Wszyscy spożywali pyszny żurek z takim apetytem, że aż im się
uszy trzęsły. Andzia Pe aż dwa razy musiała do kuchni biegać i opróżnioną przez
czworo żarłoków wazę napełniać! Jedząc spoglądali na siebie wszyscy z uśmiechem
i ogromnym zadowoleniem, bo nie ma nic przyjemniejszego niż zajadać razem w
miłym towarzystwie, siedząc w ciepłej izbie przy pięknie nakrytym stole,
podczas gdy za oknem szaleje śnieżyca z siostrą wichrzycą…
Malutka Zosia posadzona została przez ojca na
wielkiej, baraniej skórze rozłożonej obok stóp matki. Tam bawiła się
drewnianymi figurkami autorstwa drwala Bartłomieja. Konikowi na biegunach oraz słoniowi z wesoło
uniesioną trąbą swym dziecięcym językiem opowiadała serdeczne bajanki,
które zrozumieć mogły tylko zabawki. Wszak dorośli dawno już zapomnieli
znaczenia tych pierwszych, niewinnych słów. Wraz z dorosłością brama tego
rozumienia została zamknięta na zawsze. Jednak patrząc teraz na
pochłoniętą tajemniczymi opowieściami dziewczyneczkę zgromadzeni wokół stołu
dorośli zatęsknili mocno za wielobarwnym ogrodem mieszczącym się za ową bramą. Tam wszystko
było jasne i proste. Nic nie bolało. Nie istniał wstyd, smutek, żal i lęk. Żadne
przykre wspomnienie duszy nie dręczyło. A świat jawił się jako pełen obietnic,
radości i piękna… Kilka głębokich westchnień popłynęło zatem ku Zosieńce a w
oczach wędrowniczek znowu zalśniły łzy…
- Pięknie za królewski
posiłek i gościnę wspaniałą dziękujemy! – przerwawszy wreszcie zbyt długo
przeciągającą się ciszę rzekła ochrypłym ze wzruszenia głosem Basia Wu.
- Cudem chyba
żeśmy do państwa gospody trafiły a może jakie dobre czary nas tu doprowadziły?
Lepszego miejsca na odpoczynek nie znalazłybyśmy na pewno!
- I dlatego
prośbę gorącą do gospodarzy mamy! Czy dałoby się wynająć u Was jakąś małą
izdebkę? Zostałybyśmy tutaj do końca grudnia a potem znowu powędrowałybyśmy dalej, gdzie
nas nogi i oczy poniosą – zapytała czarnowłosa niewiasta i zawstydziwszy się
nieco swej śmiałości zaczerwieniła się i popatrzyła wyczekująco na swą milczącą
dotąd towarzyszkę.
- I ja przyłączam
się do podziękowań oraz do gorącej prośby mej przyjaciółki. Zmęczone już wielce
jesteśmy długą wędrówką. A zostawszy tutaj nabrałybyśmy sił by iść dalej i
szukać swego miejsca… - głos Andzi załamał się raptem i nie mogąc wydusić już z
siebie ani słowa wyciągnęła zza pazuchy wielką kraciastą chustkę i głośno wysiąkała
w nią nos.
Wędrowiec i
Gospodyni popatrzyli na siebie ze zdumieniem i konsternacją. Mogli się
spodziewać ze strony wędrowniczek takiej prośby. Dziwiła ich jednak żałość w
ich spojrzeniach. Zastanawiał nieznany cel ich podróży. I choć nie znali tych
kobiet, ale przecież dobrze czuli się w ich towarzystwie i za nic by ich
przecież w tę grudniową, mroźną noc z domu nie wygonili. Widząc w oczach męża
podobne do swoich odczucia Gospodyni uśmiechnęła się serdecznie i zawołała:
- Mamy na górze
kilka pokoi gościnnych. Od dawna nikt tam nie mieszkał. Tak się bowiem złożyło,
iż nasza gospoda ponad dwa lata stała pusta. Myśmy też wędrowali z mężem po
świecie. Jednak wreszcie zatęskniwszy za domem wróciliśmy tutaj. Bo gdzież by
nam było lepiej niż w naszym ciepłym gniazdku! – Hanna przerwała na chwilę swą
przemowę zmieszana, że może niechcący jakąś przykrość sprawiła wędrowniczkom o własnym
domu opowiadając. Wszak te dwie biedaczki na bezdomne wyglądały. I nie wiadomo
było, jaki zły los kazał im po świecie się błąkać i nie wiadomo czego szukać.
- Dlatego chętnie
wynajmiemy paniom którąś z naszych skromnych izdebek na piętrze. Tylko zaraz
tam polecę i w kominku zapalę, bo tam nie grzane było i lodownia istna panuje –
włączył się do rozmowy Wędrowiec i już chciał wstawać by pokój dla gości
szykować, gdy wtem starsza z kobiet przytrzymała jego rękaw i spoglądając nań
pełnym wdzięczności i ulgi wzrokiem poprosiła:
- Myślę, iż
powinnyśmy jednak opowiedzieć co nieco o sobie zanim państwo podejmą ostateczną
decyzję o naszym pobycie w państwa domu. Powinniście poznać naszą historię. A
właściwie nasze historie, bowiem są to dwie różne opowieści…
- Bardzo chętnie
posłuchamy pań, ale cokolwiek byście nie opowiedziały i tak zapraszamy
serdecznie w gościnę u nas. Wszak to gospoda – przyjazne, otwarte dla
wszystkich miejsce, w którym wielu obcych ludzi już nocowało. Nigdy jednak
żadna z mieszkających tu osób nie sprawiła nam żadnego kłopotu ani przykrości.
Wręcz przeciwnie. Dzięki nim gospoda tętniła życiem i ciepłem. I napełniała się
kolejnymi opowieściami z wielkiego świata. A opowieści te zostały tutaj zaklęte
w tych starych fotografiach i w obrazkach, w księdze gości od ponad stu lat w
tym samym miejscu na kontuarze rozłożonej, we wspomnieniach moich rodziców i
babci Adelajdy – odrzekła Hanna i jak zwykle westchnęła znów obudziwszy w sercu
tęsknotę za swymi bliskimi.
- Ale zanim
zaczniecie panie swą opowieść pozwólcie, że grzańca dobrego uszykuję. Mamy tu robiony na słońcu amarantowy sok malinowy. I ciemne, mocne piwo korzenne przez moją ukochaną
dawno temu uwarzone. Przygotuję nam taki napój, jakiego jeszcze nigdy żeście nie
próbowały! I zrobi się nam wszystkim miło i wesoło! Nie masz to jak rozgrzać
zimową porą tęskne serce i zmarznięte ciało magicznym, słodkim napitkiem! –
roześmiał się Jan i podszedł do kontuaru, z którego wziął kilka omszałych
gąsiorków oraz żeliwny kociołek i zmieszawszy ze sobą parę trunków oraz tajemniczych,
wonnych ingrediencji zawiesił ów kociołek nad paleniskiem kominka. Już po
chwili do nozdrzy zgromadzonych w izbie kobiet zaczął dochodzić upojny aromat
owocowo – kwiatowo - korzenny.
Gospodyni widząc jak wielki zachwyt i ogromną
błogość ów zapach w wędrowniczkach wywołuje uśmiechnęła się radośnie i niczym
mała, psotna dziewczynka zachichotała a podskakując na jednej nodze zbliżyła
się do dębowego kredensu. Z jego czeluści wydobyła wielką puszkę, z
której wsypała do malowanej w niebieskie kwiatki glinianej patery mnóstwo
korzennych, lukrowanych pierniczków upieczonych przez najlepszego w miasteczku
cukiernika – sędziwego pana Pierniczka.
- Czym chata
bogata, tym rada! – wołał roześmiany od ucha do ucha Jan na drewnianej tacy
niosąc do stołu dzbanek z grzańcem i wielkimi, fajansowymi kubkami.
- Pijmy na
zdrowie i częstujmy się słodkościami! Niech ten wieczór będzie dobrze przez nas
wszystkich zapamiętany, jako serdeczny, magiczny czas! A więc za zdrowie naszych miłych
gości! – Wędrowiec wznosząc toast podniósł wysoko swój kubek a potem stuknąwszy nim serdecznie
o kubki żony i wędrowniczek z głośnym siorbaniem popił gorącego napoju i oblizał z zadowoleniem wąsy. Kobiety
poszły za jego przykładem i takoż upiły tęgiego łyka. Tylko Hanna spojrzała z lekkim
żalem na stojący przed nią słodki napitek. Wszak nadal karmiła Zosieńkę. Nie
mogła więc na razie raczyć się alkoholowymi trunkami.
- Hanuś! Nie
martw się! Dla Ciebie przyrządziłem tylko sok malinowy z cynamonem i goździkami.
Smakuje prawie tak samo jak grzaniec. Pamiętam przecież, że nie wolno Ci teraz
takich dorosłych mieszanek kosztować… - pośpieszył z wyjaśnieniem Wędrowiec dostrzegłszy
konsternację Gospodyni.
- Kochany bardzo
jesteś! O wszystkim zawsze pamiętasz! – pełna wdzięczności Hanna serdecznie
cmoknęła swego Jaśka w policzek a potem już bez żadnych obaw napiła się
gorącego soku z przyprawami. Następnie wzięła w ramiona córeczkę, która
najwidoczniej zrobiwszy się śpiąca zaczęła już marudzić a utuliwszy maleństwo
spojrzała wyczekująco w rumiane twarze siedzących przed nią kobiet. Tak, teraz
właśnie był najlepszy czas na ich historie.
…Wszystko zaczęło
się pięć lat temu – zaczęła swą opowieść starsza z kobiet, czarnowłosa Basia –
Mieszkaliśmy z mężem i córką w dwupiętrowym domu w jednej z bogatych wsi.
Niczego nam do szczęścia nie brakowało. Gospodarstwo przynosiło coraz większe
zyski. Rasowe krowy dawały wspaniałe mleko, na które był duży zbyt. Świnie
tuczyliśmy na ekologicznej paszy i poprzez zaprzyjaźnionych pośredników
sprzedawaliśmy do najlepszych sklepów. Dobrze się nam działo. W zgodzie,
zdrowiu i w poszanowaniu tradycji żyliśmy. I myśleliśmy, że nigdy się to nie
zmieni a każdy rok będzie coraz lepszy. Nagle jednak…- i tu na moment kobieta
umilkła a jej wzrok dziwnie stwardniał – Nagle okazało się, iż nasza córka
spodziewa się dziecka. Kto miał być jego ojcem? O tym ani słowem pisnąć nie
chciała. Mój mąż słysząc to wściekł się. Jakiż to wstyd przed całą wioską będzie?
Jaki dyshonor i pośmiewisko! Takich rzeczy nigdy w naszej rodzinie nie bywało.
- Nie bywało i nie będzie! – krzyczał.
Nie
namyślając się długo dał córce sakiewkę pełną złotych monet i kazał coś z tym
problemem jak najszybciej zrobić. Bo jak nie, to ma się w domu nie pokazywać. Ja
byłam zawsze we wszystkim mężowi posłuszna i chociaż serce mnie bolało ani
słowa sprzeciwu z siebie nie wydusiłam tylko umówiłam córeczce wizytę u
najsławniejszej na całą okolicę doświadczonej znachorki. A córcia popatrzyła
nam głęboko w oczy, parę rzeczy do plecaka spakowała i nic nie mówiąc
wyszła. Myśleliśmy naiwnie, że do owej
staruchy poszła. Ale gdzież tam! Zniknęła. Przepadła jak kamień w wodę. Po
kilku dniach czekania zaczęliśmy się naprawdę o nią bać.
Zreflektowaliśmy się, żeśmy źle uczynili z domu biedaczkę odsyłając. Mąż konie
zaprzągł i jeździł od wioski do wioski wszędzie naszej dziewczynki szukając.
Nie znalazł. Nikt niczego nie wiedział, o niczym nie słyszał. Czas mijał. W
domu naszym tak dotąd spokojnym i szczęśliwym smutek się zalągł, gorycz i
dotkliwe wyrzuty sumienia. Mąż w kilka tygodni po owym zdarzeniu na serce
poważnie się rozchorował i rychło zmarł. Ja sama zostawszy nijak ogarnąć
gospodarstwa nie umiałam. Co mogłam więc sprzedawałam albo wydzierżawiłam i w
świat wyruszyłam, córuni mojej szukając.
Tak już cztery lata wędruję. Każdego o
nią wypytując, błądząc od wsi do wsi, w twarze młodych kobiet zaglądając. Ta
oto Andzia Pe bardzo do mojego dziecka jest podobna. Spojrzenie ma tak samo
dobre i ufne a los też ją ciężko doświadczył. Zaraz Wam pewnie wszystko sama
opowie. Ja tylko dodam jeszcze od siebie, że w drodze wielu się zajęć imałam, mnóstwa
pożytecznych rzeczy nauczyłam, na swoje utrzymanie uczciwie zarabiałam. Ciasta i torty umiem wspaniałe piec. Wełnę owczą prząść i z niej cieplutkie swetry
robić. Koszyki wyplatać. Wieńce i bukiety na każdą okazję układać. Dzieci małe
bawić. Ubranka im szyć. A z pieniędzy, co je po sprzedaży gospodarstwa
odłożyłam ani grosza ni uszczknęłam. Wszystko to trzymam dla mojej córki
zaginionej i jej dziecka. Bo nadal wierzę, że ich odnajdę, że dam im to
wszystko, co mam, że mi przebaczą…
Kobieta skończywszy swe niełatwe zwierzenie popatrzyła
z rozpaczą na śpiącą słodko na kolanach matki Zosieńkę a potem ukryła twarz w
dłoniach i gorzko zaszlochała. Jej towarzyszka natychmiast ją do siebie
przytuliła i zaszeptała coś tkliwie do ucha, co słysząc tamta szybko otarła łzy
i smętnie zwiesiwszy głowę popatrzyła w zmieszaniu na Gospodarzy. Ci sami nie
wiedzieli, co mają na to wszystko rzec. Też radzi by biedaczkę pocieszyć jakoś
i wesprzeć, ale nic im teraz do głowy nie przychodziło poza dolaniem jej
kolejnej porcji grzańca. Widok tych dwóch, tak bliskich sobie kobiet skojarzył się im z widzianymi niedawno w pobliskim lesie dwoma niezwykłymi drzewami. Brzoza i osika rosły tuż przy sobie i splatały się czule ramionami, odpierając dzielnie podmuchy potężnego wiatru i dodając sobie wzajem sił...
- Teraz moja
kolej! – westchnęła młodsza z kobiet. Odchrząknęła i nabrała tak potężnego haustu powietrza jakby zaraz zanurzyć
się miała w toń głęboką i mroczną.
...Wybaczcie, ale
moja opowieść też, niestety, nie będzie wesoła. Ja żyłam sobie beztrosko w
wielkim mieście. Byłam specjalistką od organizowania wielkich imprez
kulturalnych. Dzięki temu znałam najbardziej poważane osobistości. Obracałam
się w gronie pięknych, sławnych i bogatych. I mój mąż także był jednym z nich.
Zawsze wszystko mu się w życiu udawało i wszystko miał na wyciągnięcie ręki. Zapragnął
mnie i miał. Kochałam go bez pamięci a on – tak mi się zdawało – równie mocno
kochał mnie. Uwielbialiśmy się bawić. Chodziliśmy na wspaniałe przyjęcia. Ubieraliśmy się u najlepszych
projektantów mody. Jeździliśmy na zagraniczne wczasy. Zawsze razem. Zawsze w
dobrych humorach. Niczym książęta z bajki. Ale kiedy po dwóch latach naszego
wspaniałego małżeństwa nadal nie mogliśmy doczekać się potomka coś zaczęło się
miedzy nami psuć. Leczyłam się, ale to nic nie pomagało. Mąż zaczął coraz
częściej wyjeżdżać i coraz później wracać. I zdarzało mu się nawet czasem
tracić do mnie cierpliwość. Bo raptem
taka się zrobiłam rozmemłana, szara, nieatrakcyjna. Wcale się mu więc nie
dziwię, że czasami… - tu dziewczyna umilkła, jakby coś ostrego utknęło jej w
gardle i kuląc się w sobie wyglądała teraz niczym zbity pies.
- Aż wreszcie
odszedł zupełnie. Jakież to banalne! Znalazł lepszą, ładniejszą, weselszą a co
ważniejsze, zdolną urodzić mu dziecko. Rozwiedliśmy się za porozumieniem stron.
Nie chciałam mu niczego utrudniać. Czułam się przecież winna, że to wszystko
przeze mnie. Dopiero spotkana rok temu Basia wytłumaczyła mi wszystko i
uświadomiła, jak podle ze mną postąpił…
- I co było ze
mną dalej? Och, nie chciałam zostać dłużej w tamtym mieście. Czułam się
upokorzona i zdawało mi się, iż każdy jest po jego stronie. Zatem rzuciłam moją
wspaniałą posadę i ruszyłam w świat szukać swego miejsca na ziemi. Byłam w tak
wielu miastach i wsiach, że większości ich nazw nie pamiętam. Poznałam mnóstwo
dobrych, ale tak samo dużo niezbyt dobrych ludzi. Przemierzyłam góry, lasy,
doliny i rzeki. Po drodze, tak jak Basia pracowałam w różnych miejscach i
nauczyłam się paru nowych rzeczy. Jak na przykład grania na ukulele! Noszę
zresztą ten instrument ze sobą i zdarza mi się występować na wiejskich
potańcówkach i weselach. Nawet nieźle tam płacą... – dziwnie zawstydzona Andzia uśmiechnęła
się, kończąc swą opowieść a potem wstała by wydobyć ze swego plecaka wspomniany
instrument i zaprezentować go zebranym.
I znowu Hanna i Jan nie wiedzieli, co
powiedzieć. Przykro im było, że tyle nieszczęść się na świecie zdarza. Tyle okropnych
niesprawiedliwości. Ale jednocześnie
cieszyli się, iż te dwie nieszczęsne kobiety trafiły do ich miasteczka. Oboje
czuli jakimś szóstym zmysłem, że nie trafiły tu bez powodu. I pewnie wkrótce
okaże się, w jakim celu los do ich gospody obie wędrowniczki sprowadził.
Nie wiedzieli tylko, że to wszystko okaże
się tak szybko! Bo już w kilka minut potem, gdy Andzia siedząc przy kominku
stroiła swoje ukulele w kominie coś dziwnie zaszumiało i zadźwięczało, w oknie
zamigotało, na dachu zatupało a okienko w rogu izby gwałtownie otworzyło się i
oto do wnętrza gospody z szeleszczącym poszumem spódnic wleciały dwie zwariowane, uśmiechnięte
tajemniczo staruszki. Oto wróżka Konstancja i jej przyjaciółka Eulalia uznały
wreszcie za stosowne by wkroczyć w tę opowieść i popchnąć ją na właściwe tory…
P.S.
Wszystkie zdarzenia i postaci w tej opowieści nie
mają nic wspólnego z rzeczywistością. Są tylko i wyłącznie tworem mojej
wyobraźni...
A tam, nie zabronisz mi myśleć że znam Hannę i Wędrowca, nawet osobiście. I dom znam gościnny z pokojami na górze, który narazie jeszcze nie jest gospodą.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na ciąg dalszy i popijam kawkę z imbirem i czekoladą, bo jest południe a nie wieczór. Niech się baje, niech Wam się darzy :-)
Oj, Krystynko kochana! Daleko naszemu domowi do tej gospody z miasteczka odnalezionych mysli. Wyznam Ci jednak, iz kiedys naprawdę marzyłam o urzeczywistnieniu tej baśniowej gospody. Ale cóz rzeczywistość to rzeczywistosć a baśń to baśń...A tymczasem ciemno zrobiło sie na dworze i napracowawszy sie w kuchni słucham sobie kolęd i miętową herbatkę popijam...
UsuńA propos basni, to wyobraź sobie, że znalazłam wśród moich ksiażek tę naszą ukochaną, zniszczoną, rozlatującą książke z dzieciństwa. Wiesz o czym mówię? Tak! "Przy kominie o szarej godzinie"! Jak znowu do nas przyjedziesz to Ci pokażę, a moze nawet pożyczę!:-))
Ściskam Cię gorąco i wiesz - bardzo mi miło, że tak serdecznymie nas i nasz skromny dom wspominasz.Dziekuję!:-))***
Piękne opowieści Oleńko snujesz, prawie na zimowe wieczory czytać baśnie i refleksje snuć...
OdpowiedzUsuńdziękuję!
Ogromnie sie cieszę Basieńko, że tak pozytywnie odbierasz to moje pisanie. Twoja opinia jest dla mnie bardzo wazna!
UsuńŚciskam Cię gorąco i dobrego wieczoru życzę!:-))***
Baśniowy świat łączący w sobie przeszłość z teraźniejszością,ciekawe włączenie w ten nurt wróżek. Czekam niecierpliwie na dalsze części ipozdrzwiam.
OdpowiedzUsuńTak, to trochę takie pomieszanie z poplątaniem.Ale staram sie budować napięcie oraz sympatię dla bohaterów tej opowieści. Mam nadzieję, iż mi sie to udaje.
UsuńDziękuje serdecznie za komentarz i pozdrawiam Cie Krysiu gorąco!:-))***
Czytam Twoje opowieści i przenoszę się w świat dzieciństwa. Bo swoim stylem, treścią i nastrojem przypominasz mi czytane dawno temu baśnie.
OdpowiedzUsuńBo ja sie Ewuniu strasznie dużo basni w dzieciństwie i potem naczytałam. Pewnie wiec jestem jakos wtórna. Ktos mądry rzekł, iż wszystko już było. Zgadzam sie z tym stwierdzeniem. Wszystko sie powtarza, nic sie nie kończy. Najtrwalej w sercu zapisane motywy i nastroje wciąz ożywają i pragną ubrania w nową baśń. Niesmiało wiec ją piszę, wierząc ufnie, iz znajdzie sie ktos, kogo to zainteresuje...
UsuńPozdrawiam Cię zyczliwie dziekując, iż czytasz z sympatią i piszesz mi o tym!:-))***
Mam trochę zaległości w czytaniu Twoich opowiadań, Olu ;) Ale to przeczytałam. Ciekawe, czy wielu jest takich ludzi, którzy wędrują od miasta do miasta, od wioski do wioski .... ja nikogo takiego nie poznałam.
OdpowiedzUsuńLidko, ja rozumiem. Taki to teraz zalatany ten grudniowy czas, że nie ma kiedy przysiąśc, skupić się i zaczytać. Ale wszystko, co tu piszę nie zniknie. Będziem ozna doczytać kiedys tam. My - osiedleńcy często zanim podejmiemy dezyzję o wyborze miejsca osiedlenia tak własnie wędrujemy. I chyba sporo ludzi nadal wędruje szukajac siebie i swego miejsca, pragnac przeżyć to życie wielowymiarowo, nie kotwicząc nigdzie, póki im na to zdrowie i fundusze pozwalają, póki im sie chce...
UsuńPozdrowienia poranne Ci zasyłam z oszronionej wioseczki podkarpackiej!:-)*
Piękne jest to zdjęcie dwóch drzew przytulonych do siebie, tak jak i obie wędrowniczki, a zapach żurku aż drażni nozdrza i czuć to niezwykłe ciepło i życzliwośc domowego zacisza gospody.
OdpowiedzUsuńJa też Olu, kiedyś tak wędrowałam, ale samotnie w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi. To była piękna wędrówka, od wsi do wsi, od domu do domu,teraz już prawie nikt tak nie wędruje, a szkoda... Twoja baśń wraca do takich pieszych, pełnych wrazeń i spotkań wędrówek... ciekawa jestem dalszego ciągu.
Serdecznie pozdrawiam
Te dwa drzewa były mi inspiracja do napisania powyższych opowieści.Czasem tak jest, że jakis widok, zapach, smak staje sie pozywką dla wyobraźni.
UsuńA wędrowanie ma w sobie moc, magię, wolność. Na własnych nogach mozna przemierzyc kawał drogi (póki te nogi zdrowe i silne, rzecz jasna) poznając ciekawych ludzi i miejsca, widząc takie rzeczy, które by sie pominęło, gdybyśmy uzywali samochodu zamiast własnych nóg.
Ciąg dalszy powstaje powoli w mojej głowie. Jak znowu znajdę chwilę, to napiszę o tym, jak sie dalej to wszystko rozwinęło.
Pozdrawiam Cie ciepło, droga Amelio i dobrego dnia życzę!:-)*
Chętnie bym przytuliła obie kobiety,a ich przeżycia wcale nie są obce współczesnym kobietom.Chciałabym kiedyś zawędrować do takiej gospody z tak serdecznymi i gościnnymi gospodarzami.Pięknie Olu,ale jak zwykle dla nas za krótko..czekam z ciekawością na ciąg dalszy.Pozdrawiam Elżbieta♥♥
OdpowiedzUsuńNamiastka takiej gospody isnieje kilkanaście kilometrów ode mnie(to "Gospoda pod semaforem" w Bachórcu). Jej wystrój jest bardzo podobny do tej basniowej, ale klimat niestety zupełnie inny. Jednak od czego wyobraźnia?:-)
UsuńCieszę się Elżbietko, że czytasz tę opowieśc i masz ochotę na jeszcze.
Pozdrawiam Cię gorąco!:-)♥♥
czy zamierzasz całość włączyć do zakładki: miasteczko....
OdpowiedzUsuńbo zamieściłam u mnie link do zakładki, ale nie wiem czy bedzie tam całość, może lepiej zmienić na link do bloga?
Tak, Alis. Włączę tam te opowieści. Jednak wydaje mi się, że miasteczko oraz bal na powitanie jesieni tworzą jakąś całosc. Moze wiec lepszy byłby link do bloga...? Zrób jak Ci będzie wygodniej.
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie o poranku!:-)*
to zostawię jak jest, a Twoje opowieści tak piękne, że po ciekawym odcinku, chętnie podsunę go lubiącym baśnie.......
Usuńi ja zostawiam serdeczne pozdrowienia :)
Bardzo mi miło, Alis, że tak ciepło sie o mojej baśni wyrażasz. Dziekuję i pozdrawiam Cię z usmiechem!:-))*
UsuńNapięcie rośnie! :)) Teraz dopiero z niecierpliwością będę czekać na ciąg dalszy... :))
OdpowiedzUsuńŚciskam Cię Oleńko i buziaki zasyłam! :)***
No i fajnie, Zosienko! Lubię dawkować napięcie i cieszę się, że mi sie to udaje. Czyli baśń nie nudzi - i to najwazniejsze!
UsuńŚciskam Cię mocno i usmiech poranny zasyłam!:-))***
Olu ja do Twoich opowieści siąde sobie spokojne w zimowy , mroxny wieczór:):):) bo na razie czasu jakby brak..ale wpadłam tu dzis ze spóźnionymi zyczeniami bo Tys chyba grudniowa????
OdpowiedzUsuńWszelkiego dobra Olu Ci życzę, abyście z Cezarym w miłości , cierpliwości , nadziei szli dalej ....Tobie żyzcę Ci Olu aby życie aby Nowy Rok przynisł Ci uzupełnienie niedoborów wszelkich!!!!
Sto lat Olu a co tam 150 !!!!!! w szczęsiu i zdrowiu!!!
https://www.youtube.com/watch?v=RsMfsGASAvk :):)
UsuńDobrze, Jolu. Zima dopiero przed nami!:-))
UsuńTak, grudniowa jestem, jednak coraz mniej chętnie witam co roku ten dzień urodzin. Wiadomo - lata leca, zdrowie juz nie to i w ogóle lustro pokazuje jakieś dziwne rzeczy...Tym niemniej serdecznie dziekuję Ci za pamiec i zyczenia. Kochaną i dobrą jesteś dziewczyną! I za piękną piosenkę Kaywah jestem wdzieczna. Nie znałam jej a powinnam!:-))***
Piosenka idealna dla Was:):
UsuńA o przemijaniu kobiet napisze chyba w końcu posta choć chyba nie przed świetami:)Co się będziemy dołować:):) Choć w sumie nie ma czym tak naprawdę...Jest i nie jest zarazem. A może jednak teraz posta..dlaczego w sumie ma nas to dołowac??
Serdeczności starsza Olu:):):)
Oj, to nieszczęsne dołowanie! Trza sie jakoś z dołka wykaraskać i cieszyć tym, co jest.
UsuńSerdeczności, kochana Jolu!:-))*