Nareszcie robi się
wiosennie. Tu i ówdzie zaczyna pojawiać się świeża zieleń trawy i pączków liści
na drzewach oraz krzewach. Inaczej pachnie już powietrze. Niebo też ma inny
koloryt i charakter, niż to zimowe. Więcej na nim pierzastych, leciutkich jak
wata cukrowa obłoków. Więcej czystego, wprost rażącego w oczy błękitu i
turkusu. Wysoko kołują jastrzębie i myszołowy. Zataczają koła nad lasami i
polami, wypatrując w dole myszy i innych stworzeń do upolowania. Ptaszęta
świergolą w gałęziach starych jabłoni i grusz. Od rana słychać ich miłosne pieśni.
Łączą się w pary, budują gniazda, entuzjastycznie szykują się do nowego sezonu dziania
pełnego radości i zwyczajnych trosk.
W stawie też nowe życie coraz śmielej sobie
poczyna. Żaby kochają się na potęgę i składają wielkie bańki galaretowatego
skrzeku.
Muszki, motylki i bąki bzyczą coraz śmielej i coraz tłumniej. Ludzie
pracują w ogrodach i na polach. W ruch poszły traktory, pługi, motyki, łopaty i
grabie. Trwa wielkie przekopywanie, nawożenie, sianie, sadzenie, przycinanie,
pielenie, poprawianie i naprawianie. Ta zwyczajność wiosenna, ten wybuch nowej
energii jest czymś bardzo pożądanym i potrzebnym teraz, gdy na świecie nadal
źle się dzieje i człowiek bardziej niż kiedykolwiek przedtem potrzebuje
oderwania od przygnębiających tematów i myśli. Jak dobrze jest móc zanurzyć ręce
w ziemi, poczuć jej moc, aromat, ciepło,
obietnicę przyszłego życia. Być częścią tego wszystkiego, co jest proste, dobre,
swojskie, powtarzalne i pewne. Niech to trwa jak najdłużej. Niech daje siłę i nadzieję…
Oboje z Cezarym pozdrawiamy Was serdecznie i wszelakiego dobra życzymy!:-)
Ludkowie
roztomili! Między falą deszczu a śniegu, między przekopywaniem ogródka, sadzeniem krzewów róż i malowaniem
pergoli a stawianiem nowych płotków wokół warzywnika, dwie dające do myślenia historyjki
z życia wiejskiego wzięte w ucho mi wpadły. A że zdało mi się, iż warte są one
opowiedzenia, to i Wam je tu teraz opowiadam…
Oj, nie zawsze
wieś bywa tak pogodna, idylliczna i bezpieczna jakby nam się chciało, jakby nam
się wyobrażało…Bo wszędzie są ludzie i ludziska. Pisałam ostatnio o nagminnym wypalaniu
pól i o tym, że pewnikiem ci sami ludzie są tego zwolennikami co i procederu
kłusowania oraz śmieci po lasach wyrzucania. Teraz doszła do mojej wiadomości
kolejna forma działalności tychże osobników, która wręcz kwitnie na polskich
wsiach i tak samo trudne, czy wręcz niemożliwe jest jej wyplenienie…
***
Zdarzyło się, że
dwaj okazjonalni drwale, najęci przez sąsiada (nazwijmy go pan A) – właściciela
brzozowego lasu zjawili się pewnego dnia pod płotem innego sąsiada (nazwijmy go
pan B), oferując po przystępnej cenie sprzedaż dwóch kubików świeżo ściętego drewna.
Na pytanie – czyje to drewno – zarzekali się, że ichnie, znaczy z ich własnego lasu
pochodzące. A że znani są sąsiadowi B jako naciągacze i pijacy, toteż z miejsca
wielce podejrzanym się ich oferta człeku owemu wydała. Tym bardziej, że od
kilku dni cięli oni przecież nie w swoim a w sąsiada A lesie, o czym pół wsi
wiedziało, gdyż na wsi wszyscy o wszystkim prędzej czy później się dowiadują.
Do tego krętacze ci proponowali sprzedaż tylko i wyłącznie dwóch kubików. Ani
mniej ani więcej, choć sąsiad B gotów byłby kupić i 10 razy tyle, jakby cena
była dobra. A wszak na zarobku ludziom tego pokroju powinno zależeć, tym
bardziej, że ich rodziny od lat biedę klepały. Porządny zastrzyk gotówki byłby
zatem dla nich zbawienny. Inna sprawa, że wątpliwe było, iż by owa gotówka w
ręce owych rodzin trafiła. Raczej już wzbogaciłby się, jak zwykle, właściciel
sklepiku wiejskiego, który na półkach miał spory wybór najgorszej jakości win i
piw – mrocznych przedmiotów pożądania miejscowych meneli. Wnikliwa indagacja
owych typów dała sąsiadowi B asumpt do wykonania rozmowy telefonicznej z właścicielem
brzozowego lasu, sąsiadem A, gdyż nawiasem mówiąc obaj ci mężczyźni dobrze
się ze sobą znali i sympatią wzajemną od lat obdarzali. I cóż! Od razu na jaw
wyszło, że owi pijaczkowie cudzym drewnem pragnęli zahandlować, myśląc pewnie, iż
sąsiad A straty nie zauważy a sąsiad B nie skojarzy, iż coś w tej transakcji
może być nieuczciwego. Pewnikiem mózgi gorzałką mając przeżarte nie potrafili
przewidzieć prostego skojarzenia faktów. Może też jakimś wcześniejszym razem
dokonali podobnego interesu i ktoś dał się nań skusić a oni sądzili, że znowu da
się oszukać kolejnych naiwniaków. Co gorsza, jak dowiedział się sąsiad B od zgnębionego
przykrą wieścią sąsiada A drwale ci mieli naprawdę sowicie płacone za godzinę
pracy, a więc nie powinno im nawet w głowie postać by okradać swego
zleceniodawcę. A jednak postało i w ramach „wdzięczności” tak sprytnie chcieli
odpłacić się swemu szczodremu pracodawcy…
***
W drugiej wsi pod
lasem żyła-była sobie osiemdziesięcioletnia, lecz całkiem krzepka jeszcze
wdowa. Nazwijmy ją pani C. Ogródek warzywny miała jeszcze siłę uprawiać. Ziemniaki
sadzić. Drewno bukowe przez zięcia na bale pocięte siekierką sobie na pniu
połupać.Czasem wprawdzie nałupanie
jednych taczek drewna cały boży dzień jej zajmowało, bo to i nogi puchły od
stania i serce po dwóch zawałach współpracy odmawiało, tym niemniej radziła
sobie jakoś i wolała w swej lichej chałupince żywot skromny i samotny pędzić,
niż do miasta, do córek spanionych się przeprowadzać.Po śmierci męża z kilkoma miejscowymi tylko
sporadyczne kontakty utrzymywała. Ot, chorej psychicznie sąsiadce czasem kozy
z pastwiska pomagała zaganiać a najbliższego sąsiada – pijaka z dobrego serca
na obiad zapraszała, kurami się jego opiekowała, gdy tenże zległ w ciężkim ataku
delirki i nieraz gotówkę mu pożyczała, gdy na kolanach błagał ją o wspomożenie.
Za to raz czy dwa płot jej naprawił i zakupy z miasteczka przywiózł. Przeważnie
jednak w pijackim widzie do żadnej roboty się nie nadawał. Za to naprzykrzał się
jej coraz częściej, w okienko co i rusz stukała nawet zapowiadał, że jak mu paru złotych nie da, to jej dom spali albo
namawiał do wyjazdu do córek w mieście, żeby on mógł jawnie z jej lasu drzewa
sobie wycinać. Jednak choćby nie wiem jak ją denerwował, to staruszka machała
ręką na jego pijackie gadki, za głupie żarty je biorąc i nic sobie z nich nie
robiąc. Pewnikiem przywykła do jego namolnej obecności a może też wolała ją niż
całkowitą samotność? Uważała go za niegroźnego w gruncie rzeczy pijusa.
Sąsiada, któremu winna jest życzliwość, szacunek oraz cierpliwość. Zawsze ludzi
w ten sposób traktowała i inaczej nie potrafiła. Niestety, ostatnimi czasy życie
pokazało jej, że nie wszyscy potrafią odpłacić się pięknym za nadobne! Oto, gdy
pewnego dnia weszła do komórki, w której składowała drewno z przykrym
zaskoczeniem odkryła, że co najmniej jego połowy brakuje. Gdzie się mogło
podziać? Przecież oszczędzała je na przyszłe, zimowe czasy, sama paląc na co
dzień pod piecem suchymi gałęziami i chrustem. Kto mógł je zabrać i kiedy,
skoro ona nigdzie się z obejścia do tygodni nie ruszała? Nigdzie nie mogła też
znaleźć porządnych, parcianych worków, które w drewutni leżały na czas wykopków
ziemniaków czekając. Komu i na co mogły się one przydać? I oto przypomniało jej się zaraz, że parę nocy
temu jej kot dziwnie w nocy pomiałkiwał na oknie kuchennym siedząc i w mrok
fosforyzującymi ślepiami się wpatrując.I zdało jej się wówczas, że jakiś cień po podwórku przemykał, ale za zwidy
i mary senne go tylko wzięła. A jeszcze skojarzyła, że niedawno była u sąsiadki
– schizofreniczki, co to żyła w brudzie i smrodzie stado kóz w drugiej izbie
hodując. Wdowa - staruszka została przez tamtą pilnie zawezwana, gdyż chorej
psychicznie w piecu rozpalić się nie udawało, bo zamiast pod palenisko drewno
kłaść do popielnika je wrzucała.Przy
tej okazji pani C kilka wyładowanych po brzegi parcianych worów z drewnem w
kuchni tamtej spostrzegła. I zdziwiwszy się, skąd u niej tyle opału zapytała od
kogo je nabyła. Schizofreniczka całkiem przytomnie odrzekła, że nie dalej jak
wczoraj ów sąsiad – pijus zaproponował jej kupno. Bo na zbyciu je miał a na
wódkę pilnie potrzebował, więc nawet się nie targował. Schizofreniczki nic nie
obchodziło, skąd owo drewno wziął. Ot cieszyła się i przechwalała przed wdową,
jakie to ma szczęście. I że teraz, gdy posiada tak wspaniałe, bukowe drewno ani
jej ani kozom zimno na pewno już nie będzie… Wdowa przypomniawszy sobie teraz
tą sytuację głowę nisko pochyliła a łzy
zakręciły się w jej oczach. Przez długi czas zupełnie nieruchomo na ławie
siedziała myśli próbując w biednej głowinie pozbierać. Upewnić się, że jej
podejrzenia nie są bezpodstawne. A jak się w końcu ocknęła, za telefon złapała
i na policję zadzwoniła. Bo w końcu doszło do niej, że stanowczo zbyt długo
była dobra i wyrozumiała. I że chyba nie istnieje coś takiego jak ludzka wdzięczność…
Jakie można
wysnuć wnioski po zapoznaniu się z powyższymi historyjkami? Cóż, każdy pewnie
wysnuje inne. Dużo tu zależy od jego osobistych doświadczeń i przemyśleń.
Oczywiste jednak zdaje się, że naprawdę nie ma co liczyć na życzliwą ludzką wzajemność
oraz wdzięczność. A dobroć nie zawsze
odpłacana jest dobrocią. Nie wszyscy przecież z tej samej gliny są ulepieni. Często,
niestety, zdarza się, iż ci co to innym w dobrej wierze pomagają i ufnością
swoją obdarzają, za frajerów i naiwniaków są przez tamtych uważani, których
przy pierwszej nadarzającej się okazji należy wykorzystać, bo na nic innego nie
zasługują. Mnie samej także zdarzyło się być dawno temu w podobny sposób
oszukaną, okradzioną, dlatego potrafię wyobrazić sobie dokładnie, co czuła
wdowa C, co czuł sąsiad A. Cudza nieuczciwość i niewdzięczność boli. Podważa
wiarę w człowieka. Na jakiś czas skutecznie do bliźnich zniechęca. Jednak czy z uwagi na ludzką podłość, która
pleni się po świecie niczym najgorsze chwasty nie warto uprawiać w swych
ogródkach kolorowych, niewinnych kwiatów dobra? Na to każdy sam powinien sobie
odpowiedzieć…
W powodzi złych zdarzeń,
wieści i przeczuć wydaje się, iż coraz mniej już człowieka wzrusza, przejmuje, dotyka. Pozornie jednak. Po prostu po jakimś czasie następuje stępienie, przyzwyczajenie, odseparowanie się od tego, co go niepokoi, odcięcie się od emocji i schowanie ich w sobie. Bo przecież aby nie oszaleć w tym wszystkim i się nie załamać człowiek
potrzebuje jakiejś obrony przed bombardującymi go zewsząd zmartwieniami, lękami,
wiadomościami. Na większość z nich a właściwie na żadne nie ma wpływu, co samo
w sobie jest także przygnębiające. A tymczasem życie biegnie naprzód niepomne
na całe zło tego świata. I każdy ma w tym życiu coś do zrobienia. To rzeczy
ważne i nieważne zarazem, jeśli weźmie się pod uwagę na jak cienkiej linie
zawieszona jest nasza zwyczajna rzeczywistość i jak niewiele potrzeba by to, co
jest naszą codziennością prysło niczym bańka mydlana. Jednak gdyby człowiek
stale się bał i zamartwiał jego życie przestałoby mieć sens i blask. I równie
dobrze zamiast wykonywać swe zwykłe, w jakiejś mierze porządkujące prywatny
świat czynności, mógłby już teraz, zaraz skończyć ze wszystkim. Bo po co się dalej
męczyć, skoro jest tak źle a wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze gorzej?
Niestety wielu ludzi dochodząc do
powyższych wniosków popada w odrętwienie czy depresję a nawet w poczuciu
beznadziejności targa się na siebie samego…Inni wybierają świadomie lub nie
drogę zobojętnienia, zagłuszenia, bagatelizowania oraz oddalenia się od źródła
niepokoju, wycofania w inne rejony dziania i myślenia, bo jeśli chce się nadal
istnieć, nie da się stale niczego mocno przeżywać, wciąż tak samo mocno szarpać
strun głębokich emocji i nerwów, bo trzeba cenić to, co jest, póki jest.
I wszystko wydaje się w porządku. Dom, praca,
prozaiczne czynności, małe i większe radości, wzruszenia, olśnienia, jakieś
troski, rozmowy, plany. Ale to pozorne zobojętnienie, bo gdzieś tam pod spodem
ukryte bardzo głęboko nadal żyją i kwilą cichutko zmartwienia o to, co jest i będzie.
A ponieważ nie wolno im wystawić głowy na powierzchnię jawy, zatem ukazują się w
snach jako dziwne, koszmarne sceny będące pomieszaniem traumatycznych
wspomnień, pokoleniowych traum, lęków przed powtórką grozy i bezradności. Bywa
też, że owe powstrzymywane emocje wybuchają z byle powodu, zazwyczaj zupełnie
nieadekwatnego do sytuacji. W jakiejś kłótni rodzinnej, w sporze o byle co,
który przeradza się w istną furię, w silnym drżeniu dłoni, gdy podnosi się
szklankę z herbatą, w histerycznym, trudnym do powstrzymania chichocie aż do
szlochu…Biedne, ukrywane i przyduszane emocje, którym wystarczy jakiś silny
impuls by odezwały się głośniej, by zapłakały jawnie, by zamrożony siłą woli
potok czucia znów potoczył się kaskadą…A ta kaskada, choć wstrząsająca całym
jestestwem, choć bolesna sama w sobie, to jednak zdaje się też oczyszczająca i
wyzwalająca ukryte w człowieku uczucia. Myślę, że czasem trzeba pozwolić sobie
na uwolnienie swoich wewnętrznych przeżyć. Koniecznie nawet trzeba. Nie wstydzić
się ich i nie spychać w niebyt. Stanąć przed nimi niczym przed lustrem i wejść
w nie, choć po tamtej stronie czeka nagi ból…
Piosenka Sanah i
Igora Herbuta pt. „Mamo, tyś płakała” mocno coś we mnie dotknęła. Trąciła tę
strunę, która starała się milczeć głucho, która myślała, że pękła…A jednak nie.
Zadrżała, zabrzmiała i zapłakała głosem bezradnego dziecka, które widzi
cierpienie swej matki, głosem matki,
która nie może chronić swego dziecka, głosem ojca, który chce uchronić swych
bliskich przed grozą, jednak jego serce ściska gniew i rozpacz i taka sama
bezradność.
Wszystkie dochody z tej piosenki przeznaczone
zostały na pomoc Ukrainie a zwłaszcza ukraińskim dzieciom. „Zapraszam Was do swojego stołu – tym razem nie
tylko po to, aby dzielić się muzyką, ale przede wszystkim sercem. Przed Wami
utwór „Mamo tyś płakała”, do którego inspiracją była kompozycja S. Moniuszki „Prząśniczka”.
Igor, dziękuję Ci, że zechciałeś być jego częścią – napisała Sanah
w opisie piosenki.
Wysłuchałam tego
utworu po wielekroć, odkrywając przy okazji, że nie tylko na mnie wywarł on podobne
wrażenie. Polacy, Ukraińcy, Szwedzi, Filipińczycy, Amerykanie zareagowali na
nią równie mocno. Na YT znaleźć można wiele emocjonalnych komentarzy na jej
temat. Tekst i melodia niezwykle trafiają do serca. Trudno też pozostać
obojętnym, gdy słyszy się śpiewających w przejmujący sposób Igora Herbuta (z
pochodzenia Łemka) oraz pełnej niezwykłej wrażliwości Sanah. Mam wrażenie, że takie
jak ten utwory ożywiają w ludziach większe pokłady empatii, współczucia oraz
chęci pomocy niż wszystkie wiadomości telewizyjne, szokujące artykuły prasowe,
drastyczne zdjęcia z Internetu. Budzą w człowieku człowieka…
Jeśli nie znacie jeszcze tej piosenki, posłuchajcie jej
proszę. Wsłuchajcie się w słowa, melodię i w samych siebie. Stańcie przed jej
lustrem aby odkryć po drugiej stronie…
Mamo tyś
płakała
Oczy tyś miała
Szerokie,
czy cię znowu skrzywdził ktoś
Oni cios zadali
Ludzie ze stali
Patrzą ci w oczy
Gdy mówisz dość
Otul, otul me oczy jasne
Czekają aż zasnę
Wołaj, wołaj
Wołaj do nieba
Cudu potrzeba
Weź co
chcesz
Co, co, co tam chcesz
Wszystko bierz
Bierz, bierz i idź precz
I ten stres
I ten cały stres
Sobie weź
Dosyć już mam łez
Mamo tyś
płakała
Oczy tyś miała szerokie,
czy cię znowu skrzywdził ktoś
Oni cios zadali
Ludzie ze stali
Patrzą ci w oczy
Gdy mówisz dość
Jak ja cię
obronię
i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś
gdy oczu wrogich sto
Krzyk mój to za mało
Zabierz mnie mamo
Gdzieś tam daleko
Daleko stąd
Tęsknię,
tęsknię
Za latami
Gdy podpowiadali
Dzisiaj, dzisiaj
Chcę krzyczeć z dala
A głos nie działa
Weź co
chcesz
Co, co, co tam chcesz
Wszystko bierz
Bierz, bierz i idź precz
I ten stres
I ten cały stres
Sobie weź
Dosyć już mam łez
Mamo tyś
płakała
Oczy tyś miała
Szerokie, czy cię znowu skrzywdził kto
Oni cios zadali
Ludzie ze stali
Patrzą ci w oczy
Gdy mówisz dość
Jak ja cię
obronię
i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś
gdy oczu wrogich sto
Krzyk mój to za mało
Zabierz mnie mamo
Gdzieś tam daleko
Daleko stąd
Poniżej kilka reakcji zagranicznych youtuberów na utwór "Mamo, tyś płakała"