poniedziałek, 30 października 2023

Księżycowa rzeka...

 



   Posłuchajcie piosenki z moim tekstem. Własnie dzisiaj jest jej premiera na YT i Spotify. Jakiś czas temu nawiązała ze mną współpracę pochodząca z mego rodzinnego Śląska aktorka i piosenkarka Magdalena Daniel i to ona jest jej wykonawczynią. Autorem muzyki jest Jakub Dzierżanowski. Cieszę się, że nareszcie ktoś zainteresował się moimi tekstami i wierszami. Od dawna marzyłam o tym, bo ktoś napisał do nich muzykę i zaśpiewał w profesjonalny sposób. I stało się!  A za miesiąc ukaże się kolejna piosenka z moim tekstem. Oczywiście dam Wam znać o tym. A póki co, posłuchajcie "Księżycowej rzeki" i napiszcie, co o niej sądzicie...




Księżycowa rzeka


Gdzieś drogą mleczną rzeka mknie
I chyba o tym wie, że ja
Tu w dole czekam
Jej blask z daleka
Dostrzegam, gdy ona się wije
Wśród gwiazd


Przeminą chwile dobre, złe
Złudzenia znikną hen we mgle
A tajemniczy kot otrze się
Wymruczy imię swe
I zaprowadzi mnie nad rzekę
W jej czar


Gdy srebrny, księżycowy nurt
Ogarnie kiedyś mnie wśród chmur
Spleceni w jedno
Wpłyniemy w ciemność
By za nią się rozlać
W tęczowy snu świat


Przeminą chwile dobre, złe
Złudzenia znikną hen we mgle
A tajemniczy kot otrze się
Wymruczy imię swe
I zaprowadzi mnie nad rzekę
W jej czar…


P.S.
Wszyscy kiedyś odejdziemy...Kiedy? Gdzie? Któż to może wiedzieć. Ale pięknie byłoby, gdyby w to nieznane miejsce, w magię bezkresnej, księżycowej rzeki zabierał nas tajemniczy kot, przy którym czulibyśmy się spokojnie i bezpiecznie...

* Tekst tej piosenki publikowałam kiedyś na blogu w poście pt.Blisko natury 

środa, 25 października 2023

To, co dobre…

 


   To, co dobre jesienią to czas, który zaczyna zwalniać,  ochładzać się, napełniać wilgocią i pozwalać na zabranie się na to, za co latem nie było kiedy się zabrać. Na przykład na betonowanie. Cezary, betoniarz - samouk już wiele razy zalewał tu betonem różne powierzchnie. Zrobił np. murek wokół domu i schodki albo podłogę w budynku gospodarczym. Jednakże ilość rzeczy koniecznych w naszym gospodarstwie do załatania betonową zaprawą, poprawienia  albo zrobienia od nowa wcale przez to nie zmalała. Zwłaszcza tarasik przy budynku gospodarczym wprost woła o nową nawierzchnię.  Stara, zrobiona w latach 70-tych jeszcze przez poprzednich gospodarzy naszego siedliska popękała, wykruszyła się, podziurawiła, zarosła mchem. No i tegoroczne ulewy dobitnie pokazały nam, że bez nowego betonu przy budynku gospodarczym nie przetrwają dłużej wciąż podtapiane i zalewane psie budy. Jedna z nich niestety, już poszła tego lata  do rozbiórki. Trzeba zatem zrobić wszystko by druga ocalała.



   Marzy nam się też porządnie wyglądające miejsce do odpoczynku latem po robocie. Przy budynku gospodarczym byłoby w sam raz, ale koniecznie potrzeba tam nowej nawierzchni bo teraz nie ma nawet jak postawić tam stołu, ławy i krzeseł. Nieodwołalnie przyszła zatem pora na betonowanie. W pobliskim miasteczku zamówiliśmy, co trzeba i gdy góra piasku zaległa na podwórku a piramida worków cementu w budynku gospodarczym nie było już od kolejnej roboty odwrotu.  W pogodne dni październikowe nasze podwórko zamienia się odtąd w plac budowy. A w deszczowy czas odpoczywamy od roboty. Także dzisiaj pada. Jesteśmy w domu, psy śpią wokół nas pokotem i chrapią, aż miło. Zupa jarzynowa powoli pyrka na piecu. Mogę zatem w spokoju siąść i napisać co u nas słychać.



   No więc, betonowanie….Zawsze dotąd Cezary męczył się mieszając łopatą piasek z cementem i wodą bezpośrednio w taczkach. Tym razem postanowił nieco sobie pracę ułatwić i kupił małą, zgrabną betoniarkę. Na pewno nie raz się ona tu jeszcze przyda, o ile w przyszłości zdrowie i siły pozwolą mu na tego typu prace. Bo to niestety nadal wymagająca sporej krzepy robota. Ileż się trzeba piasku nanosić, ile ciężkich taczek nawozić albo naklęczeć przy wyklepywaniu i wyrównywaniu mokrego betonu, to wie tylko ten, kto już coś samodzielnie betonował.


  

   Rzecz jasna często ja jestem zatrudniona w charakterze pomocnika betoniarza. Wszystkie powierzchnie przed betonowaniem musiałam oczyścić, wyzamiatać, wytyczyć motyką równe granice. A że zabraliśmy się za betonowanie w porze spadania liści z drzew to robota ta nie ma końca. Wciąż łapać muszę za grabie i zbieram z trawnika figlarne, kolorowe listki, które tylko czekają by opaść na mokry beton. Czasem pomagam Cezaremu w kręceniu kołem od betoniarki, bo gdy jej bęben jest zbyt ciężki nie dałby sam rady przechylić go i wylać zawartości do taczek. Pod koniec dniówki natomiast musimy tak zabezpieczać świeżo wybetonowane miejsca by uniemożliwić wchodzenie tam psom albo by ochronić mokre nawierzchnie przed nadciągającym deszczem. Ale nie zawsze się to udaje. Wczoraj, gdy poszliśmy z Cezarym na chwilę do domu żeby przekąsić małe co nieco Jacuś natychmiast skorzystał z okazji, wbiegł na mokry beton i zostawił tam liczne ślady swego przestępstwa. To samo uczyniła ciekawska Hipcia a potem beztrosko przyleciała do domu odciskając na kafelkach i dywanikach jasnoszare pieczątki swych łap.



   No, ale poza pracą równie ważne są wszystkie inne zwyczajne radości i przyjemności. Przechadzki po okolicach z aparatem fotograficznym. Zabawy z psami w ogrodzie. Wyjadanie z krzaków ostatnich malin (i dzielenie się nimi z łakomą Hipcią). Wyczesywanie straszliwie liniejących teraz psiaków, co bardzo lubią i o co się namolnie dopraszają. Mam jednak wrażenie, iż owo wyczesywanie niewiele daje, bo po naszym domu fruwają wręcz kłęby jasnej sierści (sierść Misi wygląda zupełnie jak wata!). Nie nadążam z odkurzaniem i sprzątaniem. Powiewne kłaki wpadają do zupy, herbaty i do wnętrza szaf.  „Ozdabiają” wszystkie kanapy i fotele. Zalegają po kątach. Dolatują nawet na strych, gdzie psy nigdy nie chodzą. Ale pewnie, gdyby nie szczotkowanie w ogrodzie psiej czeredy, gdyby nie wyskubywanie ich kłaków z grzbietów i podgardla, byłoby jeszcze gorzej. Jedno, co mnie pociesza, to to, że linieją wszystkie trzy jednocześnie. A gdy wreszcie skończą i porosną nową sierścią, znowu zapanuje w domu jako taki ład. Akurat na zimę!:-)






   Cóż. Każdy ma swoje przyjemności. Nasza trzynastoletnia kotka na przykład uwielbia chodzić na strych, gdzie godzinami czatuje na muchy, biedronki, ptaszki a nawet nietoperze. Tak, niedawno udało jej się upolować tam malutkiego gacka oraz niewinną sikorkę, która pewnie wleciała tam za jakąś muszką. Od kiedy odkryłam mordercze instynkty słodkiej kiciuni zamknęłam wszystkie okna na strychu, żeby nie pozbawiła życia już żadnego niewinnego zwierzątka. Co innego, jeśli chodzi o myszy. Na nie niech kochana kicia poluje do woli, bo przed zimą te gryzonie pchają się do domu i do drewutni wszystkimi szparami. A jak już koteczce odechce się wchodzić na strych, bo będzie tam za zimno trzeba będzie rozstawić wszędzie pułapki i spodeczki z trutką. Żeby nie doszło do tego, co w zeszłym roku, gdy myszy bezczelnie dobrały się do zapasów psiej karmy, naszych kasz, makaronów i płatków śniadaniowych. Do dzisiaj otrząsam się na wspomnienie tamtych rozmiarów zniszczeń i tego charakterystycznego, mysiego zapachu!



   W deszczowe dni jest czas na palenie pod kuchennym piecem i przypiekanie w nim pysznych, jadalnych kasztanów (nareszcie obrodziły nam tej jesieni) albo orzechów włoskich. Na zaparzanie gorącej herbaty z pigwą i sokiem malinowym a potem nieśpieszne delektowanie się nią. Na wymyślanie nowych potraw z tego, co natura dała i co trzeba wykorzystać by się nie zmarnowało. Jak np. makaronu z domowym pesto ze smażoną dynią i parówkami. A propos pesto. Nareszcie wpadłam na to, że mogę je robić i że to wspaniały dodatek do różnych dań., Nie wiadomo dlaczego zawsze wydawało mi się, iż to coś skomplikowanego i drogiego. Fanaberia. A tymczasem okazało się, że można je bardzo prosto przygotować, o ile ma się dużo natki pietruszki i czosnku, bo to jest właśnie podstawa tej zielonej pasty.



   Podzielę się przepisem na to moje pesto, bo ono jest na pewno trochę inne od tego znanego wszystkim, klasycznego pesto. A pokochałam je ogromnie i łakomie raczę się nim, póki mam do niego wszystkie konieczne składniki.



  Zrywam w ogródku ogromny pęk natki pietruszki ( a pietruszka nadal ładnie rośnie i o ile zima nie będzie zbyt surowa, to przetrwa ją, a poza pokrzywą  będzie pierwszą dostępną wiosenną zieleniną).Do tego dokładam kilka gałązek lubczyku. W domu wszystko porządnie myję, siekam i blenduję z kilkoma (lub nawet kilkunastoma!) ząbkami czosnku, z łyżeczką soli kamiennej (sól ma właściwości konserwujące i dzięki niej pesto może długo stać w lodówce), z połową kostki masła, z łyżką oliwy z oliwek, z łyżką sosu sojowego, z dużą garścią wyłuskanych ziaren dyni i drugą garścią słonecznika.

   Do czego można używać takiego pesto? Np., do smarowania chleba. I już nie trzeba nic więcej. To pyszne, proste jedzonko. Dobre na zimno i na gorąco, gdy się taki chlebek albo bułkę zapiecze w piekarniku. Można posmarować tą wonną, zieloną pastą jajko na twardo, plaster białego sera albo mięsa, czy też ziemniaczanego placka i zjadać sobie jak człowieka nagły głód dopadnie. Pesto nada się świetnie jako dodatek do gotowanych ziemniaków, pieczonej dyni albo cukinii, do fasoli typu „Jasiek”, do spaghetti, do pierogów i klusek…Pasuje prawie do wszystkiego, o ile oczywiście lubi się smak i zapach czosnku z pietruszką. Mniam!



   Nie brak też mi rzecz jasna bardziej duchowych przyjemności i rozrywek. Słucham kojącej duszę muzyki, czytam sporo ciekawych książek, oglądam niezłe filmy. Aż chciałoby się o niektórych z nich napisać. Ale na razie to musi poczekać na bardziej dogodną porę. Bo gdy tylko wychodzi słonko – betonujemy, działamy wspólnie przy ostatnich, niezbędnych pracach ogrodowych albo polowych. 



  A gdy deszcz rosi ziemię tyle jest do zrobienia w domu, że nie starcza czasu na wszystko. Tak czy siak, jesień czy to słoneczna, czy zachmurzona i deszczowa dobra jest dla nas, dla natury, dla życia w ogóle. Nadaje właściwy rytm dniom. Wszystko układa na swoim miejscu. I niech tak będzie nadal…






środa, 18 października 2023

Jesień robi swoje…

 


   Nie zwracając zupełnie uwagi na galimatias ludzkich spraw, na ogromne wzmożenie emocji dokoła, jesień po prostu robi swoje. Zabierając w poranną wędrówkę po skąpanych w złocistej poświacie cichych polach i dróżkach oddala od tak obecnego teraz w mediach złośliwego triumfalizmu i szyderstwa jednych oraz od goryczy, poniżenia i  bezsilności drugich. Dla jesieni nieistotne są bowiem żadne nasze gierki, interesy, zamysły, resentymenty. A tym bardziej nie liczą się czyjeś przegrane czy wygrane polityczne. Największą wygraną bowiem jest i powinno być samo życie. Możliwość odczuwania go wszystkimi zmysłami. Swobodna obserwacja cudów kolejnej pory roku i uczestniczenie w codziennych przemianach. Jednych wyrazistych, jak dzisiejszego poranka. Innych subtelnych, będących lekkim muśnięciem pędzla.

 


   Pierwszy raz zmarzły mi dziś dłonie. Pierwszy raz oczy załzawiły się od chłodu. I pierwszy raz poczułam, że zima blisko. Bliżej niż się wydawało. I pewnie już wkrótce trzeba będzie wyciągnąć z szafy ciepłą kurtkę, czapkę i rękawiczki. A sporo jeszcze mamy z Cezarym przed zimą do zrobienia w ogrodzie i gospodarstwie. Czeka sadzenie czosnku i cebuli, przycięcie malin, przeoranie pola, przesadzenie kilku krzewów, ostatnie koszenie, wylanie betonu przy budynku gospodarczym... Nie wiadomo, czy ze wszystkim uda się zdążyć. Ale nie martwię się tym, bo przecież po chwilowym oziębieniu wrócić może jeszcze sprzyjające pracom na zewnątrz ciepło. Zwykle tak właśnie bywa. Teraz oddalam zatem od siebie myśli o tym, co powinnam i muszę a jedynie patrzę i cieszę się tym, co dostrzegam wokół. Przecież promienie słoneczne tańczą między złoto-różowymi liśćmi. Przecież szczodrze kolorują otoczenie we wszystkie odcienie brązu, czerwieni i żółci. Przecież obłoki na niebie przesuwają się w korowodzie fantastycznych figur i cieni. Przecież mróz wyczarowuje srebrzyste wzorki na zielonych wciąż roślinach i na opadłych listkach i gałązkach. Przecież czyste powietrze w charakterystyczny sposób pachnie powiewem jesieni. Tyle razy widziałam, czułam już tą magię a mimo to za każdym razem ulegam jej na nowo…

 






   Tak. Mróz gdzieniegdzie pomalował dziś Pogórze na biało. Posypał je iskrzącym brokatem. W dali delikatnie zabieliły się łąki i stoki wzgórz. Jakby ktoś nakrył je leciutkim tiulem. Poranne słońce dodało tym pejzażom głębi i blasku. Wydobyło z cienia mocne kolory przebarwiających się drzew i krzewów. Nie dziwota zatem, że złapałam za aparat fotograficzny i swoim zwyczajem wybiegłam z domu by uwiecznić te widoki na zdjęciach. To piękno natury, które mam na wyciągniecie ręki jest niczym wspaniały dar od losu, dlatego grzechem byłoby takiego prezentu nie przyjąć, nie dostrzegać jego urody, nie być za niego wdzięcznym.




    Przyszło nam żyć aż w nadto ciekawych czasach. Bombardowany od kilku lat kolejnymi, szokującymi nieraz nowinami umysł zmęczony jest już tym nieustannym dzianiem, tymi surrealistycznymi nieraz wiadomościami, sprzecznymi opiniami, kłótniami, fałszywymi uśmiechami, atmosferą wrogości i nieufności. Serce dość ma zagrożeń szczerzących kły z każdego kąta, miraży pustych obietnic, bezradnego oczekiwania na kolejną wielką niewiadomą.





   I pewnie też dlatego wędruję z aparatem fotograficznym, dlatego dzielę się tymi jesiennymi darami z Wami, pokazuję te pełne świetlistej urody pejzaże, gdyż staram się w ten sposób budować spokój duszy i dzielić się nim z każdym, kto także go potrzebuje. Pragnę też zwrócić uwagę, że cokolwiek by się nie działo w naszym zwariowanym świecie, jakkolwiek by chciano wkręcić nas w szaloną karuzelę nadziei i lęków, to są i będą nadal istnieć takie dobre chwile, takie dające oderwanie od wszystkiego niewinne wzruszenia i blaski, takie przyjazne i bezpieczne pejzaże natury.





   Bo jesień naprawdę potrafi koić i wyciszać, oddalać od gonitwy myśli i wzruszać przechadzając się po dolinach czy wzgórzach, malując przy tym rzeczywistość po swojemu i dokonując kolejnych przeistoczeń.



   Jesień niczego ode mnie nie chce. Po prostu jest, tak jak zawsze w tym czasie była. Podążam więc za nią w wiernym zachwycie.  Zanurzam się w mroźny czar porannego, jesiennego Pogórza. Chodźcie ze mną…






środa, 11 października 2023

Nastrój minionych epok…

 



   Czy pamiętacie stary, kilkuodcinkowy polski serial „Z biegiem lat, z biegiem dni”?  Opowiadał on o losach paru rodzin krakowskich żyjących pod koniec XIX i na początku XX wieku. Jego scenariusz oparty był na kilku powieściach i sztukach z tamtych czasów. Między innymi na „Domu otwartym” M. Bałuckiego oraz na „Moralności pani Dulskiej” G. Zapolskiej. Bardzo lubiłam kiedyś ten serial z powodu świetnie oddanego w nim nastroju przełomu epok i atmosfery samego, zanurzonego w dekadencko-purytańską aurę Krakowa. Ceniłam go również ze względu na świetną obsadę (grali tam głównie krakowscy aktorzy tacy jak np. : A. Polony, T. Budzisz-Krzyżanowska, E. Kolasińska, J. Radziwiłłowicz, J. Stuhr, J. Nowicki) i zapadające w pamięć historie ludzkie, które opowiedziane były tak, że przykuwały uwagę i budziły żywe emocje oraz refleksje nad kondycją człowieka, nad obowiązującymi wtedy i dzisiaj obyczajami.



   Chętnie obejrzałabym po raz kolejny te odcinki, ale niestety, nie znalazłam ich nigdzie w necie. Ot, tylko niewielkie, budzące ochotę na więcej fragmenty. Widać na nich niektóre pamiętne sceny z serialu, ale przede wszystkim objawia się tam mglisty i tajemniczy, oświetlony lampami gazowymi Kraków, szeleszczą długimi sukniami z tiurniurami panie w ogromnych, pełnych ozdób kapeluszach, krążą po brukowanych uliczkach podobne do czarnych irysów sylwetki panów w cylindrach albo melonikach, wyłaniają się spośród migotliwych płomyków świec i lamp naftowych wnętrza mieszczańskich kamienic pełne gdańskich szaf, wielkich kredensów i drewnianych, ozdobionych misternymi rzeźbieniami zegarów. Prawie czuje się przenikający wszystko zapach gorącego wosku, naftaliny, delikatnych perfum, cygar albo podłego piwa sączonego przez bohaterów w podejrzanych szynkach i spelunkach, wszechobecnych na ulicach końskich odchodów oraz mdłej woni przypalonej kapusty dochodzącej z mieszkań w suterenach czy odoru zgnilizny unoszącej się z przepełnionych rynsztoków. Piękno i brzydota, czystość i brud, romantyzm i turpizm, beztroski uśmiech i jęk rozpaczy przenikające się wzajemnie, nieodłączne, będące sednem prawdziwego żywota.

                                                              fotos z serialu "Z biegiem lat, z biegiem dni"

   Rzecz jasna, te króciutkie, odnalezione w necie kawałeczki serialu wcale nie zaspokoiły mojego apetytu na ciekawe opowieści toczące się na przełomie ubiegłych wieków. Wręcz przeciwnie. Tak już mam, że gdy wejdę w jakiś odpowiadający mi klimat, w jego specyficzny koloryt, nie chcę się z nim żegnać, ale wchodzić głębiej i głębiej. Wczuwać się tak mocno, że prawie tam być. Przy okazji przypomniało mi się, jak kiedyś czytając na głos mojej córce „Władcę pierścieni” obie tak mocno to przeżywałyśmy, że nawet idąc potem na spacer po lesie wyobrażałyśmy sobie, że to mokradła, które przemierzał Frodo i śledzący go Gollum. Z każdej kałuży mrugał do nas złoto magiczny pierścień a za każdym drzewem krył się ork, elf albo krasnal…Wyobraźnia szalała, rzeczywistość baśniowo się przekształcała i było to cudowne uczucie.

 




   Nie dziwota więc, że ucieszyłam się, przypadkiem natrafiając w mojej bibliotece na literaturę ułatwiającą mi wejście w epokę końcówki Pozytywizmu, następnie Młodej Polski a wreszcie dwudziestolecia międzywojennego. Z radością odkryłam też, iż akcja owych książek toczy się nieomal dokładnie w tych samych miejscach, co serial „Z biegiem lat, z biegiem dni”. Ach, była to prawdziwa uczta dla mnie!

 




   Gra pozorów” oraz „Światło i cień” to dwa tomy z trzytomowej serii pod zbiorczym tytułem: „Kuchennymi drzwiami” autorstwa Katarzyny Majgier. Na trzeci tom jeszcze poluję, ale mniemam, że będzie równie dobry jak poprzednie. Głównymi bohaterami serii są przedstawiciele różnych warstw społecznych, przede wszystkim chłopstwa, robotników i mieszczaństwa, choć nie brak w niej także postaci reprezentujących wyższe sfery takie jak kler, ziemiaństwo i szlachtę. W powieści znaleźć można mnóstwo smacznych nawiązań do klasyki literatury napisanej ponad sto lat temu oraz do tak znanych postaci żyjących w tamtych czasach, jak Reymont, Wyspiański, Tetmajer, Rydel czy Zapolska.   Jednak najważniejsi są zwyczajni, pełni emocji, marzeń, lęków i rozczarowań, podobni do nas ludzie.




   Na kartach powieści śledzimy między innymi dzieje  Zosi, brutalnie zwolnionej z pracy młodej, ciężarnej służącej. Z rosnącą fascynacją podążamy za Florianem, szukającym swego miejsca w życiu, marzącym o literackiej karierze barwnym młodzieńcu.  Spotykamy bezwzględnie uwodzącego chłopki arystokratę Karola oraz odpłacającego się pięknym za nadobne dziarskiego chłopa Klemensa. A to wszystko w dawnym, nieco dusznym, lecz jednocześnie pełnym nieuchwytnego uroku Krakowie albo na podobnej do reymontowskiej wsi polskiej. Akcja toczy się pośród żyjących pozorami, uwikłanych w tradycyjne role społeczne i ogromnie przywiązanych do nich ludzi tamtych czasów. Wśród podobnych do rachitycznych kwiatków dziewcząt i kobiet, zupełnie zależnych od mężczyzn, uwięzionych w ciasnych gorsetach narzuconych im powinności oraz uprzedzeń. Wśród mężczyzn zupełnie zepsutych moralnie, lecz przyznających sobie prawa do oceniania, poniżania i tłamszenia swych żon, córek i ubogich krewnych. Między szukającymi swego miejsca w życiu ubogimi dziećmi z nieprawego łoża albo świetnie uposażonymi potomkami szanowanych rodów także nie wiedzących co ze sobą począć.



    Lecz najbardziej interesujące z całej tej galerii wielokolorowych istot wydają się nietuzinkowe postaci żeńskie. Te, które  próbują wymknąć się skostniałym zasadom społecznym i wbrew wszystkiemu zmienić je. To m.in. utalentowana artystycznie a przy tym zakochana w innej kobiecie krawcowa Franciszka, czy też Klementyna, interesująca się fotografią, odważna i szczera córka prostej chłopki. Autorka wnikliwie i wzruszająco opisuje  losy i emocje pełnokrwistych, budzących sympatię a często i współczucie ludzi, którzy próbują walczyć o siebie, którzy mimo  ogólnego zakłamania i przenikającej wszystko gry pozorów chcą być sobą i pragną odrobiny osobistego szczęścia. Losy bohaterów powieści splatają się ze sobą w bardzo zaskakujący nieraz sposób a lęk przed opinią publiczną oraz wynikające z niego tajemnice ciążące nad nimi wywierają znaczący wpływ na nich oraz na życia napotkanych przez nich osób. 



  Nie brak również w cyklu „Kuchennymi drzwiami” wątków sensacyjno - kryminalnych czy też nawiązania do spraw i faktów mocno zajmujących umysły współczesnych Krakowian. Tych prostych i tych lepiej wykształconych.  Pogrzebów znanych Polaków, głośnych wesel, pierwszych automobili, odniesień do najnowszych trendów w modzie i malarstwie a nawet do tragedii Titanica. A przede dostrzec można w książkach K.Majgier subtelną i porozumiewawczą zabawę autorki z czytelnikiem w odczytywanie tropów literackich oraz delikatnych nitek łączących je z rzeczywistymi zdarzeniami z tamtych epok.

   Jeszcze na koniec pytania do samej siebie. Dlaczego właściwie tak fascynuje mnie tamta epoka przełomu wieków? Czy chciałabym żyć w tamtych czasach? Cóż,  zawsze uwodziła mnie swym delikatnym, nieco baśniowym urokiem przeszłość sprzed ponad stu lat. Tak bardzo niepodobna do naszej, jak gdyby snem była albo lśniącym w oddali mirażem. Odnoszę wrażenie, iż świat wydawał się wtedy prostszy, bezpieczniejszy, niż dzisiaj, cichszy, skupiony na rzeczywistych przeżyciach, spotkaniach i rozmowach. Czy ludzie byli wówczas szczęśliwsi, niż dzisiaj? Nie da się i chyba nie powinno tego oceniać. Wszystko jak zawsze zależy od konkretnego człowieka, od jego położenia, urodzenia, układów, w jakich przyszło mu żyć. Biedacy wszystko by wówczas zrobili by poprawić swój los i znaleźć się na miejscu jakiegoś bogacza, który z ich punktu widzenia rodząc się w majętnej rodzinie miał wszystko, co człowiekowi do szczęścia może być potrzebne. Z kolei bogacze, otoczeni drogimi meblami, powozami, precjozami, bardzo często tkwili między nimi niczym ptaki w złotej klatce. Zasznurowani w ciasne gorsety tradycji i obyczajów, niezdolni do zmiany swojego przeznaczenia, do wzięcia spraw w swoje ręce i w imię realizacji marzeń zdecydowania się na skok w głęboką wodę. Nigdy nie było łatwo i chyba nie ma idealnych do życia czasów. Jednakże brakuje mi wyraźnie wyczuwalnej kiedyś a dzisiaj prawie nie do znalezienia między ludźmi nutki romantyzmu, pasji, odwagi, siły ducha i szlachetności. 



   Brakuje mi też tamtego piękna, elegancji i subtelności na co dzień w zachowaniu, ubiorze i języku. Czy jednak zamieniłabym się z taką Zosią, Klementyną, czy Franciszką z „Gry pozorów” oraz „”Światła i cienia” i w tamtych realiach chciałabym doświadczać tego, co one? Nie, wystarczy mi, że przeżywam to wszystko w wyobraźni, że pojawia mi się to w ostatnich, najbardziej głębokich snach nad ranem. Wówczas wędruję razem z nimi przez otulony mgłą Kraków, albo przez błotniste dróżki podkrakowskich wiosek. Unoszę rąbek długiej sukni by nie uwalać jej błotem. Słucham hejnału z wieży mariackiej patrząc na okutane w kraciaste chusty kwiaciarki, na śmigłych chłopców na posyłki, pochylonych nad pracą pucybutów i dorożki stukające monotonnie po lśniącym od deszczu bruku.  Spotykam tamtych ludzi w pewien sposób niewinnych, bo nieświadomych, jak w niedalekim czasie ogromnie się ten świat zmieni i jak bardzo następne pokolenia tęsknić będą, do tego co minęło.



   Tak,  tamtego romantycznego świata długich sukien, meloników, latarni gazowych i eleganckich powozów już dzisiaj nie ma. To już tylko zamierzchła historia. Tak, jak nasze obecne czasy dla przyszłych pokoleń staną się kiedyś tak odległe, tak nierealne, że aż bajkowe. Lecz pewnie w przyszłości dzięki książkom, filmom i innym, nieznanym nam dzisiaj jeszcze cudom techniki na chwilę cudownie ożyją. I będzie to niczym magia…



   W oczekiwaniu na trzeci tom tej wielopokoleniowej powieści nie ustaję w poszukiwaniu serialu „Z biegiem lat, z biegiem dni”. A podtrzymując specyficzną atmosferę filmu i książek słucham wspaniałych piosenek z „Piwnicy pod Baranami”. Oglądam też z uśmiechem poniższą, zabawną scenkę inspirowaną „Szałem” Podkowińskiego a przedstawioną genialnie przez Halinę Wyrodek i Jacka Wójcickiego….

 



*Polski serial historyczno-obyczajowy „Z biegiem lat, z biegiem dni”, wyprodukowany w 1980 r.,       w reż. A.Wajdy i E.Kłosińskiego

*Katarzyna Majgier, „Gra pozorów”, t. 1, wyd. „Słowne”, 2022,  415 s,

         oraz „Światło i cień”, t.2, 432 s.

       *link do ciekawego wywiadu z autorką cyklu „Kuchennymi drzwiami”, Katarzyną Majgier:

         Katarzyna Majgier – wywiad. Świat się zmienia (granice.pl)

       * zdjęcia Krakowa użyte do zilustrowania mojego tekstu zrobione zostały przez Cezarego przed wieloma laty


Poniżej link do pierwszego odcinka serialu: "Z biegiem lat, z biegiem dni"  

pierwszy odcinek

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lektura lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost