wtorek, 27 marca 2018

Wiosna to młodość…


  



   Na kartce z kalendarza na dzień dzisiejszy przeczytałam taką oto myśl autorstwa Ernesta Hemingwaya: „Młodość jest nam dana po to, żeby czynić głupstwa, a wiek dojrzały, aby ich żałować”. Hmmm….Zastanowiłam się natychmiast, czy rzeczywiście żałuję czegoś i czy gdybym mogła zrobiłabym coś inaczej, czy wykorzystałabym tę szansę. I stwierdzam, że nie! Wszystko w mej młodości i później toczyło się tak, jak miało się potoczyć. Wydeptane dukty, poplątane, zarosłe chaszczami ścieżki, labirynty, przepaście, odległe horyzonty. I nawet jakieś ostre kamienie na mej drodze nie znalazły się tam przypadkowo. Potknęłam się o nie aby się czegoś nauczyć o sobie, o ludziach, o życiu. I spotkałam takich a nie innych ludzi a każdy z nich wywarł na mnie jakiś wpływ. I także dzięki nim jestem dzisiaj taka, jaka jestem. Nie oceniam siebie. Po prostu przyjmuję całą siebie jako całość, jako budowlę, z której nie chciałabym wyjąć żadnej cegiełki, bo każda na coś jest w niej potrzebna, tworzy mnie. Te wszystkie cegiełki dokładałam ja, dokładali napotkani bliźni. W większości byli to dobrzy ludzie, niektórzy poranieni wewnętrznie i szorstcy, ale umiejący w najważniejszych chwilach okazać serce. Byli i tacy, którzy swoim bezrozumnym, obojętnym czy złośliwym działaniem naznaczyli mnie trwałymi bliznami. Ale i to jestem dzisiaj w stanie zaakceptować, pojąć, że nie takie to inne rysy musiały pojawić się na tafli mego życia, gdyż nie da się całkowicie uniknąć cierpienia. Także ono czemuś służy, o ile jest szansa na jego zakończenie, o ile po nim może pojawić się ulga, zrozumienie i spokój.


    Młodość jest po to aby działać niestereotypowo, aby porywać się na rzeczy śmiałe, szalone a nawet dziwaczne. Młodość potrafi nie przejmować się cudzą opinią, krytyką, oczekiwaniami. Ona chce frunąć i zrobi wszystko aby ten lot uskutecznić, nawet gdyby słonce miało jej opalić lotki. Młodość kocha ryzyko. Biegnie za głosem serca. Dąży ku realizacji marzeń i nie wstydzi się ich, prze ku własnym, śmiałym celom i nie przeraża trudnościami związanymi z ich osiąganiem. Pełna jest małych sukcesów i porażek. Ale nie upada, nie zniechęca się niczym. Prze naprzód, wyrywa się ku słońcu, ku życiu jak trawki na wiosnę, jak pączki krokusów spod śniegu wyłażące, jak stado żurawi, co z rozgłośnym klangorem powraca na Pogórze mimo śniegów zalegających tam nadal wielkimi płatami oraz małymi wysepkami.




   Młodość to dla mnie głównie stan ducha. Wiadomo, że ciało musi się zestarzeć. Przed tym ucieczki nie ma choćby się żyło nie wiem jak zdrowo i rozważnie. Choćby się po przodkach odziedziczyło najlepsze nawet geny. Ale młodość ducha można pielęgnować, nie pozwolić jej odejść, nie dać się goryczy, żalowi, zniechęceniu. O tę młodość ducha trzeba dbać co dnia, niczym o roślinki w doniczce, niczym o porządek w domu. Jak dbać? Doceniając to, co się ma, ciesząc się tym, co jest. Sięgając do dobrych wspomnień. Pozwalając sobie na nowe marzenia i nadzieje. Nie dając się zarazić wszechobecnym malkontenctwem, lękiem i niechęcią do świata. Starając się mieć do czynienia z pozytywnie nastawionymi ludźmi. Uczyć się tego od nich a nie irytować ich pogodą ducha. Obcować z pięknem przyrody, z urodą architektury, z każdym przejawem pozytywnie działającej mocy natury i ludzkiego ducha. Działać jakkolwiek, nie pozwalając sobie na stagnację i niewiarę w swe siły.

      Czy jest sens czegoś żałować, skoro nie da się już tego odwrócić, poprawić? Czy nie lepiej zaakceptować to i przyjąć jako część siebie? Nie jest łatwo zaakceptować siebie, ale gdy się to człowiekowi w końcu udaje, wówczas w jego sercu zaczyna panować spokój i pojawia się zrozumienie dla reszty świata. Bo przecież cały świat kieruje się tymi samymi prawami. Po fali zgryzot, niepowodzeń, zwątpień i frustracji w końcu przychodzi odrodzenie. Zawsze prędzej czy później przychodzi. Jak wiosna po zimie. I każe na nowo wierzyć życiu, ufać mu, cieszyć się nim, po raz kolejny odzyskać młodość…



   A co ze śmiercią? Jak pogodzić się z jej istnieniem? Jak mimo jej nieustającej obecności umieć cieszyć się życiem? To dla mnie największy problem, źródło bólu i buntu. Stale się z nim zmagam. Na szczęście są chwile, gdy potrafię się pogodzić z nieuniknionością śmierci a nawet intuicyjnie zrozumieć, że i ona jest potrzebna, tak jak noc dniowi, jak zima wiośnie, jak deszcz słońcu, awers rewersowi. Że jest ona ciemną głębią, w której prócz smutku i tęsknoty rodzić się może zrozumienie dla świata i bliźnich, przybliżać nas do nich, uczyć współczucia i doceniać ich takich, jakimi oni są. Że śmierć przynosić może ulgę, pociechę i wyzwolenie oraz początek czegoś nowego…Moim zdaniem taki właśnie jest sens nadchodzących świąt. Oto po dniach cienia odradza się potęga słońca a wraz z nim nadzieja na lepsze dni…


    Spokojnych, słonecznych chwil wiosennych sobie i Wam życzymy a jeśli pojawią się w nich łzy, niechże będą to łzy wzruszenia, ożywiające w nas coś dobrego, pięknego i wiecznie młodego…

                                  pierwszy wiosenny kwiatek Pogórza - lepiężnik

czwartek, 22 marca 2018

Początek wiosny na Pogórzu!:-)




   Wczorajszy pierwszy dzień wiosny uczciliśmy kolejnym gromadnym spacerem do lasu! Jest mróz i śnieg a więc niestraszne nam kleszcze! I ten fakt cieszy! Cieszy też radość psów na śniegu! To zdecydowanie pieski polarne. Dla nich zima mogłaby trwać chyba przez cały rok! Oczywiście, fajnie byłoby, gdyby wiosna nastała już na dobre, ale przecież co ma przyjść, to i tak przyjdzie – bez poganiania. Cieszmy się tym, co jest, bo ważne są nie tylko te chwile, na które się czeka, ale przede wszystkim te, które trwają!



   Od trzech dni na Pogórzu słonko świeci wspaniale! Od rana kapie z dachów! Jedne sople odpadają, drugie się wydłużają! Ptaszęta uwijają się przy słonince zawieszonej u karmnika. Nad lasem kołują jastrzębie i myszołowy. Po drodze biegają jak gdyby nigdy nic zające. Przyroda czuje nadejście wiosny i głupieje ze szczęścia! I chociaż na naszym podwórzu zalegają wielkie zaspy śniegowe, chociaż na tył ogrodu nie da się wejść, bo furtka zamarzła i blokują ją masy śniegu, choć na strychu budynku gospodarczego po ostatnich zamieciach nieomal tak samo biało jak na dworze, to wiosna jest i już!:-)





   A więc idziemy na spacer! Nie czas wysiadywać w domu, gdy słońce do wyjścia zaprasza a psy nudzą się jak mopsy obszczekując przy bramie każdy samochód czy przechodnia.  Ubrawszy się na cebulkę, bo minus trzy na termometrze a porywisty wiatr wzmaga wrażenie zimna, wyruszamy.

   Psy od razu na przyległej do ogrodu łące puszczają się w szalone biegi. Napadają na siebie wzajemnie, przewracają, podgryzają, zaczepiają, gonią się i w śniegu buszują! Szczęśliwe jak nie wiem co! Przestrzenie wokół zapraszają je do sprintu, do zakręcania zwariowanych ósemek, do szusowania po białych polach i głębokich paryjach. 


  

    Jacuś, jak zwykle wyrywa się do przodu. Pełen energii i blasku. Tuż za nim gna Hipcia. Ciekawska i w wyścigach ze swym ojcem ogromnie gustująca! Zuzia odbiega gdzieś na chwilę a potem wraca aby się do nóg przytulić, uśmiechem radosnym obdarzyć, o pieszczotę poprosić. Misia goni za Hipą, ale nie lubi odchodzić od nas za daleko. Ot, poskacze, drzewka dokoła obiegnie, wyturla się we wszechobecnej bieli i już jest z powrotem. Zmęczona kładzie się na śniegu. Wwierca się weń nosem. Zajada go ze smakiem. Przybiega do rąk, popiskując wesoło i pyszczek ku nam unosząc, tak jakby opowiadała o swoich wrażeniach i przygodach!


   Po kilkudziesięciu metrach opuszczamy owładnięte wichrami otwarte przestrzenie pól i łąk i zagłębiamy się w leśną drogę. Tu wieje o wiele mniej i przyjemniej się idzie. Tylko trzeba omijać kałuże, co zdradziecko czają się pod śniegiem, a mimo mrozu nie zamarzły i czasem nogi się zapadają się głęboko w ich grząskiej błotnistości.

   Teraz rozpościerają  się na obie strony zupełnie inne widoki. Po lewej gęsty, głównie bukowy las. Po prawej laski mieszane i pola. Cienie rzucane przez gałęzie drzew malują białe powierzchnie pól w fantastyczne wzory.


   A co to Jacuś niesie w pysku? Pojawił się nagle znikąd i trzyma tryumfalnie jakąś krwistą kość. Przypatrujemy jej się dokładnie. To chyba kawałek kręgosłupa sarny wraz z kawałkiem czaszki. Jego cenna zdobycz od razu wywołuje żywe zainteresowanie pozostałych psisk. Lecą za nim jak oczadziałe. Każde chętnie zabrałoby mu smakowitego gnata. Jacuś kluczy jak może, zwodzi psie towarzystwo, przyśpiesza, a jednak w końcu Zuzia – przewodniczka stada,  dopada go i sprytnie odbiera mu znalezisko. Jacenty bez sprzeciwu oddaje jej swój skarb. Chyba mu na nim niezbyt zależało, bo gdyby zależało, to położyłby się gdzieś w chaszczach i w tajemnicy przed pobratymcami schrupałby go sam na osobności. Prawdopodobnie chciał się tylko kością pochwalić, podrażnić ze stadem, zabawić ich zazdrosnymi spojrzeniami i oddać smakowite gnacisko. Zuzia zadowolona biegnie w najbliższe krzaki i kładzie się w śniegu z rozkoszą wgryzając się w kość. Reszta psów musi obejść się smakiem. Przynajmniej na razie. 


   Stoimy z Cezarym  przez kilka minut w pobliżu naszej najstarszej suki i dyskutujemy na temat jej smakołyku. Już nie raz nasze psy znajdowały tutaj takie „skarby”. Czasem były one wręcz szokujące, bo zdarzały się tu całe czaszki sarny, długie nogi z byle jak oskórowanym udem, kręgosłup, czy ogromna część żeber. Od zawsze w naszych stronach grasują kłusownicy. I chyba nigdy nie zaprzestaną swego ohydnego procederu, bo uznają go za swoje święte prawo i tradycję! Mamy z mężem przypuszczenia, kim są te osoby, ale cóż z tego?! One wypierają się wszystkiego z bezczelnym uśmieszkiem a poza tym nikt ich za rękę nie złapał, więc o co chodzi? Najgorsze jest to, że nie robią tego z biedy, bo wtedy można by to jeszcze jakoś zrozumieć i usprawiedliwić. Zabijają zwierzęta leśne, bo chcą, bo czują się panami tych ziem, bo czymś obcym jest dla nich szacunek dla przyrody i litość dla czujących istot. Od razu przypomina mi się książka Olgi Tokarczuk "Prowadź swój pług przez kości umarłych". Filmu  "Pokot" nakręconego na jej podstawie nie widziałam, więc nie wiem dokładnie jak ten problem przedstawiła w nim Agnieszka Holland. Ale w książce główna bohaterka dokonała niesamowitej zemsty na myśliwych i kłusownikach. Przydałoby się tutaj coś takiego, bo ten koszmar kłusowania nigdy się nie skończy!




   Przyszło nam też do głowy, iż znaleziony przez Jacusia krwisty gnat nie powstał w wyniku kłusowania, ale wilczego polowania. Wszak w naszych stronach widuje się duże stada wilków. Jakoś musiały sobie przez zimę radzić. Nadal muszą. Gdyby ów tajemniczy mord był ich dziełem, to moje serce wcale by się przeciw temu nie burzyło. To ich wilcze prawo drapieżcy aby złowić jakieś zwierzę i je zjeść. Silniejszy zjada słabszego. To w przyrodzie normalne i słuszne. O ile tym silniejszym jest oczywiście drugie zwierzę, a nie człowiek…



   Tymczasem Zuzia, choć w domu ani nie popatrzy na kości wieprzowe ani na miskę suchej karmy uwagi nie zwróci uparcie chrupie ze smakiem sarni kręgosłup i powarkuje przy tym na ciekawską, oblizującą się z zazdrością Misię. Tak to z naszymi psami jest, a myślę, że ze wszystkimi w ogóle, iż najbardziej cenne jest oraz smaczne to, co same sobie wywęszą, znajdą, upolują, drugiemu odbiorą. A jeśli jeszcze przy tym wspaniale to znalezisko pośmierduje, wówczas są w siódmym niebie!:-)


   Czas iść dalej, bo to przecież dopiero początek spaceru. Wołamy psiska i ruszamy w głąb leśnych ostępów. Łakoma Zuzanna zostawia swą kostkę i biegnie za nami. Śmiejemy się z Cezarym, że na pewno w drodze powrotnej zajrzy do swojej skrytki i będzie kontynuowała obgryzanie gnata, gdyż nieraz tak już bywało. Psy mają znakomitą pamięć! A nasza Zuzia nie raz już nas pod tym względem zadziwiała!

   Nikogo poza nami, rzecz jasna, w całym lesie nie ma zatem napawamy się ciszą, spokojem, pięknem i przestrzenią pogórzańskich okolic. Wędrujemy swoją stałą trasą, zatrzymując się często po drodze dla odpoczynku oraz dla zdjęć popstrykania. Nawołujemy pieski widoczne gdzieś tam w głębi lasu albo na horyzoncie. Spoglądamy na błękit nieba i malownicze chmurki na nim. Wdychamy ostre, świeże powietrze. I znowu podejmujemy wędrówkę w głębokim, dziewiczym śniegu albo po udeptanej przez nas podczas ostatnich spacerów dróżce.





   Po mniej więcej godzinie zawracamy, robiąc nasze ulubione kółeczko. Łapiemy na smycze Zuzię, Jacusia i Hipcię. Tylko Misia nadal ciesząc się wolnością odbiega beztrosko na boki, wyrywa do przodu, wraca aby polizać pyski członków swego stada, przysiąść przy nas na moment i opowiedzieć o swoich przeżyciach. Wreszcie dochodzimy w pobliże miejsca, gdzie Zuzia ukryła kość. I cóż się dzieje? Oto Misia biegnie tam jak po sznurku i przywłaszcza sobie gnata a potem kładzie się na środku drogi i na oczach swej zazdrosnej rodzinki chrupie ją z ogromnym apetytem! Oj, ta Misia! Zuzanna jest niepocieszona! Gdyby tylko nie była uwięziona na smyczy od razu zabrałaby to, co swoje. Ale w obecnym stanie rzeczy pozostaje jej tylko położyć się w pobliżu swej żarłocznej, bezczelnej córeczki i popatrywać z zawiścią na jej ucztę. Reszta psiej gromadki także oblizuje się nerwowo. Jednak Misia nie zwracając na nikogo uwagi w try miga zjada kość do ostatniego okruszka a potem wesoła i tryumfująca biegnie za nami jak gdyby nigdy nic.





   Wracamy do domu. Psy przypadają do swego wiadra z wodą a potem kładą się gdziekolwiek by powyjmować sobie z łapek kawałki zlodowaciałego w twarde kulki śniegu. Zmęczone i szczęśliwe ziają rozgłośnie. Ja przyrządzam im w tym czasie ukochaną zupkę wątrobianą, którą w parę chwil wychłeptują ze smakiem a potem kładą się pokotem i zapadają w długi, zdrowy sen. My z Cezarym rozpalamy w piecu i także nareszcie odpoczywamy.

  Za oknem tymczasem zachód słońca maluje niebo w herbaciano – cytrynowo - śliwkowe odcienie. Znak, że jutro też będzie piękna pogoda. Znak, że wiosna robi już swoje!:-))


 P.S.
Wyniki konkursu jaworowego ogłoszę na blogu pierwszego kwietnia!:-))

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lektura lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost