W noc przed balem wielu mieszkańców
miasteczka odnalezionych myśli miało problem z zaśnięciem. Byli zbyt podnieceni
czekającą ich jutro zabawą. Zbyt przejęci nową dla siebie sytuacją. Wszak od
bardzo, bardzo dawna nic takiego się w miasteczku nie działo! Czy sprostają
swoim własnym marzeniom? A czy taki zwariowany bal w ogóle jest obiektem ich
marzeń? Może idą nań, bo tak wypada?
Potem wszak będzie się w miasteczku o balu długo rozprawiać, więc gdyby
nie poszli, to poczują się gorsi, niedoinformowani, wykluczeni i pominięci. A
więc leżeli w łóżkach przewracając się z boku na bok i dręcząc się rozmyślaniem
o tym wszystkim.
Ale większość nie myślała nawet o balu.
Mieli swoje zmartwienia. Te stare i te nowe. A ostatnia noc lata, wyjątkowo
jasna, ciepła i cicha jakoś ich rozstrajała i uniemożliwiała spokojny sen.
Niektórym zdawało się, ze ktoś śpiewa na rynku i drażniło ich to bardzo, nie
pozwalając zapaść w błogi, tak wyczekiwany od dawna sen.
Późnym wieczorem panią Anielę mocno
rozbolały unieruchomione od kilku lat nogi. Było to bardzo dziwne, zważywszy na
to, że nie miała prawa nic w nich czuć, bo przecież uszkodzony kręgosłup raz na
zawsze odciął wszelkie czucie w dolnej części jej ciała. A jednak doznawała
teraz dojmującego pieczenia, mrowienia oraz ściskania łydek.
- Ksawery!
Ksawery! Obudź się! No nie śpij jak kłoda! Coś się dzieje z moimi nogami! –
szarpała półprzytomnego męża, który zmęczony po całym dniu ciężkiej pracy
zasnął jak kamień i nie rozumiał teraz, co się dzieje. Wreszcie otworzył oczy.
Usiadł na łóżku. Zapalił światło w sypialni i popatrzył uważnie na nogi swej
żony.
- Wyglądają tak
samo – ziewnął – Pewnie czujesz te bóle fantomowe. Te, o których mówiła Ci
kiedyś lekarka!
- E tam! –
zdenerwowała się – To zupełnie coś innego! Mówię ci! Może to ta nowa maść z
kasztanowca mi pomogła? Przynieś mi proszę szklankę zimnej wody, bo mi w gardle
jakoś zaschło!
Ksawery
posłusznie poszedł do kuchni a w tym czasie Aniela spróbowała poruszyć nieco
palcami u stóp. Próbowała tego codziennie, chociaż dobrze wiedziała, że nigdy
już nie uda jej się odzyskać władzy w nogach. Tak samo było tej nocy. Lecz było
jej największym marzeniem, by jeszcze kiedyś przejść się normalnie po pokoju.
Wyjść na spacer do parku. Pobiec nad rzekę…
Przesiadła się z
łóżka na swój wózek i podjechała nim do drzwi balkonowych. Coś kazało jej
odsłonić firankę, otworzyć okno i wyjrzeć na zewnątrz. Zapachniało jaśminami,
dziką różą i miętą…Zasłuchała się w dawno nie słyszaną pieśń z młodości. Aż
zmrużyła oczy, bo jakieś punktowo świecące światło błysnęło raptem prosto w nią.
- Co to jest?
Jakiś samolot tak nisko przelatuje? A może UFO? Nie, to tylko gwiazda spada…
Tymczasem Ksawery podtykał jej już szklankę
z wodą i prosił, by zamknęła okno, bo się jeszcze przeziębi. Pociągnęła sporego
łyka a potem przymknęła na moment oczy, bo miała wrażenie, że udało jej się
poruszyć dużym palcem u prawej nogi. I jeszcze raz. I jeszcze!
Małżonkowie oka nie zmrużyli już tej nocy. A
skoro świt ledwie pomalował na jasnoróżowo niebo miasteczko ze zdumieniem i
niedowierzaniem zobaczyło dwie ubrane w ciepłe szlafroki postaci, przemierzające
na ukos rynek – nieogolonego, roześmianego mężczyznę i kuśtykającą u jego boku,
płaczącą ze szczęścia kobietę…
* * *
Pan Anastazy, naczelnik poczty wstał tuż
przed północą. Ból rozsadzał mu czaszkę, chociaż przed snem zażył środek
uspokajający i podwójną dawkę aspiryny. Nie umiał sobie poradzić z dojmującą
tęsknotą za swoją Wandzią. Przeżyli razem prawie trzydzieści lat. Tak dobrze
było im razem. Dzielili wspólne pasje. Mieli jeszcze tyle planów i marzeń!
Zawsze lubili spędzać czas na wędrówkach po górach i dolinach. Pragnęli wybrać
się na Ukrainę i zwiedzić tamtejszą część gór. Tę dzikszą, niezbadaną i
tajemniczą. Albo wybrać się do Moskwy i przechadzać po Arbacie, nucąc sobie
ballady mistrza Okudżawy. Ale już nigdy się tam nie wybiorą. Niczego już razem
nie zanucą. Ani nie zatańczą w swojej małej kuchni. Och, jak bardzo lubili
kręcić się w rytm melodii płynących z radia! Gdzieś z boku gwizdał czajnik. Za
ścianą jakiś pies uparcie szczekał a oni po prostu tańczyli i chcieli by ta
chwila trwała i trwała…
Teraz mężczyzna
został sam. I tak już będzie zawsze! Zawsze!
Pan Anastazy
podszedł do okna, rozsunął kotary i westchnął ciężko.
- Już niczego nie
chcę w tym życiu…Wandziu, jak mogłaś mnie tu zostawić? Nie potrafię żyć bez
Ciebie i nie chcę! Słyszysz?!
Ale noc nie
odpowiedziała mu wcale. Tylko jakaś wyjątkowo jasno świecąca gwiazda mrugnęła
do niego kilka razy a potem ni z tego ni z owego zgasła…Wówczas pan Anastazy
odczuł dziwną ulgę w sercu. Nawet uśmiechnął się do siebie i z sympatią
pomyślał o rozemocjonowanych jutrzejszym balem koleżankach z pracy.
- Niech się
kobiety cieszą, póki mogą. Życie jest przecież takie krótkie. Tak dziwnie
krótkie…
Potem wrócił do
łóżka i zasnął głęboko. Śniło mu się, że razem z Wandzią idą na ten bal do
gospody. Wandzia ma na sobie tę śliczną, zieloną sukienkę w białe groszki. I
jest taka młoda, taka zdrowa i beztroska! On szedł obok niej i uśmiechał się od
ucha do ucha, ściskając mocno ciepłą dłoń swej żony. A ona na środku drogi
przytuliła się do niego i szepnęła:
- Jestem taka
szczęśliwa…
On czuł dokładnie
to samo. Więc pocałował ją serdecznie i powędrowali razem na bal. I dobrze im
tak razem wędrować. Przez wieczność…
* * *
Łucji trudno było uwierzyć w nagłą przemianę
swojego męża. Od kilku dni Karol był nie ten sam. Pełen sił, optymizmu i
cierpliwości oraz wiary w dobrą przyszłość. Po raz nie wiadomo który
poprzysiągł jej, że to koniec z piciem i tym razem naprawdę powinna mu
uwierzyć.
Nic nie odrzekła,
lecz pomyślała po swojemu, że czas przecież wszystko pokaże. Prędzej czy
później. Póki co, załapał się do roboty przy układaniu kostek brukowych na
rynku. Kobieta cieszyła się więc, że trochę nieoczekiwanego grosza wpadnie im
do rodzinnej kiesy o ile, rzecz jasna, Karol znów tego nie przepije.
W środę mieli wieczorem w domu
nieoczekiwanego gościa. Wpadł do nich z wizytą oraz zaproszeniem na bal ten
wesoły, szpakowaty mężczyzna z wąsem, zwany przez wszystkich Wędrowcem. Bardzo
zdziwiła się na jego widok, lecz jeszcze większym zdumieniem przejął ją fakt,
że Karol przyjął odwiedziny tamtego z wyraźną radością oraz ulgą. Tak, jakby
czekał na nie!
Kobieta nie
bardzo miała czym poczęstować gościa, bo w domu jak zwykle się nie przelewało.
Postawiła tylko przed mężczyzną gorącą herbatę i słuchała jego serdecznych,
pełnych entuzjazmu słów o zbliżającym się balu. Wreszcie ośmieliła się przerwać
tok jego wymowy, zgadzając się na udział w nim Wojtka. Bo właściwie, czemu nie?
Zawsze to ciekawiej młodemu chłopakowi z ludźmi niż w ich maleńkim, skromnym
mieszkanku. Jednak co do uczestnictwa w balu jej samej wraz z mężem wyraziła się
zdecydowanie i jednoznacznie, iż nie interesują jej takie rzeczy. Niech tam
bawią się ci, co mają dużo czasu i siły. Ona do takich na pewno nie należy!
Rozczarowany jej odmową, lecz mimo wszystko nie tracący resztek nadziei
Wędrowiec pożegnał się z obojgiem małżonków serdecznie i zamyślony wrócił do
gospody.
Życie nie szczędziło Łucji zmartwień także i
w ostatnim tygodniu, bo poza tym, że sama czuła się fatalnie, to i bliźniaki
znowu złapały jakieś przeziębienie i gorączkowały tak mocno, że aż zmuszona
była ze dwa razy wzywać doktora z miasteczka.
Ponieważ miała kilka pilnych zleceń w
miasteczku jak zwykle poprosiła o pomoc w opiece nad maluchami swoją najlepszą
sąsiadkę, panią Teresę. Ta zgodziła się chętnie gdyż w tygodniu przed balem
miała sporo wolnego czasu a poza tym lubiła te dzieciaki i żal jej było
zatroskanej, zagonionej do granic możliwości sąsiadki.
Wreszcie dzieciom
poprawiło się w piątek rano. Za nic nie chciały uleżeć już w łóżkach i brykały
po pokoju jak kilkumiesięczne kózki! Łucja wyrwała się więc z domu na parę
godzin do sprzątania sklepu meblowego a pani Teresa usiłowała dotrzymać
towarzystwa pełnym energii dzieciakom. Jednak około południa poczuła, że ją
samą zaczyna łamać w kościach a gorączka ogarnia bolesnym żarem głowę i resztę
ciała. Z ulgą przywitała więc powracającą z pracy Łucję i powlokła się do
siebie, by paść na łóżko i nareszcie zasnąć. Tym razem to Łucja zakrzątnęła się
wokół niej troskliwie. Zrobiła herbaty lipowej, napaliła w piecu, wezwała
doktora, który przykazał by Teresa wygrzała się w łóżku, wyspała porządnie i
przez co najmniej trzy dni z niego nie wychodziła.
Spała więc jak zabita aż do późnego, sobotniego
wieczoru, gdy zwlokła się z łoża boleści, z przerażeniem przeglądając się w
lustrze i dostrzegając na kalendarzu, który to dzień tygodnia.
- O niech mnie
gęś gęgawa kopnie! Jak ja wyglądam?! Obraz nędzy i rozpaczy. Oczy czerwone i
podkrążone. Cera ziemista. Zmarszczek i plam wątrobowych przybyło. I sił we
mnie tyle, co w rozdeptanym robaku. A już jutro przecież bal! No, w takim
stanie, to na pewno nie dam rady się tam dokaraskać. Bardzo żałuję, ale nie ma
cudów! – wymamrotała z rozpaczą a potem napiła się zimnej herbaty i zamierzała
wrócić z powrotem do łóżka. Jednak najpierw zapragnęła wyjrzeć na zewnątrz, bo
mimo zapchanego nosa i bolesnego szumu w uszach zdało jej się, że czuje ożywczy
zapach jaśminów, róż oraz mięty a ostatnie wrześniowe świerszcze tuż pod jej
oknem wygrywają swój serdeczny koncert.
Delikatny blask świecącej nad jej balkonem
gwiazdy odbił się w oczach chorej kobiety. Zamigotał w jej sercu odnajdując tam
iskierkę nadziei i wiary. Nagle przypomniała jej się dawno nie słyszana
piosenka z młodości i bez zastanowienia zaczęła ją nucić, stojąc w otwartym
oknie a jej głos z mocą popłynął poprzez ciche uliczki zanurzonego w
gwiaździstą poświatę miasteczka.
Niewiele pamiętam
z rodzinnych mych stron
Nasz ogród w
dolinie, trzy wieże i dzwon
I wzgórza tam
były i rzeka i las
I ktoś kto
powiedział, że kocha się raz
Dni w słońcu
mijały, lecz dzisiaj już wiem
Że przeszły,
minęły, jak podróż, jak sen
O gwiazdo miłości
nie zagiń we mgle!
O gwiazdo
miłości, czy poznajesz mnie?
Spoglądam na
niebo, gdy wstajesz ze snu
I myślę o
chłopcu, co kiedyś był mój…
Jej śpiew niósł się czystą, krystalicznie
dźwięczną falą poprzez mgliste powietrze, poprzez sny mieszkańców i ich
marzenia. Słysząc go Łucja narzuciła na siebie czym prędzej ciepłą chustę i
wyskoczyła z mieszkanka na piętrze, by zbadać któż to tak wyśpiewuje po nocy.
Ujrzawszy na balkonie chorą do niedawna sąsiadkę aż wstrzymała oddech z
wrażenia. Oczy Teresy płonęły jak zaczarowane ogniki a z całego jej ciała
płynęła niezwykła energia i udzielające się Łucji wzruszenie. Zupełnie zdrowa
już Teresa stała na balkonie piękna, radosna i pełna blasku młodości. Łucja
widząc to zadarła głowę wyżej i spojrzała prosto w przyjazną duszę
zaczarowanej, migającej nad miasteczkiem gwiazdy. Przypomniało jej się wówczas,
że kiedyś w młodości tak bardzo lubiła oglądać niebo razem z Karolem. Nazywać
poszczególne konstelacje. Marzyć razem. Tańczyć na dachach garaży i spiewać,
śpiewać ze szczęścia!
Czy to było tak
bardzo dawno temu? Nie! Przecież nie ma nawet czterdziestu lat a całkiem się
poddała, prowadząc smętne, spętane troskami i żalami życie. Czy nie mogłaby
jeszcze spróbować ucieszyć się czymkolwiek? Czy to takie trudne?
Powędruj do niego
i spytaj go czy
Pamięta
dziewczynę z dawnych spotkań swych
Opowiedz mu
gwiazdo, gdy znajdziesz go gdzieś
Że mówię ci o
nim, że samej mi źle
O gwiazdo miłości
nie zagiń we mgle!
O gwiazdo miłości
czy poznajesz mnie?
Z włosami w
warkoczach od maja po śnieg
Biegałam po łące
radosna jak nikt
Bo przy mnie był
chłopiec
Przy nas byłaś
Ty!
Dołączyła się do śpiewu pani Teresy i nie
bacząc na gniewne syknięcia oraz nawoływania do uciszenia się wyrwanych przez
ich piosenkę ze snu sąsiadów nuciła tę ulubioną niegdyś melodię głośno i
wytrwale. Sobota pomału przeistaczała się w niedzielę a Pani Jesień wsłuchiwała
się ze wzruszeniem w pieśń tych dwóch, obudzonych do życia kobiet…
Z mieszkania wybiegł wówczas Karol a widząc,
co dzieje się z jego żoną chwycił ją w objęcia i zawirował na rynku.
A gdy przytuliła
się do niego, kończąc już swą pieśń i łkając jak pełne niespodziewanych,
przepełniających je emocji dziecko on gładził pieszczotliwie jej plecy a
patrząc w blednące niebo wyszeptał:
- Dziękuję Ci
wróżko Konstancjo…
Kochani! Ponieważ ostatnia część wydłużyła mi się w pisaniu niepomiernie postanowiłam opublikowac teraz przedostatni z tego cyklu post a za około dwie godziny rozpocznie sie właściwy bal. Nadal zapraszam wszystkich chętnych do uczestnictwa w nim! A póki co, moi mili, przeczytajcie o tym, co działo sie w noc przed balem....
To się zaczęło dziać :) Pisz sobie, Olu, spokojnie.
OdpowiedzUsuńPrzez calutka niedzielę pisałam!Zmeczyłam się bardzo, ale nic to! Bardzo lubię pisać!:-))
UsuńDobroczynna gwiazda na niebie, jakże trudno ją czasami dostrzec ....Pani Aniela, Pan Anastazy, Łucja i Teresa.... doczekali się swego szczęścia, czego nam wszystkim życzę :)
OdpowiedzUsuńJa też nam wszystkim zyczę szczęścia. Dlatego własnie napisałam te opowieści. Dlatego wciaz patrzę nieco naiwnie i idealistycznie na ten świat, chcąc zawsze widzieć w nim wiecej dobra niż zła. Niech zyje dobro i bliskość między ludźmi! Niech żyje przepojona serdecznymi myslami jesień!:-)
UsuńI takie zakonczenia lubie najbardziej. Dla kazdej z postaci przez Ciebie opisanych wyczarowalas lepszy swiat.
OdpowiedzUsuńPrzepiekna i wzruszajaca opowiesc do ktorej niewatpliwie bede wracala w dlugie zimowe wieczory.
Olu! jeszcze raz dziekuje Ci bardzo za to, ze moglam uczestniczyc w tym magicznym balu.
Bardzo chciałam, by stworzone przeze mnie postaci mogły zaznać szcześcia i baśniowego odczarowania ich otulonych mgłą smutku i zwatpień serc. Cieszę się, iż mi sie to udało!
UsuńA jeszcze bardziej sie cieszę, że mam tak cudownych, jak Ty znajomych, przyjaciół, na których mogę liczyć i nie zawieść się w takich, jak wczorajszy dniach.
Ataner! Całusy zasyłam Ci gorące i usmiech wzruszony!:-))
jestem, nieco spóźnina zdyszana ale już. i mam taką złoto-brązową suknie, kiedyś nabytą, bo nie mogłam jej się oprzeć, w liście i kwiaty złotej jesieni. nigdy jej dotad nie założyłam bo nie byłam na jesiennym balu...
OdpowiedzUsuńNormalnie widze przed oczami te Twoją cudownie jesienną suknię, Evuniu! Wygladasz w niej nieziemsko. Podobna do samej pani Jesieni. Do Hanny i Teresy, do Panny Szydełko - do wszystkich serdecznych postaci z miasteczka odnalezionych mysli!
UsuńCieszę się, ze jestes chętna do zabawy!:-)))