poniedziałek, 11 listopada 2024

Przemiany, przemiany…

 


 

   Za oknem widok zmienia się nieustannie, ale ostatnie przemiany, które mogłam zaobserwować w ciągu paru zaledwie dni są wręcz spektakularne. Słoneczny początek listopada wraz z niesamowitą wyrazistością i nasyceniem kolorów liści, nieba, spowitego światłem ogrodu oraz okolicznych łąk ustąpił na rzecz porannych mgieł a potem całkowitego zachmurzenia. 




   Tak było jednak tylko przez chwilę, bo oto dzisiejszy poranek zdecydował się okryć świat szronem i srebrzystą mgłą. Pokazało się minus cztery na termometrze i na dworze od razu mróz wziął we władanie rzeczywistość. Nie mogłam zatem nie chwycić aparatu fotograficznego i nie wybiec w ten wczesno poranny świat.  Śpieszyłam się wiedząc, iż wschodzące słońce szybko nabierze mocy i sprawi, iż wszystkie te biało-srebrno-złote zjawiska znikną tak szybko, jakby ich nigdy nie było. 




   I tak się stało. W chwili, gdy piszę ten tekst za oknem już prawie całkiem nie ma śladu po szronie. Ulotniła się gdzieś tajemnica sennych wzgórz, schowanych w opalizujących mgłach i lśniących drobinkach lodu. Robi się zwyczajnie, choć nadal pięknie. Jeszcze widać na brzozach mieniące się złoto listeczki, jeszcze na jeżynach rumieni się odporne na mróz listowie a krzewuszki, berberysy i tawuły pokazują wciąż jeszcze barwy złota, pąsu i ostatniej zieleni. Napawam się tym wszystkim wiedząc, że zaraz i to zniknie. Jednak ukaże się coś nowego, coś co zaskoczy, zachwyci, wzbudzi podziw, wzruszenie i uczucie uczestniczenia w misterium natury. Misterium, którego moc nigdy się nie kończy.





   Listopad nie jest ani lepszy  ani gorszy, niż reszta miesięcy. To tylko następny, konieczny etap by przygotować się do zimowej odsłony rzeczywistości. A to, jak się na listopadowy świat patrzy, w głównej mierze zależy od człowieka, od jego nastawienia i umiejętności dostrzegania wartych zauważenia rzeczy…Mógłby ktoś powiedzieć, iż istnieją przemiany na dobre, ale i na złe. To jednak bardzo subiektywne stwierdzenia. Dla każdego inne. A tymczasem natura po prostu robi swoje, nie oglądając się na nasze oczekiwania i przyzwyczajenia. Ma swoje własne plany i działa tak, jak działać powinna. Natomiast intencje, preferencje i życzenia człowieka niewiele tu mają do rzeczy. Jesteśmy zbyt maleńcy, zbyt mało znaczący, by natura przejmowała się naszymi działaniami i zamierzeniami. Choć ostatnimi czasy wielu niestety odzywa się takich, co wmawiają reszcie jakobyśmy my, ludzie w znaczący sposób wpływali na klimat i ogólnie przyszłość środowiska naturalnego. A mnie takie stwierdzenia wyglądają na jakąś śmieszną manię wielkości albo na groźną propagandę mającą na celu podporządkowanie ludzkości określonej ideologii, na zrujnowanie gospodarki i wyssanie z niej nie tylko coraz bardziej topniejących zasobów finansowych, ale i sił żywotnych. Nie wolno się temu poddawać. Trzeba mieć nadzieję, że ten ideologiczno-propagandowy pęd ku autodestrukcji sam się wypali i pęknie jak prędzej czy później pęka wszystko, co sztucznie rozdęte, kłamliwe a przede wszystkim podszyte chęcią zysku i totalnej kontroli człowieka. Słychać już, że nowo wybrany prezydent Ameryki ma w planach odejście od rujnującej jego gospodarkę polityki klimatyzmu. Może więc i reszta świata pójdzie po rozum do głowy?  Czekam na to z utęsknieniem i coraz bardziej w to wierzę, widząc, iż nawet zajadli do tej pory obrońcy Zielonego Bezładu zaczynają dostrzegać jego absurdy i zabójczy wpływ na dobrobyt obywateli Europy.






   Listopad nastraja mnie życzliwie do świata. Wlewa mi w duszę tak potrzebny spokój i delikatną nadzieję. Każdego poranka rozpalam w kuchennym piecu, co daje nam tak potrzebne o tej porze ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Spoglądam z lubością w tańczące płomyki, w tlące się na żółto i karminowo węgielki. Cieszę się, że znowu udało się nam zgromadzić spory zapas drewna. Nie wyobrażam sobie tego, by nie wolno mi było dołożyć do pieca kolejnej szczapki, by ktoś autorytatywnie mógł mi zakazać tego, co od zawsze było czymś najnaturalniejszym i najnormalniejszym, od początków istnienia ludzkości nierozerwalnie z nią związanym.  Mocy ognia, potężnej energii, na której opiera się życie, dzięki której można przetrwać wszelkie chłody i mrozy.  A przecież już teraz wielu ludzi marznie, uwierzywszy w rządowe obietnice, iż tylko inwestując w odnawialne źródła energii spowolni ocieplenie klimatyczne a przy okazji pomoże i sobie.  Brzmi to jednak nieco fałszywie. Co komu po wielkich inwestycjach, skoro zwyczajnie jest mu zimno a do tego nie stać go na comiesięczne opłaty?






   Ech! Wszystko w naturze toczy się tak, jak toczyć się powinno. Może więc i w świecie ludzi sprawy wrócą na tor normalności i już wkrótce przestaniemy się zamartwiać o wysokie rachunki za energię elektryczną, gaz i opał, o bankructwa kolejnych firm, o rosnące bezrobocie i zadłużenie państwa?





   „Niech no tylko zakwitną jabłonie”, tak brzmiał tytuł spektaklu do słów Agnieszki Osieckiej. A może nie trzeba będzie czekać na wiosenne przemiany? Może one powolutku dzieją się już teraz? I nawet listopad, ten przez wielu tak nielubiany miesiąc tętni podskórnym życiem nowych, bardziej racjonalnych nurtów myślowych, pozytywnych zamysłów a przede wszystkim sposobów wyjścia z labiryntu niemocy? Bo przemiany dzieją się cały czas. Nawet wówczas, gdy ich nie dostrzegamy, nawet, gdy zdaje się nam, że nic optymistycznego, godnego nabrania haustu wiary nie zachodzi. Ale to nieprawda. Dzieje się wciąż i wciąż…Opadają złote listki, ale przecież na ich miejscu pojawia się srebrzysta koronka szronu. A coraz bardziej nagie drzewa i krzewy nabierają w spokoju sił przed kolejnym dzianiem…



niedziela, 3 listopada 2024

Staruszka…

 


 

   Spotkałam niedawno przypadkiem pewną staruszkę. Widziałam ją pierwszy i pewnie ostatni raz w życiu, ale kilka zadań, które wymieniłyśmy silnie zawibrowały w mojej duszy i obudziły mnóstwo uczuć i refleksji. A choć wokół trwał i wciąż trwa wspaniały, listopadowy spektakl wyrazistych barw, radosnych promieni i malowniczych przeistoczeń, to właśnie owo przypadkowe spotkanie najmocniej zapadło mi w serce. Jesienna rozmowa o samotności, przemijaniu, bezradności i nadziei…

 


   Pośród złocistości i oranżu brzozowo - dębowej alei zbliżała się do mnie maleńka, lekko przygarbiona postać. Najpierw pomyślałam, że to dziewczynka. Tak była drobna, chudziutka wręcz a przy tym o wiele ode mnie niższa. Ubrana w kremowy w odcieniu płaszcz i niebieską czapeczkę, spod której wystawały bialutkie i zwiewne, podobne do babiego lata kosmyki maszerowała powoli wystawiając twarz do słońca. Przyjrzałam się bliżej i dostrzegłam, że to jednak stara, poznaczona siatką zmarszczek i bruzd kobieta. Jednak oczy lśniły jej młodzieńczym nieledwie blaskiem. Dawno takiego blasku u nikogo nie widziałam. Wydało mi się nawet, iż mam przed sobą przebraną za staruszkę dziewczynkę.

- Och, jakie ładne psy! I dzień taki cudowny. Nie pamiętam tak słonecznego początku listopada!  – zagadnęła przystając obok. Psy i pogoda bywają wszak najczęstszym pretekstem do zamienienia kilku zdań z obcymi sobie ludźmi.

- A skąd się takie śliczne pieski bierze? – zapytała uśmiechając się z czułością do zajętych wąchaniem czegoś w trawie psów.

   Opowiedziałam jej pokrótce ich historię a ona słuchając uważnie kręciła głową z podziwem i wzruszeniem.

- Przydałaby mi się taka psinka, jakaś żywa istota w domu, bo nieraz ciężko tak samej… - westchnęła w końcu a jej pogodne dotąd spojrzenie zamgliło się falą niechcianych łez.

- Pieska zawsze można przecież wziąć… – szepnęłam pełna współczucia, domyślając się natychmiast, co mogło być przyczyną jej smutku. Widać było wyraźnie, że kobieta pragnie zamienić kilka słów. Mówić cokolwiek, byleby miała do kogo mówić. Wylać z siebie odrobinę uczuć, z którymi zmaga się na co dzień. Nie chciałam pytać o dzieci czy wnuki. Często jest to przecież drażliwy temat. Jeśli ta kobieta będzie chciała, to sama coś o nich wspomni.

- Za stara już jestem na psa. Mam osiemdziesiąt jeden lat. Serce nawala. Raz czuję się lepiej, raz gorzej. Bywają dni, że w ogóle nie mam siły ani ochoty zwlec się z łóżka. I niestety, nie mogłabym zagwarantować żywej, czującej istocie, że odpowiednio się nią zaopiekuję. Dzisiaj na ten przykład jest ze mną nieźle. Mam wrażenie, że mogłabym tak iść i iść bez końca. Ale gdy tylko wrócę do domu zmęczenie mnie powali i nic już więcej nie zrobię – westchnęła zrezygnowana.

- Pani jest bardzo szczuplutka. Pewnie nie ma pani ochoty do jedzenia? Przydałyby się jakieś witaminy, suplementy, środki na pobudzenie apetytu. Może wtedy udałoby się nabrać siły? – spojrzałam serdecznie w jej błękitne, otoczone siateczką drobnych zmarszczek oczy. A patrząc tak pojęłam, że kiedyś to musiała być naprawdę piękna kobieta. Dotąd jej rysy zachowały w sobie mnóstwo szlachetności i rzadkiej urody.

- Schudłam tak bardzo przez ostatnie cztery lata. Kiedyś byłam nawet przy kości a teraz ważę niecałe czterdzieści kilo.

- Nie chce mi się jeść odkąd zostałam sama. Odkąd umarł mój kochany mąż. Byliśmy razem ponad pięćdziesiąt lat… - zwierzyła się łamiącym głosem. Serce mi się ścisnęło. Cóż można powiedzieć w takiej chwili. Nie ma wszak słów, które mogłyby przynieść pocieszenie. Westchnęłam więc tylko i pogładziłam z troską jej ramię.

- Ale cały czas próbuję! – oświadczyła nagle sztucznie wesołym tonem.

- Gotuję tak, jak wtedy gdy on żył! Dzisiaj uwarzyłam ziemniaczki z koperkiem. Do tego rolada wołowa i czerwona kapusta. Pycha! A na deser cynamonowe ciasteczka! Pachniało na cały dom!

- To wspaniale! Na pewno wszystko było przepyszne! – uśmiechnęłam się z ulgą, że najgorsze w tej rozmowie już za nami, że staruszka potrafi jednak odnaleźć jeszcze w życiu jakieś blaski.

- Ale niewiele zjadłam… - odparła znów zgaszona.

- Znowu pewnie wszystko wyląduje w koszu – dodała i ni stąd ni zowąd zaczęła ściskać nerwowo czy może bezradnie swoje chudziutkie dłonie i palce.

- Po obiedzie jak zwykle wzięłam się za zmywanie naczyń.  I stało się coś strasznego. Ześlizgnęła mi się z palca obrączka i gdzieś przepadła. Jak mogłam być taka nieostrożna? Szukałam, szukałam jej wokół wszędzie i nie znalazłam. Przepadła jak kamień w wodę…  

- A może to znak od niego? Może zabierze mnie do siebie już niedługo? – kobieta szybko przeszła od rozpaczliwego smutku do nagłej, rozświetlającej ją od wewnątrz nadziei. Potem spojrzała gdzieś przed siebie, w jakąś odległą, lecz pełną upragnionych obietnic dal a  po jej policzku potoczyła się srebrzysta, lśniąca w świetle listopadowego popołudnia łza. A wreszcie ni stąd ni zowąd uśmiechnęła się promiennie.

- Cieszę się, że mogłyśmy się spotkać i porozmawiać chwilę. Od razu człowiekowi lepiej jak ma do kogo usta otworzyć! – oświadczyła.

- I już nie będę się martwić tą obrączką. Tak widocznie miało być… - stwierdziła spokojnie uniósłszy głowę i zerknąwszy mi głęboko w oczy. Błękitna czapeczka przekrzywiła jej się zawadiacko a w białe włosy staruszki zaplątało się raptem kilka złotych, brzozowych listków. Wyglądało to tak, jakby listopadowy wiatr chciał ozdobić ją tym, co miał najlepszego. Listeczki mieniły się złociście i drżały pośród jej kosmyków niczym najwspanialsze klejnoty.

- I ja się cieszę! – odrzekłam zgodnie z prawdą. Przepełniało mnie wzruszenie i uczucie wdzięczności, że dane mi było zajrzeć w duszę tej kobiety, prawie jakbym w swoją zaglądała. W przyszłość, która kiedyś i mnie dotknie po swojemu. Czas ma przecież swoje własne, tajemnicze plany, ale ich zapowiedzi i znaki spotyka się często wcześniej na swojej drodze.

- Nic nie dzieje się przypadkiem! – oświadczyłam spontanicznie a maleńka staruszka pokiwała głową a potem obdarzając mnie oraz psy pogodnym wejrzeniem pogładziła me dłonie i  zaskakująco dziarskim krokiem odeszła w przeciwnym kierunku znikając szybko pośród żółto-rudego deszczu opadającego zewsząd jesiennego listowia…



piątek, 18 października 2024

Znudzeni…

 



 

Są ludzie znudzeni wciąż wszystkim

Nie cieszą się listkiem złocistym

A gryząc miętowe cud - dropsy

Ach, nudzą się, nudzą jak mopsy

 

Zmęczeni są życiem od razu

W ich twarzy nie znajdziesz wyrazu

Najmniejszej choć ciekawości

Marudzą w duchowej nicości:

 

Na łące? Nic poza łąką

Raz znika, raz świeci tam słonko

Raz sucha, raz mokra jest ziemia

Poza tym nic się nie zmienia

 

A w lesie? Nic poza lasem

Są liście i nie ma ich czasem

Polana wyłania się z cienia

Poza tym nic się nie zmienia

 

A w górach? Są tylko góry

Uparcie się pną prosto w chmury

Raz cisza, raz szmer tam strumienia

Poza tym nic się nie zmienia

 

A ogród? Znów o tym ogrodzie!

To samo w nim widać wszak co dzień

Wciąż ogrom roboty, zmęczenia

Poza tym nic się nie zmienia

 

Nad morzem? Nic poza morzem

Raz w szarym, raz w burym kolorze

I po cóż te wiersze i  pienia?

Od dawna się nic tam nie zmienia

 

***

 

Zdarzają się tacy i będą

Co zawsze im jest wszystko jedno

Mgła nudy utkwiła w ich oku

I ślepi są na to, co wokół

 

Lecz marzą, że kiedyś w przestrzeni

Przygody ich świat opromieni

Ogarnie zabawa beztroska

A póki co – gryzą dropsa…




















niedziela, 13 października 2024

Spokój najważniejszy...

 


 

   Przepraszam za małe zamieszanie na blogu. To ja schowałam wczoraj poprzedniego posta do wersji roboczych. Zrobiłam to impulsywnie widząc, że coś dziwnego dzieje się w statystykach bloga. Zerknęłam tam wieczorem i zauważyłam, iż pojawił się tam ten sam ktoś ze strony oficjalnej bloggera, kto pojawił się wówczas, gdy zaistniała sprawa z usunięciem tekstu pt. „Zaufać”. Na dodatek była tam też widoczna jakaś tajemnicza, bo anonimowa osoba, która skryta za VPN czy czymś w tym rodzaju zagląda na bloga w celach raczej nieprzyjaznych. Mój Czarek na tyle dobrze zna się na sprawach komputerowych i informatycznych, że jest w stanie rozpoznać, kto zacz a z tego jednoznacznie wynika, iż ów ukrywający się gość na pewno nie życzy mi dobrze, gdyż parę razy złośliwie wypowiadał się na mój temat. Przypuszczamy nawet, iż może to być ów tajemniczy donosiciel…

   Nieoczekiwanie dla siebie bardzo się zdenerwowałam. Oboje zaniepokoiliśmy się tym, co zobaczyliśmy. Dlaczego? Otóż od czasu sprawy z donosem nie czujemy się pewnie na naszym blogu. Mamy wrażenie, iż wpadłszy w oko oku Saurona, straciliśmy poczucie blogowego bezpieczeństwa. I zniknęła gdzieś swoboda pisania. Przepadło uczucie wolności wyrażania myśli. Został dziwny, podskórny niepokój…

   Może to przesada, może paranoja, ale tak właśnie jest. Nie chciałabym by ktoś czujący się autorytarnym władcą i cenzorem panował nad tym blogiem. By decydował, co wolno mi a co nie wolno publikować. By zastraszał mnie usunięciem kolejnych postów albo całego bloga.

   Dlatego sama zdecydowałam o cofnięciu (przynajmniej na razie) publikacji poprzedniego posta o państwie na „i”.  Ale mam nadzieję, iż znacie moje zdanie w tej kwestii. Wiecie, że uważam za ogromną niegodziwość  to, co owo państwo wyczynia. I doceniam wszystkie Wasze komentarze na ten temat. Ogromnie Wam za nie dziękuję.

   Nie chcę się denerwować, bo żadna ze mnie siłaczka ani bojowniczka. Muszę uspokoić emocje, bo za dużo ich teraz we mnie. Tak, najważniejszy jest spokój, bo inaczej spalę się jak świeczka i niczego więcej już tu nie napiszę.

   Powinnam się nieco wyciszyć. Tak czuję. I Cezary obserwując moje reakcje uważa podobnie.

A w ramach tego wyciszenia publikuję poniżej wiersz, który dawno temu był już na blogu, ale czasem warto próbować wrócić do dawnej siebie. Nawet jeśli jest to niemożliwe…

 

Spokój

 

Otwieram książkę ze spokojem

   On tam cichutko sobie drzemie

   Budzi się, zerka ufnym okiem

   Bo ujrzeć we mnie chce nadzieję

 

   Że go dostrzegę i docenię

   Że go nie oddam nigdy za nic

   Bo jest największym mym marzeniem

   Bo ma tęsknota nie ma granic

 

   W tej książce cudne są obrazki

   Łąka i ganek, lasek, wioska

   Tylko tam wniknąć, złapać blaski

   Przysiąść bezpiecznie i już zostać

 

   I znów zasypiam nad lekturą

   I śnię o cudach spokojności

   Niektóre sny się spełniać lubią

   Potrzeba tylko cierpliwości...

 


czwartek, 3 października 2024

Dwanaście lat…

 



   Minęło dwanaście lat odkąd razem z Cezarym założyliśmy tego bloga.  Dwunasta rocznica nie jest czymś szczególnym, bo to ani okrągła liczba, ani żadne wybitne osiągnięcie. Jednakże tak dużo się teraz na świecie dzieje, tak bardzo zmienia się nasza rzeczywistość, że nabieram wrażenia jak gdyby wszystko wisiało na włosku.  I bezpieczeństwo i przyszłość i plany…Nie wiadomo jak długo jeszcze będzie istnieć możliwość swobodnego pisania na blogach, pisania gdziekolwiek. Bo przecież cenzura wszędzie nabiera wiatru w żagle a do tego międzynarodowa sytuacja polityczna zagęszcza się, mrocznieje, nie napawa optymizmem. W takich okolicznościach, w porównaniu z tym, co się dzieje zupełnie nieistotną, bo tylko hobbystyczną sferą działania jawią się blogi. Azaliż jednocześnie zdają się ważne jako przejaw wolności, jako bezcenny zapis codzienności, która zmienia się na naszych oczach a my nie mamy na te zmiany prawie żadnego wpływu.

   Póki co zatem – piszemy. Bo jeszcze możemy, bo jeszcze nam się chce. Używam tu liczby mnogiej, domyślając się że i Wami miotają podobne odczucia. Ale nie wiem tego tak naprawdę. Powinnam więc pisać o tym, co sama czuję, co widzę i przeżywam, co mnie dotyka. Nie uogólniać tego za bardzo i nie wypowiadać się w cudzym imieniu, jakbym była kimś w rodzaju trybuna ludowego a moje teksty jak  gdyby by były jakimiś manifestami. Daleko mi do czegoś takiego. Jestem tylko zwyczajną kobietą. Jedną z wielu. Mam za sobą jakiś bagaż doświadczeń i przemyśleń. Przelewam je na klawiaturę komputera w ten sposób utrwalając je dla siebie jako formę pamiętnika, ale i dzieląc się nimi z Wami. Bo chociaż piszę w pustkę, to piszę do Was. Do ludzi z internetowej mgły, którzy odwiedzacie to miejsce od dwunastu lat i dzielicie się ze mną swoimi wrażeniami, odczuciami, myślami. Dlatego czasami wydaje mi się, że Was znam. A innym znów razem mam odczucie, iż nie znam Was wcale…

    Dwanaście lat to niby krótki okres czasu, a jednocześnie długi, bo mnóstwo się przez te lata zdarzyło, zmieniło. I na świecie i w Polsce i w okolicach, w jakich mieszkamy i w naszym gospodarstwie i w nas i na blogu też…Jest tego wszystkiego taki ogrom, że nawet nie podejmuję się ogarnięcia tych przemian i faktów, wymienienia ich chociażby z grubsza. Nie miałoby to zresztą najmniejszego sensu. Przecież powstałby z tego tekst przerażająco długi, nie do ugryzienia a tym bardziej nie do strawienia. A na blogu najlepiej czyta się teksty w miarę krótkie, łatwe do przeczytania i szybkiego skomentowania. Do tego każdy z nas, blogerów i czytelników widzi ten czas po swojemu i ma własne, subiektywne spostrzeżenia czy też wspomnienia. Wprawdzie co jakiś czas pojawiają się tutaj nowi czytelnicy, którzy nic o mnie, o tym co się tu działo, o czym przez te dwanaście lat pisałam, nie wiedzą a ogrom tekstów, który tu opublikowałam jest przez nich niemożliwy do ogarnięcia. Ale z nowymi czytelnikami jest chyba trochę tak jak z nowopoznanymi ludźmi w życiu codziennym. Nie muszą o nas wiedzieć wszystkiego by chcieć zawrzeć z nami bliższą czy dłuższą znajomość. Ot, przeważnie wystarczy to pierwsze, pozytywne wrażenie, przeczucie, że to ktoś nadający na podobnych falach, iż jest jak książka, którą warto otworzyć i przekartkować z ciekawością albo i zanurzyć się uważniej się w jej treści.  

 Tak więc z okazji dwunastej rocznicy istnienia tego bloga nie zamierzam pisać o tym, co się przez ten czas zmieniło, tworzyć tu jakichś podsumowań, lecz przeciwnie zastanowić się chcę nad tym, co mimo wszystko przez tych 12 lat pozostało niezmienne…

   A na pewno pozostała moja miłość do natury i do zwierząt. Daję jej tu wyraz w tekstach prozą, w wierszach, piosenkach, opowiadaniach i fotografiach.  Kontakt z naturą, spacery po łąkach i lasach, praca w ogrodzie, zabawy z psami i troska o nie uspokajają mnie, leczą duszę, pomagają zachować dystans do tego, co dzieje się w coraz bardziej nieprzewidywalnej rzeczywistości.

   Pozostało upodobanie do pisania, choć nieraz wydaje mi się, iż to bardziej kwestia przyzwyczajenia i uzależnienia, niźli niewinnej pasji. A mimo tego, iż coraz częściej nawiedzają mnie okresy, gdy mam wrażenie, iż studnia z natchnieniem oraz potrzebą pisania całkiem wyschła, to wciąż  po chwilach posuchy i martwoty na nowo powstaję,  odradzam się odnajdując w sobie dawną, twórczą, wolną, otwartą i spontaniczną istotę. Bo choć zmieniłam się wewnętrznie i zewnętrznie, choć zrobiłam się starsza, dojrzalsza i poważniejsza a niekiedy też zgaszona, rozgoryczona i smutna, choć coraz częściej podejmuję tu tematy związane z polityką, z przemianami zachodzącymi na świecie, to w każdym swoim kolejnym wcieleniu jestem przecież szczera i tę szczerość ogromnie sobie u innych ceniąca.  Nadal też, choć rzadziej niż kiedyś, potrafię zachwycić się byle drobiazgiem, śmiać się z byle czego, nucić, szeptać wiersze albo wyobrażać sobie różne fantastyczne historie. A przede wszystkim w dalszym ciągu pełna jestem wiary w ludzi i w dobro, które potrafi przezwyciężyć wszystko. I dlatego pomimo wszystkich przemian w moim charakterze oraz zainteresowaniach niczego nie zmieniłabym w opisie mojego profilu, który zamieściłam tu kilkanaście lat temu zakładając tego bloga.

   Na koniec chcę podziękować wszystkim, którzy wytrwali „Pod tym samym niebem” ze mną i z Cezarym przez te dwanaście lat, wszystkim, którzy pojawili się później oraz tym, co wciąż się pojawiają zostając na dłużej by zaglądać do naszego świata i by dzielić się kawałkami swoich światów…


Postanowiłam poniżej zamieszczać linki do moich postów, o których wspominacie w swoich komentarzach lub też jakoś związane z nimi tematycznie. Może tu powstać taka wspominkowa, jaworowa, blogowa lista przebojów! Jeżeli któryś z tekstów jakoś szczególnie zapadł Wam w pamięci, to proszę, napiszcie mi o tym.!:-))

czwartek, 26 września 2024

Jak gdyby nigdy nic…

 


 

…Dziękuję wszystkim Wam za przyjazne i wspierające słowa zamieszczone w komentarzach pod poprzednim postem. Bardzo dużo znaczyły one dla mnie, gdyż pokazały mi, że nie jestem sama a większość z nas myśli podobnie, że widzimy to, co dzieje się na świecie i mamy do tego zdecydowanie negatywny stosunek. Jest nas wielu – tak samo świadomych i oburzonych a jednocześnie bezradnych wobec politycznej rzeczywistości, w jakiej przyszło nam egzystować. Żadni z nas przecież bojownicy o słuszną sprawę ani bohaterowie z cokołów. Ot, po prostu jako zwyczajni, myślący ludzie dostrzegamy jak bardzo zmienia się nasza rzeczywistość i dzielimy się tymi spostrzeżeniami. Pragniemy zrozumieć te wszystkie przemiany i dociec w jakim kierunku nas prowadzą. Wiele z nich nas niepokoi a nawet przeraża. A przecież my po prostu chcemy czuć się bezpiecznie aby wieść spokojne, pracowite i uczciwe życie. Chcemy móc polegać na rozsądnym prawie i na sprawiedliwych zasadach w państwie, na którego obszarze przebywamy. Jednak coraz częściej stwierdzamy, że mocno się to wszystko psuje, gmatwa, zagraża naszej przyszłości, odbiera nam sprawczość oraz nadzieję na lepsze. Czy jednak naprawdę jesteśmy bezradni, czy może ktoś chce na nas ową bezradność i apatię wymusić, wtłoczyć w ciasne ramy i pilnować by nie wydostały się spoza nich żadne przejawy zdrowego rozsądku i wolnomyślicielstwa?



   A przecież jest nas więcej, niż tych tam, pochowanych po internetowych bagniskach potworów – cenzorów i ich oślizgłych pomagierów - klakierów. Czy sami damy sobie z nimi radę, czy może poczekamy aż objawi się jakiś współczesny wiedźmin Geralt i wysieka owe ohydne monstra swym czarodziejskim mieczem? Tu jednak pojawia się pytanie – jak rozpoznać spośród wielu uzurpatorów i fałszywych zbawców owego prawdziwego bohatera?  Jak nie dać się zwieść niby to pełnym zapału i szczerym słowom, które okazać się mogą tylko zimną grą, fałszywą obietnicą, obliczoną na zyski manipulacją? Myślę, że także w tym temacie musimy się dzielić swoimi spostrzeżeniami a nawet domysłami. Nie możemy pozwolić sobie zamykać ust. Cały czas przecież tak wiele się dzieje.



   Ot, podam tu przykład sprzed kilku dni. Otóż w ONZ przeważająca większość należących do tej organizacji państw podpisała „Pakt na rzecz przyszłości”, deklarację zobowiązującą do konkretnych działań na rzecz bezpieczniejszego, bardziej pokojowego, zrównoważonego i inkluzywnego (łączącego, przeznaczonego dla wszystkich) świata dla przyszłych pokoleń. Hmm…Jakże szlachetnie i szczytnie to brzmi, nieprawdaż? Kiedy jednak zagłębimy się w szczegóły owego paktu, to chcąc nie chcąc rodzą się wątpliwości, czy rzeczywiście ów pakt jest czymś dobrym dla ludzkości... Mowa tam jest bowiem m.in. o przyśpieszeniu działań w sprawie zmian klimatu (np. całkowite odejście od paliw kopalnych), o walce na rzecz integralności (ujednoliceniu – innymi słowy cenzurze) informacji w środkach masowego przekazu, o ochronie praw kobiet i mniejszości seksualnych, o zwiększonej roli cyfryzacji i wymiany danych. Wynika z tego, że cały niemalże świat dąży ku temu samemu. Ku osiągnięciu większej kontroli nad populacjami i ku wdrożeniu drogich oraz przeważnie nieefektywnych technologii w celu walki z ociepleniem klimatycznym. Najgorsze jednak co przebija z treści owego paktu to odczucie, iż jest on podwaliną pod budowę przyszłego rządu światowego…Więcej na ten temat przeczytać można np. tu: ( klik) i tu ( klik ).



   A więc jest się nad czym zastanawiać, jest o czym pisać…I po raz kolejny trzeba uświadomić sobie, że te monstra z bagnisk nasze milczenie biorą za przyzwolenie a nasz brak jakiejkolwiek aktywności tylko dodaje im sił. A przecież nie jesteśmy i powinniśmy być bezwolnym, potulnym stadem, choć oni tak właśnie nas traktują…



   Kontaktowanie się z innymi ludźmi, swobodna dyskusja na wszelkie tematy czy to w realu czy to w necie powinna być czymś naturalnym i niezbywalnym. Mówienie na głos o tym, co nas zastanawia i niepokoi pomaga oswoić swoje lęki, pomaga zrozumieć więcej. Dlatego mówmy, póki całkiem nie zalepiono nam ust taśmą klejącą. Mówmy, mimo smrodliwego oddechu czającego się w ciemnościach tajemniczego cenzora. Cenzurowanie jest wszak przejawem lęku o to by prawda nie dobyła się na powierzchnię i nie obaliła tej wszechobecnej mistyfikacji, kłamliwej narracji w jakiej tkwimy. I przychodzi mi na myśl, że owa mroczna siła usiłująca nas okiełznać i zdusić, owa podstępna maszkara z bagnisk to w istocie, tylko mała myszka, która się rozdęła do niebotycznych rozmiarów i udaje golema a da się ją przecież łatwo przekłuć szpilką dobrego humoru, celnej uwagi, wspólnego zdrowego rozsądku. To właśnie robimy razem w codziennych rozmowach pośród znajomych, tutaj na blogach czy też na innych platformach. I to robić powinniśmy, bo w kupie siła. A poza wszystkim zawsze tak jest, że cokolwiek by się nie zdarzyło, człowiek w końcu otrząsa się niby pies wyjęty z kąpieli i znów biegnie przed siebie rozglądając się na boki, obserwując świat, dostrzegając w nim strefy światła i cienia, a przede wszystkim znajdując jakieś oparcie w swojej codzienności, w bliskich, niezawodnych ludziach, w powtarzalnych czynnościach.



   I ze mną tak właśnie jest. Czeka na mnie w gospodarstwie jeszcze trochę jesiennej roboty takiej jak przygotowanie ziemi pod przesadzanie truskawek oraz wysadzanie cebuli i czosnku,  ostatnie w tym roku koszenie, codzienne grabienie liści, przycinanie krzewów malin…Mam też nadzieję, iż o ile pogoda i zdrowie pozwolą, to uda się nam z Cezarym wyruszyć na jakieś bliższe czy dalsze wycieczki. Znaleźć może w końcu trochę grzybów, zobaczyć coś ciekawego, zachwycić się nieznanymi jeszcze widokami, utrwalić je na fotografiach.



   Jesień coraz wyraźniej zaznacza swoją obecność.  Dookoła mnie i we mnie. Wszystko się ze sobą splata. Życie jak gdyby nigdy nic toczy się dalej.  A świat mimo wszelkich totalitarnych zakusów i otaczających nas bredni nadal pokazuje co dzień swoje urodziwe oblicze…




Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost