Tyle pomysłów na
nowe posty miałam, tyle mi się w głowie lęgło zdań i słów, ale nie miałam czasu
by usiąść i to napisać…A może nie umiałam pochwycić tych latawców, które
zalśniły, zakręciły się łobuzersko a potem zbyt szybko uciekły mego nieba…? Nie wiem. Jestem chyba w
nienajlepszej formie. Rozkojarzona. Lekko podziębiona i słaba. Mięśnie bolą…Żeby
tylko jaka grypa się na mnie nie czaiła! Tak czy siak chciałam pokazać Wam pierwszą
w tym roku zimową aurę na naszym Pogórzu. Wczoraj i dzisiaj było u nas pięknie –
biało, śnieżnie, prawdziwie grudniowo chociaż to jeszcze listopad. Nawet kolędy
chciało mi się w związku tym śpiewać. A może bez związku…Ot, naszła mnie dziwna
tęsknota…bolesna a więc szybko odegnana...
Byliśmy dzisiaj
na dole w miasteczku. Tam ani odrobiny śniegu nie widać. Szaro i smutno a na
dodatek cuchnąco. Czym ci ludzie w piecach palą? Wytrzymać trudno! Zupełnie odwykłam
od tych charakterystycznych, kominowych woni. Wracam z ulgą na Pogórze, gdzie
nadal czysto i biało a powietrze pachnie, a psy cieszą się śniegiem, a biel jest
bielą i błękit błękitem…
Zimno się zrobiło,
mroźno…Chłód do domu szybko wnika. Trzeba go przeganiać paleniem w piecu,
donoszeniem drewna, które znika w zastraszającym tempie, choć zdawało się, że
tak go dużo w tym roku. Mam nadzieję, że wystarczy do końca zimy. A tu jeszcze
nie ma nawet jej początku przecież! Ech, zawsze jakieś zmartwienia…
Tymczasem psy cieszą się śniegiem! Pyski im się śmieją!
Oto ich ulubiona pora roku! Patrzę na ich zabawy z przyjemnością…
Palimy przez
cały dzień w piecu kuchennym. Ogrzewa on nam cały parter. Ciepło tu i błogo. Na
piętrze zimnica, którą zwalczamy wieczorem paląc ostro w piecu C.O. A skoro
palimy w kuchennym piecu, to żal byłoby go nie wykorzystać i czegoś na nim rozgrzewającego
nie upichcić. Cezary przyrządził wczoraj pyszny smalec ze skwarkami a dzisiaj na
tym smalcu usmażył pokrojone w łódeczki ziemniaki. Szczodrze oprószył je chili.
Wkroił plasterków czosnku! Niebo w gębie! A właściwie piekło…Ale na jedno w tym
przypadku wychodzi! Pycha i tyle! Takie rzeczy ważne są zimą bardzo. Zresztą
nie tylko zimą. Dogadzanie sobie, wyręczanie w różnych codziennych czynnościach,
wzajemne zrozumienie, gdy tyle czasu spędza się razem, na wspólnej drodze...
Na początku
grudnia spodziewamy się przyjazdu miłego gościa z Australii. Przydałoby się aby
śnieg był łaskaw popadać wówczas by ucieszyć oczy i serce drogiego przybysza z
Antypodów. W kraju kangurów wszak śniegu niewiele. Utrzymuje się on tylko w
wysokich górach. Dla mieszkańców przeważającej części tego kontynentu jest zatem
czymś egzotycznym i wymarzonym. Niestety, aura w Polsce to rzecz coraz bardziej
nieprzewidywalna i zmienna. Nie wiadomo, jak będzie w grudniu. Póki co więc utrwalamy
tę zimową urodę listopada na fotografiach i czekając na naszego gościa grzejemy
się w cieple pieca, popijając gorącą herbatę z imbirem albo swojskie, grzane
wino z cynamonem i zagryzając te boskie napitki wspaniale piekącymi ziemniaczkami…
Pachnący czosnkiem i cynamonem Jaworowie pozdrawiają Was serdecznie z białej wioseczki pogórzańskiej !:-)
P.S. Zapraszamy na nitki losu do poczytania ostatniej już części listopadowej opowieści pajęczycy Adeli !:-)