W oczekiwaniu na bal wszystko nabiera innego
koloru, wymiaru, wyrazu. Bo chociaż wiele można w życiu balów przetańczyć, to ten będzie zupełnie do innych
niepodobny. Bal czczący pogodną jesień, przemiany w życiu, miłość, spełnienie,
dojrzałość, nowe kolory oraz serdeczne ciepło i bliskość między ludźmi. Życie, które jest, po prostu.
A co ostatnimi czasy robi Gospodyni z Wędrowcem? Wczoraj od świtu przez kilka godzin zbierali grzyby. Dwa wielkie kosze prawdziwków i maślaków. Oczyszczali je w kuchni do wieczora, większość przeznaczając do zjedzenia w dniu balu a resztę nawlekając na nitki i wieszając na strychu w gospodzie.
Był też wczoraj w gospodzie Karol...Nie były to jednak zwykłe odwiedziny w jego dawnym stylu. Ot wypić parę głębszych, podumać nad losem człowieczym, zagrać parę rundek w bilard i pójść chwiejnym krokiem do domu. W Karolu zaszła tego wieczoru jakaś dziwna, tajemnicza wręcz przemiana i zachowywał się zupełnie inaczej niz do tej pory...Jak to było?
Przyszedł tuż przed zmrokiem. Markotny jakiś. Zasępiony. Zamówił jak zwykle duże piwo z wkładką a potem usiadł przy barze tępo wpatrując sie w złocisty napój. Od kilku dni miał dziwne myśli. Ogarniały go jakieś czarne przeczucia. Lęk przed dalszym życiem i przed sobą. Totalna niechęć i pogarda do samego siebie. Widział, jak źle jest odbierany w domu. Jak dzieci coraz bardziej unikają jego towarzystwa a Łucja krzywiąc się z bólu, który utkwił w jej stawach robi co do niej należy, na niego tylko burcząc czy też w ogóle traktując jako zbędny mebel. Nawet Wojtek, jego pierworodny, ukochany syneczek widząc go niedawno w gospodzie po prostu wyszedł, zwijając w pośpiechu swoje zeszyty i książki. Głowa pękała od kraczących myśli Karolowi gdy szedł w poniedziałek do swego ulubionego w miasteczku miejsca - "gospody "Pod złotym liściem". Ciepło tu było zawsze, przyjaźnie i spokojnie. Liczył na to, że tutaj jego skołatane nerwy się wyciszą. Napije się i powróci do żywych. Ale nie. Było mu jeszcze gorzej. Widział jak Hanna, dawna jego szkolna koleżanka układa sobie pięknie życie z tym przybyszem ze świata, zwanym Wędrowcem i myślał sobie, że on zmarnował nie tylko swój los, ale i całej swojej rodziny. Że jego Łucja też przecież mogła być przy nim szczęśliwa. Była kiedyś taką śliczną, zakochaną w nim na zabój, wesołą kobietą. A dzisiaj...? Ech, strzep człowieka z niej został!
Ścisnął głowę pięściami, bo zdało mu się, że jakieś natrętne muszyska z ogromnym bzykiem usiłują wedrzeć mu się boleśnie w każdy nerw, w każdą komórkę znękanego ciała.
- Jestem nikim! Nikim! - krzyczało coś w nim bezlitośnie a widok piwa na kontuarze w dziwny sposób nie koił jego zmysłów a przeciwnie, rozsierdzał swym niezmiennie miodowym kolorem i beztroskimi bąbelkami, unoszącymi sie raz po raz ku górze.
- Nie jesteś nikim! Od dzisiaj wszystko będzie dobrze! - usłyszał nagle nie wiadomo skąd cichy, ciepły, pocieszajacy szept.
Włosy powstały mu na głowie. Rozejrzał się przerażony.
- No tak! Słyszę głosy! Zaraz zatańczą wokół mnie białe myszki! Pierwsza faza delirki! - przestraszył się okropnie a serce zadudniło mu potężnym miechem kowalskim.
- Karolu, jeśli nie napijesz się dzisiaj tego swojego piwa, to obiecuję ci, że nie napijesz się żadnego alkoholu już nigdy więcej. Wytrzymaj tylko do jutra a wszystko bedzie dobrze! - usłyszał znowu ten kobiecy głos. Zdało mu się, że to jakaś staruszka odezwała się do niego. Ale przecież żadnej staruszki w gospodzie nie było!
Jęknął a zimny dreszcz lęku przebiegł mu po plecach. Rozejrzał się wokół, ale w gospodzie prócz paru klientów płci męskiej nie dostrzegał nikogo więcej. Tamci zresztą zajmowali sie w tej chwili grą w bilard i popijaniem swoich ulubionych napojów. Gospodyni z Wędrowcem robili coś razem na zapleczu. Słyszał, jak stukają myte sztućce i talerze. Pachniało grzybami. Dochodził do niego delikatny śpiew Hanny, która od wiosny bardzo lubiła nucić piosenki z dawnych, młodzieńczych lat.
- Tu jestem! Na portrecie na ścianie. Tuż obok ciebie. Przypatrz się dobrze Karolu, a dostrzeżesz moją zieloną spódnicę i zółty, słomkowy kapelusik - coś znowu zaszeptało w pobliżu. Wówczas, nie wierząc w to, iż to robi zerknął na portrecik w sepii. Wówczas na małym, oprawionym w sosnowe ramki zdjęciu, wśród ustawionych w sztucznych pozach sztywnych panach w cylindrach i paniach w ogoniastych sukniach zauważył zupełnie nie pasującą do nich dziwaczną, małą staruszeczkę, błyskającą żywym kolorem na drugim planie fotografii. Przetarł oczy, ale widziadło nie znikało.
- Jestem tu Karolu, czy tego chcesz czy nie! - zaśmiała się staruszka, zeskakując raptem z obrazka i przysiadając się do niego jak gdyby nigdy nic. Zapachniało jaśminem, różami i miętą. Zadzwoniło głosem ostatnich, wrześniowych świerszczy.
Karol zamiast przerazić się ostatecznie nagle uspokoił się, zrozumiawszy iż to tylko dziwaczny sen. Jak się obudzi wszystko wróci do normy.
- Miejmy nadzieję Karolu, że nic już nie wróci do twojej zwykłej normy. Przecież mierzi cię już to życie pijaka. Oznajmiam ci niniejszym, iż własnie dzisiaj jest twoja wielka szansa! Największa i może ostatnia. Jeśli do jutra nie weźmiesz alkoholu do ust, to odrzucisz go już na zawsze! Obiecuję ci to solennie, mój drogi chłopcze! - powiedziała z mocą kobieta, wpatrując się intensywnie w jego oczy.
Zakręciło mu się w głowie od tego jej spojrzenia. Serce natomiast zadrżało nagłym wzruszeniem albowiem zrozumiał, że ma przed sobą najprawdziwszą wróżkę. Tę, o której zawsze opowiadał bajki swoim dzieciom. Tę samą, która podobno od dawna opiekowała się miasteczkiem odnalezionych myśli, będąc jego dobrym duchem i odwieczną legendą.
- Konstancja...?Wróżka Konstancja?! - zapytał nieśmiałym szeptem, dotykając delikatnie rąbka jej szeleszczącej spódnicy.
- Cieszę się, że mnie poznałeś Karolu. Widywałeś mnie często w dzieciństwie a potem wyrosłeś, zaćmiewając sobie wzrok alkoholem, zmartwieniami i bezsilnością.
- Ale jeszcze wszystko może wrócić na dobrą drogę. Jeszcze nie raz opowiesz swoim dzieciom bajki o mnie. Ale śpiesz się, bo dorastają i coraz więcej goryczy rozrasta się czarnym bluszczem w ich sercach. Tylko ty możesz zrobić z tym porządek, najpierw oczywiście pomagając sobie. Zamknij na chwilę oczy, proszę. Zasieję teraz w twojej duszy nowe kwiaty. Nie daj im zginąć, proszę...
Szept ucichł a mężczyzna posłusznie przymknął powieki i trwał na stołku barowym czując, że dzieją się w nim jakieś kolorowe przemiany, jakieś czary prawdziwe, ogarniając go dawno nie odczuwaną radością i uczuciem niezwykłej ulgi.
A gdy po kilku minutach otworzył oczy staruszki nie było obok niego. Nie dostrzegł jej także na wiszącym ponad nim obrazku. Naprzeciw natomiast stał Wędrowiec i wpatrywał się w niego z niepokojem.
- Panie Karolu! Karolu! Czy coś sie stało? Źle sie pan poczuł? Tak pan zbladł Może pomóc panu wyjść na zewnątrz? - pytał z troską mężczyzna spoza kontuaru a Hanna dotykała spoconego czoła Karola swą kojąco chłodną dłonią.
- Tak, tak! Powinienem już pójść do domu! Najwyższa pora! - sapnął zagadnięty i próbując powstać tak niezgrabnie oparł się o ladę, że wylał całe swoje piwo.
- Och! Przepraszam! Bardzo przepraszam! Taki niezgrabny jestem! - wykrzyknał zawstydzony.
- Proszę dać mi tylko jakąś ścierkę.Ja posprzątam to wszystko Haniu!
- Ależ nie trzeba! Ja sobie ze wszystkim poradzę. Niczym się nie martw Karolku. Wędrowiec odprowadzi Cię zaraz do domu. Położysz się, wyśpisz i obudzisz jak nowonarodzony! - zapewniała go życzliwie uśmiechnięta kobieta a jej Ukochany zdecydowanie wziął Karola pod ramię i nie przyjmując do wiadomosci żadnych protestów wyszedł z nim w srebrzysto-granatową ciemność wrześniowego wieczoru.
Długo i spokojnie po drodze rozmawiali. Jak przystało na dwóch mądrych, wrażliwych mężczyzn, którzy wiele przeróżnych doświadczeń życiowych mieli poza sobą, wiele krzywd doznanych i zawinionych leżało im na sercu a nigdy jeszcze nie było okazji i chęci by tak dogłębnie się przed kimś wygadać. Nie śpieszyli się więc wcale na tym wrześniowym, nocnym spacerze. Miasteczko przyświecało im serdecznymi mrugnięciami okien. A wróżka Konstancja, lecąc na umówione spotkanie do jednego z mieszkań przy rynku owiała ich przez chwilę cudnym zapachem dzikich róż i jaśminu.
Następnego dnia Wędrowiec z Gospodynią rozprawiając o niezwykłych wydarzeniach poprzedniego wieczoru zrywali ostatnie, letnie, łąkowe kwiaty i pierwsze, jesienne lście. Wyszukiwali te najbarwniejsze. A każdy kwiat był jak pożegnalny pocałunek lata. A każdy liść jak tkliwe przywitanie jesieni. Zgromadzili całe naręcza. Te uzbierane położyli w cieniu i chłodzie strumienia. Potem ułożą je w wazonach najpiękniejszych wspomnień. Postawią na stołach w gospodzie i będą cieszyć się, spoglądając na nie i w swoje oczy, pełne szczęścia, rozmigotania i ciepła. A w zbieraniu kwiatów pomagali im Wojtek z Joasią. To był pomysł Hanny. A może razem wpadli na niego?
Akurat wybierali się na łąkę, gdy ujrzeli nadchodzących od strony miasteczka znajomych nastolatków. Pierwsza szła Joasia, podśpiewując sobie i zrywając po drodze poczerwieniałe liście jeżyn. Kilkanaście metrów za nią, niby to czegoś ciekawego wypatrujac pod stopami, podążał Wojtek. Hanna popatrzyła porozumiewawczo na Ukochanego, on zerknął na nią. I już wiedzieli co trzeba robić.
- Joasiu! - zawołała Gospodyni - Jak dobrze, że Cię widzę!Właśnie wybieramy się z Wędrowcem po kwiaty, liście i ozdobne owoce do przystrojenia stołów w dniu balu. A prawdę mówiąc, nie bardzo wiemy, gdzie można znaleźc te najpiękniejsze, te wymarzone. Przydałby się nam jakiś przewodnik. Ale Ty pewnie nie masz teraz czasu na spacery po lesie? - zapytała niewinnie.
- Właśnie, że mam sporo czasu! Lekcje nam dzisiaj skrócili bo jakaś awaria prądu w szkole była. Pomyślałam więc, że może tutaj na coś się przydam! - odkrzyknęła dziewczynka, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Bardzo się przydasz! Marzy mi się, by poza kwiatami stoły w gospodzie ozdabiały także owoce kaliny, tarniny i jarzębiny. Nie wiesz może gdzie w okolicy można je znaleźć?Podobno Ty żyjesz za pan brat z naszym lasem i orientujesz się dobrze w terenie? - zagadnęła Gospodyni, gdy już dziewczynka podeszła do otwartch wrót, wiodących ku gospodzie.
- Gdzie rosną kaliny, to wiem na pewno! Jest taka zarośnięta nimi dróżka między laskiem brzozowym a polami. Ale co do jarzębin i tarniny...Dawno już ich w okolicy nie widziałam, niestety! - odrzekła Joasia, śmiesznie marszcząc czółko.
- Ale ja wiem gdzie je znaleźć! - wykrzyknął tryumfalnie Wojtek, widząc znaki, jakie dawał mu Wędrowiec.
- Całkiem niedaleko od tego lasku brzozwego!Trzeba tylko przejść nad strumieniem a za nim jest taka porośnięta krzewami równina. Zeszłej jesieni widziałem tam mnóstwo dorodnych jarzębin i wielkich krzewów tarniny! Chętnie pokażę!
- No to wodzu, prowadź! - zawołał Wędrowiec, wręczając mu wiklinowy koszyk oraz kozik do przycinania gałązek.
I tak poszli razem, w czwórkę, poprzez wrześniowy, wilgotny, pachnący grzybami i niedawnym deszczem las. A ciepłe promienie przbijające się przez ostatnie chmury malowały na ich twarzach piegi, uśmiechy i rumieńce. Na początku Wojtek szedł obok Joasi w milczeniu. Potem Joasi nagle jakaś szyszka spadła na głowę, więc zachichotała poszukując wzrokiem między gałęziami świerku jakiejś figlarnej wiewiórki. Pierwszy dostrzegł ją chłopiec. Pokazał dziewczyce jej rudą kitkę, migającą wesoło wśród zieleni. Pobiegli za nią oboje śmiejąc się i nawołując psotnicę. Hanna z Wędrowcem zwolnili kroku i podążali z tyłu, kucając raz po raz i znajdując w igliwiu dorodne maślaki oraz miodowe główki podgrzybków. Grzybów wszak nigdy dość! Aż wreszcie doszli nad strumień i tam postanowili odpocząć. Dzieci poszukując jarzębiny bawiły się beztrosko w chowanego na polanie i w rzadkim lasku leszczynowo-brzozowym. Czas zatrzymał się dla nich i przysnął sobie smacznie między więdnącymi już kwiatami mięty i dziurawca. Zrobiło się raptem bardzo ciepło. Tak, jakby to był lipiec a nie początek drugiej połowy września.
Nasi Gospodarze zzuli więc gumowce i z ochotą weszli do płytkiej wody. Dali wytchnienie bosym stopom. Dali chłód rozgrzanym policzkom. Dali sobie dobry, spokojny czas przed wielkim dzianiem. To wprawdzie lodowata woda, ale ileż przyjemności przynosi znużonym wędrówkom nogom. Jak cudownie koi zmysły i wycisza natrętny brzęk myśli o tym, co jeszcze trzeba zrobić. A do pierwszego dnia jesieni przecież już bardzo blisko!
Był też wczoraj w gospodzie Karol...Nie były to jednak zwykłe odwiedziny w jego dawnym stylu. Ot wypić parę głębszych, podumać nad losem człowieczym, zagrać parę rundek w bilard i pójść chwiejnym krokiem do domu. W Karolu zaszła tego wieczoru jakaś dziwna, tajemnicza wręcz przemiana i zachowywał się zupełnie inaczej niz do tej pory...Jak to było?
Przyszedł tuż przed zmrokiem. Markotny jakiś. Zasępiony. Zamówił jak zwykle duże piwo z wkładką a potem usiadł przy barze tępo wpatrując sie w złocisty napój. Od kilku dni miał dziwne myśli. Ogarniały go jakieś czarne przeczucia. Lęk przed dalszym życiem i przed sobą. Totalna niechęć i pogarda do samego siebie. Widział, jak źle jest odbierany w domu. Jak dzieci coraz bardziej unikają jego towarzystwa a Łucja krzywiąc się z bólu, który utkwił w jej stawach robi co do niej należy, na niego tylko burcząc czy też w ogóle traktując jako zbędny mebel. Nawet Wojtek, jego pierworodny, ukochany syneczek widząc go niedawno w gospodzie po prostu wyszedł, zwijając w pośpiechu swoje zeszyty i książki. Głowa pękała od kraczących myśli Karolowi gdy szedł w poniedziałek do swego ulubionego w miasteczku miejsca - "gospody "Pod złotym liściem". Ciepło tu było zawsze, przyjaźnie i spokojnie. Liczył na to, że tutaj jego skołatane nerwy się wyciszą. Napije się i powróci do żywych. Ale nie. Było mu jeszcze gorzej. Widział jak Hanna, dawna jego szkolna koleżanka układa sobie pięknie życie z tym przybyszem ze świata, zwanym Wędrowcem i myślał sobie, że on zmarnował nie tylko swój los, ale i całej swojej rodziny. Że jego Łucja też przecież mogła być przy nim szczęśliwa. Była kiedyś taką śliczną, zakochaną w nim na zabój, wesołą kobietą. A dzisiaj...? Ech, strzep człowieka z niej został!
Ścisnął głowę pięściami, bo zdało mu się, że jakieś natrętne muszyska z ogromnym bzykiem usiłują wedrzeć mu się boleśnie w każdy nerw, w każdą komórkę znękanego ciała.
- Jestem nikim! Nikim! - krzyczało coś w nim bezlitośnie a widok piwa na kontuarze w dziwny sposób nie koił jego zmysłów a przeciwnie, rozsierdzał swym niezmiennie miodowym kolorem i beztroskimi bąbelkami, unoszącymi sie raz po raz ku górze.
- Nie jesteś nikim! Od dzisiaj wszystko będzie dobrze! - usłyszał nagle nie wiadomo skąd cichy, ciepły, pocieszajacy szept.
Włosy powstały mu na głowie. Rozejrzał się przerażony.
- No tak! Słyszę głosy! Zaraz zatańczą wokół mnie białe myszki! Pierwsza faza delirki! - przestraszył się okropnie a serce zadudniło mu potężnym miechem kowalskim.
- Karolu, jeśli nie napijesz się dzisiaj tego swojego piwa, to obiecuję ci, że nie napijesz się żadnego alkoholu już nigdy więcej. Wytrzymaj tylko do jutra a wszystko bedzie dobrze! - usłyszał znowu ten kobiecy głos. Zdało mu się, że to jakaś staruszka odezwała się do niego. Ale przecież żadnej staruszki w gospodzie nie było!
Jęknął a zimny dreszcz lęku przebiegł mu po plecach. Rozejrzał się wokół, ale w gospodzie prócz paru klientów płci męskiej nie dostrzegał nikogo więcej. Tamci zresztą zajmowali sie w tej chwili grą w bilard i popijaniem swoich ulubionych napojów. Gospodyni z Wędrowcem robili coś razem na zapleczu. Słyszał, jak stukają myte sztućce i talerze. Pachniało grzybami. Dochodził do niego delikatny śpiew Hanny, która od wiosny bardzo lubiła nucić piosenki z dawnych, młodzieńczych lat.
- Tu jestem! Na portrecie na ścianie. Tuż obok ciebie. Przypatrz się dobrze Karolu, a dostrzeżesz moją zieloną spódnicę i zółty, słomkowy kapelusik - coś znowu zaszeptało w pobliżu. Wówczas, nie wierząc w to, iż to robi zerknął na portrecik w sepii. Wówczas na małym, oprawionym w sosnowe ramki zdjęciu, wśród ustawionych w sztucznych pozach sztywnych panach w cylindrach i paniach w ogoniastych sukniach zauważył zupełnie nie pasującą do nich dziwaczną, małą staruszeczkę, błyskającą żywym kolorem na drugim planie fotografii. Przetarł oczy, ale widziadło nie znikało.
- Jestem tu Karolu, czy tego chcesz czy nie! - zaśmiała się staruszka, zeskakując raptem z obrazka i przysiadając się do niego jak gdyby nigdy nic. Zapachniało jaśminem, różami i miętą. Zadzwoniło głosem ostatnich, wrześniowych świerszczy.
Karol zamiast przerazić się ostatecznie nagle uspokoił się, zrozumiawszy iż to tylko dziwaczny sen. Jak się obudzi wszystko wróci do normy.
- Miejmy nadzieję Karolu, że nic już nie wróci do twojej zwykłej normy. Przecież mierzi cię już to życie pijaka. Oznajmiam ci niniejszym, iż własnie dzisiaj jest twoja wielka szansa! Największa i może ostatnia. Jeśli do jutra nie weźmiesz alkoholu do ust, to odrzucisz go już na zawsze! Obiecuję ci to solennie, mój drogi chłopcze! - powiedziała z mocą kobieta, wpatrując się intensywnie w jego oczy.
Zakręciło mu się w głowie od tego jej spojrzenia. Serce natomiast zadrżało nagłym wzruszeniem albowiem zrozumiał, że ma przed sobą najprawdziwszą wróżkę. Tę, o której zawsze opowiadał bajki swoim dzieciom. Tę samą, która podobno od dawna opiekowała się miasteczkiem odnalezionych myśli, będąc jego dobrym duchem i odwieczną legendą.
- Konstancja...?Wróżka Konstancja?! - zapytał nieśmiałym szeptem, dotykając delikatnie rąbka jej szeleszczącej spódnicy.
- Cieszę się, że mnie poznałeś Karolu. Widywałeś mnie często w dzieciństwie a potem wyrosłeś, zaćmiewając sobie wzrok alkoholem, zmartwieniami i bezsilnością.
- Ale jeszcze wszystko może wrócić na dobrą drogę. Jeszcze nie raz opowiesz swoim dzieciom bajki o mnie. Ale śpiesz się, bo dorastają i coraz więcej goryczy rozrasta się czarnym bluszczem w ich sercach. Tylko ty możesz zrobić z tym porządek, najpierw oczywiście pomagając sobie. Zamknij na chwilę oczy, proszę. Zasieję teraz w twojej duszy nowe kwiaty. Nie daj im zginąć, proszę...
Szept ucichł a mężczyzna posłusznie przymknął powieki i trwał na stołku barowym czując, że dzieją się w nim jakieś kolorowe przemiany, jakieś czary prawdziwe, ogarniając go dawno nie odczuwaną radością i uczuciem niezwykłej ulgi.
A gdy po kilku minutach otworzył oczy staruszki nie było obok niego. Nie dostrzegł jej także na wiszącym ponad nim obrazku. Naprzeciw natomiast stał Wędrowiec i wpatrywał się w niego z niepokojem.
- Panie Karolu! Karolu! Czy coś sie stało? Źle sie pan poczuł? Tak pan zbladł Może pomóc panu wyjść na zewnątrz? - pytał z troską mężczyzna spoza kontuaru a Hanna dotykała spoconego czoła Karola swą kojąco chłodną dłonią.
- Tak, tak! Powinienem już pójść do domu! Najwyższa pora! - sapnął zagadnięty i próbując powstać tak niezgrabnie oparł się o ladę, że wylał całe swoje piwo.
- Och! Przepraszam! Bardzo przepraszam! Taki niezgrabny jestem! - wykrzyknał zawstydzony.
- Proszę dać mi tylko jakąś ścierkę.Ja posprzątam to wszystko Haniu!
- Ależ nie trzeba! Ja sobie ze wszystkim poradzę. Niczym się nie martw Karolku. Wędrowiec odprowadzi Cię zaraz do domu. Położysz się, wyśpisz i obudzisz jak nowonarodzony! - zapewniała go życzliwie uśmiechnięta kobieta a jej Ukochany zdecydowanie wziął Karola pod ramię i nie przyjmując do wiadomosci żadnych protestów wyszedł z nim w srebrzysto-granatową ciemność wrześniowego wieczoru.
Długo i spokojnie po drodze rozmawiali. Jak przystało na dwóch mądrych, wrażliwych mężczyzn, którzy wiele przeróżnych doświadczeń życiowych mieli poza sobą, wiele krzywd doznanych i zawinionych leżało im na sercu a nigdy jeszcze nie było okazji i chęci by tak dogłębnie się przed kimś wygadać. Nie śpieszyli się więc wcale na tym wrześniowym, nocnym spacerze. Miasteczko przyświecało im serdecznymi mrugnięciami okien. A wróżka Konstancja, lecąc na umówione spotkanie do jednego z mieszkań przy rynku owiała ich przez chwilę cudnym zapachem dzikich róż i jaśminu.
Następnego dnia Wędrowiec z Gospodynią rozprawiając o niezwykłych wydarzeniach poprzedniego wieczoru zrywali ostatnie, letnie, łąkowe kwiaty i pierwsze, jesienne lście. Wyszukiwali te najbarwniejsze. A każdy kwiat był jak pożegnalny pocałunek lata. A każdy liść jak tkliwe przywitanie jesieni. Zgromadzili całe naręcza. Te uzbierane położyli w cieniu i chłodzie strumienia. Potem ułożą je w wazonach najpiękniejszych wspomnień. Postawią na stołach w gospodzie i będą cieszyć się, spoglądając na nie i w swoje oczy, pełne szczęścia, rozmigotania i ciepła. A w zbieraniu kwiatów pomagali im Wojtek z Joasią. To był pomysł Hanny. A może razem wpadli na niego?
Akurat wybierali się na łąkę, gdy ujrzeli nadchodzących od strony miasteczka znajomych nastolatków. Pierwsza szła Joasia, podśpiewując sobie i zrywając po drodze poczerwieniałe liście jeżyn. Kilkanaście metrów za nią, niby to czegoś ciekawego wypatrujac pod stopami, podążał Wojtek. Hanna popatrzyła porozumiewawczo na Ukochanego, on zerknął na nią. I już wiedzieli co trzeba robić.
- Joasiu! - zawołała Gospodyni - Jak dobrze, że Cię widzę!Właśnie wybieramy się z Wędrowcem po kwiaty, liście i ozdobne owoce do przystrojenia stołów w dniu balu. A prawdę mówiąc, nie bardzo wiemy, gdzie można znaleźc te najpiękniejsze, te wymarzone. Przydałby się nam jakiś przewodnik. Ale Ty pewnie nie masz teraz czasu na spacery po lesie? - zapytała niewinnie.
- Właśnie, że mam sporo czasu! Lekcje nam dzisiaj skrócili bo jakaś awaria prądu w szkole była. Pomyślałam więc, że może tutaj na coś się przydam! - odkrzyknęła dziewczynka, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Bardzo się przydasz! Marzy mi się, by poza kwiatami stoły w gospodzie ozdabiały także owoce kaliny, tarniny i jarzębiny. Nie wiesz może gdzie w okolicy można je znaleźć?Podobno Ty żyjesz za pan brat z naszym lasem i orientujesz się dobrze w terenie? - zagadnęła Gospodyni, gdy już dziewczynka podeszła do otwartch wrót, wiodących ku gospodzie.
- Gdzie rosną kaliny, to wiem na pewno! Jest taka zarośnięta nimi dróżka między laskiem brzozowym a polami. Ale co do jarzębin i tarniny...Dawno już ich w okolicy nie widziałam, niestety! - odrzekła Joasia, śmiesznie marszcząc czółko.
- Ale ja wiem gdzie je znaleźć! - wykrzyknął tryumfalnie Wojtek, widząc znaki, jakie dawał mu Wędrowiec.
- Całkiem niedaleko od tego lasku brzozwego!Trzeba tylko przejść nad strumieniem a za nim jest taka porośnięta krzewami równina. Zeszłej jesieni widziałem tam mnóstwo dorodnych jarzębin i wielkich krzewów tarniny! Chętnie pokażę!
- No to wodzu, prowadź! - zawołał Wędrowiec, wręczając mu wiklinowy koszyk oraz kozik do przycinania gałązek.
I tak poszli razem, w czwórkę, poprzez wrześniowy, wilgotny, pachnący grzybami i niedawnym deszczem las. A ciepłe promienie przbijające się przez ostatnie chmury malowały na ich twarzach piegi, uśmiechy i rumieńce. Na początku Wojtek szedł obok Joasi w milczeniu. Potem Joasi nagle jakaś szyszka spadła na głowę, więc zachichotała poszukując wzrokiem między gałęziami świerku jakiejś figlarnej wiewiórki. Pierwszy dostrzegł ją chłopiec. Pokazał dziewczyce jej rudą kitkę, migającą wesoło wśród zieleni. Pobiegli za nią oboje śmiejąc się i nawołując psotnicę. Hanna z Wędrowcem zwolnili kroku i podążali z tyłu, kucając raz po raz i znajdując w igliwiu dorodne maślaki oraz miodowe główki podgrzybków. Grzybów wszak nigdy dość! Aż wreszcie doszli nad strumień i tam postanowili odpocząć. Dzieci poszukując jarzębiny bawiły się beztrosko w chowanego na polanie i w rzadkim lasku leszczynowo-brzozowym. Czas zatrzymał się dla nich i przysnął sobie smacznie między więdnącymi już kwiatami mięty i dziurawca. Zrobiło się raptem bardzo ciepło. Tak, jakby to był lipiec a nie początek drugiej połowy września.
Nasi Gospodarze zzuli więc gumowce i z ochotą weszli do płytkiej wody. Dali wytchnienie bosym stopom. Dali chłód rozgrzanym policzkom. Dali sobie dobry, spokojny czas przed wielkim dzianiem. To wprawdzie lodowata woda, ale ileż przyjemności przynosi znużonym wędrówkom nogom. Jak cudownie koi zmysły i wycisza natrętny brzęk myśli o tym, co jeszcze trzeba zrobić. A do pierwszego dnia jesieni przecież już bardzo blisko!
Wreszcie z uzbieranymi w lesie kolorowymi skarbami wszyscy razem wrócili do gospody, by zrobić sobie i dzieciom gorącą herbatkę lipową a potem odpoczywać w cieple kominka i patrzeć poprzez tańczące płomienie w dal. A w dali czeka bal. I radość, którą chcą dzielić ze
swoimi gośćmi, z przyjaciółmi. I jeszcze wiele innych, dobrych rzeczy.
Gospoda juz prawie gotowa na swój wielki dzień. Remont skończony. Wszystko pięknie posprzatąne. W kuchni na piecu od wczoraj powolutku pyrka bigos. Joasia ze swoją mamą kilka dni temu przyniosły zamówione u nich nowe zasłony i firaneczki. Pomagały Hannie upiąć je ładnie w małych okienkach. Przystrajały szydełkowymi obrusikami i makatkami ściany gospody. Nadały jej wnętrzu nowy blask i nastrój. A w dniu balu pomogą też w roznoszeniu potraw i w obsłudze gości. Barbara sama wpadła na ten pomysł, widząc jak wiele roboty czeka jeszcze Gospodynię.
- Haniu droga! Tobie też należy się przecież trochę oddechu i zabawy. A tak we trzy uwiniemy się szybko ze wszystkim i będzie czas na to by usiąść, pośpiewać i potańczyć - powiedziała, ściskając niewiele starszą od niej, dawną, szkolną koleżankę.
- Jak to we trzy?! - oburzył się Wędrowiec - A ja?! Przecież nie będę tylko siedział i czekał na oklaski!Też chcę się na coś przydać!
- Och, kochany mój! Dziękuję Ci za dobre chęci, ale Ty wiesz czego oczekuję od Ciebie najbardziej w dniu balu! Nikt lepiej niż ty nie zajmie się naszymi gośćmi. Nie przywita, nie zachęci do jedzenia, picia i zabawy. Rozruszasz towarzystwo. Zaśpiewasz, wierszem zagadasz. Nieśmiałe panie do tańca porwiesz a panom dasz dobry przykład. Wiesz, że liczę na ciebie! - zawołała Hanna, układając świeżo zerwane klonowe liście w glinianych wazonikach.
Wędrowiec, któremu bardzo spodobały sie jej pomysły natychmiast porwał w tany roześmianą od ucha do ucha Joasię i zakręcił z nią szalonego młynka po odnowionej, pachnącej świeżą farbą izbie.
- Wojtku! A ty przyjdziesz na bal!? - zapytał siedzącego jak zwykle w kącie chłopca, który udawał, że nie widzi tych radosnych pląsów, ale tak naprawdę trawiła go zazdrość oraz wstyd, że nie umie być tak śmiały, swobodny i spontaniczny, jak Wędrowiec.
- Nie wiem, czy mama się zgodzi. Ostatnio denerwuje się, gdy zbyt późno wracam wieczorem do domu. - odrzekł chłopiec ponuro - A poza tym nic tu po mnie!
- Co do mamy, to się nie martw! Jutro wpadnę do was i poproszę, by pozwoliła Ci pomóc nam w dniu balu. Myślę, że i twój tata nie będzie miał nic przeciw temu. Bo potrzebujemy twojej pomocy i to bardzo! Znasz przecież wszystkich w miasteczku. Będzisz mi podpowiadał jak nazywają się goście na balu, żebym się nie zbłaźnił i nie nazwał jakiejś Kaśki Teklą a Tekli Kaśką - zachichotał psotnie mężczyzna z sumiastym wąsem i pociągnął z wielkiej szklanicy łyka ożywczej lemoniady.
Gospoda juz prawie gotowa na swój wielki dzień. Remont skończony. Wszystko pięknie posprzatąne. W kuchni na piecu od wczoraj powolutku pyrka bigos. Joasia ze swoją mamą kilka dni temu przyniosły zamówione u nich nowe zasłony i firaneczki. Pomagały Hannie upiąć je ładnie w małych okienkach. Przystrajały szydełkowymi obrusikami i makatkami ściany gospody. Nadały jej wnętrzu nowy blask i nastrój. A w dniu balu pomogą też w roznoszeniu potraw i w obsłudze gości. Barbara sama wpadła na ten pomysł, widząc jak wiele roboty czeka jeszcze Gospodynię.
- Haniu droga! Tobie też należy się przecież trochę oddechu i zabawy. A tak we trzy uwiniemy się szybko ze wszystkim i będzie czas na to by usiąść, pośpiewać i potańczyć - powiedziała, ściskając niewiele starszą od niej, dawną, szkolną koleżankę.
- Jak to we trzy?! - oburzył się Wędrowiec - A ja?! Przecież nie będę tylko siedział i czekał na oklaski!Też chcę się na coś przydać!
- Och, kochany mój! Dziękuję Ci za dobre chęci, ale Ty wiesz czego oczekuję od Ciebie najbardziej w dniu balu! Nikt lepiej niż ty nie zajmie się naszymi gośćmi. Nie przywita, nie zachęci do jedzenia, picia i zabawy. Rozruszasz towarzystwo. Zaśpiewasz, wierszem zagadasz. Nieśmiałe panie do tańca porwiesz a panom dasz dobry przykład. Wiesz, że liczę na ciebie! - zawołała Hanna, układając świeżo zerwane klonowe liście w glinianych wazonikach.
Wędrowiec, któremu bardzo spodobały sie jej pomysły natychmiast porwał w tany roześmianą od ucha do ucha Joasię i zakręcił z nią szalonego młynka po odnowionej, pachnącej świeżą farbą izbie.
- Wojtku! A ty przyjdziesz na bal!? - zapytał siedzącego jak zwykle w kącie chłopca, który udawał, że nie widzi tych radosnych pląsów, ale tak naprawdę trawiła go zazdrość oraz wstyd, że nie umie być tak śmiały, swobodny i spontaniczny, jak Wędrowiec.
- Nie wiem, czy mama się zgodzi. Ostatnio denerwuje się, gdy zbyt późno wracam wieczorem do domu. - odrzekł chłopiec ponuro - A poza tym nic tu po mnie!
- Co do mamy, to się nie martw! Jutro wpadnę do was i poproszę, by pozwoliła Ci pomóc nam w dniu balu. Myślę, że i twój tata nie będzie miał nic przeciw temu. Bo potrzebujemy twojej pomocy i to bardzo! Znasz przecież wszystkich w miasteczku. Będzisz mi podpowiadał jak nazywają się goście na balu, żebym się nie zbłaźnił i nie nazwał jakiejś Kaśki Teklą a Tekli Kaśką - zachichotał psotnie mężczyzna z sumiastym wąsem i pociągnął z wielkiej szklanicy łyka ożywczej lemoniady.
A co w ostatnim tygodniu robi panna Szydełko? Szydełkuje, rzecz jasna.
Lecz zajmuje się tym w swoim małym mieszkanku, gdyż chce aby jej maseczki były dla wszystkich wielką niespodzianką. Tak bardzo się cieszy na pierwszy dzień jesieni. Odczuwa w związku z tym dniem młodzieńcze podniecenie, niecierpliwość a także lekką tremę. Bo człowiek zawsze tak się czuje, gdy wreszcie ma zdarzyć się to, na co przez całe życie czeka. Pragnie tego i boi się jednocześnie. Czy rzeczywistość sprosta jej marzeniom? Czy może lepiej, bezpieczniej by było, gdyby można zatrzymać czas i wrócić do tego, co było od zawsze? Do cichej, niezauważanej przez nikogo panny Szydełko zajętej swoimi codziennymi, zwykłymi robótkami oraz własnymi myślami? Ale nie da się już niczego odwrócić. Już wszystkie maseczki szydełkowe są gotowe prócz tej jednej, jedynej. Tej,
którą Katarzyna robi dla siebie. Będzie prześliczna. Będzie zaskakująca. Odmieni ją i da
nadzieję na odmianę życia. Tego przeciez właśnie pragnie, mimo wszystkich niepokojów i lęków.
Nie wiadomo czy na bal zdążą przybyć Jan z Krystyną. Ci sami, którzy odnaleźli sie nad rzeką dzieciństwa i zaleczyli wzajem swoje rany, dając sobie powód do życia i nowej wiary we wspólną przyszłość. Teraz podróżują po świecie.Chłoną go wszystkimi zmysłami. Wolni jak ptaki i młodzi jak wiosna, która mimo nadciagającej jesieni wciaż tętni w ich żyłach siłą, nadzieją i optymizmem. Ale tęsknią za swoim miasteczkiem. Więc kto wie? Może zrobią wszystkim niespodziankę i przybędą na czas?
A co z panią Teresą? Przeglada swoje niemodne, pachnące lawendą suknie i zeszyty z wierszami oraz tekstami piosenek. Słucha starych, winylowych płyt z młodych lat. Uśmiecha sie do siebie i cicho podśpiewuje. Czasem otrze jakąś nieposłuszną łzę. Czasem westchnie z tęsknoty za swym Aleksandrem. Przypomnienia o tym co było i minęło cieszą, ale i bolą jednocześnie. Są jak kasztany, które trzeba wyłuskać z kłujących otoczek by dotrzeć do ich gładkich, miedzianych, przynoszących kojący dotyk wnętrz.
-Trzeba wydobywać na światło dzienne te uparte wspomnienia by uporać się wreszcie ze sobą samą i by przeszłość pozwoliła mi nareszcie na otwarcie furtki przyszłości - rozmyślała.
Kot spoglada na panią Teresę ze zdziwieniem, bo dawno nie widział tyle blasku w oczach swojej pani.
-Co to się dzieje? - mruczy, wchodząc bezceremonialnie na jej kolana, gdy kobieta zastyga nad wyblakłym ze starosci zeszytem pełnym lirycznej poezji. Zeszyt spada. Kot rozsiada sie wygodniej. Jego pani gładzi go czule i zatapia się w marzeniach...
A co z panią Teresą? Przeglada swoje niemodne, pachnące lawendą suknie i zeszyty z wierszami oraz tekstami piosenek. Słucha starych, winylowych płyt z młodych lat. Uśmiecha sie do siebie i cicho podśpiewuje. Czasem otrze jakąś nieposłuszną łzę. Czasem westchnie z tęsknoty za swym Aleksandrem. Przypomnienia o tym co było i minęło cieszą, ale i bolą jednocześnie. Są jak kasztany, które trzeba wyłuskać z kłujących otoczek by dotrzeć do ich gładkich, miedzianych, przynoszących kojący dotyk wnętrz.
-Trzeba wydobywać na światło dzienne te uparte wspomnienia by uporać się wreszcie ze sobą samą i by przeszłość pozwoliła mi nareszcie na otwarcie furtki przyszłości - rozmyślała.
Kot spoglada na panią Teresę ze zdziwieniem, bo dawno nie widział tyle blasku w oczach swojej pani.
-Co to się dzieje? - mruczy, wchodząc bezceremonialnie na jej kolana, gdy kobieta zastyga nad wyblakłym ze starosci zeszytem pełnym lirycznej poezji. Zeszyt spada. Kot rozsiada sie wygodniej. Jego pani gładzi go czule i zatapia się w marzeniach...
A co robi las i łąka? Żyją, wciąż jeszcze kwitną, oddychają
każdą chwilą. Śpiewają wodą, niebem, deszczem i powietrzem. Upajają zapachem i ostatnimi, gorącymi promieniami słońca. Chłoną wszystkimi zmysłami jesienną wilgoć i obietnice niekończących się wzruszeń oraz długich zamyśleń. I też czekają.
Chcą by ktoś zgłębiał ich sekrety. Chcą, by śpiewano o nich letnio-jesienne piosenki.
Chcą by pisano o nich wiersze. Bo tyle jest jeszcze do odkrycia. Tyle do poznania.
Trwa czekanie i przepływ dobrych obłoków.
A stara wróżka Konstancja wraz z prababką Eulalią ukryte wśród trzcin i tataraków rozmawiają z wiatrem prosząc go serdecznie o cichy, ciepły, pogodny wieczór wrześniowy. Wieczór wyczekiwanego przez wszystkich balu. Wiatr przekomarza się z nimi i dmucha chichotliwie w ich pomarszczone twarze. One zaś śmieją się tak melodyjnie a przy tym niezwykle cichutko,iż tylko wrześniowe, najwytrwalsze w swym muzykowaniu świerszcze słyszą tę dziwną pieśń . Kilka wieczorów staruszki spędzały na wróżeniu z obłoków oraz liści i już wiedziały, że niebo będzie w przeddzień balu zupełnie bezchmurne. Pojawi się wówczas na nim błyszcząca jak diament gwiazda, która spełni życzenia tego, kto ją zauważy. A w gospodzie za sprawą serdecznej magii znajdzie się wiele zaskakujących gości ze świata, z czarodziejskich snów oraz zza mgły pożegnań i powitań.
Gdzieś z oddali nadchodzi powoli, lecz tanecznie tabor cygański. Jeszcze go nie widać. Jeszcze wciąż ma do przemierzenia sto mostów i dróg. Ale zbliża się, niosąc swą gorącą, pełną miłości muzykę i słoneczne barwy z całego, przemierzonego dotąd świata.
A stara wróżka Konstancja wraz z prababką Eulalią ukryte wśród trzcin i tataraków rozmawiają z wiatrem prosząc go serdecznie o cichy, ciepły, pogodny wieczór wrześniowy. Wieczór wyczekiwanego przez wszystkich balu. Wiatr przekomarza się z nimi i dmucha chichotliwie w ich pomarszczone twarze. One zaś śmieją się tak melodyjnie a przy tym niezwykle cichutko,iż tylko wrześniowe, najwytrwalsze w swym muzykowaniu świerszcze słyszą tę dziwną pieśń . Kilka wieczorów staruszki spędzały na wróżeniu z obłoków oraz liści i już wiedziały, że niebo będzie w przeddzień balu zupełnie bezchmurne. Pojawi się wówczas na nim błyszcząca jak diament gwiazda, która spełni życzenia tego, kto ją zauważy. A w gospodzie za sprawą serdecznej magii znajdzie się wiele zaskakujących gości ze świata, z czarodziejskich snów oraz zza mgły pożegnań i powitań.
Gdzieś z oddali nadchodzi powoli, lecz tanecznie tabor cygański. Jeszcze go nie widać. Jeszcze wciąż ma do przemierzenia sto mostów i dróg. Ale zbliża się, niosąc swą gorącą, pełną miłości muzykę i słoneczne barwy z całego, przemierzonego dotąd świata.
A gdy zapada wieczór Wędrowiec z Gospodynią odpoczywają od dziennego zawirowania, siedząc na ławeczce pod czereśnią z tyłu gospody. Szepczą coś do siebie
przytuleni i niewidzialni dla ludzi. Widzi ich tylko ksieżyc oraz wróżka Konstancja, która przelatuje właśnie nad nimi, zmierzając w stronę cukierni pana Pierniczka. Posyła im z góry swój magiczny uśmiech. A oni czując to tulą się jeszcze mocniej i z wdzięcznością spoglądają w granatowo-fioletowe, pełne obietnic i niespodzianek niebo. Patrząc w dal o czymś sobie cichutko opowiadają. Coś zamierzają. Snują swoje ciche, owiane nitką babiego lata plany. O czym szepczą? Och, to już
ich słodka, wrześniowa tajemnica...
Kto wie, może każdy z nas ma swoją dobrą wróżkę, która nad nim czuwa i podaje pomocną dłoń, pomaga wyjść z opresji.Trzeba tylko uwierzyć w siebie, rozpalić małą iskierkę nadziei:) To będzie piękny bal. Bal, który wraz z wiatrem będzie niósł pieśń, o tym co komu w duszy gra...
OdpowiedzUsuńTak, wierzyć w siebie, to najwazniejsze. I nigdy nie tracić nadziei. Bo nadzieja oraz wiara i miłośc, jakkolwiek banalnie by to brzmiało, są siłami napędowymi naszego zycia i sprawcami wszystkich dobrych czarów.
UsuńA dobre wróżki, niech istnieją i pomagają w spełnianiu marzeń. Wierzmy w nie Weroniko a naszą wiara dodawajmy im mocy do działania!:-))
A to dopiero! Pijak mial halucynacje, ujrzal gadajacy obraz na scianie. Wcale sie nie dziwie, ze przysiagl sobie nie pic wiecej, ja tez bym tak ze strachu o wlasne zmysly zrobila :)))
OdpowiedzUsuńA moze rzeczywiscie byla to wrozka Konstancja? A czy to wazne? Wazne, ze przestal pic, to tylko sie liczy.
Buziaczki, Kangurki. Na balu nie bede, jako ze w tym czasie bede sie znajdowala w miejscu calkiem bezinternetowym, szkoda!
Och, bardzo żałuję ze Cie nie bedzie Panterko! Bardzo!No ale trudno! Przeczytasz sobie wszystko potem, jesli rzecz jasna znajdziesz na to czas i ochotę.
UsuńZycze Ci by jakaś dobra wrózka czuwała nad Twoja podróżą. By było Ci dobrze w Polsce i byś odczuła tutaj troche z tej swojskiej, magiczno-jesiennej atmosfery wrzesniowej.
Ściskam Cię mocno!:-))
Ja nie wiem, jak to się stało, ale umiejscowiłam akcję Twojej opowieści w Dynowie, wśród krętych uliczek, sennej atmosfery, małego ryneczku; i jak czytam, to widzę tylko Dynów; Ty jesteś dobrą wróżką, Ty prostujesz w swoich opowieściach pokręcone losy ludzkie, to napawa nadzieją; czekam na bal, bo wiele spraw znajdzie ciekawy finał, czuję to przez skórę; pozdrawiam Cię serdecznie, Olgo.
OdpowiedzUsuńMiasteczko zaczełam pisac w dawnych czsach, kiedy nie miałam jeszcze pojęcia o istnieniu Dynowa. teraz, kontynuując te opowieści mam przed oczami mieszankę Jawornika Polskiego z Dynowem.
UsuńLubię pisać takie optymistyczne w wyrazie historie i kreować serdeczne, trochę bajkowe światy. Wokół siebie znajduję wielu przyjaznych ludzi. I wciaz nie chcę wyrosnąc z dzieciecych marzeń i wyobrażeń.A o tym by być wrózką też oczywiście marzyłam dawno temu...Ha!:-)
Usmiech ciepły zasyłam Ci Marysiu i cieszę się bardzo, że czytasz te moje opowieści!:-))
Cudowna ta bajka ,dobrze że ją piszesz, daje odpoczynek od prozy życia.
OdpowiedzUsuńDzisiejsza długoterminowa prognoza pogody mówiła że jesień przyniesie nam słońce,więc niech przybywa wróżka Konstancja ,czekamy na nią.
Prawie się nie odzywam ,ale wiernie czytam. Przesyłam dużo uśmiechów.
A ja cieszę się Mario, że tym razem sie odezwałaś, bo jakie to pisanie i publikowanie opowieści ma sens, gdy nie ma żadnego odzewu, iż ktos to czyta i komuś sie to choć troszke podoba...?
UsuńKochana!Odzywaj sie zatem częściej, proszę!
Serdeczne mysli Ci zasyłam i podziękowania z dobre słowo!:-))
Piękna kalina. Potrzebna mi taka wróżka Konstancja, co to leczy wszystkie rany:):):)No i nastrój oczekiwania udzielił się mi bardzo.
OdpowiedzUsuńWrózki to chyba trzeba poszukac w sobie. Gdzies tam ją mamy schowaną w zakurzonej szafie codziennosci. A na pewno bardzo już czeka na przebudzenie, na uwierzenie w nią!:-)
UsuńKaliny teraz dorodne bardzo. Nic tylko zbierać, bukiety układać, na dżemy przerabiać.
Pozdrowienia ciepłe zasyłam w beskidzkie strony!:-))
Pierwsze zdanie posta mowi wszystko..
OdpowiedzUsuńOlu! Ty Wrozko Kochana, czaruj dalej slowami, bo robisz to wspaniale.
Czekam na ciag dalszy i z wielka uwaga sledze zaproszonych gosci, oj! bedzie sie dzialo na balu.
Pozdrawiam, i moc usciskow przesylam mieszkancom PD:)))
Postaram się czarować nadal i dokulać się jakos do samego balu. O ile oczywiscie siły, nastrój i wena dopiszą. Cosik mnie reumatyzm od tego chłodu i wilgoci w powietrzu łamie. A najbardziej w prawej ręce. Potrzebuję na gwałt słonka i ciepła. Przyślij mi go troszke z Chicago, moja kochana siostro-czarownico Ataner!:-))
UsuńSlonko przesylam, a jakze:)) Wiesz Olu, mnie tez czasami lapie "choroba romantyczna" tak nazywam reumatyzm, i to tez bol w prawej rece mi doskwiera.
UsuńW moim przypadku,to od ciaglego uzywania AC w samochodzie, bo przeciez to nie starosc, prawda?! :))))
Nie daj sie chorobsku i trzymaj sie dzielnie, buziaki:)
Nie dałam sie choróbsku! A moze ostatnio po prostu mniej sie przesilałam i bóle zmalały? Tak ,czy siak na razie choroba romantyczna odpuściła.Chociaz teraz od nadmiernego operowania myszką w kompie może wrócić!
UsuńNie dajmy sie chorobom ani starości, ani w ogóle zadnym smutkom!
Dziekuję za słonko! Czasem, gdy idę na spacer z kozami ono tak pieknie grzeje mnie w plecy. To pewnie wtedy Ty ciepło mylisz o mnie w dalekim Chicago...!:-))
Olgo, ja zostawiam sobie lekturę an weekend, bo życie daje mi ostatnio w kość i trudno mi znaleźć czas na przyjemności, jakimi jest dla mnie czytanie kolejnych części opowiadania. Wrócę.
OdpowiedzUsuńTak, wiem Aniu, że teraz masz cięzkie chwile. Myślę o Tobie i zdaję sobie sprawę, że życie potrafi tak człowieka zawłaszczyć, sponiewierać troskami, iż nie ma sie czasu a nierzadko i ochoty na cokolwiek innego.
UsuńPrzytulam Cię serdecznie i czekam na Twój powrót, gdy juz wszystko wróci u Ciebie na dobre ściezki!:-))
Mistrzostwo - ten odcinek.
UsuńOch, jak dobrze wiedzieć, że komuś sie to podoba i nie ocenia mojej pisaniny jako wytworu egzaltowanej, infantylnej baby!:-))
UsuńDziekuję Aniu!!!!