A oto jest już nareszcie dzień balu w gospodzie „Pod
złotym liściem”. Pierwszy głód został zaspokojony przy pomocy upieczonych nad
ogniem kiełbasek a lekki chłodek wraz ze zmrokiem zaczął napływać z otulonych
jesienną mgłą lasów. Nadal nie było widać żadnego z gości i naszym Gospodarzom
zrobiło się przykro i niewyraźnie na duszy. Tyle przygotowań, tyle radosnych
planów i wszystko nadaremno? W chwili, gdy Gospodyni chciała się już poddać i
zacząć chować do lodówki oraz spiżarki wszystkie smakołyki ze stołów Wędrowiec
przyłożył palec do ust, nakazując jej ciszę i wstrzymanie oddechu. Coś
usłyszał. Najpierw niewyraźnie a potem coraz głośniej do uszu wszystkich zaczął
dobiegać turkot kół, stukot kopyt, rżenie koni. A nad pobliskim laskiem widać
było jakieś radosne światełka i słychać pełne rozbawienia, liczne głosy. Zgromadzeni
spojrzeli z pełnym nadziei oczekiwaniem w tamtą stronę.
I oto spoza zakrętu ukazał się niezwykły
korowód bryczek, wozów konnych i dorożek. Wspaniałymi tymi pojazdami podążali w
stronę gospody wszyscy zaproszeni oraz chętni do uczestnictwa w balu goście.
Konie przyozdobione były w kolorowe wstążki i szarfy a na każdym wozie ktoś
trzymał zapaloną lampkę naftową by dobrze oświetlać sobie drogę.
Wojtek i Joasia z radości i podniecenia
podskoczyli w górę kilkakrotnie i zawołali chórem, jak na komendę:
- Hurra! Hurra!
Wszyscy jadą! Patrzcie jak dużo gości!
To piekarz Wacław
kilka dni temu wpadł na pomysł by zorganizować dla wszystkich taki właśnie dowóz
na bal w gospodzie. I bardzo ucieszył tą inicjatywą zwłaszcza tych mieszkańców
miasteczka odnalezionych myśli, którzy rzadko kiedy urządzali sobie dłuższy
spacer niż z domu do sklepu albo na przystanek autobusowy.
Z pierwszej bryczki wysiadł sam piekarz,
podając rękę i pomagając w zejściu na ziemię swej ustrojonej w sztywną,
brokatową suknię tęgawej żonie Emilii.
Za nimi,
podtrzymywany troskliwie pod oba ramiona przez Jana i Krystynę wysiadał roześmiany
pan Bazyli, zwany przez wszystkich panem Pierniczkiem. Miał na sobie brązowy,
staromodny surducik a na głowie czekoladowy melonik. Wyglądał jak elegancki,
starszy pan z dziewiętnastowiecznej powieści albo z baśni Andersena. I właśnie
tak się chyba czuł. Niedzisiejszy, ciepły, pełen pogodnego zamyślenia i wielu
odległych wspomnień…
A któż to wyszedł
jeszcze z pierwszej bryczki? Karol, odświętnie ubrany w granatowy i przyciasny,
niemodny już od dawna garnitur. Prowadził pod rękę jakąś piękność prawdziwą!
Zgromadzeni rozpoznali w niej po chwili ze zdziwieniem jego zaniedbaną do
niedawna i wiecznie zgorzkniałą żonę Łucję. Dzisiaj Łucja uśmiechała się
delikatnie a rumieńce na policzkach i podmalowane rzęsy dodawały jej obliczu
wdzięku i odejmowały co najmniej kilku lat. Na jej ustach lśniła dyskretnie
beżowa pomadka a wcięta w talii sukienka w kolorze oliwkowej zieleni (kreacja
pożyczona na bal od Teresy) otulała jej zgrabną sylwetkę niczym antyczną
rzeźbę.
Za nimi szła natomiast
sama pani Teresa ustrojona w długą do ziemi, granatową suknię w wielkie,
radosne maki. W pasie przewiązała ciemną szarfę a w rozpuszczone, tańczące w
łagodnych podmuchach wiatru włosy wpięła kwiat dzikiej róży, znaleziony dzisiaj
z samego rana na wycieraczce pod drzwiami jej mieszkania.
- Któż mógł tam go położyć? – zastanawiała się
a serce biło jej jak szalone na myśl o tym, że tylko jeden mężczyzna na świecie
wiedział, że ona uwielbia najbardziej ze wszystkich właśnie kwiaty dzikiej
róży…
Tymczasem przed gospodą zatrzymała się już
druga bryczka. Jako pierwsi wysiedli z niej dawno nie widziani na żadnych
imprezach towarzyskich Ksawery z Anielą. Było to wszak najzupełniej zrozumiałe,
zważywszy na jej kalectwo…Ale przecież nie ma już żadnego kalectwa! Widać
wprawdzie, iż Aniela stąpa jeszcze nieco niepewnie, ale to tylko dodaje jej
powabu i sprawia wrażenie, jakby chodziła na palcach niczym baletowa tancerka.
Dalej wyskakiwali z wozu liczni przyjaciele
z miasteczka i pobliskiego, wielkiego miasta, którzy nie raz odwiedzali już
gospodę Hanny i uważali, iż jest to najprzyjaźniejsze, najbardziej swojskie na
świecie miejsce. Byli to ubodzy pisarze, rzeźbiarze, muzycy, rysownicy i
aktorzy. Szaleni nieco, pełni marzeń i filozoficznych rozważań włóczędzy, przemierzający kraj wzdłuż
i wszerz. Kolorowe, rozświergotane ptaki i dawni, cisi wielbiciele samej Hanny…
Zachwycał ich zawsze wystrój jej gospody. Wspaniałe obrazki w sepii oraz w
niezwykłych odcieniach czerwieni, którymi ustrojone były ściany. Koronkowe
makatki i dziergane na szydełku obrusiki panny Szydełko. Fotografie sprzed
ponad wieku. Zapach starego drewna i kompotu z jabłek, który witał ich zaraz po
wejściu do gospody. A starodawny i sielski urok tego drewnianego budynku według
nich nie miał sobie równych. Gotowi byli sławić to miejsce wszem i wobec, bo
ich zdaniem warte tego było. Jednak nie chcieliby żeby tłumy turystów z całego
świata zadeptały, skomercjalizowały i zbanalizowały gospodę. Mimo wszystko
powinna ona pozostać tak cicha i swojska, jak jest teraz. Tak sobie rozmawiali
podróżując tutaj i ciesząc się na dzisiejszy, niezwykły bal.
Witajcie,
witajcie goście nasi mili!
Jakże cudownie,
żeście przybyli
Bez Was nie
miałby smaku ten wieczór
I pełen byłby
tęsknot i przeczuć
Teraz ta jesień
słodka jak wino
I blask czarowny
z Wami przypłynął
Chodźcie wybierać
maski cudowne
Bal się zaczyna –
Chodźcie tu, do mnie!
Zagadał wierszem
Wędrowiec stojąc w otwartych wrotach gospody i uśmiechając się serdecznie do
pojawiających się zewsząd gości.
Z następnej bryczki wysiadali w tym czasie
długo wyczekiwani goście ze świata mgły powitań i pożegnań. Wyłaniali się z
niej nieco niepewnie, gdyż do tej pory znali gospodę tylko z opowiadań a teraz
sami znaleźli się w tym miejscu i dziwnie im było przekroczyć tak nagle i tak
po prostu niewidzialną granicę miedzy realnością a marzeniem.
Pierwsza ukazała się ubrana w wytworną, białą
sukienkę oraz przystrojona delikatnym, ażurowym kapeluszem a przy tym otulona
ciepłym szalem Beata, pełna uroku,
sympatyczna Pani z krainy kreatywności i cudownych wytworów własnych rąk oraz
romantycznej duszy ( http://catinabag-beata.blogspot.com
). Malarka, rzeźbiarka, dziewczyna potrafiąca zrobić coś z niczego. Wiedźma
prawdziwa! Osoba skromna, ale niezwykle ciepła, serdeczna i przyjazna. Dobrze
patrzyło jej z oczu a uśmiech, który malował się na jej obliczu mówił
wszystkim, że to człowiek bliski i dobry. Do boku przyciskała cudownie piękną,
uszytą przez siebie torbę przystrojoną w wielobarwne, jesienne liście. A w
torbie poza kosmetykami, chusteczkami i innymi niezbędnościami schowała kilka
maleńkich, prześlicznych, zrobionych przez siebie pamiątek, które w odpowiednim
momencie podaruje temu, kto jest jej na balu najbliższy...
Tuż za nią szła Róża w słonecznej sukni koloru herbacianych róż. Serdeczna, mądra Pani
z krainy rozmyślań nad kondycją ludzką i niepojętymi meandrami losu. A przy tym
dziewczyna do tańca i do różańca! Uwielbiająca długie, wnikliwe dyskusje na
ciekawe tematy oraz przede wszystkim krzątaninę w kuchni, czary kulinarne i organizację
pomysłowych przyjęć oraz imprez towarzyskich. Na pewno pomoże Hannie i Barbarze
w obsłudze dzisiejszych gości. A przy tym przysiądzie się tu i ówdzie, w
ciekawe rozmowy zasłucha, zatańczy, gdy któraś z melodii odezwie się serdecznym
rezonansem w jej duszy.
Za nimi ukazała się kochana przez wszystkich
za mgłą powitań i pożegnań Anka Wrocławianka, niezwykła Pani o czułym,
wrażliwym sercu, wywodząca się z krainy, gdzie pomaga się każdemu bezdomnemu
zwierzęciu, leczy chore, porzucone koty, wytrwale, aż do sukcesu poszukuje się
dla nich nowych opiekunów i zaraża swą niezwykłą pasją innych ludzi. A pojawiła
się jak zwykle skromnie, ukryta za wielkimi, słonecznymi okularami. Uśmiechała
się nieśmiało, lecz ciepło a ten uśmiech przystrajał ją lepiej niż ubrana na
dzisiejszą okazję delikatna, taftowa sukienka w kolorze oranżowej mgły…
Pani z krainy „Za
moimi drzwiami” ( http://zamoimidrzwiami.blogspot.com/ ).
Kolej na następnego gościa – hiszpańską
czarodziejkę Mar Canelę, która
podróżując na skrzydłach swej pełnej poezji wyobraźni oraz niezwykłej wrażliwości
wsłuchuje się w uczucia świata widzialnego i niewidzialnego. I jak przystało na
prawdziwą wróżkę potrafi dostrzec i docenić nawet to, co inni pomijają z
obojętnością i niewiarą. Ona wie, jak idzie się po moście z tęczy i
rozmarzonych zamyśleń i rozmawia się po drodze z elfami, skrzatami oraz dobrymi
duszkami. Szepcze z księżycem i gwiazdami. Przenika dusze ludzkie swym ciepłem
oraz spokojem. A przy tym tancerka z niej cudowna, wiec na pewno pokaże dzisiaj
na co ją stać! Oto Mar, Pani krainy Miejsca spotkań wymyślonych. (http://mar-canela.blogspot.com/
)
Teraz z bryczki wysiada Maria z Pogórza Przemyskiego, Pani rozległych, owianych mgłą łąk i
wzgórz. Właścicielka klimatycznego, drewnianego domku za Sanem, w którym warzy
w kuchni czary ziołami i wędzonką pachnące, opiekuje się czule swymi psami,
podróżuje po ciekawych, wartych zwiedzenia miejscach, uwielbia poezję śpiewaną
i owiane mgłą tajemnicy zabytki. A tak cudownie ciepło pisze o swoim siedlisku,
że od razu chciałoby się być jej gościem i zanurzyć w niepowtarzalną atmosferę
tego domku na wzgórzu.
Oto Maria, Pani krainy Naszego Pogórza (http://naszepogorze.blogspot.com/)
Za nimi z półmroku wyłania się delikatna,
owiana mgłą postać Magdy Spokostanki, Pani
z krainy łagodności, poezji, wspomnień oraz zasłuchania w głosy bezludnych
miejsc i zapomnianych przedmiotów. Wielbicielka rozmarzonych wędrówek po
groblach, mokradłach, bagnach i dzikich, pełnych szeptów i szelestów lasach.
Pasterka swych kózek, opiekunka kurek, mama córek, z których zwłaszcza jedna
jest dla niej nieustającym natchnieniem i źródłem zamyśleń.
Wreszcie schodzi na usianą brzozowymi liśćmi
ziemię kolejny miły gość balu – Weronika,
sama siebie zwąca Ziołoludkiem.
Młodziutka jeszcze, lecz pełna wrażliwości oraz wiedzy wielbicielka
podróży, koni, przyrody oraz dobrych filmów i książek. Niezmordowana
wędrowniczka po najpiękniejszych zakątkach kraju. Opisująca je z wielką uwagą,
entuzjazmem i pogodą ducha. Delikatna Pani ze świata wrażliwych przemyśleń. Oto
Pani Ziołowej krainy! (http://ziololudek.blogspot.com/ )
A któż to idzie dalej? Oto Lidka, Pani z krainy „Życia i szycia”.
Autorka istnych cudów z tkanin, które tworzy przy pomocy maszyny do szycia i
swej bogatej wyobraźni. Nawiązująca z bliskimi sobie ludźmi serdeczne, trwałe
więzi. Czuła, wrażliwa i uważna osoba, na którą można liczyć. Pełna zaraźliwego
humoru oraz prostoty. Acha, dziewczyna potrafiąca zrobić przepyszne powidła
śliwkowe tudzież inne wspaniałe przetwory na zimę. Lidka idzie w rozkloszowanej
wspaniale spódnicy do samej ziemi. Kwiecistej, romantycznej, powiewnej jak
jesienny wiatr. Na stopach ma balerinki. Do tańca w sam raz!
(http://zycieiszycie.blogspot.com/
)
Po niej z przepastnego pojazdu wychodzi
czarownica szalona i nieprzewidywalna. Pełna poczucia humoru i ciepła, autorka
opowieści o swych podróżach po odległej Ameryce. Słowem – Ataner! Pani z krainy zapierających dech w piersi podróży.
(http://atanerblog.blogspot.com/
)
Dalej idzie
jeszcze wiele, wiele innych wyczekiwanych, kochanych gości. Długo by wymieniać.
Jest Mirka, przesympatyczna
właścicielka białych jak śnieg piesków.
Jest Zofijanna, cicha, delikatna Pani z
krainy głębokich wspomnień i bajecznie
kolorowych kwiatów. W bryczce chowa się też Jaskółka wraz ze swym nieodłącznym, magicznym aparatem
fotograficznym, Pani z beskidzkich, pachnących dojrzałymi jabłkami sadów. W
gromadzie widać też Sznupeczkę, Judytę,
Marię Nowicką i Peacock a gdzieś
tam z pobliskiego lasku pohukuje jak zawsze niepokorne lecz przecież obecne,
schowane tylko przed wszystkimi Echo….
To tylko tyle, ile udało się od razu zauważyć.
Inni goście woleli póki co nie rzucać się w oczy. Lecz może potem odezwą się z mgły i dadzą
znak, że są i bawią się tego wieczora ze wszystkimi goścmi Hanny i Wędrowca? W
baśni wszystko przecież jest możliwe!!!
Tymczasem zajechała zaczarowana dorożka zaprzężona
w dwa srebrzyste rumaki i powożona przez maleńką staruszkę w zielonej spódnicy
i żółtym, słomkowym kapelusiku. Obok niej siedziała babka Eulalia i z wielce
dumną miną poprawiała swój rozłożysty, bordowy szal z jeżynowych liści.
Staruszki zgrabnie
zeskoczyły na ziemię, w czym wydatnie pomogły im szerokie jak balony spódnice.
Na ich widok
wszyscy otworzyli szeroko oczy ze zdumienia i zamarli czekając na to, co się
teraz wydarzy.
- A cóż tak
stoicie z otwartymi paszczami i dziwicie się na nasz widok?! – zawołała prababka
Eulalia a jej głos zabrzmiał jak skrzypienie starych drzwi.
- No właśnie! Czy
nam, wróżkom też nie należy się trochę zabawy od życia? – dodała wróżka
Konstancja i ucałowała siarczyście rumiane policzki Wędrowca.
- Od dawna miałam
już na to ochotę, gdy widziałam jak się obściskujecie i ćwierkacie razem z
Hanną! – zaśmiała się, widząc ogłupiałą nieco minę mężczyzny
- Mnie też już
znudziło się wysiadywanie na starych portretach, granie w szachy albo latanie
nocą po miasteczku! Czy macie pojęcie jak bardzo się ostatnio napracowałyśmy?
Nalej nam chłopcze czerwonego wina! Nuże! Nie ociągaj się! – zarządziła
Konstancja i usiadła tuż przy ognisku, wyciągając przed siebie nogi odziane w
zbyt duże buty ze śmiesznymi, spiczastymi noskami.
- Siadajcie
proszę, siadajcie tu wszyscy, kochani! Miejsca przy ognisku jest dość!– zakrzątnęła
się Gospodyni, donosząc szybko kolejne dzbany z winem i tace pełne ciasteczek,
orzeszków i suszonych owoców.
- Częstujcie się
proszę! – namawiała postępująca za nią krok w krok Joasia. Dyskretnie udało jej
się dotknąć kapelusika wróżki Konstancji i drgnęła z wrażenia, bo wydało jej
się, iż dotknęła mgły a może lekkiego jak wiatr puchu…?
Tymczasem Cyganie
widząc, że już większość gości zasiadła sobie wygodnie rozpoczęli przygrywać na
początku delikatnie, na rozruch zabawy a potem mocniej, wyraziściej, z głębi
gorącego serca.
O dziwo, pierwszy w tany ruszył Ksawery wraz
ze swą Anielą. Kobieta doczekać się już tego nie mogła. Ledwo wychyliła swój
kieliszek wina pociągnęła męża na pusty jeszcze plac a potem zawirowała w jego
ramionach jak za dawnych, młodych lat. Wszyscy popatrzyli na nich z podziwem a
Hanna dała oczami znak Wędrowcowi by zaprosił do tańca którąś z samotnych pań.
Chciał podejść do siedzącej nieco z boku pani Teresy, ale ta uśmiechnęła się do
niego nieco nieprzytomnie a potem szepnęła:
- Nie jestem sama
chłopcze…. – i zerknęła na wolne miejsce obok, na którym kogoś widocznie
dostrzegała, natomiast Wędrowiec nie widział nikogo, więc nieco zmieszany
przeprosił i poszedł dalej.
- Jeśli
pozwolisz, to chciałabym zaraz zaśpiewać wszystkim. Podam tylko cygańskim grajkom
tonację a potem wykonam dla Was coś, co napisał kiedyś dla mnie mój ukochany
mąż Aleksander. I teraz mi o tej piosence przypomniał – zatrzymała go jeszcze
na chwilę pani Teresa, uśmiechając się do niego i gładząc pustą ławkę obok
siebie.
- Ależ oczywiście
pani Tereso! Nie możemy się doczekać pani dzisiejszego występu! – odrzekł
Gospodarz i podał kobiecie usłużnie ramię, odprowadzając ją w stronę cygańskiej
orkiestry.
Tam pani Teresa przez chwilę coś ustalała z
basistą i skrzypkiem a następnie wkroczyła na podium, przyłożyła mikrofon do
ust i zaśpiewała swym mocnym, dźwięcznym głosem pieśń, której jeszcze nikt
nigdy nie słyszał, ale melodia była wszystkim znana. Po chwili wiec wszyscy nucili
ją razem z pieśniarką i uśmiechali się do siebie serdecznie, bo niezwykle miło
jest tak śpiewać razem i czuć wspólnotę z obcymi a jednak w tej chwili jakoś
bliskimi sobie ludźmi. A chociaż słowa tej pieśni nie były wesołe, to jednak im
nie było smutno w tej chwili. Zasłuchali się, zamyślili na moment…
Słodko-gorzki przekładaniec
Tam przy grobli w ciemnej toni
wiatrak wodę miele.
Zośka piecze ciasto na cudze
wesele
Płacze cicho płacze z samego dna
duszy
Hej wiatraku w głowie nie szum
Bólu nie zagłuszysz
Płacze cicho płacze z samego dna
duszy
Hej wiatraku w głowie nie szum
Bólu nie zagłuszysz
A tam we wsi Antek miły
tańcuje szczęśliwy
I obłapia młodą żonkę z całej
siły
Już zapomniał o Zosieńce i
wiatraku
Nowe nuty dziś w piosence
A kołacz bez smaku
Już zapomniał o Zosieńce i
wiatraku
Nowe nuty dziś w piosence
A kołacz bez smaku
Piecze Zośka ciasto piecze
Smutkiem przekładane
Ciasto prezent dla miłego
Dla niej lek na ranę
Da mu dzisiaj słodko-gorzki
Uczuć przekładaniec
Wraz z sekretnym ziołem Zośki
Na ostatni taniec
Da mu dzisiaj słodko-gorzki
Uczuć przekładaniec
Wraz z sekretnym ziołem Zośki
Na ostatni taniec
Wszyscy goście już pijani
A tu Zośka wchodzi
Patrzą na nią zabraniali
Jej to nie obchodzi
Idzie z ciastem do miłego
Uśmiechnięta wielce
Skosztuj kołacza mojego
Niech twe zadrży serce
Idzie z ciastem do miłego
Uśmiechnięta wielce
Skosztuj kołacza mojego
Niech twe zadrży serce
Wielka była tragedyja
Bo Antek w niebiosa
Swoją poślubioną żonkę
zabrał i jej posag
w kryminale Zośka siedzi
Za wiatrakiem płacze
Nad swym losem wciąż się biedzi
W matni się kołacze
Zemsta wcale nie jest słodka
Płyną lata gorzkie
Wiatrak rozpadł się i piosnka
Kończy się żałośnie
Gdy wybrzmiały
ostatnie akordy jej pieśni i pani Teresa wróciła na swoje miejsce Cyganie
zagrali coś szybszego, radośniejszego, pobudzającego zgromadzonych gości do
przytupów i obrotów. Potem nastroili skrzypki inaczej i w noc popłynął cudowny,
rzewny walc…
- Bal czas zacząć!
Zakręć mną chłopcze! Tylko porządnie! – przyzwała Wędrowca do siebie prababka
Eulalia.
- Całować się nie
będziemy, ale potańczyć, czemu nie? – zaśmiała się staruszka.
Ach, jak zakręcił
nimi wieczorny wiatr! Jak zamiótł spódnicą i szalem Eulalii. Jak rozwiał włosy
i wąsy Wędrowca.
Za nimi poszli w tany pozostali. Karol z
Łucją. Joasia z Wojtkiem. Krystyna z Janem. Janeczka ze swym ukochanym. Poeci,
grajkowie i malarze…I wszyscy goście nagle poczuli, że wcale nie potrzebują
butów. Tak cudownie im pląsać po miękkich, nieco wilgotnych od wieczornej mgły
liściach. Tak dobrze patrzeć w swoje szczęśliwe i rozjaśnione światłami lamp
naftowych, lampionów i ognisk oczy. Tak cudownie nie wstydzić się niczego i nie
bać ludzkiej obmowy.
Mar rozpuściła jasne włosy i oświetlona łuną
księżyca popłynęła w ramionach wędrownego malarza w rozmarzone melodią
pozaziemskie rejony magii. Anka Wrocławianka porwana w tany przez nieznanego
jej muzyka najpierw z oporem a potem radośnie zawirowała, przymykając oczy i
porzucając gdzieś wśród liści swoje okulary i wszelką nieśmiałość. A Róża,
troszcząc się jak zwykle bardziej o siebie, niż o innych, dolewała wina do
kieliszków, dokładała drew do ognia i wpatrywała się z zadowoleniem w radosne
migotanie węgielków…
Tymczasem z lasu, przyświecając sobie latarką
wyszła panna Szydełko oraz towarzyszący jej Bartłomiej. O czymś do siebie
szeptali, nachylając się ku sobie poufnie i wsłuchując się uważnie w swoje
zwierzenia. Popatrzyli na tańczące pary a potem bez zastanowienia weszli
pomiędzy nie i zakręcili się w serdecznym przytuleniu.
- Ale ja nie
umiem tańczyć! – zawstydził się drwal, nadeptując niechcący na bucik swej
partnerki.
- Ależ to nic
trudnego! Wszystkiego pana nauczę! – zaśmiała się Katarzyna i z nieoczekiwaną
wprawą poprowadziła wielkiego posturą mężczyznę w świat walca.
Wrota, wiodące do świata miasteczka
odnalezionych myśli i gospody „Pod złotym liściem” wciąż są otwarte. Bal trwa a
mieszkańcy miasteczka oraz goście mają swój beztroski, dobry czas.
Tymczasem Pani Jesień rozgaszcza się i
rozsiada wygodnie na polach i łąkach. Pieści lasy swym czułym dotykiem. Maluje
liście i owoce na złoto, czerwono, pomarańczowo i bordowo. Pomaga wyjrzeć spod ściółki leśnej
borowikom i rydzom. Troszczy się o miękkie legowiska dla leśnych, dzikich
zwierząt. A potem wraca na bal by tak po prostu potańczyć i nacieszyć się tym
ludzkim ciepłem i życzliwością, której zawsze tak bardzo jej brakuje…