Czy zastanawialiście się czasem, jak patrzą
na nas, internetowych entuzjastów (by nie powiedzieć maniaków!) ludzie nie
zainfekowani pędem ku wirtualności? Czy rozmawialiście kiedyś z kimś, kto
podchodzi do naszej pasji wyjątkowo sceptycznie a nawet niechętnie?
Mnie coś takiego spotkało wczoraj. Byliśmy z
Cezarym z wizytą u mieszkających około kilometra od nas sąsiadów. To
sympatyczne małżeństwo - Elżbieta i Wacław. Oboje lekko po sześćdziesiątce,
pełni jednak werwy i poczucia humoru, potrafiący rozmawiać nieomal na każdy
temat, lecz do wielu spraw mający jednak bardzo konserwatywne podejście.
A więc powrócę teraz wspomnieniem do wczorajszego wieczoru...Otóż siedzieliśmy w miłym, kilkuosobowym gronie i swobodnie rozmawialiśmy, radośnie ucztując w ostatni dzień karnawału, żartując i o swoich
sprawach opowiadając aż w pewnym momencie został poruszony temat uzależnienia od
Internetu i znajomości internetowych.
- Rzadko ostatnio
wchodzę na Internet – dość apodyktycznym głosem oświadczyła Elżbieta – Bo
zauważyłam, że to straszny zjadacz czasu. Narkotyk, który ogłupia i robi z
mózgu papkę! W niczym nie lepszy od telewizji!
Na taką wypowiedź nie mogłam pozostać
obojętna i zabrałam głos w tej sprawie, mimo, iż coś mi podpowiadało, by
siedzieć cicho i się nie wychylać. Czemu? Bo jestem w ogóle cichą, zgodną osobą
i nie lubię rozmawiać z kimś, kto wypowiada się moim zdaniem tak autorytatywnie, że wręcz zamyka usta
rozmówcom. Ale w końcu, nie wypadłam przecież sroce spod ogona. Temat ten mocno
mnie obchodzi i co nieco do powiedzenia w tej kwestii jednak mam.
- Wszystko
przecież zależy od tego, co robimy w Internecie. Czy jest to rozrywka bierna,
jak telewizja, czy czynna. Czy rozwija nas, czy uwstecznia. Przecież Internet
to nie dość, że skarbnica pożytecznych informacji, to także możliwość
poznawania wielu interesujących ludzi, rozwijania swoich pasji, pokazywania
swych osiągnięć międzynarodowej publiczności a wreszcie sposób zarabiania
pieniędzy! – powiedziałam, starając się nie przejmować ironicznym uśmieszkiem
Elżbiety.
- Tak się tylko
mówi, jak się chce usprawiedliwić swoje uzależnienie! A ja tam swoje wiem!
Widziałam jak mój syn godzinami przesiadywał przed monitorem i za żadne skarby
świata nie dawał się od niego odciągnąć. I niby mówił, że robi coś ważnego.
Reklamy i promocje. Ale z tego, co widziałam to po prostu całymi dniami grał w
te durne strzelanki! A co do znajomości internetowych, to cóż mi z tego, że zna
się kogoś na przeciwległym końcu świata. Przecież w razie czego taki ktoś w
niczym człowiekowi nie pomoże. Ma swoje życie i interesy! – parsknęła Elżbieta
i popatrzyła wyzywająco, myśląc, że zmiażdżyła mnie zupełnie swoją retoryką.
- Oj tam! Oj,
tam! – zaśmiał się jej mąż Wacek – Tak mówisz a sama prawie co wieczór siedzisz
przed komputerem i wciąż coś piszesz do ludzi na Facebooku!
- Nieprawda! Od
kilku dni już tam nie wchodzę! Powiedziałam basta i już! Głowa mnie tylko potem
boli od tego wpatrywania się w ekran. A teraz, jak zacznie się post, to w ogóle
nie zamierzam tam bywać! Nawet ksiądz mówił niedawno na mszy o tym, że w poście
należałoby zrezygnować z tego, co zbyt mocno zajmuje naszą psychikę i odciąga od
rozmyślań na poważniejsze tematy!– zaperzyła się ta bardzo uparta i żyjąca w
zgodzie z wszystkimi nakazami kościoła kobieta. Zresztą podziwiam ją za silną
wolę, bo już nie raz udowodniła, że co sobie postanowi, tego dokona, kosztem największych
nawet wyrzeczeń. Zawsze przez cały okres postu czy adwentu wyrzeka się picia
kawy i alkoholu, jedzenia mięsa i słodyczy. Poza tym przez cztery lata
mieszkania na wsi (oboje z mężem są także osiedleńcami) dzięki temu właśnie
uporowi i ogromnej pracowitości zdołała wyremontować mocno zaniedbany w chwili
nabycia dom i doprowadzić go do stanu kwitnącego.
- Oczywiście!
Masz rację Elu, że gdy coś staje się uzależnieniem i zniewala nasz umysł,
odciągając od dotykalnego życia i jego nie cierpiących zwłoki spraw powinniśmy
umieć z tego zrezygnować. Ale jeśli nasza pasja utrzymywana jest w granicach
rozsądku i płynie z niej wiele dobra, to dlaczegóżby się jej wyrzekać? –
zapytałam a po chwili nieco złośliwie dodałam:
- Poza tym, z
tego co wiem, w poście należy wyrzekać się tego, co sprawia nam największą
przyjemność. Tak więc rezygnacja z Internetu nie będzie dla Ciebie Elu żadnym
wyrzeczeniem, bo przecież, jak sama powiedziałaś, nie lubisz go i nie
potrzebujesz do życia!
Słysząc to Ela poczerwieniała. Jej mąż
chichocząc aż poklepał się po udach z uciechy a siedząca obok mnie Wandzia
chrząknęła niespokojnie, obawiając się jakiejś poważniejszej kłótni albo nie
dowierzając własnym uszom, że ta zanadto spokojna zazwyczaj i cicha jak myszka
Ola wypowiada się w sposób tak zadziorny i zadziwiająco odważny.
Tymczasem Ela szykowała już większe działo.
Nachyliła się nad stołem, popatrzyła wnikliwie w me oczy i rzekła spokojnie:
- A poza tym
Oleńko, Internet odciąga od zwykłych, otaczających nas ludzi. Oddala od
poznanych wcześniej sąsiadów. Sprawia, że starzy, nie zainteresowani nim
przyjaciele przestają być tak ciekawi, jak jacyś tam wirtualni znajomi! – tutaj
Ela najwidoczniej piła do mnie, bo dociera jakoś do niej (mimo, iż ani ona ani
Wandzia pojęcia nie mają o pisaniu przez mnie bloga), że coś tam wciąż robimy z
mężem w Internecie. Z ich domku widać ponoć wieczorami niebieskawe światełko,
widoczne w oknie naszego pokoju, w którym mamy komputery. Cóż! Na wsi niczego
nie da się ukryć!
Zrobiło mi się przykro, bo nie postrzegałam
do tej pory tego zagadnienia w ten sposób. Przecież spotykamy się z sąsiadami
na różnych imprezach po kilka razy w roku. Zapraszamy ich również do siebie.
Wracając ze sklepu zatrzymujemy się często obok ich domu i zamieniamy z
sąsiadami kilka słów. To prawda, iż zawsze się śpieszymy, żeby czym prędzej
wrócić do domu, ale przecież nie z powodu Internetu, ale naszych zwierzątek.
Tyle jest zawsze roboty w gospodarstwie! A jak się tak człowiek narobi, to wieczorami
przyjemnie jest odpocząć przy komputerze. Poczytać coś. Popisać. Film jakiś
ciekawy obejrzeć.
- Pewnie są
ludzie, którzy pod wpływem Internetu zobojętniają się na realne życie i
otaczających ich ludzi. Ale to są sprawy marginalne. I na pewno nie dotyczą ani
mnie, ani Cezarego – rzekłam cicho i spokojnie.
– A jeśli chodzi o znajomości
internetowe, to naprawdę udało mi się spotkać w wirtualu wielu ciekawych,
serdecznych, uczciwych i szczerych ludzi. Bo są tam przecież tacy sami, jak my,
normalni ludzie. Nie sami zboczeńcy, naciągacze i oszuści!- dodałam nieco głośniej.
- Tak, tak! Aleś
Ty naiwna Oleńko! Oni tak o sobie mówią,
a jacy są naprawdę, to tylko oni wiedzą! Wszystko to złuda i próżna zabawa. Nic
więcej! Zobaczysz! Jeszcze się nie raz rozczarujesz! Ja tam wolę pogadać ze spotkanym na drodze sąsiadem. W oczy mu popatrzeć. Porozmawiać z mieszkańcami
naszej wsi. Pośpiewać w przykościelnym chórze. Zajrzeć do tych samotnych
staruszek, o których nawet własne dzieci zapomniały i w czymś im pomóc. A Ty Olu? Co możesz dać swoim internetowym znajomym?!
- Mogę dać im siebie! Swój czas, zainteresowanie i zrozumienie a w razie czego też pomoc! – nie poddawałam się, choć miałam coraz większą pewność, iż ta dyskusja nie ma
sensu.
- Odwiedzają nas
tutaj poznani przez Internet przyjaciele. My z kolei jeździmy do nich. A
wkrótce ma zamiar przyjechać do nas nawet ktoś z zagranicy. Gdyby nie Internet
nie mielibyśmy najmniejszej szansy na poznanie. To wartościowi, sympatyczni
ludzie!
- Ale słowo
„przyjaciele” jest zbyt poważne, by obdarzać nim niedawno spotkanych, obcych
przecież ludzi. Dla mnie przyjaciel to ktoś wypróbowany. Ktoś, na kogo mogę
zawsze liczyć. A on może oczywiście liczyć na mnie. Zobaczysz Olu, czy jak
przyjdzie co do czego, to ci Twoi nowi przyjaciele pomogą! – oświadczyła z
lekką drwiną Elzbieta a potem chcąc już kończyc ten temat zaczęła popędzać
swego męża by nalał wszystkim po kieliszku.
- Wypijmy kochani
za nas, tutaj zgromadzonych! Byśmy mogli spotykać się w tym gronie przez wiele
długich lat. Byśmy byli zdrowi i mogli długo jeszcze cieszyć się życiem i
realizować nasze marzenia! – zawołała i wszyscy odetchnęli z ulgą a napiwszy
się zabrali za konsumowanie przygotowanych przez Elę smakołyków.
A więc nie kontynuowałam już więcej tematów
około internetowych. Pomyślałam, że nie ma to sensu. To są jednak osobne światy
i nie przekonam tych ludzi do swojego zdania, chociaż miałabym na poparcie
swoich słów jeszcze kilka dobrych argumentów. Jak chociażby to, że ostatnio
przy okazji postu o naszych problemach ze sprzedażą jajek od zielononóżek
odezwało się do mnie parę osób, chcących mi jakoś pomóc. Doradzić coś w sprawie
ich promocji i sprzedaży a nawet kupić ode mnie ich całkiem sporą ilość. A
pewna z bardziej znanych i szanowanych blogerek (z którą nawet nie utrzymuję
jakichś zażyłych kontaktów) zaproponowała mi pomoc, mającą polegać na tym, że
ilekroć będę wybierać się z jajami na targ, to ona u siebie na blogu czy na
Facebooku ogłosi ten fakt. Ponieważ jak sama powiedziała „coś z tych blogów
poza rozrywką powinniśmy mieć”, bo blogerzy to jest , to powinna być jedna
wielka rodzina rozumiejących się i wspierających się wzajemnie ludzi i w razie
czego, powinniśmy móc liczyć na wzajemną pomoc. Przeczytawszy coś takiego
poczułam ogromne wzruszenie i wdzięczność. Bo są takie chwile, że świat potrafi
nas bardzo pozytywnie zaskoczyć. I wszystko nabiera dodatkowego, głębszego
sensu.
Nie mogłam opowiedzieć o tym wszystkim na
naszej ostatkowej biesiadzie. Nie była to dobra pora i miejsce do takich
dyskusji. Spotkaliśmy się wszak po to, by się bawić, żartować, śpiewać, jeść i
pić. A tuż przed północą rozstać się i odejść z nieco szumiącymi głowami do naszych
domów, mając mnóstwo dobrych wspomnień z tej imprezy, z beztroskiego, wspólnie
spędzonego w przyjacielskim gronie czasu.
I tak się właśnie stało. Pisząc tę opowieść
uśmiecham się na myśl o wczorajszym spotkaniu. Wciąż, mimo obowiązującego już
postu, podśpiewuję sobie pod nosem: „Hej, sokoły, omijajcie, góry, lasy, doły”
I pewne tematy, rzecz jasna, też!
I
wysyłam ten tekst w wirtualną, nieprzeniknioną przestrzeń. Przestrzeń, w której być może dotrze on do
przyjaznych, wrażliwych ludzi…