Następnego ranka Hanna schodząc po schodach z
dzieckiem na rękach zastała taką oto scenę w głównej izbie gospody:
Niemożliwie umorusana sadzami Basia
usiłowała rozpalić w kominku. Kominek jednak odmawiał współpracy z uwagi na
zapchany komin, którego Jan wciąż nie miał czasu porządnie wyczyścić. Biedna
Basia dmuchała, grzebała pogrzebaczem i dokładała nowych gazet a Andzia otwierała
na przestrzał drzwi i okna, by jakoś wywietrzyć zadymione pomieszczenie. Dzięki
temu mroźny wiatr swobodnie szalał wewnątrz nawiewając śnieg i ostatnie, dębowe
liście. Dostrzegając Gospodynię kobiety zawstydziły się i zaczęły wołać jedna
przez drugą:
- Hanusiu!
Chciałyśmy pomóc, rozgrzać izbę zanim wstaniecie a tylko narobiłyśmy bałaganu. Schowaj
się na razie z dzieckiem, bo się jeszcze przeziębi. My tu postaramy się
wszystko szybko ogarnąć i wtedy was zawołamy!
- Ależ zostawcie to,
proszę! Zaraz przyjdzie tutaj mój mąż i rozpali! Nie kłopoczcie się tym,
kochane! Chodźcie ze mną na górę, bo tu zamarzniecie na kość! I proszę, bez
żadnych sprzeciwów!– odrzekła zdecydowanym głosem Gospodyni, lecz w jej oczach
tańczyły iskierki rozbawienia a na ustach błąkał się z trudem powstrzymywany
uśmieszek. Zakłopotane wędrowniczki porzuciły z ulgą swe jałowe zajęcia i
posłusznie poszły za Hanną. Na schodach minął je biegnący z rozwianym włosem
Jan, któremu wstyd się zrobiło, że zaspał i naraził gości na problemy.
- Witajcie Andziu
i Basiu! Czuję, że miałyście już do czynienia z naszym domowym potworem –
kominkiem. Ileż ja się z nim już namęczyłem! Zawsze wszystko chcę zrobić sam,
ale jak widać nie bardzo mi to wychodzi. Najlepiej wobec tego będzie, jeśli od
razu polecę po kominiarza. Bo bez specjalnej, kominiarskiej szczotki wiele
tutaj nie poradzę! – zawołał w przelocie i ubrawszy ciepłą kapotę oraz grube
walonki wybiegł z gospody wydeptując w świeżym, nocnym śniegu głęboki ślad.
- I oto
zostałyśmy w kobiecym towarzystwie! Janowi cała operacja zabierze pewnie parę
godzin – odezwała się nagle wróżka Konstancja, która ocierając zaspane oczęta
zeskoczyła ze swej fotografii i bezszelestnie dołączyła do reszty pań.
- Może to i
dobrze, bo będziemy mogły sobie trochę poplotkować i parę ważnych rzeczy omówić!
– zachichotała, puszczając oko do Andzi i Basi a następnie budząc w nich lekkie
zdumienie niczym bańka mydlana uniosła się w powietrze i pierwsza weszła, czy
raczej wpłynęła do saloniku na pięterku, ku któremu wiodła ich Hanna.
- Zaraz
przyjdziemy do was, tylko najpierw musimy wstąpić do łazienki! Obie wyglądamy
okropnie – zaśmiała się Andzia, dostrzegając po drodze swe umorusane odbicie w
wiszącym w przedpokoju starym zwierciadle.
Salonik!
( och, to stanowczo zbyt duże słowo na określenie tej małej, lecz przytulnej
izdebki ) powitał ich przyjemnym ciepłem oraz zapachem sosny, z której wykonane
były wszystkie stojące tam mebelki. Zasłonki
w różyczki upięte drewnianymi klamrami w kształcie liści ozdabiały oszronione
okienka. Pod oknem stała komoda obok kredens a naprzeciw wygodna, wyściełana
baranią skórą sofa, dwa zgrabne foteliki oraz przykryty kremowym obrusikiem
stolik. Na ten widok Konstancja klasnęła w dłonie a wówczas kredens otworzył
się i wyskoczyła z niego taca z samowarem babci Adelajdy oraz z jej ulubionymi
filiżankami. Zaraz potem z szuflady wyfrunęły łyżeczki i puszka z pachnącymi
anyżowo kruchymi ciasteczkami . Dołączyła do nich także salaterka pełna
wiśniowych konfitur. Przez chwilę trwał ponad sofą i fotelami majestatyczny
walc wszystkich naczyń i sztućców. A wreszcie na znak wróżki filiżanki niby
kolorowe gołębie usiadły sobie na stoliczku i tam grzecznie znieruchomiały.
Tylko łyżeczki wciąż cichutko podzwaniały jakąś starą melodyjkę a z samowara
wydobywały się wonne, taneczne obłoczki pary.
- Wróżko,
dziękuję Ci! Pomyślałaś o wszystkim! Przecież ja właśnie martwiłam się, czymże
mam tu przyjąć gości! – wyszeptała Hanna na widok tych wszystkich cudów.
- Ty w ogóle
lubisz, złociutka moja zamartwiać się i za mocno wszystko przeżywać,
komplikować, rozpamiętywać. Niepotrzebnie! Przecież życie może być jasne i
piękne, o ile popatrzy się na rzeczy prosto i ma się przy sobie dobrego anioła
albo jak w Twoim przypadku - wróżkę! -
uśmiechnęła się Konstancja i ucałowawszy serdecznie Gospodynię wzięła od niej
Zosieńkę, która bardzo chciała dotknąć srebrzystych loczków staruszki i od
dłuższej już chwili mocno wyciągała w jej stronę rączki.
- Nalej nam
wszystkim herbatki, bo mamy z Tobą do pogadania! – sapnęła, gdy tylko Basia i
Andzia umyte i odświeżone wróciły z łazienki.
- No właśnie! Już
wczoraj miałam zapytać, co to za dziwne sekrety, ale tak szybko pouciekałyście
do spania, że nie zdążyłam! – Hanna podała swym gościom filiżanki z gorącym,
bursztynowym płynem a potem podwijając pod siebie stopy usiadła wygodnie na sofie
i spojrzała wyczekująco na tajemniczo uśmiechnięte kobiety.
- Otóż jakiś czas
temu postanowiłyśmy z Eulalią tchnąć trochę nowej radości w miasteczko i sprawić
by wszyscy przyjaciele oraz dobrzy znajomi mogli się spotkać w miłej atmosferze
i pobawić w twojej gospodzie – wyjaśniła
uroczystym tonem wróżka, kiedy tylko zabawiająca się jej włosami Zosieńka
skupiła się na srebrnych guzikach w kształcie gwiazdek, którymi przyozdobione
były mankiety eleganckiej bluzki staruszki.
- Wymyśliłyśmy, że
zorganizujemy wspaniały bal na powitanie zimy! A te oto uzdolnione wędrowniczki
wyraziły gotowość pomocy w tym chwalebnym zamiarze! – dokończyła szybko
Konstancja i lekko się stropiła, bowiem po usłyszeniu powyższej, jakże pogodnej
wszakże nowiny mina Hanny była mocno nieodgadniona.
- Bal? –
zmarszczyła brwi Hanna – Jakże to bal?! Przecież nie zdążyłam nawet do końca
opłakać odejścia drwala Bartłomieja i mojej najlepszej przyjaciółki Katarzyny
Szydełko, a tu mam się jak gdyby nigdy nic bawić? A przecież oni właśnie na
naszym jesiennym balu się poznali i pokochali a teraz, teraz ich nie ma… – w oczach Gospodyni zalśniły łzy, głos się
załamał a nie znające tej miłosnej historii Andzia i Basia spojrzały na siebie
zakłopotane i nie wiedziały, co mają ze sobą w tej sytuacji począć.
- No właśnie! To
cała Ty, Hanusiu! Już pora przeboleć pewne sprawy. Stało się i nie odstanie. Życie
toczy się dalej. A w ogóle to nie rozumiem, dlaczego ty po nich płaczesz, skoro
tym dwojgu jest teraz tak dobrze, jak nigdy nie było! – odrzekła urażona nieco
Konstancja i zamachała nerwowo stopą odzianą w trzewik z długim czubkiem.
- Andziu! Tyś z
nas wszystkich najmłodsza i najsprawniejsza a ja, gdy się irytuję wyraźniej niż
zazwyczaj czuję swój reumatyzm. Czy byłabyś taka uprzejma i pobiegła na dół,
aby zdjąć ze ściany tę kolorową fotografię, na której widać urodziwą tancerkę z
brodatym tancerzem? Przynieś nam ją tutaj, kochanieńka! - poprosiła wróżka.
- Ta uparta jak
osioł Hanka zmusza mnie do czegoś, czego wcale nie planowałam zrobić! – dodała,
wzruszając ramionami i ciężko wzdychając.
Andzia o nic nie
pytając pobiegła szybko niczym strzała i już po chwili lekko dysząc stanęła na
progu saloniku dzierżąc przed sobą oprawioną w lipową ramkę wiadomą fotografię.
- Haniu! Proszę,
weź tę fotografię i popatrz na nią uważnie. Nic nie mów, tylko patrz. Twoje
serce odczyta w niej to, co jest ci do uspokojenia potrzebne! – nakazała
staruszka a Gospodyni położyła sobie na kolanach obrazek przedstawiający
roztańczonych Katarzynę i Bartłomieja i wpatrzyła się weń tak intensywnie, jak
tylko potrafiła.
- Tyle razy już na nich patrzyłam przecież.
Cóż takiego miałoby się teraz stać? – rozmyślała a wówczas łza żalu i tęsknoty
potoczyła się po jej policzku a potem spadła na złączone na zdjęciu dłonie
drwala i Kasi. I wówczas stało się coś dziwnego. Te dłonie wyciągnęły się ku
niej, chwyciły ją za ręce i po chwili Hanna niczym listek na wodzie płynęła
przez wiry kolorowych splotów bezczasu, mocno ciągnięta przez swych ukochanych
przyjaciół. Zakręciło jej się od tego w głowie. Poczuła się jak na dziecięcej karuzeli.
Prądy wspaniałych, nieznanych barw i ciepłych strumieni uczuć otaczały ją i
kołysały niczym na wzburzonym oceanie. Zalękniona musiała czym prędzej
wstrzymać oddech i przymknąć oczy.
Jednak te dziwne, niepokojące stany trwały
tylko przez chwilę. Kiedy rozejrzała się wokół zobaczyła letni, czerwcowy
pejzaż ubranych w jaskrawozielone sukienki lasów bukowych. Na skraju brzozowego
zagajnika stał znajomy,(choć wyglądający na nowszy niż był obecnie) drewniany
domek drwala. Z komina unosił się dym.
Na progu chatki Hanna ujrzała nieżyjącego od dwóch lat psa drwala - Rudego, który żył teraz i machał radośnie
ogonem oraz jego pana, który patrząc z czułością na swego starego przyjaciela,
siedząc na zydelku rzeźbił figurkę jakiegoś zwierzęcia. Z wnętrza chatki
słychać było radosny, znajomy śpiew. I już po chwili wybiegła stamtąd zarumieniona
Katarzyna, odziana w twarzowy, wydziergany na szydełku fartuszek i nucąc sobie
wesoło zawołała wszystkich do środka na obiad.
- Chodź, Haniu!
Zjesz z nami swoje ulubione pierogi z serem. Sprawdź, czy już gotowe, bo wiesz,
że ja zawsze przegapiam najwłaściwszy moment, gdy trzeba odcedzić – poprosiła
jak gdyby nigdy nic i cmoknęła serdecznie przyjaciółkę w policzek.
- A skwareczki
są? – upomniał się Bartłomiej, wstając i przeciągając się z rozkoszą.
- Pewno, że są,
mój Ty łakomczuchu!- roześmiała się dziewczyna. Cała góra skwarków. I kwaśne
mleko też!
- Rudy, dla
ciebie też pani przygotowała pierożki, ale musisz poczekać, bo gorące! –
szepnęła pieszczotliwie do psiaka i czule wytarmosiła jego uszy.
- Ach, zobacz
Bartusiu! Popatrz, Hanusiu! Mamy dziś na obiedzie dodatkowych gości. Spójrzcie,
któż to zbliża się od gospody? Przywitajcie się i wchodźcie do izby a ja
dodatkowe nakrycia tymczasem położę! – zawołała uradowana Katarzyna i niczym
strzała zniknęła we wnętrzu chatki.
Hanna odwróciła
się i przysłoniła oczy dłonią, bo zachodzące słońce oślepiało ją tak mocno, że
zdołała dostrzec tylko jakieś migotliwe cienie zdążające w jej kierunku.
- Haneczko,
córeczko kochana moja! – zawołała jej mama tuląc do ciepłych piersi oniemiałą
ze wzruszenia miedzianowłosą kobietę.
- To cudownie, że
tu jesteś. Pięknie wyglądasz dziecinko! Musisz wiedzieć, że bardzo cieszymy się
Twoim szczęściem! – dodał tata i objął czułymi ramionami matkę i córkę.
- Nareszcie się
doczekałaś, Hanusiu! Masz rodzinę. Masz przed sobą dobre, piękne życie –
wyszeptała babunia Adelajda, która pojawiwszy się nie wiadomo skąd patrząc z
miłością na Hannę ofiarowywała jej bukiet ulubionych kaczeńców i
niezapominajek.
Kobieta wtuliła weń twarz. Kwiaty pachniały
tak mocno, że znowu zakręciło jej się w głowie. Kilka łez szczęścia stoczyło
się po jej policzkach. Przymknęła oczy a wtedy znowu otoczyła ją kolorowa mgła
i sploty bezczasu. Coś zaszumiało. Coś zanuciło. Coś zalśniło z oddali. A potem
zrobiło się cicho i szaro. I tylko łąkowe kwiaty pachniały tak samo mocno….
- Popatrzcie jak
mocno dzisiaj słonko świeci. A mróz tęgi trzyma! – usłyszała głos wróżki i
Gospodyni ze zdumieniem spostrzegła, że znowu jest w swoim saloniku na piętrze.
Naprzeciwko niej siedzi w fotelu Konstancja i tuli malutką Zosieńkę. Obok widać
Andzię i Basię, które jak gdyby nigdy nic chrupią ze smakiem ciasteczka i
spoglądają przez okno popijając gorącą herbatkę.
- Piękny dzień
będzie! – westchnęła Basia a w jej czarnych włosach wesoły promień zalśnił
niczym brylant.
- Tam pod lasem
widzę jakąś śliczną chatkę. Chętnie bym poznała jej mieszkańców! – zawołała i
zdziwiła się, bo z głębi jej serca zagrała jakaś przyzywająca ją ku owej chatce
melodia.
- Tak! Trzeba
będzie koniecznie pójść na spacer. Gospoda leży w urokliwym miejscu. Wokół
pełno lasów, wzgórz i dolin. A i do miasteczka przecież niedaleko! Podobno przy
rynku jest zaczarowana, spełniająca życzenia studnia. I cudowna fontanna -
rozmarzyła się Andzia.
- Ale najpierw,
drogie moje musimy zdecydować, co z balem! – rzekła stanowczo wróżka i zerknęła
z nadzieją w zielone oczy Gospodyni!
- Tak! Będzie
bal! Będzie piękny bal na powitanie zimy! Strasznie się na niego cieszę! –
zawołała Hanna i odłożywszy na stolik fotografię, śmiejąc się przez łzy uścisnęła
serdecznie wróżkę. Tamta pociągnąwszy kilkukrotnie nosem, odchrząknęła i
zawołała gromko:
- No to bierzemy
się do pracy, dziewczyny! Bo my tu gadu, gadu, a czas leci i jak widzę Jan z
kominiarzem zdążył już do gospody dojść.
- Ach, coś mi do głowy przyszło! Jeszcze nie
wiecie, że nasz kominiarz to wspaniały pieśniarz! Może by go zatrudnić na balu?
– poddała pomysł wróżka a wszystkie zgromadzone w izbie kobiety stłoczyły się
przy oknie żeby przyjrzeć się lepiej interesującemu kominiarzowi. On chyba
czując, że na niego patrzą spojrzał do góry i uśmiechnął się napotykając wzrok
prześlicznej, płowowłosej dziewczyny. Andzia zarumieniła się jak pensjonarka i
czym prędzej ukryła twarz za zasłonką. Kominiarskie serce zabiło mocno i
młodzieniec od razu zapytał o tę nieznaną piękność Wędrowca. Wędrowiec zamachał
dłonią do przylepionych do szyby twarzy spoglądających stamtąd ciekawskich
kobiet a potem podkręcił wąsa i zaśmiał się wesoło tłumacząc coś kominiarzowi.
Za oknem późnogrudniowe słońce wychyliło się
z ogarniającej lasy mgły, uśmiechnęło się pogodnie, a potem zaśpiewało promienną
pieśń na cześć nieśmiało spacerującej po sadzie Pani Zimy. Zima w odpowiedzi
zatańczyła dookoła jabłoni, zakręciła się wokół wiśni a potem z całych sił dmuchnęła
mrozem na nagie gałązki czereśni. Wówczas pokryły się one skrzącą, białą pierzynką
szadzi. A rozsypane na dywanie w saloniku niezapominajki i kaczeńce nadal
pachniały oszałamiająco tak jakby wiecznie trwało lato….