Strony

wtorek, 21 listopada 2017

Listopadowa zima…



 


   Tyle pomysłów na nowe posty miałam, tyle mi się w głowie lęgło zdań i słów, ale nie miałam czasu by usiąść i to napisać…A może nie umiałam pochwycić tych latawców, które zalśniły, zakręciły się łobuzersko a potem zbyt szybko uciekły  mego nieba…? Nie wiem. Jestem chyba w nienajlepszej formie. Rozkojarzona. Lekko podziębiona i słaba. Mięśnie bolą…Żeby tylko jaka grypa się na mnie nie czaiła! Tak czy siak chciałam pokazać Wam pierwszą w tym roku zimową aurę na naszym Pogórzu. Wczoraj i dzisiaj było u nas pięknie – biało, śnieżnie, prawdziwie grudniowo chociaż to jeszcze listopad. Nawet kolędy chciało mi się w związku tym śpiewać. A może bez związku…Ot, naszła mnie dziwna tęsknota…bolesna a więc szybko odegnana...


   Byliśmy dzisiaj na dole w miasteczku. Tam ani odrobiny śniegu nie widać. Szaro i smutno a na dodatek cuchnąco. Czym ci ludzie w piecach palą? Wytrzymać trudno! Zupełnie odwykłam od tych charakterystycznych, kominowych woni. Wracam z ulgą na Pogórze, gdzie nadal czysto i biało a powietrze pachnie, a psy cieszą się śniegiem, a biel jest bielą i błękit błękitem…



   Zimno się zrobiło, mroźno…Chłód do domu szybko wnika. Trzeba go przeganiać paleniem w piecu, donoszeniem drewna, które znika w zastraszającym tempie, choć zdawało się, że tak go dużo w tym roku. Mam nadzieję, że wystarczy do końca zimy. A tu jeszcze nie ma nawet jej początku przecież! Ech, zawsze jakieś zmartwienia…


Tymczasem psy cieszą się śniegiem! Pyski im się śmieją! Oto ich ulubiona pora roku! Patrzę na ich zabawy z przyjemnością…


 
   Palimy przez cały dzień w piecu kuchennym. Ogrzewa on nam cały parter. Ciepło tu i błogo. Na piętrze zimnica, którą zwalczamy wieczorem paląc ostro w piecu C.O. A skoro palimy w kuchennym piecu, to żal byłoby go nie wykorzystać i czegoś na nim rozgrzewającego nie upichcić. Cezary przyrządził wczoraj pyszny smalec ze skwarkami a dzisiaj na tym smalcu usmażył pokrojone w łódeczki ziemniaki. Szczodrze oprószył je chili. Wkroił plasterków czosnku! Niebo w gębie! A właściwie piekło…Ale na jedno w tym przypadku wychodzi! Pycha i tyle! Takie rzeczy ważne są zimą bardzo. Zresztą nie tylko zimą. Dogadzanie sobie, wyręczanie w różnych codziennych czynnościach, wzajemne zrozumienie, gdy tyle czasu spędza się razem, na wspólnej drodze...




   Na początku grudnia spodziewamy się przyjazdu miłego gościa z Australii. Przydałoby się aby śnieg był łaskaw popadać wówczas by ucieszyć oczy i serce drogiego przybysza z Antypodów. W kraju kangurów wszak śniegu niewiele. Utrzymuje się on tylko w wysokich górach. Dla mieszkańców przeważającej części tego kontynentu jest zatem czymś egzotycznym i wymarzonym. Niestety, aura w Polsce to rzecz coraz bardziej nieprzewidywalna i zmienna. Nie wiadomo, jak będzie w grudniu. Póki co więc utrwalamy tę zimową urodę listopada na fotografiach i czekając na naszego gościa grzejemy się w cieple pieca, popijając gorącą herbatę z imbirem albo swojskie, grzane wino z cynamonem i zagryzając te boskie napitki wspaniale piekącymi ziemniaczkami…



Pachnący czosnkiem i cynamonem Jaworowie pozdrawiają Was serdecznie z białej wioseczki pogórzańskiej !:-)


P.S. Zapraszamy na nitki losu do poczytania ostatniej już części listopadowej opowieści pajęczycy Adeli !:-)

 

środa, 15 listopada 2017

Pomroziło…















   Pomroziło dzisiejszej nocy, świat w srebrzystości i błękity pomalowało. A słonko poranne energii dodało i zachęciło do wyjścia z domu. Po wielu dniach szarości, dżdżu i niskiego ciśnienia nagle nastała cudowna odmiana. Listopad pokazał nowe, promienne oblicze. Zachwycił, w głowie zakręcił, uśmiech w oczach obudził, lat ujął, beztroską zaśpiewał. Bo niczym jest zimno, gdy niebo przeczyste a światło takie jak w środku lata. I chce się iść przed siebie. Co ja mówię, iść! Biec się chce jak dziecku! Wariatem być, który cieszy się chwilą i podskakuje na polnej drodze, przebiega z chlupotem przez pokryte cienkim lodem kałuże na leśnych duktach. Woła echo wśród srebrnych buków schowane, co tylko czeka by odpowiedzieć i pobawić się razem. Powietrzem, które płynie gdzie chce i kolory wyraziste z lasu, do zimy się szykującego wydobywa. Być psem, co cieszy się życiem, przestrzenią, wiatrem, zapachem późnojesiennej łąki, dziczych śladów, łaskotaniem traw i dziurami nornic, wabiącą oddalą, uśmiechem wprost z nieba, co namawia by całym sercem cieszyć się urodą pogórzańskiego świata. Czuć, że pełen jest wolności, światła, szelestu liści albo ciszy bezkresnej i przyjaznej. Tu blisko, bliziuteńko. Prostą radością i mroźnym oddechem listopada świat pomalowany. I nie trzeba nic więcej…

















 Prawda Misiu, że nie trzeba...?!:-))