piątek, 18 maja 2018

Deszczowe sny...




Gdy za oknem zimno, wieje
A do tego mocno leje
Gdy deszcz piją łąki, knieje
I się więcej nic nie dzieje
Psy śnią swoje sny tajemne
Biegną poprzez ścieżki senne
Gonią się w wyścigach dzikich
Tropią sarny, lisy, dziki
Kopią dziury, gryzą gnaty
Zdobywają nowe światy
I szczekają bardzo głośno
Ciesząc się zieloną wiosną
Wspominając dawne śniegi
Skoki w zaspach, tańce, biegi
A zmęczone tymi snami
Zanurzają się w aksamit
Legowiska i kocyka
Dzianie wszelkie całkiem znika…



















Tak deszczowo i sennie było jeszcze przed chwilą, a teraz znowu słońce maluje Pogórze w wyraziste barwy i ożywia dzianie. Czy to prawdziwe rozpogodzenie, czy tylko chwila przejaśnienia? Cóż, poczekamy, zobaczymy... A póki co, my i nasze pieski pozdrawiamy Was serdecznie!:-)

niedziela, 13 maja 2018

Ścieżka przyrody, ścieżka pamięci...




…Kiedy w warzywniku wszystko już posiane i właściwie samo rośnie, nie wymagając już częstego doglądania i podlewania, kiedy trawnik po raz enty skoszony a psy po wczorajszym spacerze nadal ubłocone i śpiące pokotem w cieniu, kiedy mimo porannego zachmurzenia i ochłodzenia pogoda znowu zapowiada się majowo-letnia…w Jaworach pojawia się chęć na wycieczkę, na chociażby krótkie wyjrzenie poza swe obejście i poza schodzone po wielekroć najbliższe okolice górzysto-leśne.
   Nie, nie znudziło się nam tutaj i pewnie nigdy nie znudzi, bo mało jest miejsc tak pełnych zieleni, ciszy i uroku pełnej swobody, jak tu u nas, w ogrodzie, w lesie, na polnych dróżkach i pobliskich szlakach. Ale czasem chce się wyjrzeć poza znaną, oswojoną przestrzeń i odetchnąć trochę innym powietrzem, zobaczyć inne strony, poznać coś, dowiedzieć się czegoś więcej, odnaleźć mieniące się  odmiennym światłem zachwycenia oraz spowite w sekretne cienie wzruszenia. Wszak jesteśmy wędrowcami, tak niegdyś sami siebie nazwaliśmy zakładając tego bloga, a duch wędrowania nie opuścił nas dotąd i miejmy nadzieję, iż nigdy nie opuści, bo nawet gdy ciała zestarzeją się i odmówią posłuszeństwa wolna dusza nadal będzie w stanie wędrować, chociażby w wyobraźni albo we wspomnieniach.











   Wybraliśmy się zatem do blisko nas położonego rezerwatu torfowisk i przyrody bagiennej „Brodoszurki”. Rezerwat leży na terenie Parku Krajobrazowego Pogórza Przemyskiego między wsiami Winne-Podbukowina a Bachórzec. Pokrywa się on w części z trasą turystyczną „Trzy ścieżki tożsamości – środowisko, historia, kultura”. Byliśmy w tamtejszych okolicach w zeszłym roku, o podobnej porze, ale pogoda była wówczas nie tak letnia jak obecnie a my nie obuci w najlepsze do takiej wędrówki kalosze musieliśmy rezygnować z wkraczania na bardziej podmokłe tereny a tym samym ze zwiedzenia wszystkich ciekawych zakamarków rezerwatu. Jedyne, co nas obecnie nieco martwiło to uparcie ukryte za chmurami słońce, bo wprawdzie lepiej się idzie, gdy jego promienie nie prażą bezustannie, ale zdjęcia wychodzą gorzej, są niedoświetlone, a barwy nie tak wyraziste jak w pogodny dzień. Mieliśmy nadzieję, że szybko się wypogodzi. Jednak aż do końca naszej wędrówki po torfowiskach niebo pozostawało szare, co nie przeszkadzało w odczuciu duchoty, męczącej, prawie tropikalnej wilgotności powietrza i osaczaniu nas przez chmary dokuczliwych komarów.




















    Mimo tych niedogodności mieliśmy czas aby zachwycić się niezwykłą, występującą tam roślinnością (m.in. bagno zwyczajne, mchy torfowce, żurawina błotna, rosiczka, borówka bagienna, wełnianka), zapachem sosnowego boru, widokiem martwych, powalonych drzew, barwami wody w stawach i koncertami żab rezydującymi licznie na tych podmokłych terenach i mających tam istny raj z powodu idealnego do ich rozwoju mokrego środowiska, obfitującego w będące ich przysmakiem owady (ważki, łątki, jętki, nartniki). Popatrzcie zresztą sami na zdjęcia, przedstawiające najciekawsze, naszym zdaniem miejsca, posłuchajcie tego niesamowitego kumkania nad jednym ze stawików…



   Ponieważ całą dostępną do przejścia trasę tego niewielkiego rezerwatu przeszliśmy w około dwie godziny pojawił się w nas pewien niedosyt oraz chęć kontynuowania wycieczki.  Wówczas wpadłam na pomysł, że ruszymy do pobliskiego Dubiecka i nareszcie zlokalizujemy miejscowy cmentarz żydowski, o którym sporo czytałam, ale nie miałam pojęcia, w którym dokładnie miejscu się znajdował. Do leżącego nad Sanem Dubiecka jeździmy przynajmniej raz w tygodniu na zakupy, bo to najbliższe od nas miasteczko a właściwie wieś, gdyż miejscowość z uwagi na zbyt małą liczbę mieszkańców utraciła prawa miejskie w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Jednak zabudowa jest tam typowo miejska a ilość sklepów wzrasta z każdym rokiem. W tamtym dniu mając czas i ochotę na zobaczenie nieznanego oblicza tej miejscowości podążyliśmy na jego obrzeża, asfaltową drogą wiodącą w stronę Śliwnicy, bo właśnie tam, jak wynikało w opisów książkowych oraz dostępnych w nich map skrywał się gdzieś zapomniany cmentarz.


   Chociaż jechaliśmy powolutku i uważnie rozglądaliśmy się na boki nigdzie nie mogliśmy tej niewielkiej nekropolii wypatrzeć. Zbytnio nas to nie dziwiło, bo zazwyczaj żydowskie kirkuty są zaniedbane, kompletnie zdewastowane, zarośnięte albo zawalone śmieciami a często na ich miejscach jak gdyby nigdy nic buduje się sklepy, domy mieszkalne, czy jak niegdyś w Dynowie  - place zabaw dla dzieci!. Tymczasem pogoda zrobiła się wspaniała! Wszystkie chmury zniknęły gdzieś jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, słońce  całą mocą oświetlało okoliczne, kolorowe domki, obsadzone wielobarwnym kwieciem ogródki i obsiane żytem, pszenicą gryką albo rzepakiem pola.  W tle widać było malowane wszelkimi odcieniami zieleni wzgórza. Nigdzie jednak nie umieliśmy wypatrzeć rzeczonego kirkutu. Jednak koniec języka za przewodnika! Zatrzymaliśmy się więc przy pierwszej posesji, gdzie widać było jakichś ludzi. Młoda kobieta z dzieckiem nie umiała nam udzielić informacji na pytanie o cmentarz. Zawołała jednak matkę, ta z kolei po kilku minutach przyprowadziła dziadka, który nareszcie coś wiedział i widać było, że ma wielką chęć opowiedzieć o tym, co było wiadome mu na temat wydarzeń mających miejsce na cmentarzu w czasie drugiej wojny światowej.

- Musicie się wrócić i skręcić w drugą uliczkę w lewo a potem jeszcze raz w lewo! Zobaczycie w oddali stare dęby i to właśnie tam mieści się ten cmentarz! Na pewno traficie, bo tak wielkich drzew nie da się przegapić! – opierając się na wiodącej do ogrodu furtce tłumaczył staruszek schrypniętym, lecz silnym głosem.
- A czemu pani szuka tego cmentarza? – zaciekawiła się jego córka, będąca mniej więcej w tym samym co ja wieku. Popatrzyła na mnie w ten charakterystyczny, taksujący sposób, jakby chciała przeniknąć mnie na wskroś i dowiedzieć się, co też mam wspólnego z leżącymi tam Żydami.
- Czytałam niedawno ciekawą książkę o wydarzeniach wojennych w tych okolicach i zapamiętałam, kilka informacji o tutejszym cmentarzu. Dlatego chciałam zobaczyć na własne oczy miejsce, gdzie rozgrywało się tyle tragedii ludzkich! -  odparłam patrząc jej prosto w oczy. Wówczas stropiła się nieco i wycofała w głąb ogrodu, natomiast jej ojciec podszedł bliżej i zdławionym z przejęcia szeptem zaczął opowieść…

- Chociaż w czasie wojny byłem małym dzieckiem, to wiele pamiętam i z własnych obserwacji i z relacji moich rodziców…
- Z całej okolicy zwozili tam Żydów ciężarówkami. Najwięcej chyba w 1942 roku…Tak, wtedy było tu najgorzej. Kilka razy ich wtedy przywieźli. Mężczyzn i kobiety. Starców i małe dzieci. Im albo mieszkającym w pobliżu chłopom kazali kopać długie i głębokie doły. Potem kładli przez środek długą deskę i kazali tym biedakom na nią gęsiego wchodzić…
- Ludzie poukrywani w domach albo schowani w krzakach dobrze widzieli wszystko. Tego widoku, tych krzyków nie da się zapomnieć! – głos starego człowieka zadrżał. Zamilkł na chwilę i osłaniając oczy przed słońcem spojrzał w stronę, gdzie położony był cmentarz. Westchnął i po chwili wrócił do swej opowieści.
- Te serie karabinów maszynowych, te lamenty, próby ucieczki, przewracanie tych nieszczęśników, zaganianie jak bydło na rzeź! Tego nie da się zapomnieć!
- I była jakaś mała dziewczynka, co tak strasznie płakała i wciąż wołała: mame, mame! A mama już martwa albo tylko postrzelona w dole leżała!
- Wrzucili tam to dziecko. Na ten stos drgających wciąż ciał. Przysypali wapnem i ziemią. Nic ich nie obchodziło, że tam żywi ludzie pod spodem.
- Jeszcze przez kilka dni ziemia się ruszała. I nie wiadomo, czy to od duszących się tam pod spodem Żydów, czy od gazów przez martwe ciała wydzielanych…
- A nijak pomóc im się nie dało. Za wszystko kulka w łeb! – roztrzęsiony ocierając załzawione oczy mężczyzna na nowo przeżywał dawne zdarzenia. Obserwująca go z oddali córka natychmiast podeszła do niego a potem stanowczo pożegnawszy się z nami, wzięła staruszka pod ramię i odeszła razem z nim w cienistą część ogrodu tłumacząc cicho:
- No już ojciec, wystarczy. Nie trzeba się denerwować, bo jeszcze ojcu na serce to zaszkodzi…


   Przejęci usłyszaną historią oraz wzruszeniem napotkanego staruszka, dziękując za opowieść pożegnaliśmy się i pojechaliśmy we wskazane przez niego miejsce. Teraz bez trudu znaleźliśmy już niewielki, założony w XIX wieku żydowski kirkut. W jego obrębie rosły ogromne, wiekowe dęby, ocieniające większą część porośniętej bujnymi trawami i chaszczami nekropolii. Brama wejściowa była zamknięta. O tym, że to żydowski cmentarz nie informował żaden napis a jedynie niewielka, żelazna gwiazda Dawida widoczna na bramie. Choć wpatrywałam się usilnie w gęstą zieleń za płotem nie dostrzegłam tam ani śladu po żydowskich nagrobkach – macewach. Nie zauważyłam tam niczego, co byłoby pamiątką po pochowanych tam ludziach. Nie spodziewałam się ich tu zresztą. Wiedziałam, że Niemcy wyrwali stąd te kamienne, półkoliście zakończone płyty i użyli ich do brukowania ulic albo utwardzenia dna rzeki.
  Jak wynika ze wspomnień tutejszych mieszkańców oraz ze zgromadzonych w IPN dokumentów na terenie tego cmentarza w czasie II wojny światowej w kilku masowych egzekucjach zginęło około 160 osób pochodzenia żydowskiego. Na podstawie fotografii lotniczych oraz badań georadarowych zlokalizowano tam kilka głębokich i szerokich dołów przykrytych obecnie grubą warstwą ziemi, zarośniętych trawą, kwiatkami polnymi, ziołami i krzakami.





   Wiele zmieniło się w tych stronach przez ostatnie siedemdziesiąt kilka lat. Życie w okolicach toczy się jak gdyby nigdy nic. Ludzie mają swoje troski i radości. Zajmują ich codzienne, zwyczajne sprawy. I kolejne maje kolorują rzeczywistość w wyraziste, optymistyczne barwy. Tylko ziemia skrywa wiele mrocznych historii i tajemnic. Tylko dęby rosnące na tym starym cmentarzu pamiętają wszystko i spoglądają w niemym zamyśleniu na to pogórzańskie, tak sielskie dzisiaj miasteczko. Wiekowe drzewa uparcie wrastają korzeniami między kości zmarłych, a koronami ogarniają błękitne niebo, dziwiąc się wciąż światu, ludziom, czasom i zdarzeniom…


Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost