- Jaka jestem
dziwna! Cieszę się na ten powrót, ale jednocześnie im bliżej jesteśmy domu, tym
bardziej boję się wracać…- szepnęła Hanna przytulając się do miękkiego rękawa
jego flauszowej kapoty.
Szli przez żółto-rude przestrzenie
liściastych lasów. Oddalali się od pory bezkresnych wędrówek oraz szalonych przygód.
Przybliżali do czasu trwania i źródła tęsknoty. Wiedzieli, że kiedyś wrócą w te
strony. Ich serca stukotały im przecież o tym co dnia. I obce drzewa za oknem
szumiały przypominając, że gdzieś tam daleko czeka znana, swojska kraina. Tak
mocno zrośnięta z ich sercami, że bez niej czują się jakby kawałek ich wydarto
i na płocie niczym dziurawy garnek zostawiono. A jednak wędrowanie miało w
sobie ten rodzaj magii, nieskrępowanej niczym wolności, że trudno było się z
nią pożegnać. A osiadłszy na swoim na pewno, nie raz jeszcze za tym
nieskrępowaniem i szaleństwem zatęsknią. A zatęskniwszy tak boleśnie, iż już
niczym się tego bólu zagłuszyć nie da – wyruszą znowu…Tak myśleli, w ten sposób
szeptali opuszczając dalekie strony, gdzie ludzie żyli i czuli tak podobnie,
ale każdy z nich miał swoją historię. Pełni tych historii Hanna i Wędrowiec
obiecywali sobie, że opowiedzą je przyjaciołom, jeśli ci zechcą ich słuchać…
Zdmuchnął z jej kasztanowych włosów maleńki,
złoty listek brzozy. A ten ledwo się uniósł zaraz znowu opadł ozdabiając jej
niebieską czapeczkę i udając prawdziwą broszkę.
- A tam
tęskniłaś przecież, Hanuś…- odrzekł przekornie i musnął ustami opadający jej na czoło
miedziany kosmyk. Potem delikatnie poprawił niesione przez siebie nosidełko, bo
zdało mu się, że dziecku zrobiło się niewygodnie. Oboje zajrzeli z czułością we
wnętrze gniazdka uwitego z puszystego, rudego kocyka. Widać tam było czubek
odzianej w zieloną czapeczkę główki i taki sam, jak u matki ciemnozłoty loczek,
drgający w podmuchach jesiennego wiatru.
- Naszej małej
wędrowniczce należy się przecież odrobina spokoju – szepnęła, przypominając
sobie ostatnie wydarzenia i całując maleńką rączkę kilkumiesięcznej Zosieńki
schowała ją troskliwie w fałdach kocyka.
- Ale skoro
urodziła się w drodze, wiec pewnie wędrowanie będzie miała we krwi! – zaśmiał
się mężczyzna a oczy zalśniły mu wzruszeniem…Hanna wcisnęła dłoń do jego
przepastnej kieszeni i jeszcze mocniej wtuliła się w ramię ukochanego. Znowu
owładnęły nimi wspomnienia…
…Płynęli ku
wyspie, o której słyszeli tyle fantastycznych opowieści, że nie sposób było
ominąć jej w podróży. Mimo pogodnego, nieomal bezchmurnego nieba stary, rybacki
kuter kołysał się coraz silniej. Hannie od tego kołysania robiło się niedobrze.
Czuła się prawie tak jak w początkach ciąży, gdy pojawiające się znikąd
nudności utrudniały jej życie. Wówczas pomagało ssanie plasterków cytryny i
długie spacery. Tu mogła tylko przełykać ślinę i głęboko oddychać. Według jej
wyliczeń do rozwiązania brakowało jeszcze około miesiąca. Czuła się znakomicie.
Dlatego nie zawahała się nawet, gdy Wędrowiec zaproponował jej żeglugę ku
tajemniczej wyspie. Zresztą, niedługa to miała być żegluga – ot, zaledwie
dwugodzinna. Kuter mimo widocznego nadszarpnięcia zębem czasu prezentował się
solidnie a jego kapitan, rudowłosy, krzywonosy mężczyzna z nieodłączną fajką w zębach także
budził zaufanie. Dla umilenia podróży deklamował im co chwilę swoje wiersze i
podśpiewywał pełne humoru szanty. Zwierzał się w swych pieśniach z licznych zawodów miłosnych i niegasnącej nadziei, że gdzieś jednak czeka kobieta przeznaczona właśnie dla niego...Śmiali
się trochę z romantycznego szypra, bo głos miał piskliwy i nie bardzo do śpiewu zdatny, ale
jednocześnie zachwycali pełnymi humoru tekstami jego autorstwa.
Zmierzali ku wyspie zamieszkałej przez znaną na całą okolicę wiedźmę. Mieszkała samotnie za
towarzystwo jeno mając małpy i rajskie ptaki a poza czarami oraz wróżbiarstwem
parała się również pleceniem nosidełek z rosnących tylko tutaj, niezwykle
wytrzymałych a jednocześnie miękkich traw. Widzieli niedawno jedno takie u
tubylców i zapragnęli dla ich mającej wkrótce przyjść na świat dzieciny…
Chcieli także ujrzeć samą wyspę, słynącą ze zmiany kształtów i kolorów w
zależności od pory roku. Właśnie teraz, wiosną rosły tam podobno nie występujące
nigdzie indziej błękitne, olbrzymie anemony. I bujne wodorosty wokół wyspy
mieniły się tysiącem barw. Widoczne były już tutaj spoza przeczystego turkusu
oceanu. Jednak w tym miejscu fale wybrzuszały się zbyt mocno by ujrzeć je w
całej krasie. Musieli dopłynąć do płycizny i przejść na drugą stronę wyspy, gdzie
podobno tworzyły fantastyczny kobierzec. Przede wszystkim jednak pragnęli spotkać
samą wiedźmę, władczynię tego miejsca i zasięgnąć u niej rady, co do dalszych
swych losów. Od jakiegoś bowiem czasu wahali się i zastanawiali, czy
kontynuować dłużej swą wędrówkę, czy może wrócić do miasteczka i osiąść na
dobre w mieszkanku usytuowanym na tyłach „Gospody pod złotym liściem”.
Niestety, mniej więcej w połowie drogi Hanną
owładnęły silne boleści. Aż zgięło ją wpół.
- To przecież za
wcześnie! To pewnie tylko jakiś nerwoból albo niestrawność! - pomyślała
przerażona i przylgnęła mocno do ramienia Wędrowca. Skrzywioną cierpieniem
twarz ukryła w pole jego szarej kapoty. Nie chciała go niepokoić. Nie chciała
przyjąć do wiadomości, że to może już… Ale on natychmiast wyczuł jej napięcie i
odgarnąwszy włosy z jej spoconego, mimo owiewającego ich chłodnego wiatru,
czoła zmartwiał widząc przepojone cierpieniem, zielone oczy swej ukochanej.
- Musimy wracać!
– prawie krzyknął do szypra, który zajęty wymyślaniem kolejnej pieśni patrzył
niewidzącym wzrokiem przed siebie a po jego ustach błądził natchniony
uśmieszek.
- Nie da rady!
- odparł tamten beztrosko nie odwracając
się nawet.
- Fale są teraz
zbyt silne. Pchają nas wręcz w stronę wyspy. Musimy płynąć na południe. To
pewnie sprawka tej starej czarownicy! – zachichotał kapitan i podparłszy się
pod boki zaśpiewał:
Moce wiedźmy zna ocean
Z nią marynarz szansy nie ma
Jeśli zechce to zatopi, jeśli zechce wyratuje
Bo wie wszystko, wszystko czuje
Pewnie śmieje się gdzieś z nas
W ten sztormowy, groźny czas
Hej ho! Hej ho! Chwyćmy szybko w dłonie szkło!
Hej ha! Hej ha! Śpiewa wkoło mgła…
I rzeczywiście w
tym samym momencie podróżnicy dostrzegli z przerażeniem, że otacza ich mleczna,
opalizująca błękitem mgła. A ocean nie daje za wygraną i huśta nimi coraz
mocniej!
- Jeśli to
sprawka tej wiedźmy, to najwidoczniej bawi się nami. Zamiast nam pomóc szkodzi!
A niech ją licho! – krzyknął Wędrowiec a Hanna jęknęła głucho i patrząc z
natężeniem w jego oczy wstrzymała oddech, chcąc zapanować nad kolejnym
paroksyzmem przeszywającego cierpienia.
- Zaraz się
zacznie…- wyszeptała, gdy tylko mogła wydusić z siebie głos.
- Będziesz musiał
sam… - przymknęła oczy, chcąc ukryć przed nim iskrę panicznego lęku i
zwierzęcego wręcz bólu. Pomyślała, że oto nadszedł nieodwołalny koniec jej
podróży ziemskiej. Widocznie los tak chce… Nie to było jednak dla niej w tej
chwili ważne, ale on, jej ukochany, jej odnalezione cudem szczęście. Jakże on
uniesie kolejne, tak tragiczne rozstanie? Jaki znajdzie jeszcze dla siebie
sens? Resztką sił przekręciła się na bok i wychrypiała błagalnie:
- Wiedźmo, dobra
wiedźmo z tajemniczej wyspy! I wy wszystkie ukryte w mgle duchy oceanu! I Ty,
kochana wróżko Konstancjo, jeśli zdołasz usłyszeć mnie z tak daleka… Niech
ktokolwiek z was pomoże, bo przecież on nie może znowu zostać sam…
- Kapitanie!
Płyńże pan co sił! Teraz nie czas na śpiewy i żarty! – Wędrowiec wrzasnął, ile sił w płucach a
szyper w jednej chwili ogarnąwszy powagę sytuacji próbował zapanować nad
wzdętymi żaglami, dodać mocy charczącemu silnikowi i pomóc w ten sposób
walczącemu ze sztormem kutrowi.
Hanna zacisnęła mocno dłonie na nadgarstkach
Wędrowca. Poczerwieniała. Pisnęła cicho jak myszka i jej ciało zlała fala
zimnych potów. On całując jej dłonie drżał niczym w ataku febry. Chciał być
silny dla siebie i dla niej, starał się jak mógł, ale opanowywały go w tej
chwili mroczne przeczucia i straszne wspomnienia z czasów, gdy odeszła na
zawsze jego Janeczka i maleńki synek… Zacisnął zęby, chcąc opanować ich
dygot. Cały był teraz błaganiem. Wołaniem o nadzieję. Trwało to nieskończenie
długo a przynajmniej tym dwojgu tak się zdawało...
Aż raptem w jednej chwili wszystko się
uspokoiło. Nawet silnik kutra umilkł. Ich mały stateczek znów kołysał się
delikatnie a mgła wokół nich jeszcze bardziej zgęstniała. I wówczas spłynęła na
nieszczęsnych podróżników fala dobrotliwego, czarodziejskiego snu… Wędrowiec
natychmiast odpłynął w cichą krainę śnienia tuląc do siebie śpiącą równie
głęboko ukochaną. Szyper porzucił stery i skulony w pozie embrionalnej przy
burcie zachrapał donośnie…
- Nie bójcie się.
Już wszystko będzie dobrze… - szepnęła do nich na przebudzenie siedząca tuż
przy nich zasuszona, ciemnoskóra starowinka z twarzą małej dziewczynki oraz z
dwoma zawadiackimi warkoczykami sterczącymi jej na boki niczym baranie rogi.
Tuliła do piersi maleńkie zawiniątko zrobione z puszystego, rudego kocyka. Z
głębi owego zawiniątka dobiegało ciche kwilenie…
- Oto wasza
córeczka! Silna z niej istotka. I duża jak na ośmiomiesięczne niemowlę!
Zobaczcie zresztą sami! – zaśmiała się kładąc delikatnie na brzuch Hanny ciepły
tłumoczek a odgarniając troskliwie warstwy kocyka ukazała oszołomionym rodzicom
niebieskookie, rumiane maleństwo z rudym loczkiem na czubku słodkiej łepetynki…
Od tamtej pory minęło pół roku i oto teraz
Wędrowiec z Hanną oraz Zosieńką przemierzali bukowo-brzozowe wzgórza zbliżając
się do wytęsknionego domu, do widocznej już spoza drzew gospody. Zdało im się,
iż dostrzegają nawet delikatnie pełgające światełko w jednym z frontowych
okienek. Czy to wyczekująca ich powrotu Katarzyna Szydełko zapaliła świece na
powitanie? A może to jesienne słońce bawiło się w trzpiotne zajączki a tak
naprawdę nikt nie czekał…?
Zachód barwił rzeczywistość odcieniem starego
złota. Smugi granatu, błękitu i indygo tańczyły na pełnym wielkich okrętów niebie. Powietrze
pachniało ledwie wyczuwalnym zapachem jaśminu i mięty, ale także zapowiedzią
rychłej zimy. A oni szli trzymając się za ręce, spoglądając przy tym z mieszaniną lęku oraz nadziei w przyszłość…
P.S.
Kochani! Zaczął się grudzień a więc zgodnie z obietnicą publikuję ciąg dalszy baśniowej opowieści. Jeśli ktoś nie doczytał, to wędrówka Hanny i Wędrowca zaczęła się kilka tygodni po balu na powitanie jesieni.
Wyznam Wam, że straciłam impet i przekonanie do pisania oraz publikowania tych baśniowych historii. Jakoś tak rzeczywistość zbiła mnie z pantałyku...
Rzeczywistosc nas przerasta, odbiera sily i motywacje. Jest zle, a moze byc tylko gorzej, skad wiec wzbudzic w sobie choc cien nadziei?
OdpowiedzUsuńNigdy nie wiadomo, co rzeczywistość przyniesie. Czy nie pojawi sie znikąd jakiś sens...?
UsuńU Ciebie Aniu dzisiaj już promień, choć wczoraj go jeszcze nie było...
Olu droga, właśnie dlatego publikuj, potrzeba nam Twoich baśniowych historii w naszej obecnie trudnej,niepewnej rzeczywistości.Czekam na ciąg dalszy by z kubkiem aromatycznej kawy przenieść się na chwilę w krainę baśni.....Pozdrawiam i ściskam Elżbieta ♥♥
OdpowiedzUsuńElżbietko kochana, pomyslę nad tym wszystkim jeszcze...W każdym razie dziekuję Ci za dobre słowo, za wsparcie i nieustającą bliskosć!♥♥
UsuńBuziaczki zasyłam♥♥
UsuńDziekuje, Elzbietko! W odpowiedzi ja zasyłam swoje buziaki - gorące i szczere!:-)♥♥
UsuńJesli masz natchnienie na ciąg dalszy, to pisz, Olu, pisz :)
OdpowiedzUsuńI publikuj, oczywiście, to chciałam przede wszystkim napisać.
UsuńZ natchnieniem róznie bywa - ono niestety tak bardzo zalezne od tego, co dzieje się dookoła. Ale wiesz, przypomina mi się od razu historia powstania "Władcy pierscieni". Tolkien pisał ją własnie w czas narastania lęku przed wojną a potem nawet w wojenny czas...
UsuńChętnie bym Cię pogoniła - pisz, pisz! Ciekawam losów mej imienniczki... Jednak wiem, że nic na siłę...
OdpowiedzUsuńŚciskam Cię Kochana Oleńko i buziaki zasyłam! :)***
Zosieńko, duszo moja bliska - tak, imię dzieciny Hanny i Wędrowca to własnie na Twoją cześć! :-))A co do dalszego pisania...Coś sie kluje, ale w bólach...
UsuńUściski i ciepłe mysli slę Ci o wczesnym poranku! :-)***
Opowieści mają w sobie przesłanie o bajkach pisał Tolkien:
OdpowiedzUsuń„Potrzeba nam wyzdrowienia. Musimy spojrzeć na zieleń od nowa, zadziwić się (ale nie dać się oślepić) błękitem żółcią i czerwienią. Winnyśmy spotkać centaura i smoka a potem być może, jak dawni pasterze, dostrzec owce, psy, konie a także wilki. To właśnie baśniowe opowieści pozwalają nam wyzdrowieć".
Pisałam w poprzedzającym poście o Szwecji, o baśni opowiadaniu Tolkiena "Drzewo i Liść" kocham je, często do niego powracam.
Baśń opowiadanie i przesłanie Olu dziękuję i mocno przytulam ♥
Czytałam u Ciebie tę opowieść o Drzewie i Lisciu (pwspomniałam zreszta o tym w komentarzach pod poprzednim postem). Basnie są wazne. Tak. One tak bardzo przeplataja sie z rzeczywistoscią. Potrafia cos podpowiedziec, pocieszyc, dodać ducha, nauczyć widzenia głebszego sensu i szukania nadziei...
UsuńPozdrawiam Cie ciepło, Elu!♥
Bo rzeczywistość ma tę właściwość, ze nieustannie zbija nas z pantałyku. Nie pozwólmy jej na na to, nie dajmy się!
OdpowiedzUsuńUrokliwa opowieść, czekam na jej kontynuację.
Otóz to, Errato! Och, ta zaskakująca coraz bardziej rzeczywistosć! Ona czasem i w basnie wkracza, niestety...
UsuńNie dajmy, aby szara, smutna rzeczywistosc nami zawładnęła do końca i aby zgasiła naszą radośc. Potrzeba nam takich pięknych opowiesci, które daja nadzieję i wiarę w dobro, w miłość i piękno. Nie dajmy sobie tego wszystkiego zabrać, a smutne wydarzenia, które nas atakuja co dnia, niech zabiją radości w nas.
OdpowiedzUsuńOlu, pisz, to piekna opowieśc i cos w niej jest z mojego życia, więc bedę czekać dalszego ciągu.
Usciski posyłam
Bardzo jestem ciekawa, co takiego w mej opowieści wywołało w Tobie oddźwięk! Może mi to zdradzisz, Amelio...?
UsuńPozdrawiam Cię gorąco i dziękuję za serdeczne słowa!:-)♥
i ja chętnie poczytam Twoje opowieści......
OdpowiedzUsuńuśmiechy zostawiam. Podejrzewam jednak, że w końcu musiałabyś je przelać na papier lub w Worda.....
Nie napisane chciałby się i tak wydostać z Twojego artystycznego wnętrza........
Wiele opowieści miasteczkowych mam zapisanych w Wordzie, bo tak, masz rację, one czasem wręcz domagaja sie spisania...
UsuńPozdrawiam Cie serdecznie, Alis!:-)*
Olu, pojadę do Was, odnajdę Was i zrobię Ci awanturę jeśli nie wydasz drukiem tej cudownej, baśniowej powieści...
OdpowiedzUsuńCzytam z zapartym tchem i podziwiam skąd w Twojej głowie tyle pomysłów!
p.Barbaro prosze to zrobic odnalezc i zmusic KONIECZNIE pozdrawiam jak zwykle uscisk prawej raczki p.Gosia
UsuńBasiu, Gosiu! Zostawmy prosze temat wydawania drukiem. Juz to przecież przerabiałam i nie mam siły na kolejne próby walenia w mur...Dobrze, że jest blog. Tutaj przynajmniej mogę pisać i publikować, co chcę.
UsuńPozdrawiam was obie serdecznie i dziekuję za Wasze zyczliwe słowa!:-))*
nie daj się listopadowej rzeczywistości... może właśnie to pisanie Cię przed nią uratuje :)
OdpowiedzUsuńHanna - piękne imię! :)
:****
A w miedzyczasie nastała grudniowa rzeczywistosć...Czy lepsza? To sie dopiero okaże.
UsuńTeż bardzo podoba mi sie imie Hanna. Od zawsze! Pozdrawiam serdecznie Ciebie Emko i Twoją kochaną Hanusię!:-)***
Bajka nie bajka lecz trochę rzeczywiśtości chyba jednak jest pozdrawiam współcześnie.
OdpowiedzUsuńTo prawda, Krysiu...
UsuńI ja pozdrawiam!:-))