…Chłodna i mokra lipcowa sobota. Na tyle chłodna, że palę w piecu kuchennym. W jednym garnku gotuje się mięso z wątróbkami na psią zupkę, w drugim kości na zupę dla nas, w trzecim kurze korpusy na wieczorną przekąskę dla naszych czworonogów, w czajniku cichutko bulgocze woda…Iskierki ognia trzaskają co i rusz, rozświetlając się różnymi odcieniami czerwieni, oranżu, błękitu i fioletu. Z przyjemnością dokładam drew do pieca hipnotycznie wpatrując się w ten wielobarwny taniec żywego ognia. Jeśliby nie liczyć szumu wiatru i deszczu, za oknem dzisiaj wyjątkowo cicho i zwyczajnie. Nareszcie! Bowiem od jakiegoś czasu błogi spokój zaburza nam i zakłóca monotonny warkot maszyn i ciężarówek pracujących przy wydobyciu gazu ziemnego gdzieś w lesie. To niby daleko do nas, ale słychać niestety te obce dźwięki bardzo wyraźnie. Parę dni temu osiągnęły one apogeum, gdy obok naszego siedliska przemieszczały się ogromne, przypominające wrogie monstra pojazdy geodetów. Ziemia trzęsła się i huczała pod ich wielkimi kołami a wszędzie tam, gdzie przetaczały się owe potworne pojazdy pozostały głębokie koleiny i rozrzucone na wszystkie strony zwały błota. Niedługo potem dało się odczuć przypominające trzęsienie ziemi huki i drgania. Nasz dom nieomal drżał w posadach i zdawał się jęczeć, czy nawet dygotać lękliwie, gdy pojawiały się kolejne tąpnięcia. Psy podkuliły ogony i skupiły się wokół nas bojaźliwie. Nigdy jeszcze nie przeżywały niczego podobnego, nie rozumiały więc co się dzieje. A nam z Cezarym, choć rozumieliśmy, że owe upiorne odgłosy i wstrząsy pochodzą od wykonywanych gdzieś w pobliżu odwiertów, także było jakoś niewyraźnie, jakoś strasznie i ponuro. Działo się bowiem coś, na co nie mieliśmy żadnego wpływu a nasze tak ciche i bezpieczne dotąd siedlisko przeistaczało się w miejsce dotknięte niechcianą przez nas zmianą, gwałtem na ciele dzikiej, cudem ocalałej dotąd przed marszem cywilizacji ostoi.
Dzisiaj, na szczęście, spokojnie i normalnie na dworze. Nie licząc oczywiście tego, że jest trochę za zimno jak na początek lipca, że leje jakby ktoś bezustannie przelewał wodę przez wielki durszlak. Ale nie są niczym groźnym te zmiany pogody, niczym niepokojącym dla tutejszej przyrody, dla żyjących tu ludzi i zwierząt. Ta wilgoć i chłód to ulga po dniach upału. To czas na nabranie sił przed kolejną, zapowiadaną przez meteorologów falą gorąca. Jako i obecne lato jest porą wytchnienia po pandemicznych, minionych obostrzeniach i krótkim okresem względnej wolności oraz normalności przed nadciągającym i zewsząd przepowiadanym uderzeniem tsunami następnego lockdownu oraz towarzyszącym im naciskom wszechwładnej propagandy. To może się zacząć już w połowie sierpnia…
- Ku czemu zmierza ten świat? Co z nami będzie? – pytam samą siebie wpatrując się w języczki ognia pełgające po drwach wewnątrz naszego kuchennego pieca. Ogień mi nie odpowiada. A może mówi, tyle, że ja nie rozumiem jego szeptu. Jednak czuję, że płynie z jego strony kojące ciepło i emanuje dzika, fascynująca uroda a to wycisza mnie wewnętrznie, daje wrażenie, iż są i zawsze będą istnieć wartości, rzeczy i zjawiska niezmienne, niepodległe, nie dające się zafałszować, ująć w żadne karby, ramy, obostrzenia. W ten sam sposób patrzę na deszcz i wiatr. Podobnie odbieram płynące z łąk i lasów zapachy, świergoty, powiewy i zaśpiewy. One są i będą. Przetrwają wszystko i wszystkich. Rany pokaleczonej, zdewastowanej ziemi zasklepią się i zarosną świeżą zielenią. Stratowane łąki zakwitną. Stłamszone dusze ludzkie po dniach grozy i niepewności w końcu odrodzą się, a wzmocnione przebytymi doświadczeniami popatrzą na codzienność zupełnie inaczej, nabiorą nowych sił. Tyle wszak już zdarzeń i istnień odeszło w dal, tyle przeistoczeń codziennego życia za nami, tyle aktów tej ludzkiej tragikomedii, ale pewne rzeczy i sprawy wciąż trwają i wierzyć trzeba, iż trwać będą mimo wszystko…
Przeczuwam, iż tak będzie, lecz zaczajony gdzieś głęboko smutek i jątrząca bezradność nie chcą jednak opuścić mego serca. Sama nie wiem, czy to moja naiwna wiara, czy tylko zaklinanie rzeczywistości? Ów smutek podobny jest chyba do tego, który czuł kapitan Arsenjew, gdy doniesiono mu, iż jego pochodzący z plemienia Goldów przyjaciel, szanujący naturę pierwotny myśliwy i pełen mądrości życiowej starzec Dersu Uzała został znaleziony na skraju lasu martwy, zamordowany tylko dlatego, iż ktoś połasił się na jego nową strzelbę.
Jeszcze większa rozpacz ogarnęła kapitana, gdy dwa lata później, na skutek postępu cywilizacji, wycinania drzew tajgi, budowy nowych osiedli nie można było już nawet znaleźć mogiły Dersu Uzały. I tylko ptaszek kowalik przysiadł na gałęzi szczebiocąc coś znacząco w stronę Arsenjewa. Chwilę potem odleciał…
Bliźniaczy rodzaj przygnębienia i niezgody odczuwa chyba każdy z nas, będący świadkiem zniszczeń miejsc, które znamy i kochamy, ogrodów, lasów, bujnie rosnących chaszczy, które w swej krasie czy zdawałoby się niemożliwej do okiełznania i unicestwienia postaci istniały od zawsze a teraz na naszych oczach znikają, przekształcając się w betonowe dżungle, asfaltowe pustkowia, albo pełne natrętnej i nikomu niepotrzebnej infrastruktury place zabaw czy ciasne osiedla…
Jeśli dotąd nie znacie książki Władimira Arsenjewa „Dersu Uzała”* oraz nakręconego na jej podstawie filmu w reżyserii Akira Kurosawy, to szczerze polecam zapoznanie się z tymi dziełami. Zwłaszcza nagrodzony Oskarem w 1975 roku film japońskiego reżysera robi ogromne wrażenie i głęboko zapada w pamięć oraz serce. Opowiada on o wędrówce rosyjskiego oficera, topografa i naukowca W.Arsenjewa poprzez odległe przestrzenie Dalekiego Wschodu oraz o przyjaźni z Dersu Uzałą w czasach, gdy w tamtych stronach królowała jeszcze imponująca dzikość natury, wolność i bezmiar niezbadanych przez nikogo wspaniałych, porośniętych gęstą tajgą przestrzeni. W czasach początku XX wieku, sprzed rewolucji i obu wojen światowych, sprzed destrukcyjnych rządów wielkich korporacji, banksterów i big farmy. Nikt z żyjących ówcześnie ludzi nie zdawał sobie wtedy sprawy, że znajduje się na skraju wielkiej przemiany, że świat jaki ich otacza nieodwołalnie kurczy się, przemija, upada przed wszechobecną żądzą zysku, podboju, władzy…Tamci ludzie nie uwierzyliby w to wszystko, co zdarzyć się miało, co tupało już niecierpliwie za kurtyną dziejów, za zasłoną ciemnych chmur...
Nie uwierzyłby także i nie pojął tych zmian Dersu Uzała – samotny, prosty łowca, swobodny wędrowiec żyjący w bliskim, nierozerwalnym związku z przyrodą, wierzący w duszę mieszkającą nie tylko w każdej żywej istocie, a także w ogniu, wodzie, kamieniu, czytający w nich niczym w otwartej księdze i postępujący uczciwie oraz sprawiedliwie wobec dzikiego świata, który traktował niczym swój wspaniały dom. Dersu pełen był pokornej czci i poszanowania zarówno dla wszystkich żywiołów, jak i dla zwierząt czy ludzi, korzystających z darów natury. Troszczył się o miejsca, w których polował, nocował, przez które przechodził do tego stopnia, że w odwiedzanych przez siebie górskich szałasach zawsze zostawiał drwa na opał i coś do jedzenia dla przyszłych, nieznanych sobie wędrowców. Nie strzelał do niczego nadaremno, tylko dla zabawy albo dla sportu. Polował wyłącznie po to, aby mieć co jeść, albo by pozyskać futra, za które mógł dostać naboje, ubranie, żywność. Bezinteresownie pomagał napotkanym ludziom, ufał im i nie potrafił zrozumieć osobników powodowanych chciwością, nieuczciwością, fałszem, bezrefleksyjną żądzą zabijania. Nawet wówczas, gdy mocno się postarzał i zniedołężniał nie umiał zrezygnować z nocowania pod gwiaździstym niebem, z bezkresnych wędrówek, postępowania zgodnie z tym, co czuła jego prawa, czysta dusza. Nie potrafił dostosować się do mieszkania w czterech ścianach. Postrzegał je jako zniewolenie i klaustrofobiczne zamknięcie. Pragnął zawsze iść przed siebie, poprzez pełen potężnej natury świat, który znał, kochał i czcił, który dawał mu wszystko, co niezbędne do pełni szczęścia i wolności.
- Odrobina takiego pragnienia drzemie chyba w każdym z nas…W każdym skrywa się cząstka duszy Dersu Uzały. W każdym, kto porzuca wygodne lokum w mieście na rzecz siermiężnego życia w bliskości przyrody. W każdym, kto kiedykolwiek zaznał radości oddychania świeżym powietrzem, pracy w swoim ogrodzie, oglądania zielonych lasów, słuchania nawoływań jeleni i puszczyków, śpiewu ptaków i grania świerszczy, dotyku promieni słońca albo kropel deszczu na twarzy. W każdym, kto ma w sobie wiarę, że jest jeszcze nadzieja dla świata, że to co złe przeminie a ocaleje to, co dobre. I że żyjąc uczciwie, w zgodzie z własnym sumieniem a przy tym tak samo postępując z innymi ludźmi, stworzeniami i wszystkim co nas otacza, przetrwamy - westchnęłam spoglądając w dżdżysty, zamglony widok za oknem. Znów dołożyłam drew do pieca a ogień zanucił coś w swoim języku. Gdzieś tam w oddali stał ciemny, skąpany w deszczu las. Gdzieś tam widniały pełne kwitnących traw i ziół łąki a za nimi rysowały się kształty łagodnych wzgórz, kolorowych pól i wijących się między nimi polnych dróg. Wszystko to istniało jak gdyby nigdy nic, jak gdyby w zupełnym zaprzeczeniu szaleństwa, które od półtora roku ogarnęło cały świat, opętane lękiem i poddające się kolejnym restrykcjom społeczeństwa. Wszystko to trwało na przekór potwornym machinom najeżdżających nasze ustronie poszukiwaczy złóż naturalnych, którzy zapewne jeszcze nie raz zakłócą tutejszą rzeczywistość i bez pardonu wkroczą w miejsca dzikie, zielone i święte.
A przecież może być tak, jak wierzył Dersu Uzała, iż to, co najważniejsze – dusza wszechświata, dusza natury i wszystkiego, co istnieje – jest niezniszczalna. Przybiera tylko inną formę, ubiera nową koszulę, zaś jej istota jest niczym diament – mocna a niby bóstwo - mądra. Takoż nasze dusze wiedzą więcej, niż zdajemy sobie sprawę, czują i przeczuwają więcej. Jesteśmy i będziemy częścią natury, ona podpowie nam, cały czas podpowiada co jest ważne, co prawdziwe. A że czasem nie słyszmy, czy nie rozumiemy jej głosu, to już inna sprawa…
*Władimir K.Arsenjew – „Dersu Uzała”, wyd. ZYSK i S-KA, Poznań, 2010
*Film pt. „Dersu Uzała” zobaczyć można np. na vod. pl : https://vod.tvp.pl/website/dersu-uzala,54252649