraz warzyw. Większość jabłek przerobiliśmy na pyszny, musujący cydr, którym miło było się raczyć po pracy. Samo jednak wytworzenie cydru okazało się nie tak całkiem prostą i bezpieczną sprawą. Zdarzyło się nam bowiem pewnej niedzieli wielkie „BUM”! Oto jedna z butli wypełniona tym fermentującym, młodym winem wybuchła nagle z ogromną mocą i zalała oraz zasypała kawałkami szkła całą spiżarkę. Trzeba było wyjąć z niej wszystko uważając aby się nie skaleczyć ostrymi odłamkami, umyć i odkurzyć podłogę, wytrzeć słoiki, butelki, garnki i inne, zgromadzone tam utensylia. I choć zdawało mi się, że zrobiliśmy to bardzo dokładnie, do dzisiaj jeszcze zgraje muszek-owocówek gromadzą się w tym malutkim pomieszczeniu a niepozorne kawałeczki szkła ni stąd ni zowąd wbijają się boleśnie w palce albo podeszwy kapci. (Tak, to jest – dumałam znowu. - Mniejsze czy większe niebezpieczeństwa mogą czaić się wszędzie. I nie da się ich całkiem uniknąć, choćby nie wiem jak bardzo się starać…)
Tymczasem z każdym dniem robi się coraz chłodniej i coraz puściej w ogrodzie. I całe szczęście bowiem oboje z Cezarym dość już mamy żmudnego pestkowania śliwek, obierania i krojenia dziesiątków kilogramów gruszek i jabłek, którymi obdarzyły nas w tym roku stare drzewa owocowe. Choć jednocześnie zdajemy sobie sprawę, iż to powtarzalne, zwyczajne zajęcie dawało nam jakiś rodzaj oderwania od złych wiadomości i trosk płynących zewsząd. Zatem i owo wytwarzanie przecierów, powideł, soków, marynat i suszonek dobre było, mimo iż tak na nie narzekaliśmy. (Na szczęście człowiek zawsze potrafi sobie znaleźć jakąś robotę. Czymś wypełnić czas, dłonie i myśli…Mimo istnienia tych podstępnych szkiełek dookoła…)
Póki co mam jeszcze trochę pysznych szarych renet do skrojenia. Wracam zatem do tej kojącej choć nużącej czynności a Was w imieniu swoim i męża pozdrawiam z wielką życzliwością, dziękując za Waszą pamięć, serdeczność i troskę!***
Zdjęcia mnie oczarowały. :) Cieszę się, że piszesz, nie tak często, jak kiedyś, ale cieszę się, że piszesz, bo Twoje słowa są prosto z serca, dużo uczą i też zwyczajnie miło się spędza czas. Czytam i też potrafię na chwilę zapomnieć o problemach. Czasy są ciężkie, nie wiadomo czego się spodziewać i to też stresuje. Mnie te, co chwile coś spotyka, jak jedno wyleczę, to drugie choruje. Teraz mam ten nieszczęsny palec, nic groźnego, ale jak nie chce, by mi dokuczał, to muszę mieć zabieg w szpitalu i potem dwa miesiące bez pracy...buuuu No, ale są gorsze sprawy i tak staram się myśleć. Cieszę się, że nic złego nie wykryto. Jest teraz tyle smutków, tu choroby, niesprawiedliwości, problemy z pracą... Myślę, że bardzo ważna jest nasza siła, wytrwałość w szukaniu pozytywnych stron dnia. Czasami to takie trudne, ale wydaje mi się, że naprawdę ważne, bo co jeśli coraz więcej ludzi zacznie wpadać w depresje, w lęki itp. Potrzebne są teraz osoby szczerze wierzące, że będzie dobrze i te starające się, by tak było, bo inaczej będzie źle. Niezbyt wiem, cóż ja takie wywody piszę. hehe Wydaje mi się, że przez to, że ja czuje, że Twoje słowa prosto z serca płyną, to chce mi się pisać, bo to jak rozmowa z bratnią duszą. :) Bardzo serdecznie Was pozdrawiam i życzę zdrówka i tego, by każdego dnia cieszyło Was, jak najwięcej i sobie też tego życzę. heh Uściski wielkie. :))) <3
OdpowiedzUsuńOstatnio robię niewiele zdjęć, ale gdy zdarzają się na zewnątrz momenty wyjątkowej urody nadal coś gna mnie by biec na dwór i to uwieczniać. A takim momentem jest spotkanie słońca i mgły - rzadki to i zachwycający widok. Jak dobrze, iż mimo tych złych zdarzeń na świecie, ten świat nadal potrafi człowieka oddalić od nich i zachwycić.Chyba każdemu z nas jest to potrzebne.
UsuńTak, piszę sercem - inaczej nie potrafię. Wolę wcale nie pisać niż pisać nieszczerze, wbrew sobie, powierzchownie. Ulgą jest dla mnie, że ten głos serca jest przez inne serca rozumiany.Dziękuję, że mi o tym napisałaś.
Zdrowie teraz najważniejsze. Trzeba dbac o to jak tylko sie da, bo wiadomo, że o pomoc lekarską coraz trudniej.
Trzymajmy się Agnieszko, przetrwajmy mimo wszystko, znajdźmy w sobie maleńki choćby promień!:-)***
Cieszę się, że napisałaś Olu. Chyba ściągnęłam Cię dzisiaj myślami... Nawet miałam pisać e-mail do Ciebie, bo pyszne konfiturki zniknęły w mgnieniu oka, ale wyczytałam, że słabe zbiory, oj żal. A jak u Was z grzybkami? Jesień to taki depresyjny i melancholijny okres, ale trzeba od tego uciekać, bo inaczej opanuje nas marazm. Też czasami mam pomysł na posty w głowie, ale z czasem ulatuje niezrealizowany. Pozdrawiam Was serdecznie, trzymajcie się zdrowo. Ściskam mocno.
OdpowiedzUsuńCzarnego bzu w tym roku było naprawdę malutko. Także grzybów w naszym lesie prawie wcale nie było (choć po deszczowym lecie powinno być ich mnóstwo) Zobaczymy co będzie w przyszłym roku. Oby lepiej - pod wszelkimi względami!
UsuńPozdrawiam Cię ciepło, Lenko!***
A wszystkie te mysli niezbyt optymistyczne okrasilas przepieknymi zdjeciami. Mieszkasz cudownie, zwierzaki sa kochame, cezary jak zawsze jest dobrym towarzyszem wiec glowa do gory. Przeczytalam Twoj wpis, wiele niepokoju jest i we mnie ae staram sie jakos je opanowywac, nie zawsze mi to wychodzi ale mus zmalezc cos bardziej optymistycznego.
OdpowiedzUsuńPoglaskaj pieski i Jacusia najbardziej..sciskam
Miejsce, w którym mieszkam rzeczywiście jest dla mnie natchnieniem do robienia zdjeć, choc ostatnio fotografuję o wiele mniej, niz kiedyś. Już mi sie tak nie chce, niestety...
UsuńTak, masz racje, Grażynko. Trzeba sobie znajdować dla siebie cos optymistycznego, próbować chwycić sie jakiegoś promienia, czy pozytywnego działania żeby całkiem nie popaśc w zniechęcenie i smutek. Nie jest to łatwe, ale mimo wszystko wciaz możliwe.
Pieski z Jacusiem na czele wygłaskane i zadowolone z życia. Pozdrawiamy Cię serdecznie!:-)***
Dziękuję, że napisałaś Olu, czasem zastanawiałam się czy już zupełnie zamilkłaś ( co mnie akurat zupełnie nie dziwi). Jakoś nie miałam złych przeczuć co do Was i na szczęscie nie myliłam się.
OdpowiedzUsuńTak, coraz trudniej jest żyć w oderwaniu i obok tego wszystkiego, co się dzieje. Ratunkiem przed oszalałym światem są tylko codzienne zajęcia, rutyna, powtarzalność, nasze zwierzęta, przyroda wokół, to wszystko czego jak na razie nikt nie jest w stanie nam odebrać.
Zabierałam się kilka razy do napisania, ale w sumie zamilkłam nieomal zupełnie, bo gdybym miała pisać, to też nie byłyby to tylko wesołe wieści. Dużo trudnych chwil było w tym roku, ale wszystkich nas on nie oszczędza. Jednak trwamy dalej, w zdrowiu i nawet często w dobrym humorze, czego i Waszej gromadce życzę !
Czasem nie ma słów na opisanie tego, co dzieje sie w człowieku. Czasem byłyby to tak smutne słowa, iż lepiej by schowały sie w milczeniu...
UsuńTak, dobrze, że mamy nasze zwierzaki, ogrody, zajecia, bliskich, piekną przyrodę wokół. To jeszcze jakoś ratuje przed apatią i depresją. Oby nadal ratowało. I oby zdrowie nadal dopisywało, bo to jest teraz najwazniejsze. Jak sie słyszy o tym co sie wyprawia w szpitalach, to włosy sie jeżą! Oby jak najdalej od tego.
Serdeczne uściski zasyłam Ci Andziu i zyczenia byśmy to jakos prztrwały i doczekały lepszych czasów!:-)***
Olu, przypomniałaś mi moją przygodę z winem, nastawiłam ryżowe z rodzynkami, tak zamusowało, że rozwaliło balon, a ryż przylepił się do sufitu spiżarni, i nie tylko:-) chyba każdy ma niepokój w sobie, troskę o zdrowie, o bliskich, o byt; nawet zwierzęta przysparzają zmartwień, właśnie jesteśmy w trakcie leczenia Mimy, na wiosnę złapała babeszjozę, i teraz drugi raz; psa trzeba ratować, choć koszt leczenia niemały, wolę sobie odmówić, a jej pomóc; przecież Amik razem z nią biega, jemu też kleszcze wyjmuję, on nic nie łapie, a ta księżniczka:-) dobrych myśli życzę, i zdrowia dla Was, pozdrawiam serdecznie zza Sanu.
OdpowiedzUsuńOj, te młode wina! Ależ w nich kipi siła, żeby aż butlę z grubego szkła rozwalić!Niesamowite!
UsuńOjej, współczuję zmartwienia z chorobą Mimy! Naprawdę ma pecha, biedaczka. U nas kleszczy latem prawie wcale nie było, dopiero teraz jesienią pokazują sie pojedyncze sztuki. Udaje nam sie je zdjąć z psów zanim sie wessają.
Marysiu, ja takze pozdrawiam Cię bardzo serdecznie i lepszego czasu życzę!:-)***
Oleńko przeczytałam z wielką uwagą Twój wpis, czujesz podobnie jak ja. My też żyjemy trochę jak w azylu i niech tak zostanie. Były chwile grozy, gdy Bogdanowi odezwało się po 4 latach spokoju serce i zdaliśmy sobie sprawę, że na żadną pomoc liczyć nie można - wtedy była autentycznie przerażona - bo dotarła do mnie cała groza sytuacji. Wiesz ja właśnie tego boję się najbardziej. Na szczęście jakoś daliśmy radę i teraz ze wszystkich sił staramy się chronić nasz azyl - ze względu na zdrowie. Na tyle oczywiście , na ile się udaje - żyjemy swoim życiem, naszym lasem , cieszymy się nową kuchnią i staramy się takimi właśnie radościami odganiać wszystko co złe. Zresztą Oleńko, co tu dużo mówić - lata praktyki ;) teraz mi się przydały. Ściskam kochana z całych sił i przesyłam wam dużo serdecznych buziaków.
OdpowiedzUsuńTak, Gabrysiu - czujemy podobnie i miszkamy w podobnym oddaleniu od świata. To daje jakieś poczucie bezpieczeństwa, ale tylko do czasu, gdy musimy ruszyc sie ze swych samotni, gdy potrzebujemy coś załatwić na zewnątrz.
UsuńWyobrażam sobie, jak bardzo sie bałaś o swego meża. W dzisiejszych czasach trudno o pomoc lekarską a przecież nie ze wszystkim człowiek moze sobie sam poradzić.
I tak , bardzo ważna jest taka nasza zwyczajna codziennośc, drobiazgi, które cieszą, czynności, które daja oderwanie, zapomnienie. Powiadasz - lata praktyki pomogły? Otóz to! Wszelkie przeszłe doswiadczenia (i te dobre i te złe) zdają się potrzebne, do czegos przygotowują, czegoś ucza.
Gabrysiu, serdeczne pozdrowienia zasyłam Wam obojgu. Trwajmy mimo sztormów i doczekajmy lepszej pogody!:-)***
Jak dobrze, że się odezwałaś. Nie raz moje myśli szybowały do Hobbitowa. Teraz wszyscy przechodzimy różne stany emocjonalne, to męczy, nuży, odbiera chęć do wszystkiego. Ja myślę, że oba te stany ten domowy azyl i ta krążąca wokół groza są prawdziwe. Czuję oba i jeszcze całą masę stanów pośrednich. Staram się jak najczęściej wybierać azyl, wyjdę, porozglądam się i wracam. Nie udaję ( no, może czasem), że grozy nie ma. Wirus to pikuś w porównaniu z tym co ludzie wyprawiają. Ale nie mam na to wpływu. Mogę jedynie płynąć i wiosłem machać, by na kamienie nie wpaść ;) Serdeczne uśmiechy ślę z Podlasia ;) Trzymajcie się zdrowo.
OdpowiedzUsuńTak, Aniu i ja czuję, że poza stanami grozy i domowego azylu jest jeszcze wiele innych. Kipi w nas cos stale, cos sie zmienia i przeistacza, bo nie da się życ w zupełnym oderwaniu od tego co sie dzieje, nie da sie zaprzeczać i wmawiać sobie, iż to nic takiego. Dla każdego przecież nowością są obecne dziwne czasy. Próbujemy jednak mimo wszystko normalnie zyć i cieszyc się zyciem, bo co mamy poza nim...?
UsuńI ja uważam, że sam wirus jest niczym w porównaniu z ludzkimi szokującymi często zachowaniami.Ech!
Ocalic trzeba w sobie to, co najlepsze, najczystsze, najsilniejsze. Nie dać sie tej fali zastraszenia, temu ogłupieniu i manipulacjom. A uśmiech, uśmiech bardzo pomaga!:-)
Dlatego dziękuję za Twój uśmiech Aniu i posyłam Ci Twój wraz z życzeniami zdrowia i spokoju!:-)***
Trafiłaś zdjęciami w moje klimaty. :) Takiż to ja mam gust i cieszy mnie, że są te mgły, baśniowa otoczka przyrody jesiennej. Upiory i inne strachy nigdy mnie nie przerażały, więc wczesnymi rankami i późnymi wieczorami spacerujemy razem za pan brat.
OdpowiedzUsuńMam teraz zupełnie odwrotnie w kwestiach twórczych. Non stop coś bym pisała i opowiadała... Aż muszę się powstrzymywać. ;]
Również żyję w dwóch wymiarach i jestem w nich namacalnie. W zaciszu domowym chowam się przed tym wszystkim, a za dnia w pracy wnikam w to wszystko całą sobą.
U nas natrętne biedronki władowały się do garażu, ale znalazłam je i potem mąż spryskał to stado trucizną. Niestety ale takich gości należy wypraszać nawet po chamsku, bo na wiosnę gdy się pobudzą, zrobią kolonię jeszcze zanim wyjdą z domu.
Planuję w przyszłości zrobić sobie taki kącik alchemika. ;) Ale to dopiero kiedy osiądę na swoich włościach, więc jeszcze parę latek upłynie.
Mgliste widoki zdarzają sie u nas często, ale rzadko zdarza się jednoczesne występowanie mgły i słonca. A tak było w przypadku powyższych zdjeć, zatem chwyciłam za aparat i pobiegłam wczesnym rankiem by to rzadkie zjawisko uwiecznić.
UsuńZ tą potrzebą pisania albo nie pisania wszystko sie w człowieku zmienia. Myslę, że wiek, czy życiowe doswiadczenia dużo tu mają do rzeczy. I sama konstrukcja psychiczna. Każdy przeżywa to co jest po swojemu i róznie to na każdego działa. I dobrze, bo nie jesteśmy przecież spod jednej sztancy.
Dziwne jest to funkcjonowanie w dwóch wymiarach, tak zupełnie innych od siebie. Jakos sobie z tym trzeba radzić psychicznie, ale nie jest to łatwa sprawa...
Biedronki azjatyckie z roku na rok w coraz liczniejszej liczbie pojawiaja się jesienią. Pewnie duzo ma tu do rzeczy ocieplenie klimatu. Na to poradzic mozna niewiele.
Własny kącik alchemika to bardzo fajna rzecz, tylko trzeba sie liczyc z wypadkami przy pracy!:-)
Pozdrawiam Cię serdecznie, Anno!:-)***
Kocham mgłę. Z biegiem lat nawet coraz bardziej. Ostatnio ze wsi dotarły do mnie zaległe jabłka. Planuję z nich zrobić konfitury. Mam nadzieję, że się uda. Pogłaszcz psiaki ode mnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Mgła jest czymś tajemniczym, niezbadanym i ulotnym a często też pięknym. Na pewno pobudza wyobraźnię!
UsuńKonfitury z jabłek? Na pewno będą pyszne!:-)
Psiaki, rzecz jasna, pogłaskane. Dziekuję i pozdrawiam Cie serdecznie, Karolinko!:-)***
Dobrze mieć swój azyl gdzieś tam, na krańcu cywilizacji...
OdpowiedzUsuńOby ten spokój i radość codziennych zajęć zostały z Wami na długo:-)
Tak, dobrze, choć jeśli na zewnątrz bardzo żle sie dzieje, to do niby nieprzepuszczalnej materii każdego azylu dolepiają się, niestety, nitki smutku, lęku, grozy, zniechęcenia albo niewesołych przeczuć.
UsuńTrzymajmy sie jednak mimo wszystko w zdrowiu fizycznym i psychicznym, ocalajmy co sie da, nie dajmy sie udusic tym nitkom, bo zycie trwa.
Pozdrawiam Cię serdecznie, Jotko!***
Codziennie otwierałam Waszą stronę w nadziei, że pojawi się nowy tekst, ufając, że wszystko u Was dobrze. I jest, i tak bardzo mnie ucieszył, aż do łez. Czytam i chłonę każde słowo, każdą literkę Twojego tekstu Olu, tak bardzo bliską memu sercu i duszy.
OdpowiedzUsuńMam te same przemyślenia co Ty. Większość z nas je ma, podobe.
Kiedy pisałaś w jednym z postów o nadchodzącym nowym roku, że będzie dobry, żachnęłam się, ale nie napisałam o tym w komentarzu. Nigdy przedtem nie czułam takiego przygnębienia i niechęci kiedy myślałam o nadchodzącym roku.kiedy wokól rozbłyskiwały fajerwerki i światła fleszy, a my wznosiliśmy toast na powitanie nowego roku, pomyślałam tylko: Obyś nie był tak trudny i bolesny, jak czuję, że będziesz. Obyś nie był...
To co dzieje się wokól powoduje, że często pobrzmiewa mi w głowie powiedzenie mjego ojca, kiedy w dzieciństwie czegoś się przestraszyłam, a on odczarowywał mnie z tego lęku, śmiejąc się, że strach ma wielkie oczy. Słyszę słowa mojej mamy (odeszła w tym roku) - śmiech miej dla ludzi, płacz tylko w ukryciu. I słyszę jak nuci, że przemija życie i czas, za rok, za dzień, za chwilę razem nie będzie nas.
Przetoczyły się przeze mnie zdumienie, strach, gniew, bunt, żal i łzy. Na zewnątrz (tak mamo) mam uśmiech dla ludzi, żart i dobre słowo, bo wiem, że bardzo tego potrzebują. I słyszę : "Pani to zawsze taka uśmiechnięta", " Dzwonię do cjebie, bo ty zawsze pocieszysz i od razu mi lepiej", "Jak dobrze cię usłyszeć, postawiłaś mnie na nogi"...
.......
"Jeno wyjmij mi z tych oczu szkło bolesne, obraz dni..."
.......
Piszesz o inwazji owadów, no popatrz, a u nas w tym roku, prawie żadnych owadów, ani os, które tak nagminnie wlatywały mi do domu, no może jedna czy dwie się zdarzyły, żadnych much. Komarów od lat nie mamy, bo rezydują u nas pod dachami jerzyki, które je zjadają. Ani jednej azjatyckiej biedronki szukającej schronienia między framugami naszych okien. Jakby je coś skutecznie wybiło:)
Drzewa całe w złocie, brązie i czerwieni, gubią liście, które szeleszczą pod nogami i których wyjątkowo w tym roku nikt nie sprząta. Dzieci biegają roześmiane po placu zabaw pod opieką dorosłych. Sylwetki ludzkie przetaczają się po alejkach objuczone siatami. Szczekają psy, a w ostatnie ciepłe nad wyraz jak na porę roku dni małe ptaszki pięknie śpiewały w gałęziach drzew,
Życie toczy się nadal ku sobie tylko wiadomemu celowi. A ono ponoć zawsze toczy się w dobrym kierunku, jak powiedział kiedyś, ktoś bardzo mądry i oświecony, tylko je pamiętam już kto. Może warto mimo wszystko zaufać:)
Rozpisałam się, ale tak dawno Ciebie nie było, stęskniłam się za Tobą Olu, często rozmawiam z Tobą w myślach. Pozdrawiem serdecznie Was oboje, śląc moc uścisków, uśmiechów i nadziei, no i buziaki ślę jak zawsze, i tarmoszki dla piesów, a jakże:)***
Marytko kochana...Bardzo sie wzruszyłam Twoimi słowami. I tak naprawdę brak mi teraz słów, bo po prostu chciałabym cię przytulić i popłakać razem...
UsuńAle komputer wymaga słów, na tym polega tu nasze bycie. Napiszę więc, że ogromnie mi smutno z powodu śmierci Twojej mamy, tak bardzo Ci współczuję i domyslam się jak sie czujesz, co przeżywasz. Moja mama odeszła cztery lata temu, a to bolesne szkiełko które wówczas utkwiło w moim sercu do tej pory tam tkwi.Ech, życie dorosłego człowieka zawiera w sobie niestety tę ponurą pewność, że jego bliscy będą odchodzić na zawsze, a ci co zostają, zostaja z bólem utraty, żalu i tęsknoty, który gdzieś tam w środku stale tkwi mimo tego, iż na zewnatrz widać pogodę i uśmiech. Czasem nie mamy siły na tę pogodę. Wolelibyśmy schować sie w mroku i nic nie czuć, nie widzieć, nie musieć sie mierzyc z kolejnym dniem. Ale zyjemy, dodajac innym sił, bo mamy dla kogo zyć, bo dla kogoś jestesmy światem i światłęm, bo uśmiechajac sie dla innych uśmiechamy sie też dla siebie, walczac w ten sposób z ciemną chmurą, co chciałaby na zawsze zasnuc nasze niebo.
Ech, a jednak czasem człowiek taki słaby i bezradny. I jak dziecko chciałby sie wypłakać albo schować do bezpiecznej kryjówki...
Marytko, napisałaś o tych falach odczuc, które zalewały Cię od początku tego epidemicznego szaleństwa swiata. Miałam i mam to samo a wobec zapowiedzi kolejnych lockdownów i kwarantann aż mi sie robi niedobrze. Chyba wszyscy mamy już mdłości od tych złych wiadomosci, od tego chorego entuzjazmowania sie mediów coraz większymi ilościami chorób czy zgonów, od tego szczucia na siebie i na siłę szukania winnych.
Trwać trzeba jednak w tym wszystkim i nie oszaleć. Nie nie ma innej rady ani ucieczki. I szukać sobie dobrych chwil, bo one przecież stale są. Nasi bliscy, ta kolorowa jesień, te mgły, te ptaki za oknem, muzyka, co wnika do serca, dobre ksiązki i filmy, pyszne jedzenie, dobre wspomnienia - kolorowe szkiełka co stoją walecznym hufcem naprzeciw temu ostremu szkłu z serca i nie pozwalają wkłuć mu się jeszcze głębiej.
Chyba wszystkie muchy, biedronki i komary od Ciebie przyleciały w tym roku do nas. Stad ta szalona inwazja!:-)
Marytko, dziewczyno droga, raz jeszcze przytulam cię mocno, od serca i z wdziecznoscia przyjmuję Twoje serdeczne słowa oraz tarmoszki dla psiaków.
Zaczął sie kojeny dzień. niechże da nam trochę spokoju, wytchnienia, kojącej zwyczajności i ...uśmiechu, nawet przez łzy!:-)***
Dziękuję Oleńko za ciepłe słowa i przytulenie!*** Masz dar opisywania słowami uczuć, które dla wielu ludzi są trudne do przełożenia na słowa. Ja też do tych ludzi należę. Kokoszę się ze swoim wapółczuciem jak taka kwoka na jajkach, która chce otulić je wszystkie swoim ciepłem, ale słów znaleźć nie potrafię, mogę jedynie objąć i przytulić.
UsuńZgadzam się z tym co piszesz. Kontakt z tzw. wiadomościami ograniczyłam do niezbędnego minimum. To czego słucham, oglądam czy to, co czytam przepuszczam przez siebie nie obdarzając emocjami. Czasu straconego na niczego dobrego nie tworzące, złe emocje nikt nam nie zwróci.
Zyję najlepiej jak potrafię w tych wszystkich ograniczeniach, starając się znaleźć światło i radość we wszystkim co robię, czego doświadczam, co nnie otacza. To nie jest łatwe, ale warto. Życie jest zbyt cennym darem.
Pozdrawiam serdecznie, dziękując jeszcze raz za otrzymane ciepło i dobre emocje. I tak jak napisałaś Oleńko spokoju, wytchnienia, kojącej zwyczajności i uśmiechu życząc Wam i nam wszystkim:)***
Widzisz Oleńko, ach to słowo pisane. Zapomniałam dodać, że to co napisałam o wiadomościach, emocjach i tym jak staram się źyc, stosuję od jakiegoś czasu. Po prostu doszłam do jakiejś šciany w tym wszystkim i takie wyjście, czy drogę znalazłam dla siebie, po miotaniu się w różnych uczuciach, które do niczego dobrego nie prowadziły.
UsuńPrzytulam mocno:)***
Wszyscy chyba dochodzimy już do jakiejś ściany i albo tkwimy przy niej w odrętwieniu albo odskakujemy i siłą upartej woli bierzemy sie za jakieś działanie, które przywraca nam poczucie sensu i spokoju. Bo trzeba jakos życ, bo mamy tylko to, co sami potrafimy wokół siebie i w sobie zbudować, nie bacząc na to, co dzieje sie wokół. Mamy fortecy swoich dobrych zwyczajów, ciepłych uczuć, powtarzalnych obowiązków. Mamy siebie wzajemnie.I wiarę, jakis maleńki płomyczek wiary, który wciaz pełga w nas i szepcze nam, że jeszcze będzie dobrze i normalnie. Musimy robic wszystko by go podsycać (wbrew własnym zwątpieniom i niemocy).
UsuńMarytko droga! I znowu nastepny dzionek budzi sie za oknem. Lisci na drzewach juz niewiele. Jesień działa po swojemu. Coraz wiecej ptaszków zlatuje sie do karmnika - dla nich jest wszystko tak, jak zawsze było.I nawet z tego płynie jakaś nadzieja...
Tulę Cię tkliwie, z serdeczną czułością, zasyłajac ciepły uśmiech z pogórzańskiego domku pod lasem!:-)***
Samo życie Oleńko...wiele się dzieje, zbyt wiele na tym świecie. Ciepluteńko pozdrawiam i cieszę się, że znów jesteś...
OdpowiedzUsuńAno tak, Basieńko - samo życie. Tak wiele sie dzieje, tak wiele przeżywamy teraz smutków i trosk, tyle niepewności wokół, że trudno w tym wszystkim zachować dawny optymizm, ocalic dawnych siebie.Na szczęśćie, wciaz jednak istnieją dobre chwile, dobre myśli i wspmnienia. One oswietlają nam dusze. Pozwalaja dalej zyć.
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie, Basieńko!***
Przeczytałam wszystko łącznie z komentarzami i nie mam już nic do powiedzenia, bo wszystko zostało napisane.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się odezwałaś, Twoje wpisy koją serce człowieka. Dziękuję. Jakoś to będzie.
Agnieszko, mam w sobie tyl zwątpień, lęków, smutków. Każdy z nas ma je chyba dzisiaj. Ale jednocześnie musimy dogrzebywać sie w sobie do płomyka nadziei, że będzie w koncu lepiej i wciaz na nowo go podsycać. Ten płomyk jest jak piecyk w nas. Nie może wygasnać, bo zamarzniemy.
UsuńMyślę, że wbrew falom marazmu i obaw jest w nas jeszcze dużo uporu i wytrzymałości. Sami siebie jeszcze zadziwimy tą siłą.Tak!
Ściskam Cię mocno i serdecznie!***
Dziękuję że jesteś, a właściwie jesteście...
OdpowiedzUsuńBądżcie zdrowi i szczęsliwi w tym swoim pięknym świecie.
Pozdrawiam najpiękniej...
Jesteśmy, Stokrotko. Trwamy w naszym pogórzańskim zakatku z niepokojem obserwując to, co dzieje sie na zewnątrz i próbując nie poddać sie niemocy, lękowi i smutkowi. Codzienne, zwyczajne działanie pomaga. Domowe obowiązki, gospodarskie czynności, obserwowanie natury, takiej samej jak zawsze o tej porze roku. Bo są jeszcze rzeczy niezmienne i na nich mozna sie oprzeć.
UsuńI my pięknie Cię pozdrawiamy, Stokrotko, życzliwe mysli i uśmiechy zasyłając do Ciebie!:-)***
Aż mi się lżej na duszy zrobiło, kiedy zobaczyłam Twój wpis. Wiadomo, każdy ma swoje obowiązki, potrzeby a internet to jest jakaś odskocznia nieobowiązkowa. Zrozumiałam to i szanuję każde poczynania. Tym niemniej brakowało mi Twoich wpisów, trudno tak to odczuwam. Człowiek szuka obecnie różnych rozwiązań, żeby chociaż na chwilę zapomnieć O sytuacji jaką "człowiek człowiekowi stworzył". Czasami zachowuję się jak naiwna istota nie słuchając nie oglądając żadnych informacji. Zamykając się w domu, tylko na jak długo można tak żyć. Nie potrafię zrozumieć zachowania wielu ludzi. Jedno jest pewne świat w dalszym ciągu może być piękny oby tylko człowiek opamiętał się.
OdpowiedzUsuńPóki co życzę Wam i Waszej rodzinie wszystkiego zdrowego i jak najwięcej normalnych chwil, radości z dnia kolejnego. A sierściuszki jak zwykle szmeram za uchem. Trzymajcie się ciepło.
Oleńko, nie da sie całkiem odciąć od informacji, ale trzeba sie starać odciać od ludzi, które napawaja sie złymi emocjami, które nie wiadomo po co je podsycają.
UsuńTrzeba wiedzieć, co sie dzieje, ale mimo wszystko starać sie robić swoje, znajdować jakieś spokojne i kojące zajecia, wyłuskiwać dobre chwile i koić nimi serce.
Tak, świat nadal może być piękny, bo jest piękny. To ludzkie szaleństwo i zgryzota musi w końcu minąć, bo przecież zawsze mija. A my musimy ocalic w sobie troche uśmiechu, zachwytu, słonca, błogiej ciszy, budować tym naszą rzeczywistość. Nie dać sie całkiem zdusic, stłamsić, zakrzyczeć. Budować coś pozytywnego dla siebie, dla innych, dla przyszłych, dobrych chwil.
Bardzo serdecznie pozdrawiamy Cię oboje, Oleńko i dużo ciepłą z głębi naszych serc zasyłamy!:-)***
Zastanawiam się czy nagłe wygaśnięcie potrzeby dzielenia się tym, co siedzi w duszy nie oznacza po prostu lepszego radzenia sobie z kłopotami. Ja szukam pocieszenia, dopiero jak coś mnie przerasta. Twój opis mgły jest tak piękny i sugestywny, że jestem spokojna o Twoją formę, nadal potrafisz po mistrzowski oddawać atmosferę tych dni. Bo taka mgła, która się wciska do domu i serca, jest jak podły nastrój, albo zapowiedz czegoś strasznego. To wszystko przez złe wieści nadchodzące z każdej strony, ale one przecież zawsze nadchodziły. Co jakiś czas przestaję oglądać wiadomości z Polski, bo nie mam na nie najmniejszego wpływu i zyję sobie w swoim nierealnym świecie i wtedy znowu robi się dobrze.
OdpowiedzUsuńBzowe zbiorykiedyś znowu będa obfite , a Ty będziesz bardziej się z nich cieszyła. Przykro mi, że cydr sprawił taki kłopot, co to musiała być za siła. Mam nadzieję, że wszelkie owadzie plagi już minęły. Cieszę się, że wróciłaś do pisania i że masz aż tylu przyjaciół. To powinno przegonić wszystkei mgły, ściskam mocno Olu:)
Marylko, z tą potrzebą pisania albo jej brakiem to już od dawna tak mam, że występuje to na przemian. Ostatnio tylko nieco silniej i dłużej niż zazwyczaj mnie to trzyma (czy trzymało, bo zauważam, że samo napisanie powyższego posta sprawiło, że jakaś blokada w głowie nieco popuściła). A niedzielenie się emocjami raczej nie wynika to z umiejetnosci lepszego radzenia sobie z nimi, ale z uczuciem kompletnej niemocy, z niewiarą w to, że cokolwiek, ktokolwiek mógłby w tym pomóc. Czas chyba najlepiej pomaga. Pozwala dojrzeć i zrozumiec wiecej. A póki co człowiek tkwi w tej oblepiajacej mgle, wykonując swoje codzienne, nawykowe czynności i czeka bezradnie aż sie nieco na zewnątrz i w duszy przejaśni.
UsuńEch, te przygnębiajace wiadomosci z Polski. Ręce opadają i tyle...
Mimo wszystko w odważam sie wierzyć, że będzie w koncu lepiej, bo żadna niepogoda nie trwa wiecznie. I ufam, że bzowe zbiory w przyszłym roku będą obfitsze i że powoli wszystko jakoś wróci do normy. A póki co listopad rozposciera kolejne, poranne mgły za oknem a w nocy pojawiaja sie pierwsze spadki poniżej zera.
I ja sie cieszę, że tyle życzliwych osób komunikuje sie ze mną na blogu, że jakos zalezy im na tym moim pisaniu, że wracają tu nawet, gdy mnie długo tu nie widać. Ogromnie to doceniam!
Serdeczne usciski i myśli zasyłam Ci Marylko!:-)***
Potrzeba nudy jest ogromna. Docenia się w niej ciszę. Lubię nic nie robienie, bo słyszę wtedy wiatr i spokój
OdpowiedzUsuńPotrzeba nudy...? Czyli, jak mniemam, spokoju wewnętrznego, kontemplowania ciszy, wtulenia się w zastój, oddania bezwładowi, nicnierobieniu i tylko trwaniu bez lęku, troski, irytacji? Tak, mysle, że i ja mam podobną potrzebę. Chyba większość z nas ma...
UsuńPrzetrwania w tych trudnych czasach w jak największym spokoju duszy....Dwuwymiarowe życie, dobrze o określiłaś Olu..Niech przyjda już spokojne czasy, niech.Całus:)
OdpowiedzUsuńO tak! Wszystkim nam potrzeba teraz spokoju i jakiejś pewności jutra (o co coraz trudniej, niestety). Musimy budować ten spokój, odporność i siłę w sobie, nadal tworzyć jakąś spójną całość, opokę dla bliskich - wbrew chaosowi i wariactwu, co trwa na zewnątrz.
UsuńCałusy serdeczne zasyłam Ci Pati!:-)***
:):):)
UsuńJak pięknie u Ciebie jak swojsko jak spokojnie jakie cudne zdjęcia za mgłą ;) I jabłka samo zdrowie.
OdpowiedzUsuńJabłka z mojego ogrodu są przepyszne, najlepsze jakie kiedykolwiek jadłam. To szare renety bardzo starej odmiany (jabłonie na pewno mają ponad sto lat!). Owocują mi co dwa albo trzy lata i wtedy mogę sie ich najeść do syta i na zapas!:-)
UsuńAsiu, zasyłam Ci Uściski serdeczne, pachnące jabłkami!:-)***
Ciesze sie Olu, ze wrocilas i napisalas - te zdjecia sa tak piekne i chwytajace za serce, ze nie moge sie napatrzec.. Gdybym mogla to mialabym je zamiast okien 👌👌👌Cudowne. Gorace usciski i pozdrowienia 😘🤗😘
OdpowiedzUsuńTaka była wówczas piękna mgła i słonce jednocześnie, że wyleciałam z domu na łeb na szyję, byleby tylko zdążyć sfotografować te bajeczne widoki. Uff! Zdązyłam, ale parę minut potem na dworze zrobiło sie już całkiem zwyczajnie, jakby tych cudnych mgieł nigdy nie było. Dlatego warto ulegać nagłym impulsom, albo porywom serca. Czas może przecież nie dać potem drugiej szansy.
UsuńCieszę się Kitty, że tak Ci się te fotografie podobają!:-)
Gorące uściski zasyłam Ci z domku pod coraz bardziej bezlistnym lasem!:-)***
Dziekuje Olu, ostatnio nie mam szansy zobaczyc ani skrawka dzikiej przyrody, moge tylko patrzec na wlasny maly ogrodek - reszta swiata zrobila sie bardzo odlegla. Pora roku niesprzyja i rozmaite restrykcje tez blokuja wyjazdy na lono natury. Dlatego tak mnie ciesza Twoje pejzaze - cudnie mieszkacie kochani i warte to jest waszych codziennych wysilkow i zmagan. 😘😘😘
UsuńMiejmy nadzieję, ze już wkrótce świat wróci do normy i to, co niedostępne albo zakazane znowu stanie się częścią zwykłej codzienności.
UsuńA dzika przyroda jest i będzie.Poczeka cierpliwie. Na szczęście ona nie poddaje sie temu ogólnoświatowemu szaleństwu i jeszcze nie raz oczaruje nas, zachwyci, otuli spokojem i pięknem.
Buziaki gorące, śle Ci Kitty z deszczowego Podkarpacia!:-))*