W miasteczku odnalezionych myśli było
oczywiście wiele osób niezbyt zadowolonych lub też zupełnie obojętnych wobec niezwykłego dla tego sennego zazwyczaj miejsca wydarzenia, czyli mającego się odbyć wkrótce w gospodzie
„Pod złotym liściem” balu. W przypadku niektórych z niechętnych balowi mieszkańców, ich brak życzliwości był zupełnie
zrozumiały, gdyż nie każdy musi przecież lubić takie rozrywki, rozbawionych, czyli zanadto hałaśliwych ludzi, wielkie zmiany, ruch, zgiełk czy też
jakiekolwiek zaburzenie codziennych rytuałów. Takie nagłe, choćby nie wiadomo jak radosne zdarzenia burzą
spokój, odbierają poczucie bezpieczeństwa, zanurzenia w mglistym bezczasie oraz wrażenie nie wyróżniania się z tłumu. Ale najczęściej po prostu nie zmieniają niczego.
- Są, jak krótkotrwała, niegroźna burza, która na moment oczyszcza powietrze, dając złudną nadzieję zmian na lepsze a potem jak zwykle wszystko wraca do normalnego, codziennego stanu.To tak samo, jak z intensywnymi barwami liści we wrześniu i paździeniku. Przez jakiś czas cieszą oczy i serca, mamiąc świat swym krótkotwałym blaskiem i cudownym ciepłem a ledwo się człowiek obejrzy, wszystkie gałęzie są już nagie i bezlistne. Smutne jak samotne życie, jak zapowiedź końca wszystkiego...- pogrążał się w zgryzocie naczelnik poczty, Anastazy, spoglądając przez okno na ubrane w przebogate, barwne listowie klony, kasztanowce, jawory i dęby.
- Są, jak krótkotrwała, niegroźna burza, która na moment oczyszcza powietrze, dając złudną nadzieję zmian na lepsze a potem jak zwykle wszystko wraca do normalnego, codziennego stanu.To tak samo, jak z intensywnymi barwami liści we wrześniu i paździeniku. Przez jakiś czas cieszą oczy i serca, mamiąc świat swym krótkotwałym blaskiem i cudownym ciepłem a ledwo się człowiek obejrzy, wszystkie gałęzie są już nagie i bezlistne. Smutne jak samotne życie, jak zapowiedź końca wszystkiego...- pogrążał się w zgryzocie naczelnik poczty, Anastazy, spoglądając przez okno na ubrane w przebogate, barwne listowie klony, kasztanowce, jawory i dęby.
W zeszłym
tygodniu po długotrwałej, wyniszczającej chorobie odeszła jego ukochana żona,
patrzył więc teraz z poczuciem krzywdy i rozgoryczenia na wszystko wokół a najbardziej na roześmiane mieszkanki miasta,
poszukujące po sklepach nowych dodatków do swych balowych kreacji, lub co
gorsza, dyskutujących o balu w jego obecności, na poczcie. Myślał wówczas o
swojej Wandzi, która nie miała szansy by doczekać takich radosnych chwil i
odeszła czując ulgę, że nareszcie skończy się jej męka. Jej przyjaciółki do
ostatniej chwili chciały być przy niej. Koleżanki z poczty. Z chóru
kościelnego. Sąsiadki z tej samej kamienicy.
-Wydawało się, że
tak mocno przeżywają jej stratę, a teraz proszę, jak się bawią. Jak się cieszą
i krygują przed wystawami sklepowymi. Już zapomniały o swojej najlepszej koleżance. Byle dalej! Świat się
przecież toczy jak gdyby nigdy nic. Tylko Jej już nie ma – zasępiał się
Anastazy, stemplując listy i przesyłki.
- Rozpacz, bezsilność, żal, krzywda, tęsknota, złość! - wołały głośnym stukiem uderzenia stempla pana Anastazego. Jednak jego twarz wyrażała nadal chłodną uprzejmość, opanowanie i urzędowe zaangażowanie. A więc nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, co tak naprawdę czuje ten mężczyzna. Był taki jak zawsze.Schowany za urzędowym uniformem i nic nie wyrażającym, przylepionym do ust uśmiechem.
- Rozpacz, bezsilność, żal, krzywda, tęsknota, złość! - wołały głośnym stukiem uderzenia stempla pana Anastazego. Jednak jego twarz wyrażała nadal chłodną uprzejmość, opanowanie i urzędowe zaangażowanie. A więc nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, co tak naprawdę czuje ten mężczyzna. Był taki jak zawsze.Schowany za urzędowym uniformem i nic nie wyrażającym, przylepionym do ust uśmiechem.
Inną osobą, odczuwającą żal i gorycz na myśl
o balu była pani Aniela. Już dawno nigdzie nie wychodziła. Zakupy robił jej mąż,
Ksawery. On też zajmował się większością spraw domowych. Dbał o nią jak umiał
najlepiej, ale przecież nie wróci jej sprawności w kalekich nogach. Nie sprawi,
by ten znienawidzony, zdezelowany wózek inwalidzki pewnego dnia okazał się zbędny i
wylądował jako stary rupieć na śmietniku.
- Po co w ogóle
mówił mi o tym balu? Teraz będę sobie wyobrażać, jak ludzie się tam bawią, jak
cieszą. A ja tu, przykuta do swoich bibelotów, sweterków dzierganych na
drutach,porannej kawki z rogalikiem! – irytowała się, patrząc na wszystko, co było jej
bliskie a jednak w takich jak ten momentach, po prostu obrzydłe.
A dlaczego Ksawery w ogóle ośmielił się wspomnieć
swej żonie o balu? Otóż wiedział, że jej ulubionymi programami telewizyjnymi
były te o tańcu. Nieraz godzinami potrafiła przerzucać kanały byleby znaleźć jakiś
film muzyczny, pokaz tańców towarzyskich czy chociażby migawki z gimnastyką
artystyczną w tle. Nieraz dziwiła go ta masochistyczna wręcz pasja Anieli. Ale
jednocześnie pamiętał, iż przed wypadkiem żona uwielbiała spotkania
towarzyskie, a w młodości zabawy taneczne i potańcówki w remizie. Teraz miała
możliwość, by znowu zobaczyć to wszystko na własne oczy. Poczuć atmosferę
zabawy. Rozerwać się.
- Rozerwać się! –
parskała z irytacją, gdy przypominała sobie jego pełną nadziei twarz w chwili,
gdy komunikował jej wieść o balu i o tym, że mogliby sie na niego we dwoje wybrać.
- I miałabym
zepsuć tym Bogu ducha winnym ludziom całą radość z tego niezwykłego wieczoru?!
Jak można nie rozumieć tak prostych rzeczy?! Owszem, lubię popatrzeć sobie na
kręcące się po parkiecie pary. Ale po co mnie mają oglądać?!– krzyczała,
zrzucając przy tym niechcący na podłogę filiżankę z resztką kawy i patrząc
potem z mieszaniną satysfakcji i wstydu na zbierającego bez słowa kawałki
porcelany Ksawerego.
Żyła też w miasteczku pewna rodzina, która
ledwo wiązała koniec z końcem a matka starała się jak mogła by było co
dzieciakom do szkoły na drugie śniadanie dać. Przeważnie był to chleb ze
smalcem. I tak dobrze, jak na to wystarczało. Bo czasem szły do szkoły na
głodniaka i dopiero po powrocie mogły zjeść pożywnej zupy ziemniaczanej, czy
chwycić jakąś kromkę suchego chleba. Ich
matka, Łucja, otrzymywała zapomogę od gminy, ale było to śmiesznie mało
zważywszy na ich potrzeby oraz na Karola, jej męża pijaka, który podkradał z
domu, co tylko mógł, byleby starczyło mu na kolejne piwo, cokolwiek
zawierającego w sobie odrobinę alkoholu. Owszem, jej mąż miewał czasami dobre
tygodnie, kiedy nie pił nic i zarzekał się, iż więcej wódki do ust nie
weźmie, że wszystko się zmieni i będzie nareszcie przykładnym ojcem rodziny.
Bardzo chciała mu wierzyć. Wiedziała przecież, iż jej niewiara podcina mu
skrzydła. A dla niego każdy powód był dobry by wrócić do nałogu. Lecz przez
cudowny czas jego abstynencji ich dom nareszcie przypominał prawdziwy dom. Bo Karol
łapał się każdej roboty w miasteczku, byleby pomóc rodzinie i odkupić swoje
winy. A gdy siedział w domu gotował dzieciom obiady, sprzątał, naprawiał wszystkie
usterki, próbował bawić się z dziećmi a nawet robić dla nich latawce i koniki
na biegunach. To był dla rodziny zawsze wspaniały, lecz niestety krótkotrwały okres.
Potem Karol robił się nerwowy. Coraz częściej znikał z domu na dłużej.
Przesiadywał w gospodzie albo po prostu na ławce przed sklepem spożywczym. Aż
któregoś wieczora jakiś z jego koleżków przyprowadzał go do domu
nieprzytomnego, pijanego w sztok i wówczas kołomyja zaczynała się od nowa. I
tak toczyło się ich życie.
Biedna Łucja najmowała się do wszelkich
możliwych prac. Mimo trawiącego jej stawy reumatyzmu i rozległych żylaków na
nogach sprzątała sklepy, aptekę i hurtownię spożywczą. Wszystko dla swych
pięciorga dzieci. Wszystko, byleby jakoś odwrócić ten zły los. Niekiedy pani
Teresa, znajoma z sąsiedztwa prosiła Łucję o pomoc w sprzątaniu mieszkań. Albo
zajmowała się jej młodszymi dziećmi w czasie, gdy Łucja pracowała. Ostatnio
jednak, pewnie z powodu zbliżającej się jesieni, Łucja czuła się bardzo źle i
zwyczajnie nie miała siły, by pracować tak ciężko, jak dotąd. Na dodatek Karol znów
przepadał na całe dnie i nie wiadomo, gdzie przebywał, z kim pił, jak się czuł.
Łucja nie lubiła gospody. Uważała, że to
miejsce przynosi więcej szkody miasteczku niż korzyści. A gdy usłyszała o
zbliżającym się balu jej irytacja jeszcze się zwiększyła.
- Balów się
Hannie zachciało! Mało się ludzie na co dzień napiją? Po co jeszcze wymyślać
jakieś nowe powody do sięgnięcia po kieliszek? Ot, pazerna i nieczuła z niej
widocznie kobieta – szeptała, sama do siebie, szorując podłogę w sklepie
obuwniczym i mimochodem słuchając podnieconych szeptów klientek o zbliżającym
się balu.
Kobieta sama
nigdy jeszcze w gospodzie nie była. Uważała ją za zwykłą mordownię. Miejsce
podłe, obrzydłe i służące tylko wyciąganiu z uczciwych ludzi pieniędzy. Nie
trafiały do niej żadne ciepłe słowa o właścicielce gospody, Hannie.
- Miła i wesoła?
Dobrze się jej powodzi, widocznie! Nie ma bandy wiecznie głodnych dzieciaków na
głowie oraz męża moczymordy! – odpowiadała nie raz Teresie, która usiłowała
powiedzieć jej coś dobrego na temat Hanny.
- A jeśli nawet i
jest tak sympatyczna, jak mówisz i urządza ten bal dla podobnych sobie ludzi,
to cóż mi z tego? Nie dla mnie jakieś bale i imprezy. Czasem nie mam już nawet
siły by umyć się przed snem. Ledwie dzieciakom pomogę lekcje odrobić.
Dziury w
spodniach i rajtuzach im pozaszywać. Obrać ziemniaki na jutro. Gary pomyć i już
jest północ. A ja padam. A rano trzeba jak zawsze wstać i znowu jakoś się toczyć…
Łucja nie wiedziała o tym, że nie tylko jej
mąż odwiedza czasami gospodę. Robił to także coraz częściej najstarszy jej syn, trzynastoletni
Wojtek. Chodził tam ostatnio by odrabiać lekcje w dobrze oświetlonym elektrycznym
kinkietem kącie. Pomagał nawet w sprzątaniu po niedawnym remoncie. Lubił to czyste,
przyjazne miejsce, w którym czuł się bezpiecznie i spokojnie. W domu rodzinnym
miał poczucie, że udusi się w tej atmosferze nerwów, irytacji, biedy, wiecznych
utyskiwań matki, bełkotów ojca i pałętających się wciąż pod nogami
siedmioletnich bliźniaków, swego najmłodszego rodzeństwa.
Wojtek miał jeszcze jeden ważny powód, dla
którego ostatnio był częstym gościem gospody. Otóż pojawiała się w niej prawie codziennie
Joasia, córka tej krawcowej z miasteczka.
Dziewczynka
podobała mu się od dawna, ale nie miał nigdy odwagi by do niej zagadnąć.
Patrzył tylko na nią z daleka i podziwiał jej urodę jasnowłosego elfa oraz
serdeczny uśmiech i bezpośredniość w obejściu. Joasia była o rok od niego
młodsza. Wiedział o tym, bo chodzili do tej samej szkoły i czasami na przerwach
patrzył na nią jak stała otoczona wianuszkiem koleżanek. Jak śmiała się wesoło
i rozprawiała o balu.
O balu…To była
dla niego jakaś abstrakcja i rzecz rodem z filmów amerykańskich. Wolałby by
wszystko było w gospodzie po dawnemu. To dawało mu zawsze poczucie równowagi,
stałości i bezpieczeństwa.
- Na szczęście
bal przyjdzie i przejdzie – wzdychał chłopiec zerkając na szykującą wszystko na
ten wielki dzień Gospodynię oraz na uwijającego się wraz z nią Wędrowca.
- Potem wszystko
będzie przecież po dawnemu…
Wędrowiec lubił tego cichego, nieśmiałego
chłopca. Czasem pochylał się nad jego
zeszytem z rachunkami i wskazywał palcem, gdzie był błąd. Innym razem prosił o
przeczytanie pisanego przez cały wieczór w pocie czoła wypracowania i chwalił
Wojtka za styl oraz bogaty zasób słownictwa.
W zamian chłopak garnął się do wszelkiej pomocy, ale nie chciał brać za
to żadnych pieniędzy, mimo tego, iż jak wszyscy dobrze wiedzieli, jego matce
nie przelewało się. Hanna wciskała mu niekiedy na siłę do kieszeni parę groszy,
by miał na bułkę czy kefir.
A Wędrowiec
patrzył na chłopca z mieszaniną sympatii i dziwnego, bolesnego żalu w oczach. Bo gdyby
wszystko było dobrze, gdyby los był dla niego życzliwszy, to jego syn byłby
teraz w wieku Wojtka…Niestety, wszystko ułożyło się tak a nie inaczej. Był sam.
Jest sam…Nie, nie jest już teraz przecież sam. Jest ta cudowna kobieta, która
odmienia jego świat. Jest ta dobra teraźniejszość, która oby trwała jak
najdłużej…Tak pragnął by Hanna była szczęśliwa! By w ogóle wszyscy mogli być
tak szczęśliwi, jak on przy Hannie.
A właśnie wczoraj jego Ukochana, obserwując
zapatrzonego w Joasię Wojtka wyszeptała Wędrowcowi do ucha, że sama też była
kiedyś tak zakochana w pewnym chłopcu z klasy. Ale nigdy nie miała śmiałości by
mu o tym powiedzieć. I do tej pory pamięta siłę tego swojego pierwszego
uczucia.
- Może to i
dobrze zresztą, że mu wtedy o tym w żaden sposób nie dałam znać. Bo może moje
losy potoczyłyby się zupełnie inaczej? Bo wyobraź sobie, iż ze ślicznego,
towarzyskiego Karolka wyrósł potem znany w na całe miasteczko pijus i utracjusz,
ojciec Wojtka - Karol. Ten sam, który
często przesiaduje u nas w gospodzie – wyznała, tuląc się do Wędrowca i patrząc
ze współczuciem na Wojtka, pochylonego nad zeszytem do języka polskiego.
- Czyli mimo
wszystkich meandrów życia i smutków, które nie omijały Cię w przeszłości los
miał Cię jakoś w opiece, moja Ty dzieweczko w falbaniastej spódnicy! – roześmiał się Wędrowiec, całując ją serdecznie.
- A swoją drogą
Wojtkowi przydałoby się jakoś pomóc. Niech się chłopak nie męczy! - westchnął, chwilę potem.
- Pewnie, że
bardzo chciałabym mu pomóc. W ogóle całej jego rodzinie przydałaby się
nareszcie jakaś zdecydowana odmiana na lepsze. Ale nie mam pomysłu jak to
zrobić – westchnęła Hanna, biorąc się za obieranie cebuli i pociągając przy tym
raz po raz nosem.
- Haniu!
Wszystkim nie dasz rady pomóc, choćbyś bardzo chciała. Tutaj przydałaby się
jakaś dobra wróżka albo przynajmniej skuteczny lek przeciw alkoholizmowi.
- Ale, co do Wojtka
i Joasi, to przecież da się coś jednak zrobić. Nie sądzisz moja kochana? – z
tajemniczym uśmiechem zapytał mężczyzna i wziął drugi nóż oraz cebulę, a potem
posiekał ją w try miga.
- Wolę się w
takie rzeczy nie wtrącać. Co ma być, to będzie. Pamiętaj, że dobrymi chęciami
piekło jest często wybrukowane. Lepiej nie bawmy się w nic takiego, proszę! –
szepnęła Gospodyni ocierając oczy.
Wędrowiec nic nie odpowiedział. Miał jednak
już swoje plany i bardzo życzliwe względem Wojtka zamierzenia. Postanowił
jednak o niczym Hannie nie mówić.
- Jeszcze o tym
wszystkim pomyślę – zakończył więc rozmowę i wysiąkał nos, bo i jego cebula
bardzo już w oczy piekła.
Ich rozmowę słyszała oczywiście wróżka
Konstancja, która ostatnio była częstym gościem tego miejsca. I aby nie być
widzialną przysiadała się do różnych staroświecko ubranych osób na fotografiach
zawieszonych tu i ówdzie na ścianach gospody. Tam zastygała w sztucznych pozach
i niewinnie przysłuchiwała się rozmowom gospodarzy i gości. Wiele już wiedziała. Wiele
rzeczy czekało na nią do zrobienia. Nie ze wszystkim zdąży. Nie wszystkiemu
podoła.
- Ale co nieco przynajmniej spróbuję zrobić!
Niewiele to też coś!
- Ha! Ludzie myślą, że dobre wróżki potrafią wszystko. Ale ja jestem już bardzo starą wróżką i wiele z moich czarów już się zwietrzało. Straciło swą moc, jak wino w źle zakorkowanej butelce. A Eulalia tylko przez całe dnie grałaby w szachy czy w remika, siedząc w ciepłej, pachnącej piernikami cukierni swego wnuka. Nie chce jej się ze mną po miasteczku latać i wsłuchiwać w marzenia jego mieszkańców. Głucha jak pień się robi albo i wygodniej udawać jej głuchą. Wszystko na mojej głowie! Jak zwykle! – utyskiwała starowinka.
- Ha! Ludzie myślą, że dobre wróżki potrafią wszystko. Ale ja jestem już bardzo starą wróżką i wiele z moich czarów już się zwietrzało. Straciło swą moc, jak wino w źle zakorkowanej butelce. A Eulalia tylko przez całe dnie grałaby w szachy czy w remika, siedząc w ciepłej, pachnącej piernikami cukierni swego wnuka. Nie chce jej się ze mną po miasteczku latać i wsłuchiwać w marzenia jego mieszkańców. Głucha jak pień się robi albo i wygodniej udawać jej głuchą. Wszystko na mojej głowie! Jak zwykle! – utyskiwała starowinka.
- A psik! –
kichnęła nagle, gdy do jej zadartego noska doleciała ostra woń cebuli.
Wszyscy zgromadzeni w ciepłym wnętrzu
karczmy jak jeden mąż rozejrzeli się skąd dobiegł ten dziwny dźwięk. Ale nikt
nie dostrzegł Konstancji ukrytej za dziwacznym, greckim postumentem, z którym
dawni mieszkańcy miasteczka bardzo lubili się kiedyś fotografować…
Czytam z dużym zainteresowaniem :)
OdpowiedzUsuńNo to świetnie, Lidko kochana. Oby tak dalej tylko!:-)
UsuńJa bardziej utozsamiam sie z ta grupa mieszkancow, bale nie dla mnie. Nigdy nie lubilam wielkich zgromadzen, jako mloda dziewczyna rzadko chodzilam na dyskoteki, bo nie lubie tanczyc, a halas mi przeszkadza.
OdpowiedzUsuńUsciski serdeczne
I tu pojawia sie wyższosc wirtualnych balów nad tymi realnymi. Na tym balu w gospodzie "Pod złotym lisciem" wszystko jest przeciez kwestią naszej wyobraźni, chęci i marzeń. Muzyka nie męczy, bo jest własnie taka, jaką lubimy. Ludzie wokół tez nienarzucajacy sie,bo znajomi, bliscy a jednak poprzez tę szybkę wciaz dalecy. Można przyjsc i wyjśc kiedy tylko sie chce. I być niewidzialnym przy tym. Albo ukrytym za maseczką panny Szydełko. Czy to nie cudowne...?
UsuńCałusy zasyłamy!:-))
To ja sie ukryje, wzorem pewnej milej wrozki K., w jakims obrazie na scianie. ;)
UsuńAleż proszę Cię bardzo, tajemnicza kocico. Bądź gdzie chcesz, bylebyś była!:-))
UsuńO matko, jak Ty piszesz! Bajka!
OdpowiedzUsuńNiech żyją bajki i basnie!
UsuńNim blask naszych oczu zgaśnie
Nim zamkną sie serca na cuda
W marzeniach wszystko się uda!:-))
Mam nadzieję, że te Smutasy też zaszaleją na balu :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z ciągle deszczowego świata.
Może chociaż grzybki z tego deszczu będą :)
W moich lasach więcej grzybiarzy niz grzybów! Codzień ścigamy sie z konkurecją by na jakiegos borowika czy maslaka trafić!
UsuńA co do Smutasów, to się zobaczy. Bal sie zbliza wielkimi krokami i, jak mniemam, szykują sie rózne niespodzianki!
Mireczko! Zapraszam najserdeczniej do dalszego czytania oraz do uczestnictwa w finałowej zabawie!:-))
No masz, bez zapraszania będę zagladać :)
UsuńNo to cudnie!:-))
UsuńNarzekaczy nigdzie nie brakuje, irytuje mnie postawa Lucji ale nie chce jej oceniac.
OdpowiedzUsuńTak sie przyjelo bidna baba ma meza pijaka ale zawsze jest to drugie dno i moze ona taka bez winy tez nie jest.
Czekam na bal :)
A czy na miotle moge polatac i podglac?
Tak, przewaznie wszystko ma swoje drugie dno i nic nie jest tak proste, jak sie wydaje. Ale może przez to zycie jest własnie takie ciekawe i nieprzewidywalne...?
UsuńCudnie, że czekasz na bal czarownico Ataner. Cieszę sie ,że przybedziesz i zatańczysz, miotłą zawirujesz, psot narobisz! Hu ha!!!:-))
Los pewnie spłata im figla. Zmiana choć niosąca zagrożenie może być dobra. Warto się na nią odważyć.
OdpowiedzUsuń:)
Tak, Aniu droga! Zmiany są nieraz konieczne, choćbyśmy bardzo sie przed nimi bronili, choćbyśmy zaprzeczali ich wadze.
UsuńCzym bedzie ten bal dla co poniektórych mieszkańców miasteczka, dla gości balowych? Moze okazac sie to od razu na balu a moze na wyraźne zmiany trzeba będzie poczekać nieco dłuzej...?
Zapraszam goraco do dalszej lektury oraz do samej zabawy finałowej!:-))
I druga strona medalu. Można mieć tylko nadzieję, że bal jakoś ułagodzi rozgoryczenie i rozwieje smutek. Wróżka pewnie zadba o to, by w końcu wszyscy zaznali szczęścia i zły los się odwrócił od co poniektórych:)
OdpowiedzUsuńBo przeciez zawsze jest jakaś druga strona medalu. Nie wszystko jest tęczowo-landrynkowe.
UsuńZobaczymy zresztą co sie stanie w miarę trwania tej historii i samego balu.A moze ważna jest też rzeczywistosć po balu...?
Weroniko miła!Pozdrawiam Cię serdecznie, zapraszajac do dalszego czytania oraz na sam finałowy bal!:-))