A w drewnianej chatce na skraju
lasu mieszkał drwal - pan Bartłomiej Smok. Całkiem już posiwiały, ale
dziarski i krzepki, potężnej postury i jeszcze potężniejszego ducha. Sam
zbudował sobie tę chatkę i sam w niej gospodarzył. Ale wcale nie czuł się samotny.
Towarzystwa dotrzymywał mu jego stary, dobry przyjaciel - owczarek Rudy.
Pan Bartłomiej cenił sobie swoją wolność
i niezależność. Mógł robić co tylko chciał i kiedy chciał. Nie miał przy sobie
żadnej zrzędliwej baby, która kazałaby mu np. ściągać buty zaraz na progu domku
albo co niedziela chadzać grzecznie do kościoła. Miał święty spokój, ukochany
las, dom i wiernego psa. Czegóż więcej mógł chcieć od życia?! Do położonego w dolinie miasteczka chadzał rzadko. Najrzadziej, jak tylko sie dało. Ot, zrobić konieczne zakupy, zapłacić rachunki na poczcie, zajrzeć na chwilę do gospody na małe piwo, na zaczerpnięcie paru najświeższych wieści z wielkiego świata a potem czym predzej wracać do swojej zacisznej chatki. Przede wszystkim liczyła się dla niego codzienna, samotna praca w lesie, którą kochał i była dla niego całym jego życiem. Zajmował się nią od ponad czterdziestu lat! Od świtu. W słońce i w deszcz. A las śpiewał mu serdecznie głosami ptaków, drzew, obłoków i wiatru.
Popołudniami wracał z Rudym z
wyrębu. Obaj wygłodzeni niemożliwie. Obaj szczęśliwi po pracy. Trzeba było
szybko jakiś obiad upichcić. A lubili sobie dobrze podjeść. Oj, lubili!
W przydomowej spiżarce zawsze był
zapas świeżego, kwaśnego mleka a w kamionkowych garnuszkach stał miód, ogórki
małosolne, kapusta z kminkiem i aromatyczny smalec z majerankiem. Było też
mnóstwo słoików konfitur i samodzielnie robionego dżemu malinowego i jagodowego.
W szarych workach parcianych czekały ziemniaki, marchewki i cebule. A w
białych, płóciennych woreczkach przechowywał Bartłomiej dobrą mąkę z tutejszego
młyna.
Sam potrafił wypiekać chleb i raz na
tydzień z drwala zamieniał się w piekarza, wyrabiając w wielkiej misie
wspaniałe ciasto chlebowe. Ach, jak pięknie pachniało wówczas w jego chatce!
Rudy, prawie jak zahipnotyzowany chodził wtedy za nim krok w krok,
nie mogąc doczekać się świeżej kromki z masłem albo ze smalcem.
A wieczorami pan Smok znajdował też
czas na swoją pasję - rzeźbienie. Podśpiewujac sobie pod nosem pracowicie
tworzył z drewna lipowego miniaturki zwierzątek, małe instrumenty muzyczne, pudełeczka i
mebelki, figurki szachowe i bohaterów tutejszych legend. Bo chociaż
ręce miał ogromne i silne, to przy tym bardzo precyzyjne i czułe a
kiedy trzeba - delikatne. W tym czasie Rudy pochrapywał sobie spokojnie u
jego stóp. A kiedy Bartłomiej za bardzo fałszował w swoich przyśpiewkach -
muzykalny pies jeżył się i warczał. Wtedy Bartłomiej parskał śmiechem, klepał
pieszczotliwie swego przyjaciela po grzbiecie i milkł na moment by po chwili rozpoczynać nową
piosenkę.
I tak sobie spokojnie i szczęśliwie żyli aż do pewnego wrześniowego poranka, gdy jego stary przyjaciel Rudy nie wstał jak zwykle ze swego legowiska. Nie zerwał się wcale, choć w kuchni jego pan nalewał właśnie do miski pachnącą, przepyszną zacierkę na mleku.
I tak sobie spokojnie i szczęśliwie żyli aż do pewnego wrześniowego poranka, gdy jego stary przyjaciel Rudy nie wstał jak zwykle ze swego legowiska. Nie zerwał się wcale, choć w kuchni jego pan nalewał właśnie do miski pachnącą, przepyszną zacierkę na mleku.
Tego dnia drwal nie poszedł z
siekierą do lasu. Owinął Rudego w jego ulubiony, niebieski kocyk, wziął go na
ręce i powlókł się niemrawo na pobliski Dębowy Wzgórek. Ziemia tam była
czarna, pachnąca i pulchna. Kiedyś Rudy z pasją wykopywał tam krety i nornice.
Tam też tarzał się radośnie. Tam znajdował lecznicze trawki do psiego pasienia.
Teraz ta sama dobra ziemia okazała się też najlepsza do zakopywania.
Już po wszystkim usiadł sobie
Bartłomiej obok tego świeżego kopczyka i ciężko zadumał się nad swoim losem.
Jakże teraz wróci do opustoszałej dziwnie chaty? Jak będzie umiał żyć w
tej nieznośnej, obcej ciszy?
Wtedy usłyszał, dobiegające nie
wiadomo skąd granie. Dzwoniły dzwoneczki tamburynów. Skrzypeczki zawodziły
tęsknie. Ktoś nucił rzewną, nieznaną piosenkę.
Drwal wstał i zaintrygowany
poszedł za tą słodką muzyką. Za brzozowym zagajnikiem, na polanie, zobaczył tabor cygański.
Stały tam wozy kolorowe. Pasły się kare konie. Paliło się ognisko. A
czarnowłose kobiety w jaskrawych, wielobarwnych spódniczkach tańczyły jak bajkowe motyle. Bartłomieja owionął zapach dymu z ich ognia. Nie wiadomo skąd przypłynął też aromat jaśminów, dzikich róż i mięty. Mężczyźnie zrobiło się od tego jakoś niespodziwanie słodko na sercu a zarazem dziwnie boleśnie. Delikatna mgła zjawiła mu się raptem przed oczami i wszystkie barwy stały się zamazane, niewyraźne, dalekie. Tańczące kobiety zdały mu się fruwać ponad łaką. Unosić się niczym mieniące sie wszystkimi barwami tęczy bańki mydlane. Wirować w świetle południowego słońca jak stubarwne, egzotyczne ptaki z dawno temu czytywanych baśni perskich. Przyzywać do siebie wręcz hipnotycznie. Drwal ocierał oczy raz po raz by nic nie stracić z tego cudownego zjawiska.
Bartłomiej Smok nigdy w życiu nie
widział czegoś tak pięknego, czarodziejskiego, tak niezwykle radosnego a zarazem przyprawionego domieszką czułej melancholii... Stał więc długo, patrzył i płakał ze
wzruszenia. A wiele łez mu się nazbierało! W jego ukochanym lesie czekała nań codzienna robota, ale on stracił dzisiaj do niej swój zapał. W obecnym stanie ducha mógłby porzucić to wszystko, co było mu tak bliskie i od lat niezmienne a potem po prostu pójść w nieznane na koniec świata. Za tymi wędrownymi, beztroskimi motylami z polanki za laskiem. W jakieś nowe życie albo w zupełny niebyt. Parę godzin minęło mu na obserwacji taboru i na ciężkich rozmyślaniach.Wreszcie zmęczony i dziwnie spokojny położył się pod dębem na suchych lisciach. Przymknął znużone oczy...
Ocknął się dopiero wieczorem, o zachodzie słońca, kiedy
Cyganie tanecznym korowodem podążyli w stronę miasteczka i leżacej na jego skraju gospody.
Cichutko i powoli, nie wiedząc sam
dlaczego to robi, ruszył za nimi...
Bardzo bym chciała mieć "Bal na powitanie jesieni" w formie książki. Wspaniała do czytania dzieciom na dobranoc. Moje dzieci już co prawda duże, ale miałabym w zanadrzu na prezenty dla ich dzieci. Pomyślisz o tym?
OdpowiedzUsuńRóżyczko! Dzięki za dobre słowo!:-)
UsuńPisać uwielbiam, ale w sprawach marketingowo-wydawniczych jestem bezradna i kaleka. Nic nie wiem,jak by to właściwie było,gdybym gdzieś z tym ruszyła na szerokie wody. Boję sie tego zawodu, bólu, świata prawdziwego i bezlitosnego, utonięcia a więc chowam sie w blogowaniu. Tu po mojemu...
Jednak tak sobie po cichu marzę, że może wreszcie nadejdzie ta chwila, iż jakiś dobry duszek zainteresuje sie tym moim pisaniem i prawdziwie wesprze, będzie tratwą na oceanie...?
Wpisz w wyszukiwarkę: Jak wydać książkę :) I gotowe!
UsuńMówisz, że takie to proste?! No to sobie sprawdze i zobaczę czym sie to je a co ważne - za ile???!
UsuńDzięki za podpowiedź Różyczko!:-))
Czytam, Olu :) I widzę, że akcja coraz bardziej gęstnieje, pojawiają się nowi bohaterowie, miejsca i sytuacje ...
OdpowiedzUsuńKręcę, męcę, dokładam...A co z tego wszystkiego wyjdzie okaże sie w niedzielę.Cieszę sie, że czytasz i piszesz mi o tym Lidko!:-))
UsuńPrzeczytałam wszystkie części..i czekam na ten bal :)
OdpowiedzUsuńNo to zaczynam swobodniej oddychać Beatko!Bo zdawało mi się, że mało kogo obchodzi to, co tu wypisuję.Niby swobodniej ale jednoczesnie pojawia sie trema, bo skoro ktos jednak czyta, to i zwieksza się odpowiedzialnosc za to, co tu wypisuję...
UsuńTak, czy siak Beatko dziekuje, ze sie odezwałaś!To dla mnie naprawdę ważne!:-))
Z pewnością kilkanaście osób czyta Twoje opowiadania, tylko nie każdy się "objawia". Nie miej tremy, Olu, fajnie piszesz i dobrze się Ciebie czyta.
UsuńA szkoda, że się nie objawia. Ja przeciez nie gryzę!I mam nadzieje, że ci co sie objawili, nie pozałowali tego???
UsuńKażdemu z nas trzeba dobrych, wspierajacych słow. Cięzko żyć na pustyni, albo w mgle...
Dziekuję Lidko za Twoje ciepłe, liczne objawienia w moim świecie!:-))
Ależ pięknie piszesz! Jak to się stało, że ja wcześniej do Ciebie nie trafiłam?...ale teraz to nadrobię :)
OdpowiedzUsuńBeatko! Gdzieś tam po drodze mijałysmy sie. Na blogach, blogownicach...
UsuńTak bardzo sie ciesze, że wreszcie zawitałaś tutaj i odezwałaś się serdecznym słowem. Dziękuję gorąco!:-))
Wszystko, co piszesz, to obserwacja ludzi czy po prostu z serca?
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judyta
Hmm...Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest prosta. Bo chciałoby sie odpowiedzieć, że z serca.Tak czuję, więc tak piszę. Jednak piszę tak, a nie inaczej, ponieważ mam mnóstwo obserwacji oraz zyciowych doświadczeń a poza tym wczuwam sie w uczucia innych ludzi. Może nawet nazbyt mocno.
UsuńDziekuję za to pytanie Judyto i pozdrawiam Cie ciepło!:-)
Lato tak bardzio się smuci że musi odejść, że płacze i łzy ociera sobie chmurzyskami . Oby jesień uśmiechnęła się do nas słoneczkiem :)
OdpowiedzUsuńI......czekamy na BAL .Na tańce, hulanki, swawole :))))
Dużo słońca życzę :)
Dlatego mimo pogody deszczowej za oknem trzeba sobie choć w wirtualu stworzyc ciepłe, bezchmurne miejsce. To takie czary niewinne...
UsuńNo i cieszyc się choć troszkę tym, co na nas czeka tej jesieni. Bo przecież jesień potrafi być bardzo piękna, prawda?
Mario! Ze słoneczkiem w sercu pozdrowienia ciepłe zasyłam!:-))
Olu, ja czytam. Wychodze z zalozenia jednak, ze to Twoja bajka i ta mgielka nieuchwytna wokol niej moglaby ulec przemieszczeniu przy probie dyskusji z nia. Lepiej widze to tak: Ty piszesz, ja czytam. Czekam na zaproszenie na rozmowe o tym co napisalas (jesli tego bedziesz potrzebowala), bo my wyczytujemy... kazdy wg wlasnego klucza :), ktory posiadamy).
OdpowiedzUsuńA ja nie wiem czy czekam na bal. Wiem, ze czekam na ciag dalszy...
Dziewczyno kochana! Ja to wszystko rozumiem i w dużej części zgadzam sie z Twoim podejsciem do sprawy, ale blog to miejsce, gdzie trudno sie pisze do ściany. To miejsce musi zyć chociażby krtótkim odezwaniem, pozdrowieniem, daniem sobie sygnału, że jestesmy sobie bliscy, chociaz dalecy i troszkesieswoją obecnoscia wzajem wspieramy. Przynajmniej ja tak mysle. Blog, to troszke jak wirtualny dom. Niezaleznie od tego, jakie historie sie tu toczą.
UsuńDlatego bardzo dziekuje, że sie odezwałaś, wiesz?
A ciąg dalszy opowieści nastapi - mam nadzieję!:-))
To jest mój typ mężczyzny, ten Smok! Uwielbiam takich facetów!
OdpowiedzUsuńAle nie po to, aby z nim być, tylko aby być NIM.
Tak właśnie chciałabym żyć. W takiej chatce, w lesie, sama z psem.
Żeby mi się nikt nie wtrącał i nie rządził :)))
Tak, jak napisał kiedyś Leśmian:
"Chciałbym w lesie, w ostępach dzikiego błędowia,
mieć chałupkę - plecionkę z chrustu i sitowia,
zawieszoną wysoko w zagłębiach konarów,
nad otchłanią jam rysich i wężowych jarów."
W następnym wcieleniu sobie to muszę załatwić ;)
A za taborem bym nie poszła, o nie!
Wyruszyłabym na poszukiwanie nowego psiego przyjaciela...
Ależ jestem ciekawa, jaka Smoka czeka niespodzianka?
Pan Smok przez całe życie zył samotnie. Nie spróbował nigdy niczego innego. Nei miał takiej potrzeby. Takiego impulsu. Teraz cos sie w nim załamało, pokręciło. A zycie jest tylko jedno. Moze i on powienien spróbować wreszcie czegos innego, by wiedzieć co właściwie jest dla niego najlepsze?Niech chłop zaszaleje wreszcie!:-))
UsuńA co do zycia samotnego, to mysle, że to jest wolnosć, jesli jest naszym wyborem. Gorzej, gdy to koniecznosć...
Mar! Cieszę sie, że jesteś! Bardzo!:-)))
Tak, Oleńko, bo samotność to zupełnie co innego niż osamotnienie.
OdpowiedzUsuńTo pierwsze jest z wyboru, a to drugie - trudne i bolesne doświadczenie
narzucone przez okoliczności...
Najpiekniej jest w zyciu móc wybierać a nie życ według jakiegos narzuconego nam przez innych, czy samych siebie schematu.Mozna też wyjsc z jednego schematu i wejsc w następny. Ale jprzeciez esli sie nie zaryzykuje, to nigdy nie wiadomo bedzie, gdzie jest nam lepiej.
UsuńCzasem potrzebny jest jakiś impuls, nawet bardzo bolesny, aby zmienić swoje życie. Może to spotkało właśnie pana Smoka...
OdpowiedzUsuńNo właśnie! Bo czasem nie wiemy, że czegoś nam trzeba, zanim sie to w zyciu nie pojawi. Czasem kamień na drodze staje sie nie przszkodą, ale nowym, pełnym mozliwosci wyzwaniem!
UsuńWrozka Konstancja zawirowala przed drwalem Bartlomiejem, kazdy ma szanse na lepsze zycie. Kazdy dokonuje wyborow i az piszcze z ciekawosci co spotka Bartlomieja, bo wierze, ze spotka go cos niezwyklego.
OdpowiedzUsuńA psinki mi strasznie zal:(
Wszystkie, mam nadzieje, wątki znajduja po kolei swoje dobre zakończenia. Bartłomiej zasługuje na szczęscie i na pewno je znajdzie! A psinki niestety, zyją o wiele krócej niz ich opiekunowie. Jakos niesprawiedliwie los to wymyslił...
Usuń