Po tych wszystkich dziwnych, oszałamiających
swą intensywnością baśniowych wydarzeniach, jakie ostatnio miały miejsce w
miasteczku odnalezionych myśli przez jakiś czas jego mieszkańcy żyli w stanie
niedowierzania i ekscytacji. Co i rusz ktoś biegł na rynek by sprawdzić, czy
naprawdę fontanna znowu tryska radośnie i czy w zaczarowanej studni lśni
srebrzyście lustro wody. Wszystko było jak gdyby nigdy nic. Jakby się te cuda z
czarodziejską fujarką i z przełamaniem przez dziecko Hanny i Wędrowca złej
klątwy tylko ludziom przyśniły.
Któregoś wczesnego wieczora Gospodyni siedziała w
gospodzie przy kołysce i delikatnie nią poruszając, zerkała na uśpioną głęboko
Zosieńkę. Przypatrywała się też wesołym
ognikom tańczącym w kominku. W izbie było ciepło i przytulnie, chociaż za oknem
śnieg coraz grubszą pierzynką otulał ziemię a mróz wraz z wiatrem wywijał już
swe swawolne tańce.Właśnie kończył się spektakl różowo - złotego zachodu słońca. Cały świat udawał się na zasłużony odpoczynek...
Jednak z przydomowej drewutni raz po raz dobiegał do niej
dźwięk łupania drewna. To jej ukochany Jasiek szykował opał na zimę. Wprawdzie
mieli trochę zapasów sprzed dwóch lat, ale mogły do wiosny nie wystarczyć.
Wczoraj Jan cały dzień spędził w lesie. Ciął i rąbał pracowicie a pod wieczór
przywiózł wielką furę grubych kloców. Hanna przygotowywała dzisiaj na jego powrót gorący żurek
z kiełbasą i prawdziwkami. Intensywny
zapach jego ulubionej zupy na pewno już wkrótce przywoła Wędrowca – drwala do
domu…
Kobieta uśmiechnęła się na myśl o swym rumianym niczym święty Mikołaj
mężu a potem z westchnieniem przeniosła wzrok na wiszące na ścianach obrazki.
Ze starych fotografii i z portretów tak, jak niegdyś spoglądali na nią
serdecznie przyjaciele, dalecy i bliscy członkowie rodziny, dawni mieszkańcy
miasteczka. Na zawsze młoda mama i tata… To zdjęcie zrobił im miejscowy
fotograf w kilka dni przed ich wypadkiem samochodowym. A tam widać babunię
Adelajdę. Taką samą, jak wówczas, gdy opowiadała małej Hanusi jej ulubione
baśnie i śpiewała wymyślone przez siebie kołysanki. Wróżki Konstancji znów nie
było widać wśród postaci na fotografiach.
- Znowu ją gdzieś
poniosło. Najprawdopodobniej od kilku już godzin siedziała w cukierni pana
Pierniczka i tam oddawała się swej ulubionej grze w szachy. Jej przyjaciółka,
babka Eulalia doczekać się przecież nie mogła tych ich wieczornych seansów. Ostatnio
wciąż tylko przesyłała wróżce liście brzozy z wezwaniami do stawienia się w
cukierni. Zatem kiedy tylko wróżka odpoczęła po ostatnich przeżyciach natychmiast
wróciła do swych ulubionych zajęć. Jak gdyby nigdy nic… - szepnęła do siebie
Gospodyni i podniosła z modrzewiowej podłogi jeden z takich złotych listków.
Potem znowu zapatrzyła się na przyozdobione fotografiami ściany gospody. Chwilę
szukała wzrokiem a wreszcie zobaczyła to, co chciała. Aż zakłuło ją w sercu.
Było tam bowiem zdjęcie, które nabrało teraz
dla Hanny nowego znaczenia. Przedstawiało ono roześmianego od ucha do ucha
drwala Bartłomieja tańczącego walca z wpatrzoną w jego oczy, odzianą w
fioletową, balową suknię Katarzyną. Ta fotografia stała się teraz jedynym
dowodem i drogą sercu pamiątką, że kiedyś tych dwoje było tu i cieszyło się
obietnicami wspólnej przyszłości…
- Każdy ma swoje
sprawy, swoje życie, albo „nieżycie”, gdzieś tam w krainie wiecznej mgły… Ja
także jestem już inna. Coś się we mnie skończyło, coś zaczęło. Poszłam swoją
drogą. Mam nareszcie rodzinę… -
pomyślała gładząc z czułością brzoskwiniowy policzek córeczki. Chwilę potem
jednak ciężko westchnęła. Pomimo szczęścia rodzinnego, pomimo odzyskanego w
miasteczku spokoju i stabilizacji napadały ją fale nie gojącego się żalu, że
nigdy więcej panna Szydełko nie zasiądzie w kącie gospody i nie będzie dziergać
tam w skupieniu swych ślicznych, szydełkowych robótek. Nie zwierzą się sobie,
jako najlepsze przyjaciółki, nie zaczytają w wierszach wędrownych poetów. I nigdy już drwal Bartłomiej nie przysiądzie
się do Katarzyny Szydełko i nie będzie wpatrywał z uwielbieniem w jej dłonie i
twarz. Nie będzie przynosił jej w prezencie kolejnych figurek drewnianych zwierząt,
które z takim zapałem dla niej z lipowego drewna wydłubywał. To wszystko już było historią…
I chociaż w miasteczku odnalezionych myśli wszystko
było jak przedtem, to jednak wiele się zmieniło. Matka „koziego dziecka” –
Anastazja zamieszkała wraz z synkiem Adasiem w domku po drwalu. W przyległej
doń obórce znalazło się miejsce dla kóz. Oboje z Wędrowcem namówili Anastazję
do tych przenosin. Nie chcieli by dom przyjaciela zmarniał stojąc pusty. A
wiedzieli, że Anastazja i Adaś nie przetrwaliby zimy w swojej lichej chatynce
na bagnach. Tutaj, blisko ludzi, zawsze mogli liczyć na jakąś pomoc. Chłopczyk
od kilku dni chodził do przedszkola a jego mama wzięła się za szycie. Sprzedawała
też kozie mleko, robiła sery i dzięki temu skrzętnie gospodarząc zapewniała im skromny
byt. A zamówień na usługi krawieckie było teraz sporo, ponieważ krawcowa
Barbara, mama Joasi wyjechała do sanatorium i zamierzała spędzić tam jeszcze
parę miesięcy z uwagi na problemy z płucami.
Pani Teresa, mieszkanka domu z czerwonymi
dachówkami mocno się postarzała i prawie wcale nie opuszczała swego zacisznego gniazdka.
Już nie chciało jej się śpiewać ani występować na lokalnych imprezach. Jesienną
i zimową porą, otulona w ciepłą kołdrę, z wiernym kotem na kolanach całymi
dniami czytała wiersze swego zmarłego męża, słuchała muzyki ze starego patefonu
i coraz bardziej tęskniła za ukochanym Aleksandrem...
Tak, Hanna nie zastała tu takiego świata, za
jakim tęskniła.
- Czas nie stoi w miejscu i dla każdego coś
zmienia, chociaż my chcielibyśmy by wszystko zastygło tak jak niegdyś, by nam było
jak najlepiej, jak najwygodniej, bezpiecznie i swojsko...
Wtem smętne rozważania Hanny przerwało
stukanie do drzwi. Najpierw drgnęła gwałtownie, przestraszywszy się kolejnych, złych
nowin. Wszak od czasu ostatniej wizyty drwala Bartłomieja kobiecie takie nagłe
wizyty nie kojarzyły się najlepiej. Potem jednak szybko uspokoiła strwożone
serce i popatrzywszy na śpiącą nadal córeczkę wstała i poszła by otworzyć.
W progu stały dwie opatulone w grube chusty,
nieznane jej kobiety. Na plecach niosły pokaźne, pokryte śniegiem tobołki. Widać było, iż biedaczki straszliwie są zziębnięte. Z czubków ich
poczerwieniałych nosów wisiały małe sopelki. I nawet rzęsy miały oszronione.
- Wchodźcie, proszę! Wchodźcie szybko, bo
zimno mi do izby wieje a tam małe dziecko śpi! – zawołała na ich widok
Gospodyni a zamknąwszy szczelnie drzwi pomogła kobietom rozwinąć się z ich
chust i wyplątać z grubych przyodziewków.
Niewiasty były
tak przemarznięte, że nie umiały nawet jednego słowa wyartykułować swymi
skostniałymi szczękami. Spoglądały tylko z wdzięcznością na Hannę i uśmiechały
się nieśmiało. Gospodyni z życzliwą ciekawością spojrzała w ich zarumienione
twarze. Starsza z kobiet, czarnowłosa i drobna miała piwne, głęboko osadzone,
pogodne oczy. Ubrana w ciepły, czerwony
kubraczek wyglądała niczym pani Mikołajowa. Młodsza, jasnowłosa odziana w błękitny,
ciepły sweter i zieloną spódnicę spoglądała w oczy Hanny szmaragdowym, ufnym,
anielskim nieledwie spojrzeniem. Obu im dobrze z oczu patrzyło a więc Gospodyni
odetchnęła głęboko i zakręciwszy się na pięcie zawołała:
- Zaraz mi
kochane opowiecie, skąd przychodzicie i kim jesteście, ale najpierw
odpocznijcie sobie, rozgrzejcie się przy ogniu. A ja Wam szybciutko coś gorącego
do przekąszenia przyniosę! – mówiąc to usadowiła swych gości na ławie w pobliżu
kominka a potem pobiegła do kuchni by doprawić ostatecznie żurek i poczęstować nim
zziębnięte wędrowniczki.
W tym czasie kobiety rozglądały się ciekawie
po wnętrzu gospody. Cieszył je starodawny, pełen ciepłych barw wystrój
pomieszczenia. Podziwiały rzeźbione misternie detale na ławach, stołach i
półeczkach, gliniane, malowane w kwiatki wazony, pełne pachnących, suszonych ziół,
kolorowe makatki i szydełkowe serwetki ozdabiające ściany, małe rzeźby zwierząt
wykonane z taką precyzją i miłością, że zdało im się, iż zaraz ożyją. Zafascynowane
przypatrywały się zawieszonym na ścianach pastelowym rysunkom przedstawiającym
dziką prerię, czerwonoskórych ludzi, mustangi i kojoty. Przyglądały się też starym
fotografiom w sepii. Zauważyły wśród nich zupełnie nowe, kolorowe zdjęcie,
przedstawiające roześmianą, roztańczoną parę. Była tam przepiękna dziewczyna w
sukni w kolorze dojrzałej śliwki oraz wysoki, barczysty mężczyzna ze srebrną brodą i
ciemnymi jak węgiel, błyszczącymi oczami… Zapatrzyły się z zachwytem. Tyle było
miłości i żaru w spojrzeniach tych dwojga…
Następnie pogładziwszy z nabożeństwem haftowany w maleńkie różyczki lniany obrusik, którym nakryty był stół przed nimi skubnęły trochę prażonych orzeszków laskowych z drewnianej miseczki stojącej nieopodal. Wstydliwym chichotem zagłuszały donośne burczenie w brzuchach, które rozlegało się w odpowiedzi na upojną woń żurku dobiegającą cały czas z kuchni…
Następnie pogładziwszy z nabożeństwem haftowany w maleńkie różyczki lniany obrusik, którym nakryty był stół przed nimi skubnęły trochę prażonych orzeszków laskowych z drewnianej miseczki stojącej nieopodal. Wstydliwym chichotem zagłuszały donośne burczenie w brzuchach, które rozlegało się w odpowiedzi na upojną woń żurku dobiegającą cały czas z kuchni…
Wtem dostrzegły otuloną w prześliczne
firanki, stojącą przy starym, bujanym fotelu rozhuśtaną delikatnie dębową kołyskę.
Kobiety aż westchnęły z zachwytu. I choć bardzo były drogą zmęczone to, aby nie
budzić dzieciątka podeszły cichutko, na palcach i zajrzały do wnętrza kołyski. Widząc rudowłose, niewinne maleństwo, popatrzyły
na siebie wzruszone a w ich oczach zalśniły łzy… Zosieńka właśnie się obudziła
i spoglądając z ciekawością na wędrowniczki zagruchała serdecznie a potem
wyswobodziwszy się z kocyka wyciągnęła w ich stronę ufne ramionka, prosząc by
ją wzięły na ręce. Wówczas do izby wraz z wazą parującej strawy weszła uśmiechnięta
optymistycznie Gospodyni. Oto doprawiając przed momentem zupę cieszyła się, że
do jej gospody znowu zaczynają docierać wędrowcy. Poczuła, że to miejsce żyje i
będzie żyć wbrew wszelkim zewnętrznym przemianom. Będzie istnieć póki komuś
jest potrzebne, póki ona może przygotować dla kogoś ciepły posiłek i póki ktoś
zechce opowiedzieć jej swoją historię…
Jednak na widok stojących tuż przy kołysce
obcych kobiet Gospodyni od razu zrzedła mina a nawet obleciał ją nagły strach,
bo przecież nie znała ich zamiarów. Nie wiedziała, kim są i czego tu właściwie
szukają w ten zimowy, mroźny wieczór. A różne straszne historie się przecież w
świecie słyszało. Hanna szybko postawiła na stole wazę, która odpowiedziała jej
oburzonym, mocnym chlupotem a odrobina zupy rozlała się na obrusie w różyczki.
Matka, nie zwracając na to najmniejszej uwagi, w ataku niepowstrzymanej paniki,
czym prędzej podbiegła do swej bezbronnej córeczki.
- Proszę się nie
bać! Nie mamy żadnych złych zamiarów! – widząc jej wzburzoną twarz pośpieszyła
z uspokojeniem starsza z kobiet.
- Niech pani
wybaczy, że tak bez pozwolenia się tej słodkiej dziecinie przypatrujemy! Ale
dawno już żaden widok tak nie poruszył naszych serc. Po świecie wędrujemy,
różnych ludzi spotykamy a coraz mniej w nich prawdy, coraz mniej serca
dostrzegamy. Dopiero tu, w tej gospodzie zdało się nam, żeśmy do jakiejś
zagubionej krainy dzieciństwa trafiły. Nie myślałyśmy, że są jeszcze takie
miejsca…
- Poczułyśmy się
tu jak w dawno utraconym domu. A to dziecko, to śliczne dziecko niezmiernie nas
rozczuliło. Jakaś taka niezwykła słodycz płynie od pani dzieciny! I tyle
dobrych rzeczy się na jej widok przypomina – dodała ta młodsza i znowu kilka
łez spłynęło po jej policzkach.
- No dobrze,
dobrze! Już rozumiem! Przepraszam za mój niepokój, ale tyle dziwnych rzeczy się
ostatnio w miasteczku zdarzyło, że mogę się teraz wszystkiego spodziewać! –
westchnęła Gospodyni i przytuliwszy do siebie córeczkę z powrotem podążyła w
stronę kuchni.
- Będę musiała
obsłużyć gości jedną ręką. Zosieńka rozbudziła się na dobre i na pewno
nie będzie chciała wrócić do kołyski – myślała, opierając sobie gaworzące
maleństwo na ramieniu a przy tym wyjmując z szafki talerze oraz gmerając w
szufladzie w poszukiwaniu sztućców.
- Ależ droga
pani! Proszę się nie kłopotać! My
pomożemy! Proszę tylko powiedzieć, co gdzie jest. Nakryjemy do stołu i same się
obsłużymy! – odezwała się spoza jej pleców ta młodsza, podobna do anielicy
kobieta i wziąwszy od Hanny wszystko, co trzeba podążyła z powrotem do izby,
gdzie nad parującą wazą z zupą stała jej starsza towarzyszka i nie mogąc się
już doczekać właśnie zamierzała upić trochę gęstego, gorącego płynu wprost z chochli.
Na ten widok
Hanna nie mogła opanować chichotu:
- Proszę, proszę
się częstować i jeść do woli! Bez krępacji! Zupy jest
dużo. Nagotowałam jej jak za starych, dobrych czasów. Nawkładałam do środka białej
kiełbasy, boczku i grzybów. Dodałam chrzanu. I jest do tego chrupiący chleb
razowy. I świeże masło. I biały ser. Tylko trzeba ze spiżarki to wszystko przynieść.
Czy mogę panią o to prosić? – zwróciła się do tej młodszej, która rozkładała
teraz na stole talerze i łyżki.
- Ależ
oczywiście! Proszę tylko by mówiła mi pani po imieniu! Nazywam się Anna Pe, ale
wszyscy zawsze wołali na mnie Andzia. A to jest moja przyjaciółka Basia Wu.
Będziemy wdzięczne, jeśli tak będzie się do nas pani zwracać! – odparła z
uśmiechem jasnowłosa kobieta i nie czekając nawet na odpowiedź pobiegła z
powrotem w stronę kuchni.
- Miło mi
poznać! - zawołała za nią zaskoczona
nieco jej szybkością miedzianowłosa Gospodyni.
- A ja jestem
Hanna!
- Cieszymy się
bardzo Haniu, że dane nam było trafić w tak przyjazne miejsce. Od dawna już
wędrujemy. Nocowałyśmy dotąd w jakichś obskurnych hotelikach, gdzie z menu do
wyboru miałyśmy śmierdzące hamburgery i ociekające starym olejem frytki. Chętnie
opowiemy Ci potem o naszych dziejach – rzekła czarnowłosa kobieta w czerwonym
kubraczku i uśmiechnąwszy się radośnie sapnęła:
- Och! Jakaż
to ulga trafić w tak wspaniałe, jak to miejsce! – a następnie, nie
zastanawiając się wiele uściskała serdecznie Gospodynię. Musnęła też ustami
czoło małej Zosieńki a potem znowu zachichotała, bo z jej trzewi rozniosło się
tak potężne burczenie, iż niedźwiedzia by pewnie ze snu zimowego obudziło!
- Już proszę siadać
i zajadać! Póki gorące! – zachęciła rozpromieniona Hanna.
- Och, słyszę, że
wraca mój mąż! To i my z paniami zjemy!
– dodała po chwili i podbiegła do rumianego od mrozu Wędrowca, który pojawiwszy
się w progu izby, otrzepał śnieg z kapoty, dał żonie gorącego całusa a na widok gości roześmiał się wesoło
i zawołał:
- Głodny jestem
jak wilk! Co tu tak bosko pachnie? Czy i dla mnie tej pychoty starczy?
Przędziesz, przędziesz nic swoich opowieści, niczym bajki z Tysiące i jednej nocy. Wieczory długaśne teraz to i czas na poczytanie jest. Przędź swoja nić dalej Oleńko, przędź.
OdpowiedzUsuńKim są te dziwne kobiety- czy dowiemy się o nich czegoś więcej ?
Pozdrowienia zasyłam
Przywiązałam sie do bohaterów mej opowieści a poza tym lubię prząść tę baśń i póki mam jeszcze jakieś pomysły w głowie oraz czas do przędzenia, to ta nitka będzie się pleść...
Usuń(Zofijanko te dziwne kobiety maja wiele wspólnego z poprzednim postem!:-))
Pozdrawiam Cię ciepło, ciesząc sie, ze zachodzisz do mnie w grudniowe wieczory!:-))*
Tak byłam ostatnio w niedoczasie, że dopiero dziś zasiadłam do Twojej bajki Oleńko. Jaka ona cudna na wietrzne i zimne grudniowe wieczory. Ile w niej ciepła, zapachów, smaków. Ile czułości i życzliwości. Niech się dalej snuje po rozdziale. Uściski przesyłam.
OdpowiedzUsuńSnuje sie nieśpiesznie - w zalezności od czasu, nastroju i pomysłów na ciąg dalszy. Pisanie tej baśni daje mi dużo przyjemności i cieszę się, że dobrze się ją czyta.
UsuńI ja ściskam Cię serdecznie, Krystynko!:-)*
ach z borowikami... to dopiero pyszności pachnące
OdpowiedzUsuń:)
Wszak borowików w okolicznych lasach mnóstwo jesienią było. To pewnie wrózka Konstancja nazbierałą ich dla Hanny i Wędrowca. Przecież ją wciąz gdzieś gna!:-))
UsuńFantazja się przędzie jak nić na kołowrotku,spodziewam się fantastycznego końca amam nadzieję,że do niego daleko pozdrawiam i dalej uprawiam joging po Waszych postach.
OdpowiedzUsuńNie mam na razie ochoty za zakończenie tej baśni. Miło mi sie ją pisze, miło tworzy basniową rzeczywistosc, gdzie grudzień jest snieżny i mroźny jak z dawnych czasów a ludzie spokojni i bezpieczni. A tymczasem za oknem deszcze i błota niczym w listopadzie...A tymczasem na świecie same kłótnie i nowe zagrożenia...Ech!
UsuńTak, widze Krysiu, że dzielnie wędrujesz przez kolejne posty. Niesamowita z Ciebie osoba!:-))
Pozdrawiam Cię serdecznie!:-))*
Wsiadam w samochód i jadę na ten żurek:-) Czarnowłosa ma na pewno dobry apetyt i lubi zjeść, jak ja:-)i kocha dzieci, więc Zosieńkę można oddać w jej ręce:-) Jesteś Olu kochana:-)
OdpowiedzUsuńCieszę się że lubisz zurek, kochana Basiu! To, że przepadasz za dziećmi wiem! Obiecałam, że będziesz w tej baśni i jesteś. Ale jaką w niej odegrasz rolę, to sie dopiero okaże...
UsuńW gospodzie pod złotym liściem możesz zjawic sie w try miga, ot, na skrzydłach wyobraźni.Wyobraźnia to najlepszy ze znanych mi automobili!
Ściskam Cię gorąco o poranku!
To już pędzę Oleńko:-)
UsuńBasieńko! Wygladam Cię przez okno a potem...Ściskam Cię serdecznie na powitanie!:-))
UsuńWij się nici wij, kręć wrzeciono kręć, ta pamięta lepiej której dłuższa nić... ;)
OdpowiedzUsuńOleńko baśń Twa wije się niczym nić prządniczki, im dłuższa tym lepiej pamiętana :))
Ściskam Cię kochana duszyczko! :)***
Oj, bardzo lubię kręcić to wrzeciono. Coraz bardziej chyba. Nic to, że wielu z nas wyrosło już. Gospoda pod złotym liściem wciaz zyje i choć jej świat jest maleńki, to starczy w niej miejsca dla wszystkich zbłakanych wędrowców.
UsuńI ja ściskam Cię mocno, mocno i tkliwie, Zosieńko kochana i cieszę się, że zaglądasz tutaj!:-))***
:):):):) fajnie się czyta. Wciąga:)
OdpowiedzUsuńA u nas zimno:(
Pozdrowienia:)
Naprawdę wciąga? No to wspaniale,Jaskółko!Cieszę sie!
UsuńI u nas zimno, ale oczywiście bezśnieznie.
Całusy!:-))
Kim są te tajemnicze wędrowniczki - to ciekawe, ale wyobrażenie sobie tego żurku z chlebem przebiło wszystko inne! :)
OdpowiedzUsuńGosiu droga! Wędrowniczki muszą sie najpierw porządnie najeśc do syta. Potem zapewne opowiedzą nam swoją historię!Bo mysle, iż taki żurek niczym dobre wino może serca otwierać i usta do zwierzeń pobudzać!:-))
UsuńAleż jestem ciekawa co wyprzędziesz ... Za każdym razem gdy o tym myślę, to się uśmiecham...
OdpowiedzUsuńBardzo sie cieszę Andziu, że śledzisz tę nitkę z wrzeciona...Cieszę się, że tu jesteś i uśmiechasz sie wyobrażajac sobie, co dalej będzie... Ściskam Cie serdecznie, oczko do Ciebie puszczajac!:-))*
UsuńMogałbyś pisać Olu Baśnie z tysiąca i jednej nocy... tyle fantazji i piękna w Twoich opowieściach. I tyle w nich ciepła, takiego zwyklego, ludzkiego, ale tak bardzo dzisiaj ludziom potrzebnego, bo świat coraz chłodniejszym się staje.
OdpowiedzUsuńPisz Olu, to wspaniałe zajęcie, na długie zimowe wieczory!
Ściskam Ciebie serdecznie
Pisanie i czytanie to moje ulubione czynności.Potrzebuję tylko do tego czasu i specyficznego skupienia. A grudzień taki zabiegany, coraz bardziej zmęczony, trudno chwile oddechu w tym wyłuskać.Bardzo sie cieszę Amelio, że lubisz takie baśniowe opowieści."Basnie z tysiąca i jednej nocy" były jedną z moich ulochanych lektur w czasach dzieciństwa.
UsuńPozdrawiam Cię ciepło i serdeczne mysli w progi Twego domu zasyłam!:-))*