Słońce z każdym dniem przyświeca coraz mocniej, topiąc wszelkie lody oraz śniegi w tempie błyskawicznym i zamieniając je w rwące strugi wody, wielkie kałuże, rozległe błota, mniejsze czy większe podtopienia…Szkoda! Nie zdążyłam się jeszcze zimą nacieszyć a tu wygląda na to, że już muszę się z nią żegnać. Być może zdarzą się jeszcze jakieś krótkie jej epizody, ale nie sądzę, by znów mogło napadać tyle śniegu, co przez ostatnie miesiące, by znowu tak mocno pomroziło… Od razu przypomina mi się piosenka Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego, która nie dość, iż całą swoją treścią świetnie odzwierciedla towarzyszące pożegnaniu z zimą uczucia, to jeszcze w poincie znakomicie oddaje ogólniejszą, dotyczącą zbyt szybko upływającego życia myśl.
Zimy żal
Idzie wiosna już w powietrzu,
Owoc, kwiat i ptak ją przeczuł
Do niej usta, kielich, dziób
Liczą, ile jeszcze dób
A ja wcale nie w zapale
I zachwytem się nie palę,
Bo im - starszy jestem czym –
Tym bardziej szkoda zim.
Zima trudna, zima brudna, zima nudna - żaden bal.
Zima ziębi, zima gnębi, ale zimy, zimy żal.
Zima mrozi, zima grozi, nie dowozi, w zaspach tkwi.
Ale mimo zmartwień z zimą - żal tej zimy, zimy mi.
Mało co mnie bawi w zimie
- Ani zamieć, ani wymieć
A w zakresie łyżew, nart
Mi nie dopisuje hart.
Kiedy mróz na rtęć napiera
I wypiera niżej zera
- Już cholera trzęsie mnie!
A przecież myślę, że
Zima trudna, zima brudna, zima nudna - żaden bal.
Zima ziębi, zima gnębi, ale zimy, zimy żal.
Zima mrozi, zima grozi, nie dowozi, w zaspach tkwi.
Ale mimo zmartwień z zimą - żal tej zimy, zimy mi.
Skąd po zimie moje żale?
Nie szaleję w karnawale.
Czemu żegnam w mol nie w dur
Nienajlepszą z roku pór?
Może to mnie właśnie smuci,
Że ta sama już nie wróci,
Że z szelestem zdartych dat
Upłynął życia szmat
Życie trudne, życie żmudne, życie nudne - żaden bal
Życie ziębi, życie gnębi, ale życia, życia żal
Dlatego chcąc nacieszyć się jeszcze widokiem białych przestrzeni, wędrówkami po śniegu, jego lśnieniem i skrzypieniem, a do tego specyficzną energią zimy wyruszyliśmy wczoraj z Cezarym na kilkukilometrową wędrówkę do przysiółka w sąsiedniej wsi. Nadal dużo u nas śniegu, ale na drogach pod jego powierzchnią płynęła woda i trzeba było uważać, by nie wpaść do większej kałuży. Natomiast po bokach w nieskończoność ciągnęły się okryte białą pierzyną pola i lasy. Niezmąconą biel krajobrazu ozdabiały drobniejsze albo większe ślady dzikich zwierząt, stosy pociętego na opał drewna albo zeszłoroczne owoce głogu na przydrożnych krzewach. Cisza tam trwała niczym, poza dźwiękiem naszych kroków, niezmącona a słonce tańczyło po twarzach, drzewach i kępach traw, gdzieniegdzie nawet ożywiając pierwsze wierzbowe kotki…
Od czasu do
czasu mijaliśmy jakieś przydrożne krzyże, samotne, zerkające na nas lśniącymi oczami okien stareńkie domy i chatki. A jedynym
dowodem toczącego się w nich życia były niekiedy tylko kurze gdakania,
poszczekiwania psów, cienkie smużki dymu z komina albo koty wylegujące się na
gankach czy w stodołach. A poza tym wszędzie cicho było, cichutko i spokojnie jakby czas stanął w miejscu, jakby nie docierały tu wcale żadne zmartwienia i przygnębiające wieści ze świata...
Celem naszego spaceru była różowa kapliczka najprawdopodobniej wybudowana w 1920 roku (tak przynajmniej głosi napis nad jej drzwiami). Z kapliczką ową związana jest pewna niezwykła historia z czasów drugiej wojny światowej. Otóż przez kilka lat na jej poddaszu ukrywała się żydowska rodzina i szczęśliwie doczekała czasów pokoju dzięki opiece miejscowych chłopów oraz państwa Niemczyckich, właścicieli pobliskiego majątku ziemskiego. Po majątku owym nie został już najmniejszy ślad. Modrzewiowy dworek został rozebrany a rosnący obok wspaniały, czereśniowy sad wycięty. Nadal jednak kapliczka szepcze o tym, że dobrzy ludzie mieszkali kiedyś w tych stronach. Że ślad po nich będzie trwał nawet wtedy, gdy wieki i wichury przemian dziejowych przetoczą się po przysiółkach Pogórza Dynowskiego.
Zrobiwszy sobie postój przy owej kapliczce postanowiliśmy pójść jeszcze trochę dalej. Czuliśmy się pełni sił i pogody ducha, dlatego nie chciało nam się jeszcze kończyć tej, być może ostatniej tej zimy, wyprawy. Zeszliśmy zatem jeszcze w stronę usytuowanego na kolejnym rozdrożu kopca usypanego w 1910 roku z inicjatywy tej samej rodziny Niemczyckich a upamiętniającego pięćsetną rocznicę bitwy pod Grunwaldem. Znowu rozpostarły się przed naszymi oczami kolejne nieznane i fascynujące ścieżki oraz oddale. I chciałoby się tak iść i iść bez końca…Bez celu, bez czasu, bez wspomnień, bez marzeń. Ot, iść, gdzie nogi poniosą, póki nosić chcą…
Pewnie dzisiaj w tamtych stronach wyglądałoby już zgoła inaczej. Może dziś ze względu na roztopy nie dałoby się już tak swobodnie tamtędy przejść. Nie wszędzie przecież drogi pokryte są asfaltem. Doliny i wąwozy od południowej strony ukazują połacie rudoszarych traw, czerniejących kęp tarniny, gliniastych zboczy, które pewnie już wkrótce porosną pierwsze kwiatki pierwiosnków, podbiału i miodunki. Przyroda gotowi się do odrodzenia. Wszak słońce operuje bezustannie i nawet noce są ciepłe. Przed naszym domem zaspy śniegu maleją a ścieżki między nimi czernieją, odkrywając zdeptane trawy, psie kupki i błoto. Prognozy zapowiadają jeszcze chwilowe ochłodzenia a nawet małe opady śniegu, ale to będzie już pewnie tylko pożegnalna melodia zimy. Trzeba pogodzić się z jej odejściem, jak z każdą rzeczą, na którą nie ma się wpływu.
Przyjdzie wiosna, przyjdzie jak co roku. A po początkowym osłabieniu i niemocy znowu zapędzi człowieka w kołowrót pracowitego dziania. Pojawią się nowe myśli i pomysły. Świeżą zielenią zarosną ślady wczorajszych wędrówek. I wszystko będzie się toczyć jak zwykle o tej porze. I dobrze. I tak powinno być. I tylko zimy trochę żal…
P.S.
Nie wiem, co się dzieje z Marytką. Już prawie dwa miesiące nie daje znaku życia. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek wcześniej tak było. Nie mam jej adresu mailowego, więc nie mogę zapytać. To z jednej strony normalne na blogach, że jedni czytelnicy odchodzą, drudzy przychodzą. Jak w życiu. Trzeba się z tym pogodzić. A z drugiej smutno, bo człowiek przywiązuje się i tak zwyczajnie, po ludzku niepokoi. Marytko droga! Jeśli zaglądasz tu jeszcze czasami, proszę odezwij się choć słowem. Daj znać, że żyjesz. Dzisiaj takie czasy, że różne rzeczy dziać się mogą a czyjeś przedłużające się milczenie martwi…
Aktualizacja 26.02.2021
Marytka sie odezwała, z czego się bardzo cieszę, bo po pierwsze wiem, że żyje a po drugie jej odpowiedź utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie powinno się mieć oporów przez zadawaniem pytań.
* * *
Poniżej link do filmiku na YT, w którym o dziejach kapliczki opowiada Eliza Anna Niemczycka, wnuczka Witolda Niemczyckiego, który w czasie wojny pomagał ukrywającej się tam rodzinie żydowskiej: