piątek, 29 marca 2024

Wielka przestrzeń…

 


   Chciało mi się wielkiej, nieograniczonej niczym przestrzeni. Takiej, w której można głęboko odetchnąć, okręcić się wokół własnej osi i wszędzie dostrzegać ogrom wolnego aż po horyzont, niezaburzonego żadnym zbędnym szczegółem miejsca. Takiej, gdzie nic nie mąci czystego, naturalnego piękna, swobody i uczucia odzyskanej choć na moment młodości. Chciało mi się, choć owo chcenie podświadome raczej było a do tego tak trudno uchwytne, jak wspomnienie jakiegoś odległego snu. Jednak gdy tylko znalazłam się pośród owej ogromnej przestrzeni od razu poczułam, że to właśnie to. Że choć nie mam skrzydeł, to jestem ptakiem i prawie frunę bo moja dusza niczym oklapnięty do tej pory balon na nowo napełnia się energią.  Nieba przecudnie niebieskie i pola okryte świeżą zielenią roztaczały się wszędzie. Napełnione świergotliwymi głosami ptasząt powietrze pachniało świeżością a wilgotna ziemia odrodzeniem. Do tego psotny wiatr beztrosko tańczył pośród suchych traw, rozwiewał moje włosy a delikatna mżawka czule zraszała rumiane policzki.



   Trwało to wszystko niedługo, gdyż przebywanie w owej przestrzeni było tylko przystankiem w drodze do zupełnie innego celu, ale ważne, iż było, bo odczułam tę przestrzeń w sobie, a ona w niezwykły splotła się ze mną i dodała sił, wsączyła we mnie odrobinę wiary w dobrą, normalną przyszłość. Niezaburzoną tym, co się gdzieś tam blisko czy daleko na świecie toczy, co tak często, coraz częściej spokój odbiera.



   Ma się wrażenie, iż wiele rzeczy w środku wraca na właściwe miejsce dzięki takim chwilom jak ta. Dzięki swobodnej wędrówce pośród okrytych malowniczymi chmurami spektakularnych nieb,  istota ludzka zrzuca z siebie jakiś ciężar i po prostu żyje. Nieomal jak dziecko ma ochotę by po prostu cieszyć życiem. Ale jak to? Byłożby to takie proste? Wystarczy tylko w pola wyjść, rozejrzeć się wokół, krystalicznym powietrzem odetchnąć? Czasem, o dziwo, wystarczy…Jeszcze wystarczy…Jak dobrze, że się takie stany przytrafiają, nawiedzają niczym leczniczo działający seans u najlepszego terapeuty świata - natury. Jak dobrze, że światło oraz przestrzeń nadal potrafią znaleźć drogę do wnętrza człowieka i po swojemu czynić tam cuda.



   A ta wielka, pogórzańska przestrzeń i odczucia, jakie mnie pośród niej nawiedziły przypomniały mi o istnieniu pięknej piosenki Agnieszki Osieckiej pt. „Wielka woda”.  Bo przecież woda, powietrze, przestrzeń  i ziemia jednako chyba na duszę ludzką działają. I jednako są jej potrzebne. A dlaczego wspominam o ziemi? Bo także praca z nią, zanurzenie w niej dłoni, poczucie woni, mocy i zawartych w jej nieskończonych czeluściach obietnic także mają olbrzymie znaczenie. Wie to tym każdy rolnik i ogrodnik. Każdy komu dzięki intensywnemu działaniu coś nowego z owej ziemi wyrosło. Wiem o tym i ja, która od kilku dni spajam się w jedno z moim ożywającym po zimie ogrodem.



Poniżej tekst oraz link do utworu "Wielka woda"..

 

Trzeba mi wielkiej wody
Tej dobrej i tej złej
Na wszystkie moje pogody
Niepogody duszy mej
Trzeba mi wielkiej drogi
Wśród wiecznie młodych bzów
Na wszystkie moje złe bogi
Niebogi z moich snów

Oceanów mrukliwych
I strumieni życzliwych
Czarnych głębin niepewnych
I opowieści rzewnych
Drogi białosrebrzystej
Dróżki nieuroczystej
Piachów siebie niepewnych
I ptasich rozmów śpiewnych

I tylko taką mnie ścieżką poprowadź
Gdzie śmieją się śmiechy w ciemności
I gdzie muzyka gra, muzyka gra
Nie daj mi, Boże, broń Boże, skosztować
Tak zwanej życiowej mądrości
Dopóki życie trwa
Póki życie trwa

Trzeba mi wielkiej wody
Tej dobrej i tej złej
Na wszystkie moje pogody
Niepogody duszy mej
Trzeba mi wielkiej psoty
Trzeba mi psoty, hej
Na wszystkie moje tęsknoty
Ochoty duszy mej

Wielkich wypraw pod Kraków
Nocnych rozmów rodaków
Wysokonogich lasów
I bardzo dużo czasu

I tylko taką mnie ścieżką poprowadź
Gdzie śmieją się śmiechy w ciemności
I gdzie muzyka gra, muzyka gra
Nie daj mi, Boże, broń Boże, skosztować
Tak zwanej życiowej mądrości
Dopóki życie trwa
Póki życie trwa

I tylko taką mnie ścieżką poprowadź
Gdzie śmieją się śmiechy w ciemności
I gdzie muzyka gra, muzyka gra
Nie daj mi, Boże, broń Boże, skosztować
Tak zwanej życiowej mądrości
Dopóki życie trwa
Póki życie trwa

I tylko taką mnie ścieżką poprowadź
Gdzie śmieją się śmiechy w ciemności
I gdzie muzyka gra, muzyka gra
Nie daj mi, Boże, broń Boże, skosztować
Tak zwanej życiowej mądrości
Dopóki życie trwa
Póki życie trwa

 


wtorek, 19 marca 2024

Przedzimie i przedwiośnie…

 



   Jakże podobne to do siebie pory.  A jednak jak wiele między nimi różnic, jak inaczej się je sercem odbiera. Tu pierwsze opady śniegu, tam ostatnie jego podrygi, lecz widoki za oknem jakże bliźniacze. Przedzimie oznacza zazwyczaj pożegnanie z jesienią, z wyrazistymi kolorami i z ciepłem. Przez to naznaczone jest nutą smutku, żalu, rozstania, tęsknoty, za tym co dopiero było a tak szybko, za szybko minęło. Jeszcze ostatnie, pożółkłe albo zbrązowiałe listeczki huśtają się na gałązkach. Jeszcze wiszą na krzewach jagody kaliny i berberysu. Jeszcze spóźnialskie muchy i pająki przemykają chyłkiem framugami drzwi by znaleźć dla siebie ciepłe schronienie na zimę. Ale czasu na to coraz mniej, bo co dnia cisza oraz chłód przejmują we władanie tak pełne dotąd życia ogrody, pola i lasy. Za progiem już czeka zima. I nie ma rady. Trzeba pogodzić się z jej nadejściem, z jej surowymi, choć sprawiedliwymi rządami. Z najważniejszym jej atrybutem -  długim snem podobnym nieomal do śmierci. Choć nie brakuje i takich, którzy z ulgą witają  pukanie zimy do drzwi. Oznacza to dla nich bowiem porę zasłużonego odpoczynku, spokoju, spowolnienia czasu i działania. Łagodnego przejścia z jednego etapu życia w kolejny, bliższy nieistnieniu. Taka jest i powinna być kolej rzeczy. To, co wzrastało z niebytu, to, co hojnie obdarzało smakiem miłości, barwą spełnienia, zapachem szczęścia, to, co dojrzewało i wydawało owoce teraz zniknąć musi w opiekuńczych ramionach matki ziemi. Teraz po prostu może oddać się swemu przeznaczeniu.

                                                                   przedzimie
                                                          przedwiośnie


   Przedwiośnie nabrzmiałe jest entuzjastycznym oczekiwaniem, niecierpliwością, pragnieniem zmiany, chęcią ożywionego działania, rozpoczęcia czegoś na nowo. To czas codziennych powitań, zadziwień i zachwytów. Radosnych przebłysków światła spoza chmur, zaczątków zieleni w ogrodach, parkach, w lasach i na łąkach, wyrazistych barw świeżo rozkwitłych kwiatków, coraz liczniejszych pąków na drzewach i krzewach, śmiałych lotów pierwszych motyli, bąków i muszek. Wszystko ma wtedy ogromne znaczenie, każdy przejaw nadchodzącej wiosny wydaje się bezcenny. Budzi w wielu z nas nowe nadzieje i siły. Jest tryumfującym nad niedawnym marazmem i śmiercią optymistycznym początkiem życia, które po wielu miesiącach ma szansę na usłyszenie i odśpiewanie przepięknej, pełnej mocy melodii nieba, ziemi i zieleni. 



   Przedwiośnie podobne jest do ekstatycznego stanu zakochania, gdy każde spojrzenie osoby, na której nam zależy,  każde jej słowo ma tyle znaczeń, wywiera tak niezwykły, magiczny wręcz wpływ. Gdy w żyłach silniej krąży krew, a byle impuls, byle szept powoduje istną erupcję niemożliwych do okiełznania emocji, zawrotów głowy, rumieńców i westchnień.

                                                      przedwiośnie


  Nie wszyscy jednak tak samo odbierają przedwiośnie. Nie wszyscy potrafią i chcą śpiewać na tę samą nutę. Nie wszyscy umieją cieszyć się tą zmianą a nawet jej nie potrzebują. Wolą bowiem zimową ciszę i spowolnienie.  Doceniają zimowe pejzaże, monochromatyczny koloryt otoczenia, rzeźkość mroźnego powietrza. A niektórzy już na samą myśl o intensywnym działaniu, które ich czeka wiosną, czują się zmęczeni. Na samo wspomnienie jaskrawości promieni słonecznych, które już za chwilę zaświecą im w oczy, czują się nimi oślepieni, brutalnie wyrwani ze swoich dotychczasowych, bezpiecznych kryjówek. A jeszcze inni wiedzą, że choćby nawet bardzo chcieli, to ich owo wzmożenie przedwiosenne a potem wiosenne nie dotyczy i dotyczyć nie będzie.  Bo za nimi już wszelkie stany zakochania i szaleństwa uczuć. Bo lękają się zmian,  nie łakną zgiełku i poruszenia, tego powtarzającego się co roku gonienia króliczka. Bo są chorzy, słabi, starzy,  a do tego tak strudzeni żywotem, że nie widzą już dla siebie szans na odrodzenie. Być może mają za sobą ciężkie doświadczenia. Bywa, iż niedawno przeżyli czyjeś odejście a wspomnienia są jeszcze bardzo świeże, bardzo drogie, bardzo bolesne. Być może pragną już tylko spokoju i ciszy, możliwości trwania w cieniu. Zagnieżdżenia się na stałe w swoim własnym, bezpiecznym i nieśpiesznym świecie, wbrew temu, że wszyscy wokół zdają się działać na najwyższym biegu, że ogarnął ich jakiś amok, pęd, zbiorowa ekstaza. A im, tym cichym istotom utkanym z cienia wystarczy już niewiele. Ot, czasem tylko żeby przestało boleć, to co boli…

                                                  przedwiośnie


   Jesteśmy różni, przechodzimy przez inne etapy istnienia, choć na oko wydajemy się tak do siebie podobni jak przedzimie i przedwiośnie. Jednak, gdy przyjrzeć się czemuś dłużej, gdy pochylić się nad człowiekiem uważniej, wsłuchać  w jego słowa i w międzysłowie to okazuje się jak wiele jest między ludźmi różnic.  Jak mnóstwo odmiennych melodii w nich gra. Jak się tam wewnątrz wszystko miesza i ewoluuje. Ale przecież każdy ma i powinien mieć prawo żyć, odczuwać po swojemu. Nie poganiany, nie besztany, nie poddany zamilczeniu, wyszydzeniu, wyśmianiu czy odtrąceniu.  To, że ktoś jest inny, nie znaczy przecież, że gorszy. Istnienia przenikają się wzajemnie, dodają się do siebie, zamieniają miejscami. Ciemność łagodnie przechodzi w jasność a jasność w ciemność. To, że dziś jestem sobą, że jestem taka a nie inna, niewiele znaczy, bo przecież nic nie jest stałością. Wszystko się nieustannie przeistacza. Jutro Ty możesz być mną a ja Tobą…Wystarczy chwila. Przedzimie i przedwiośnie w nieustannym kole odradzania i umierania…


wtorek, 12 marca 2024

Ciemna strona…słońca

 


 

    To nieprawda, przecież słońce to nie księżyc i nie ma ciemnej strony. Jednak w moim tekście mowa będzie o Australii, krainie która powszechnie kojarzona jest ze słońcem, beztroską, wolnością i tęczowym snem na jawie. I cóż, także ta cudowna kraina ma niestety swoją ciemną stronę, choć wielu o niej nie wie a może nie chce wiedzieć, bo łatwiej i przyjemniej się żyje, jeśli postrzega się dalekie strony jako baśniowe ostoje spełnionych marzeń. Ale wszystko na tym świecie ma swój awers i rewers a to, co na pozór wygląda idealnie, bardzo często skrywa pod podszewką brud, cierpienie i zło. A nie mówienie, czy nie pisanie o tym niczego nie zmienia. Wręcz przeciwnie. Sprawia, że jeśli nie wyciągnie się odpowiedniej lekcji z pewnych kart swojej historii, to zło w takim czy innym wydaniu może się powtórzyć i w przyszłości zahaczać swym ostrym pazurem nie spodziewające się niczego istoty.   

   Dawno już nie pisałam o Australii a kiedyś zdarzało mi się to dość często. Jest tak z dwóch powodów. Po pierwsze moje wspomnienia stamtąd już coraz bardziej bledną, zacierają się a niektóre zupełnie znikają. A po drugie mocno rozczarowało mnie czy nawet zraniło wyjątkowo zamordystyczne podejście władz Australii do problemów covidowych w latach 2020 - 2022. Zamieszczałam tu na blogu teksty o ogromnych protestach Australijczyków przeciwko drastycznym obostrzeniom i przymusowi szczepień z tamtego okresu (a były to chyba najsroższe i najbardziej dotkliwe obostrzenia na całym świecie). Relacjonowałam policyjny terror panujący na ulicach Melbourne. Pobicia, aresztowania, odbieranie praw obywatelskich, zwolnienia z pracy. Smutno mi było, przykro i wstyd, że kraj który kiedyś pokochałam, który wspominałam jako oazę wolności i słonecznej sielanki stał się w tamtym czasie ponurym przedsionkiem piekła.

   Kilka lat temu pisałam na blogu o smutnej historii Aborygenów (https://wewanderers.blogspot.com/2019/02/aborygeni-lud-zamierzchy-lud-wspoczesny.html

   To wyjątkowo ciemna karta z dziejów Australii. Ale nie jedyna, niestety…Bo jest i następna, o której mam zamiar napisać właśnie dzisiaj. Otóż chcę Wam opowiedzieć o strasznym procederze, który przez wiele lat krzywdził dziesiątki tysięcy dzieci, przymusowo zwożonych z Wielkiej Brytanii do sierocińców i na farmy australijskie. Były tam wykorzystywane jako tania siła robocza, poddawano je przemocy seksualnej, głodzono, maltretowano, poniżano, separowano na zawsze od rodzin i okłamywano, że ich bliscy pomarli lub się ich wyrzekli. Aby oddać grozę położenia owych nieszczęśliwych, małych migrantów przytaczam poniżej zestaw kar jakie nakładano na dzieci w australijskich sierocińcach. Kar za jakiekolwiek nieposłuszeństwo czy tak błahe rzeczy jak np. moczenie nocne. Było to np. zamykanie w ciemnej piwnicy, w szafie lub w maleńkiej celi i stanie przez wiele godzin w jednej pozycji, polewanie zimnymi prysznicami, nakaz chodzenia nago pośród rówieśników,  czy całodzienne pozbawianie jedzenia i picia. Taki sam zimny chów obowiązywał zresztą także od dawna w angielskich  domach dziecka ( tu przypomina się np. okropny przytułek, do jakiego trafiła Jane Eyre, bohaterka powieści Ch.Bronte). Nikt nie zastanawiał się wówczas nad uczuciami i prawami małych podopiecznych. Były niczym więcej jak żywymi przedmiotami, z którymi wolno było robić wszystko, co tylko bezlitosnym wychowawcom przyszło do głowy.

   Taka przymusowa emigracja dzieci odbywała się nie tylko w stronę Antypodów. Królestwo Wielkiej Brytanii wysyłało bowiem dzieci do wszystkich swoich zamorskich terytoriów. Do Kanady, Nowej Zelandii, RPA i Zimbabwe. Wszędzie czekał je podobny los. Praca ponad siły, krzywda, izolacja, ból fizyczny i psychiczny. Trauma i wpływający na dorosłe już życie ciężki uraz psychiczny.



    Przyczynkiem do podjęcia tego tematu jest przeczytana przeze mnie jakiś czas temu książka pt. „Skazane na poniewierkę”.  Autorka, Diney Costeloe opisuje w swej powieści historię dwóch dziewczynek Rity i Rosie, które na jakiś czas były oddane do sierocińca przez matkę ( wdowę po lotniku) a wkrótce zostały bez jej wiedzy i zgody wysłane do Australii. Obiecywano im tam radosne, pełne swobody, wspaniałe życie wśród plaż, słońca i pomarańczy. Życie, które miało wyglądać jak niekończące się, cudowne wakacje a w rzeczywistości stawało się okrutną poniewierką i dojmującą samotnością, pozbawieniem prywatności i prawa do posiadania rzeczy osobistych a do tego zupełnym uzależnieniem od psychopatycznych wychowawców, dysfunkcyjnych rodzin zastępczych i nieludzkiego, biurokratycznego systemu opieki społecznej. W istocie te dzieci były ubezwłasnowolnionymi, młodymi istnieniami, które dały się plastycznie kształtować i wykorzystywać zgodnie z potrzebami władz danych państw. Białymi istotami mogącymi stanowić przeciwwagę dla zbyt dużej, zdaniem anglosaskich biurokratów, ilości tubylczych Aborygenów, czarnoskórych czy też Indian, sprawiających samozwańczym panom tychże ziem mnóstwo problemów i przysparzających pracy.

 


   Wróćmy jednak do początku powieści…Już sam fakt, że matka może oddać swoje dzieci do sierocińca czy przytułku – przeraża, budzi oburzenie, sprzeciw i gniew. Mimo wszystko czytelnik stara się zrozumieć postępowanie owej nieszczęsnej kobiety, wytłumaczyć je jej trudną sytuacją rodzinną, słabym charakterem, kompletną zależnością od ojczyma dziewczynek, tyrana, który zmusił kobietę do wyrzeczenia się własnych dzieci. Jednak wstrząsający los, który potem jest udziałem dwóch bezbronnych dziewczynek budzi tak wielkie współczucie, że nie udaje się znaleźć dla ich matki wystarczającego usprawiedliwienia jej postępku. I choć żal także owej biednej, bezwolnej i zastraszonej kobiety, zmuszonej do tak nieludzkiego zachowania, to jednak znacznie bardziej żal jej córeczek. Niczemu przecież niewinnych. Pragnących po prostu żyć bezpiecznie w domu rodzinnym, ufnym w miłość i opiekę swej rodzicielki a tak nagle i bezwzględnie z tego co znane i kochane wyrwanych.

    Akcja książki rozpoczyna się w Anglii, tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej, jednak proceder, o którym mowa trwał od lat dwudziestych do siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Oddano w tym okresie do sierocińców ok. 500 tys. maluchów a wywieziono z kraju ponad sto pięćdziesiąt tysięcy dzieci w wieku przeważnie od siedmiu do dziesięciu lat, odciążając w ten sposób niewydolny brytyjski system opieki społecznej i jednocześnie zasilając tanią siłą roboczą docelowe kraje zesłania. Twórcy i wykonawcy owego masowego odsyłania dzieci tłumaczyli go różnie. Np. chęcią pozbycia się z kraju hołoty i biedoty nie rokującej według nich szans na poprawę swej sytuacji. Innym razem znowu usprawiedliwiali się potrzebą zasilenia byłych kolonii brytyjskich dawką nowego, dobrego materiału genetycznego oraz chęcią dania swym podopiecznym dobrego zawodu na przyszłość (np. farmera).

   Większości obywateli wydawało się,  iż ówczesnemu systemowi opieki społecznej przyświecały szczytne ideały. Jego założeniem było wszak umieszczanie w sierocińcach tylko tych dzieciaków, których rodziny były rozbite (samotna matka), ubogie, nie rokujące szans na wyjście z zaklętego kręgu powielania życia w skrajnej biedzie i zależności od państwa. Dlatego też ów proceder zamykania dzieci w domach opieki oraz w odsyłaniu do innych krajów trwał tak długo. Wielu zdawało się, że nic złego się z owymi malcami nie dzieje. A wręcz przeciwnie, dużo zyskują, od kiedy państwo wzięło na siebie odpowiedzialność za ich życie. Wygodniej im było nie wiedzieć. I dopiero po wielu latach okazało się jak z tą państwową opieką było naprawdę. Jak wiele cierpień i niesprawiedliwości było udziałem owych młodych Anglików oraz ich rodzin.  

   Oczywiście książka, o której wspominam nie jest dla mnie jedynym źródłem informacji o losie wysyłanych do Australii dzieci. Będąc w kraju koali zetknęłam się już z tą tematyką. W 2009 roku  głośna była sprawa przeprosin wystosowanych przez ówczesnego premiera Australii, Kevina Rudda w stosunku do zesłanych kiedyś do jego kraju białych dzieci, nazywanych obecnie zapomnianym pokoleniem, zapomnianymi Australijczykami (forgotten generation) .  Przepraszam za tragedię utraconego dzieciństwa. Przepraszam, że jako dzieci zostaliście oderwani od swoich rodziców i umieszczeni w instytucjach, gdzie padaliście ofiarą nadużyć. Przepraszam za psychiczne cierpienia, emocjonalny głód i brak miłości, czułości oraz troski” – mówił wtedy premier a starsi już ludzie, do których trafiały te przeprosiny (dotąd ok. siedem tysięcy wywiezionych niegdyś do Australii osób mieszka żyje nadal w tym kraju) płakali jak dzieci przypominając sobie to wszystko, czego kiedyś doświadczyli, do czego przez lata byli zmuszani. Wszak tamte wydarzenia z dzieciństwa wywarły wpływ na resztę ich życia. Na skutek młodzieńczych traum, poczucia separacji i odtrącenia wielu z nich nie potrafiło nawiązać bliskich relacji z innymi ludźmi. Doświadczało depresji i stanów lękowych. Miało problemy tożsamościowe oraz zaburzenia osobowości.  Czy takie oficjalne przeprosiny mogły tu cokolwiek zmienić, naprawić? Może tylko tyle, że osoby owe nareszcie mogły zacząć mówić głośno o swoich problemach. Zacząć szukać pomocy u specjalistów. Spotykać się z innymi, doświadczającymi podobnych stanów ludźmi.

   W jakiś czas potem podobne przeprosiny w stosunku do tychże zapomnianych dzieci wystosował premier Wielkiej Brytanii, Gordon Brown.

 


   A wracając do książki Diney Costeloe „Skazane na poniewierkę”. Uważam, że jest dobrze, z dużą umiejętnością wczucia się w swych bohaterów napisana. Trzyma w napięciu. Wzrusza i przejmuje. Na długo pozostaje w pamięci. Sprawia, że człowiek zastanawia się jak by sam postąpił na miejscu owych dwóch dziewczynek. A wreszcie najważniejsze pytanie: jak potoczyły się losy Rity i Rosie? Czy mimo wszystko udało im się odnaleźć w życiu szczęście? Czy spotkały się w końcu z mamą albo ukochaną babcią? Jak zmieniły je te wszystkie traumatyczne doświadczenia?  W czytelniku budzą się też refleksje jak wiele z jego własnych przeżyć z dzieciństwa wywarło silny wpływ na zachowanie, psychikę, na dalsze koleje życia. Wielu z nas nosi wszak w sobie jakiś żal czy gniew, jakieś wspomnienie odległego cierpienia, które do dzisiaj sprawia, że jesteśmy tacy a nie inni. Wielu też dzięki dawnym traumatycznym przeżyciom potrafi lepiej zrozumieć przeżycia innych, słuchać ich, rozmawiać i pomagać im otworzyć się, uwolnić z siebie demony i zmory, które tkwią w duszy od dawna i sprawiają, że wciąż coś tam w środku boli i uwiera…I choć na zewnątrz widać kolorową i promienną, pachnącą eukaliptusem, pocztówkową Australię, to wewnątrz skrywa się i boi ujawnienia ciemna strona słońca…

 


„Skazane na poniewierkę” , Duney Costeloe, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2015, 606 stron

Poniżej zamieszczam link do krótkiego filmu dokumentalnego na temat zapomnianych Australijczyków. M.in. posłuchać tam można kilku wypowiedzi osób, które na własnej skórze jako dzieci doświadczyły wielu tych wszystkich strasznych rzeczy, o których piszę powyżej.



piątek, 8 marca 2024

Słuchaj dzieweczko…

 


… Długo niczego tu nie pisałam a tymczasem wiosna już coraz odważniej puka do bram. Ale tak mi się jakoś porobiło, że ta lutowa choroba negatywnie wpłynęła zarówno na stan ciała jak i ducha. Pokonało mnie zmęczenie, senność, jakaś dziwna, wszechogarniająca niechęć do czegokolwiek. Mimo jednak tej obezwładniającej niechęci trzeba było przymusić się do codziennego działania, robić wszystko, co trzeba robić by życie się zwyczajnie toczyło, by trzymać się tego, co dobre, swojskie i znane, wbrew temu ku jakiemu szaleństwu zdaje się zmierzać świat.



   Oboje z Cezarym jakoś we dwoje ogarniamy codzienne sprawy. Wkrótce czeka nas zwyczajna o tej porze robota, czyli zwiezienie i pocięcie ogromnej ilości drewna na opał. Bo tak, póki się da opalamy i będziemy opalać nasz dom drewnem. W naszej sytuacji oraz w sytuacji przeważającej ilości mieszkańców wsi to najlepsza, najtańsza, najbardziej dostępna opcja ogrzewania domu.  Mamy dobrze działający piec C.O. na drewno. Mamy skąd je pozyskiwać (własny las) oraz od kogo je kupić. Póki nikt nas nie zmusi do drastycznych i kosztownych zmian, póki związane z klimatyczną polityką UE regulacje prawne nie staną się absolutnie obowiązujące i zawłaszczające, póty będziemy trwać przy tradycyjnym źródle ogrzewania domu. Śledzimy jednak codzienne wiadomości i widzimy, że pętla klimatyzmu zaciska się coraz bardziej. Oby protesty rolników coś zmieniły w tej mierze na lepsze. Oby „Zielony ład” nie zdusił całkiem zwyczajnego życia na wsiach i w miastach. Oby rzeczywistość nie zmieniała się coraz bardziej w tę orwellowską.



   Wracając zatem do koniecznego nam na ten i następny rok drewna, to czekamy tylko na ustabilizowanie pogody oraz na polepszenie samopoczucia, tak by móc zrobić to, co jest do zrobienia, ale przy okazji nie przemęczyć się i nie doprowadzić do następnej choroby. I co jeszcze? W międzyczasie przeczytałam kilka świetnych książek oraz artykułów prasowych. O każdym z nich warto byłoby tu napisać. Podzielić się refleksjami. Poczytać, co Wy o tych tematach sądzicie. Ale na razie to musi poczekać na lepszy czas. Bowiem mam teraz wrażenie jakby odrobinę zardzewiały mi w mózgu trybiki i niejaką trudność sprawia mi pisanie, w ogóle uczestnictwo w życiu blogowym.



   Żeby jednak to w sobie przełamać, powrócić do normalności postanowiłam opublikować tutaj wiersz, który napisałam niedawno. Inspiracją dla jego powstania było kilka rzeczy. Pierwsza to wiadomość o szokujących wystąpieniach członkiń organizacji „Ostatnie pokolenie”. Otóż dwie młode kobiety, czy może jeszcze dziewczęta wtargnąwszy na scenę zakłóciły koncert symfoniczny w filharmonii narodowej krzycząc o naszym płonącym świecie, o bezwzględnej konieczności jego ratowania. Do tej pory słyszało się o podobnych manifestacjach głównie zagranicą. Teraz przeniosło się to także do nas. Zaczęłam się w związku z tym zastanawiać nad powodami takiego zachowania. Nad rzeczywistymi motywacjami owych aktywistek. Nad tym, kto i co stoi za ich protestami i happeningami. A także nad tym, co w ogóle siedzi w głowach współczesnej młodzieży. W co wierzą, ku czemu dążą? Przypomniała mi się też oczywiście ikona ekologizmu, Greta Thunberg. Dziewczyna ta do niedawna cieszyła się ogólnym zainteresowaniem i poparciem polityków oraz mediów. Jednak było tak póki jej poglądy zbieżne były z mainstreamem. W momencie, gdy odważyła się protestować przeciw ludobójstwu Palestyńczyków w Strefie Gazy, jej gwiazda raptownie zgasła, bo pewne tematy są tabu, a kto je porusza ten naraża się na ostracyzm społeczny. Z tego, co zauważyłam teraz pisze się o Grecie wyłącznie szyderczo i deprecjonująco albo w ogóle nie pisze. Cóż. Łaska pańska na pstrym koniu jeździ.



   Tak sobie jednak myślę, że wielu dzisiejszym dziewczynom nie wystarcza to, co jest. Nuży je, nie zapełnia wewnętrznej pustki świat kolorowych reklam, głośnej muzyki, coraz dziwaczniejszej mody na tatuaże i piercing, licytowania się na posiadanie przedmiotów i ciuchów najlepszych marek, wyglądania zgodnie z narzuconym przez stylistów i influencerów stylu. Wydaje się, iż coraz bardziej, potrzeba im jakiejś idei, w którą mogłyby wierzyć, za którą mogłyby pójść, wyrwać się w marazmu, z toksycznych relacji, z codziennego bagna płytkich przyjemności. Czegoś, co sprawi, że ich życie nabierze nowej jakości, barw, celu. Niestety, wiedząc o tym łatwo je zmanipulować, omamić, wciągnąć w jakieś ideologie, które są na rękę rządzącym tym światem.



   Drugą inspiracją dla poniższego wiersza był utwór A.Mickiewicza „Romantyczność” oraz powstały pod jego wpływem utwór W.Broniewskiego „Ballady i romanse”. Na pewno z czasów szkolnych pamiętacie te słowa:„Słuchaj dzieweczko,Ona nie słucha,Ten dzień biały, to miasteczko,Wokół żywego ducha”. Opowieść o krążącej po miasteczku Karusi tak bardzo tęskniącej za swym zmarłym Jaśkiem, że aż widzącej wszędzie jego ducha. I reakcję ludzi na jej zachowanie. Szyderstwo i niewiarę z jednej strony, wzruszenie i wiarę z drugiej…I drugi, wspomniany wyżej wiersz, o rudej Ryfce, Żydówce, która straciwszy wszystkich bliskich snuje się w dojmującym szaleństwie miedzy szydzącymi z niej ss-manami.



   Dziś, w Dniu Kobiet zastanawiam się z jakimi problemami, z jakimi zmorami zmagać się muszą współczesne dziewczyny, współczesne dzieweczki. To przecież nie tak dawno, gdy my, dojrzałe kobiety byłyśmy w ich wieku. Jeszcze nie do końca zapomniałyśmy przecież jak to było, jak mocno czułyśmy, przeżywałyśmy wszystko i jak cały świat wydawał się wobec nas obcy i obojętny…

 

Słuchaj dzieweczko

 

…Już wielu poetów mówiło z wierszami

Bo po ich lekturze w duszy coś kwiliło

No i rzeczywistość szarpała nerwami

Gdyż tyle w niej podobieństw z tą poezją było

 

Stale się to dzieje, dzieweczki bezradne

Krążą po miasteczkach w szaleństwa okowach

Na oko jak księżniczki - niemal idealne

Lecz serca ich złamane, chaos rządzi w głowach

 

Wpatrzone w smartfony –  wyrocznie ostatnie

Świat emotikonek gładzi smutki, grzechy

Lecz tam coś je wciąga w coraz gorszą matnię

W grę lajków, serduszek, parodię pociechy

 

A świat w opętańczym piekle albo niebie

W tle warkoty newsów, kakofonia reklam

Jak w tym szczęście znaleźć, nie zagubić siebie

Skoro prawda dawno już w niebyt uciekła?

 

Każdy dba o siebie – inni też niech dbają

Jeśli nie potrafią –  winni sami sobie

Dzieweczki współczesne niech nie zaburzają

Błogiej spokojności, życia w pustosłowie

 

Lecz ta obojętność, omijanie wzrokiem

Nie sprawia, że zło znika i pewnie nie kroczy

Ono wręcz pączkuje zasilane sokiem

Strachu przed spojrzeniem prawdzie prosto w oczy

 

Snują się dzieweczki z uśmiechem na twarzy

Który jest fałszywą beztroski namiastką

Byle nikt nie poznał, by nie zauważył

Jak są zagubione, zmęczone swą maską

 

Dziś wszelkie ideały to przebrzmiałe tony

Choć niektóre krzyczą, wokół cisza głucha

Świat niczym Titanic w toni pogrążony

Szalonych dzieweczek nie ma komu słuchać

 

Wracają więc do domu, pośród cztery ściany

Gdzie zmory prywatne wychodzą z ukrycia

Pustka i samotność znowu biorą w tany

Dzieweczki, co nie mogą znaleźć sensu życia…

 


Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost