Pewnego zimowego, grudniowego dnia ja, Cezary
i Zuzia wyszliśmy wczesnym rankiem na spacer. Tak bardzo
chciało nam się pójść gdzieś przed siebie. Nacieszyć oczy przestrzenią.
Napełnić płuca świeżym powietrzem a serca siłą i nadzieją. Oderwać od zwykłych spraw i myśli.Wędrować po lasach, polach, pagórkach i
dolinach. Długo, długo! Od wschodu do zachodu! Ile tylko siły i chęci pozwolą...
Z przyjemnością patrzyliśmy na radosną mordkę naszej psiny.
Pod nogami skrzypiał nam śnieg a na zamarzniętych kałużach ślizgaliśmy się jak
na małych lodowiskach. Podziwialiśmy lodowe kwiaty i miniaturowe rzeźby utworzone z zamarzniętej wody na wziętych we władanie przez Panią Zimę polach.Wydeptywaliśmy w lesie zupełnie nowe, dziewicze ścieżki. Za kołnierz wlatywały nam opadające z gałęzi drzew lekkie jak wata cukrowa, ale zimne jak lód kawałki zbitego w grudy śniegu. Chchotaliśmy jak dzieciaki. Rzucaliśmy w siebie śnieżkami. Przewracaliśmy się, gdy znienacka nasza wielka psina skakała na nas, okazując nam w ten sposób żywiołowo swą szaleńczą radość. A już chwilę potem tarzała się uszczęśliwiona w zaspach śnieżnych albo
uganiała po stromych stokach wzgórz i jarach. Szalona i swobodna. Pełna
szczenięcego uroku, chociaż to już przecież zupełnie dorosłe psisko!
Chwila odpoczynku i szliśmy dalej. Przed
nami rozpościerały się wspaniałe widoki na odległe góry oraz położone w dolinie
małe miasteczko. Owo miasteczko podziwiamy o każdej porze roku. Zawsze wygląda
inaczej. Ubrane w inne kolory i światło. Otulone mgłą albo rozjaśnione ostrym
słońcem. Świeże jak pogodny poranek albo zmęczone i szare jak znużony życiem
wędrowiec.
- Ileż tam się toczy szczęść i nieszczęść?
-Jakie historie się plotą? - rozmyślaliśmy wpatrując się w kolorowe dachy i wieżyczki domów, w wijące się pomiędzy nimi srebrzyste niteczki dróg i codziennych scieżek...
- Ileż tam się toczy szczęść i nieszczęść?
-Jakie historie się plotą? - rozmyślaliśmy wpatrując się w kolorowe dachy i wieżyczki domów, w wijące się pomiędzy nimi srebrzyste niteczki dróg i codziennych scieżek...
Dobrze się tak szło. Bez czasu. Bez
zmęczenia. Bez zmartwień i smutków, pozostawionych na te momenty w zamkniętej na
cztery spusty czarnej donicy codzienności. Byliśmy tylko my, nasza kochana Zuzia
i zima. I tylko cisza wokół. Słodki błękit nieba. I delikatny blask śnieżnych gwiazdeczek…
I pewnie zdarzyło nam się wejść w jakąś
pętlę czasu, albo w zaklęty wir, bo po tygodniu takiej wędrówki znaleźliśmy się
w zupełnie wiosennej aurze. Po śniegu nie zostało prawie żadnego śladu. Spoceni musieliśmy rozpiąć
zimowe kurtki a także schować do kieszeni rękawiczki i szaliki. Zieleń
buchała zewsząd a ptaki śpiewały w oszołomieniu
i zachwyceniu swoje entuzjastycznie brzmiące, kwietniowe pieśni. Kwitło mnóstwo drobnych kwiatuszków. Strumienie pogodnie szemrały w dolinach i błyskały ku nam błękitnym spojrzeniem. Dołączyły do nas nowe wędrowniczki - dwie młode, rozbrykane kózki - czarna Brykuska i jasnoszara Popiołka. I teraz już we czwórkę (bo przecież i psina zawsze z nami) przemierzaliśmy czerwcowe bezczasy i przestrzenie. W oczach
świeciło nam radosne zdumienie. Gdzie byliśmy? Gdzie jesteśmy? Dokąd zmierzamy?
Niedługo potem ten sam wir czasu przeniósł nas czarodziejsko w lato. Gorące, suche, buchające kolorami, zapachami i dojrzałymi marzeniami. Biegaliśmy po lipcowych łąkach. Odganialiśmy się od komarów i gzów. Moczyliśmy nogi w sierpniowym strumieniu. W lesie wypatrywalismy miedzy mchem, igliwiem i liśćmi kolorowych kapeluszy kurek oraz kozaczków. Zbieraliśmy zioła i kwiaty. Opalaliśmy na złoto twarze. Napotykaliśmy jagodowiska i polanki pełne poziomek. Docieraliśmy nad odległe jezioro a nawet nad oddalony jeszcze bardziej San. Przemierzaliśmy polne drogi i bezdroża, spotykając wszędzie sens, spokój, piękno i nadzieję...
I ledwo zdążyliśmy nacieszyć się latem ogarnęła nas swymi kolorami jesień. Codziennie pojawiały sie w lesie nowe, zachwycające barwy. Oranże, czerwienie i złoto liści. Fiolet, pomarańcz, amarant, żółć, ognisty szkarłat kwiatów i owoców na krzewach, na łąkach...Zamyślenia, westchnienia, wspomnienia, baśnie...
I wreszcie następna zima. Nowa odsłona cudownego spektaklu przemian wizji i kolorów. Szalony, codzienny performance...A więc wędrujemy, nie tracąc nic z tych zapraszajacych nas do nieustannej eksploracji cudów Pogórza Dynowskiego. Cieszymy się tym, co w takiej obfitości zupełnie za darmo i tylko dla nas ofiarowuje nam szczodrze matka natura.
- Czy kozy będą chciały chodzić po śniegu? - zastanawialiśmy się, nie chcąc aby nasze ulubienice nudziły się przez kilka zimowych miesięcy w swojej małej koziarni.
I cóż! Okazało się, że gdzie my, tam i nasze zwierzęta! Pójdą wszędzie byleby być razem. Byleby zażyć ruchu i swobody. I cieszyć nasze serca...
Sympatyczne, ciekawskie kozule po wyjściu na białe przestrzenie zamierały na moment w bezruchu i rozglądały się dookoła olśnione, pełne koziego zachwytu w swych ślicznych, ufnych oczach. A już po chwili wyskubywały sobie spod śniegu pojedyncze źdźbła zielonego owsa albo listki jeżyn. Popatrywały na nas zadowolone. Wsłuchiwały się uważnie we wszystkie szelesty dobiegające do nas z lasu. A niekiedy puszczały się w szaleńcze biegi i skoki, przypominając nam wówczas dzikie kozice górskie. A Zuzia, rzecz jasna, za nimi!
Pewnego grudniowego, lecz dziwnie przy tym wiosennego, ciepłego dnia
wróciliśmy do naszego ogrodu. Napotkany przy oczku wodnym rudy kot popatrzył na
nas nieprzytomnie. Drzemał tam, śniąc o wielkich łowach i czyhając na karpie oraz
żaby widoczne tuż pod powierzchnią wody. Rozgdakane kurki zielononóżki
wyskubywały sobie spomiędzy szmaragdowych trawek jakieś robaczki i dżdżownice.
Koguty siedząc na płocie piały ile sił w płucach. A najmłodsze kurczęta biegały
za zaaferowaną kwoką, naśladując ją we wszystkim i grzebiąc z zapałem w
rozgrzanej gorącymi promieniami ziemi.
Tuż przy wejściu do domu baniasta donica trosk,
wsunięta w ciemny, najciemniejszy kąt łypnęła na nas szyderczo. Zalśniła
przyzywająco ciemnym, upartym światłem konieczności i obowiązku. Prędzej czy później trzeba
ją będzie stamtąd wyciągnąć, otworzyć i zmierzyć się z zamkniętym wewnątrz mackowatym stworem. Ale
nie teraz…Jeszcze nie…
Poszliśmy do
kuchni napić się goracej herbaty z sokiem malinowym. Zjeść chleba z pachnącym smażoną cebulką i majerankiem smalcem…Zmęczona Zuzia ułożyła się u naszych stóp.
Koty skwapliwie zajęły kolana. Za oknem oczarowany ciepłem i słońcem świat słał nam
prosty, serdeczny uśmiech.
Kochani! I do Was się
uśmiechamy życząc Wam w nadchodzącym, Nowym Roku jak najwięcej takich prostych, dobrych chwil. Wsłuchania się w siebie i w ciszę. Poświęconego sobie wzajemnie czasu. Dziecięcej radości. Zapomnienia oraz uśmiechu. Nadziei i blasku w oczach. Delikatnych, codziennych szczęść...