Ręce pachną mi piecem, właśnie zatańczył ogień
Zaraz się dom rozgrzeje i ja poczuję żar w sobie
Już czuję, to smalec z pieprzem i czosnek nań szczodrze kroję
Ty obok tak samo czosnkowy, w bambosze odziany jak moje
Parują wspomnienia w sercach, a w kubkach lśni grzaniec bzowy
Na zewnątrz drzewa sczerniałe, wieczór mroźnie zimowy
W domowe ciepło wtuleni, na bakier zupełnie z czasem
W chrapanie psów zasłuchani zjadamy chlebek ze smalcem
I wszystko się zdaje jak dawniej, od zła oddzielone, bezpieczne
Wystarczy drewna dołożyć, snuć wspólne myśli serdeczne
A ręce nam pachną piecem, popiołem zmieszanym z pragnieniem
By trwała ta dobra chwila, nasze spokojne istnienie…
Grzaniec, o którym wspomniałam w powyższym wierszyku robię na bazie własnej produkcji wina bzowo-śliwkowo-winogronowego. Wino to nastawiam co roku, opierając się na tych owocach, które dostatecznie obrodziły w ogrodzie. Zawsze jednak podstawą napitku jest sok z czarnego bzu (koniecznie zagotowany, gdyż surowy wywoływałby sensacje żołądkowe). Od niego głównie zależy charakter, barwa, zapach i smak tegoż zacnego napoju. To dzięki czarnym owockom bzu wino jest ciemnobordowe, wytrawne, zdrowe i bardzo aromatyczne (dla wzmocnienia doznań węchowych dodaję do niego zazwyczaj sporo goździków i cynamonu).
Wino dojrzewało od późnego lata, pykając głośno w sześćdziesięciolitrowej butli, nasycając się sekretną mocą owoców i przypraw. Przez kilka miesięcy wytrwale bulgocząc i pracując stanowiło wielką niespodziankę, obietnicę nowej symfonii smaków i woni, tajemniczą i wielce kuszącą zapowiedź nieznanego…Aż wreszcie pewnego dnia uspokoiło się nagle, zamilkło, wyklarowało, osiągnęło winną doskonałość i zastygło w tkliwym oczekiwaniu. Teraz można się nim rozkoszować. Sączyć z kieliszka na zimno albo grzać powoli w garnuszku na piecu, dosypując korzennych ingrediencji, dolewając miodu czy cukru, wcierając odrobinę skórki z cytryny albo pomarańczy. A potem popijać i delektować się do woli.
Nareszcie chłodne wieczory nabierają orientalnego, korzenno-owocowego zapachu. W głowach leciutko wiruje. Policzki pokrywają się rumieńcem. Chce się coś rzewnego nucić, intymnie o czymś serdecznym szeptać, z czułością spoglądać poprzez zasłony lat w czasy, gdy człowiek nie nosił jeszcze na sobie bagażu doświadczeń i lat, a za to uskrzydlały go śmiałe plany, marzenia, nadzieje. A nawet wierzyć, że to wszystko jeszcze wróci….
Ech! Po co jednak patrzeć w dal, skoro „tu i teraz” też może być piękne…Wszak tak dobrze jest móc porządnie ogrzać dłonie trzymając w nich kubek z wonnym, parującym napitkiem. Wspaniale jest przymknąć oczy i po prostu wchłaniać w siebie ten oddalający od całego świata czar…
Ale zanim przyjdzie wieczór najpierw musi pojawić się poranek. Co wówczas poza rozpaleniem w kuchennym piecu oraz wypiciem mocnej kawy działa zbawiennie, bo i rozgrzewająco i zdrowotnie, na jaworowych gospodarzy? To herbatka owocowa ze świeżym imbirem! Jak ją przyrządzam? Bardzo prosto! Woda w imbryku na płycie kuchennej zawsze jest na granicy wrzenia, zawsze w gotowości do użycia, z czego po wielekroć w ciągu dnia korzystamy racząc się takim czy innym gorącym napojem. A wracając do naszej herbatki , to wystarczy obrać słusznej wielkości korzonek imbirowy i pokroić na cienkie plasterki w takiej ilości by przykryły dno naczyń, z których będzie owa herbatka sączona. Zalewam imbir wrzątkiem do dwóch trzecich wysokości kubków. Na to wyciskam sporo soku z cytryny i wkrawam po kilka jej kawałeczków wraz ze skórką (cytryna powinna być wcześniej porządnie umyta i sparzona). Na to wlewam sok z czarnego bzu albo kalinowy, malinowy, śliwkowy, czy winogronowy. Co mi tam pod rękę wpadnie w spiżarce! Dzięki zimnym sokom napój nabiera odpowiedniej ciepłoty by można go było uzupełnić miodem (wszak właściwości zdrowotne miodu giną w zbyt wysokiej temperaturze).
I gotowe! Teraz można ucieszyć dłonie (bo jakże przyjemnie jest trzymać w nich kubkowe termofory) oraz kubki smakowe. Herbatkę koniecznie należy chlipać łyżką oraz siorbać, delektując się w ten sposób jej smakiem, aromatem i gorącem. Można też mlaskać i oblizywać się do woli. Wszak w domowym, swojskim zaciszu wszystko jest dozwolone, wszystko wypada! A gdy już wysączy się wszystko, co do ostatniej kropeleczki, gdy schrupie się ze smakiem plasterki cytryny, przed człowiekiem pojawia się potężne wyzwanie czekające cały czas cierpliwie na dnie kubeczków. Oto odważnie trzeba się zmierzyć z potężnym żarem, zaklętym w żółciutkich kawałeczkach imbiru. A żar ów i towarzyszące mu trudne do wytrzymania pieczenie porównać można chyba tylko do temperatury lawy dobywającej się z czerwonych ostrych papryczek albo pieprzu kajeńskiego. Rozgryzamy z Cezarym każdy imbirowy plasterek dokładnie i powoli. Oczy natychmiast zachodzą łzami. Pali, parzy jakby się gorącego kartofla jadło! Trzeba chuchać raz po raz by ochłodzić nieco zdane na tę torturę wnętrza gębowe. Ale nic to! Damy radę! Mamy już w tym dużą wprawę! Niech ta bolesna, lecz dobroczynna magia ogarnie język, podniebienie i gardło. Niech wygoni z nas wszelkie podstępne wirusy i bakterie. Niech oddali wszelki zły czar…
Specjalistą od wyrobu smalcu ( ale też gołąbków, pieczeni, bigosów i innych tego typu potraw) jest w naszym jaworowym domostwie Cezary. To on pracowicie kroi słoninę, boczek, podgardle wieprzowe, cebulę i czosnek. To on godzinami stoi przy piecu i miesza, doprawia, pilnuje by nic się nie przypaliło. W jednej dłoni trzyma wówczas drewnianą łyżkę a w drugiej ledwo tlącego się papierosa, o którym często zapomina, zamyślając się o czymś głęboko albo intensywnie zapatrzając na smakowite przemiany, głośno i skwiercząco dokonujące się w głębokiej patelni. I tylko do pieca nie zapomina dokładać. Och, w palenisku musi być sporo żaru, żeby smalcowe czary mogły działać na całego. Robi się od tego tak ciepło, że nie tylko stojący przy piecu Cezary rozbiera się do podkoszulka, ale nawet ja, tarczycowy zmarzluch, rozgrzewam się i pocę niczym w saunie. Cały czas, rzecz jasna, napawam się boskimi aromatami rozchodzącymi się po całym domu. I doczekać się nie mogę, kiedy będę mogła spróbować tego wonnego specjału. A ponieważ oboje jesteśmy niepoprawnymi łakomczuchami, to często nie czekając aż smalec zastygnie nabieramy sobie na grube pajdy chleba gorących skwarków z cebulą i zajadamy. Aż płynny smalec cieknie nam po brodach…
Jak się zapewne domyślacie to post nie tylko o grzanym winie, herbatce imbirowej albo domowym smalcu. To opowieść o dobrych, domowych chwilach. O tym, co jest nam dane i trwa jeśli tego chcemy, jeśli potrafimy dokładać drew do pieca i nie dać zagasnąć naszemu życiodajnemu płomieniowi. To tekst o tym, czego nikt nie może nam odebrać. O naszych zwyczajnych, serdecznych rytuałach, o spokojnej, magicznie zaklętej w czasie codzienności, o ogrzewających serce wspomnieniach i marzeniach. Bo one są i będą, niezależnie od całej tej zwariowanej i najeżonej rozlicznymi obawami współczesności.
Chyba każdy z nas ma takie swojskie grzańce, sposoby na odgonienie chłodu, smutku i niepokoju. Ktoś nastawia ulubioną muzykę i tańczy boso po dywanie. Ktoś tam piecze szarlotkę czy piernik. Ktoś inny okrywszy się misiowatym pledem mości się w fotelu z książką oraz z mruczącym mantrycznie kotem. A jeszcze ktoś szyje kolorowe poszewki na poduszki, wyszywa albo szydełkuje serwetki i obrusiki świąteczne lub też dzierga na drutach szaliki i ciepłe skarpety…
Istnieją i będą istnieć nasze małe, prywatne światy. Koce, którymi możemy się otulić i oddzielić od każdej zawieruchy. I choć czasem nadszarpnięte są zgrozą zdarzeń, na które nie mamy wpływu, to mimo wszystko nadal dają dość ciepła aby przetrwać najzimniejsze nawet pory roku. I trwają przy nas w każdy czas. Zawsze na podorędziu. Niepodległe. Wolne. Szczere. Słodkie. Niewinne. Wierne. Silniejsze niż to, co czai się na zewnątrz. Mimo wichrów i mrozu uparcie trzymające się życia.
Kochani! Róbmy co w naszej mocy aby te nasze prywatne światy pielęgnować i wzmacniać. Cerować to, co poprute. Zalepiać to, co dziurawe. Przywoływać z pamięci, to co nas rozrzewnia, rozśmiesza, odmładza. A potem oddawać się ufnie tym swojskim przestrzeniom. Popijając herbatkę rozgrzewajmy się jej prostym urokiem, otulajmy atmosferą spokoju i ocalajmy to, co najważniejsze…
"Herbatka" - tekst: Jeremi Przybora, muzyka: Jerzy Wasowski
Z rozkoszy tego świata ilości niepomiernej
Zostanie nam po latach herbaty szklanka wiernej
I nieraz się w piernatach pomyśli w porze nocnej
Ha, trudno, lecz herbata, herbaty szklanka mocnej
Dopóki Ciebie, Ciebie nam pić , póty jak w niebie, jak w niebie nam żyć
Herbatko, herbatko, herbatko!
O jakżeś bliska chwilko, jesienne pachną kwiaty
A my pragniemy tylko, już tylko tej herbaty
Za oknem deszczyk sypnął, arrivederci lato
Gdy wtem drzwi cicho skrzypną i witaj nam herbato
Tak wdzięczni, że nas darzysz pod koniec już sezonu
O Tobie będziem marzyć, Twój zapach czule chłonąć
A potem syci woni, poprzestaniemy na tym
Bo doktor nam zabronił picia mocnej herbaty
I po co, po co, po co nam żyć?
Kiedy nie będzie nam wolno już pić
Herbatki, herbatki, herbatki...
Aktualizacja! W nocy troszkę śniegiem posypało i oto jak dzisiaj wygląda nasze podwórko!:-)
Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,kabaret_starszych_panow,herbatka.html
Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,kabaret_starszych_panow,herbatka.html
Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,kabaret_starszych_panow,herbatka.html
Olu, sama nie wiem co lepsze, Twój tekst czy słowa Starszych Panów a to znaczy, że z Ciebie Mistrzyni słowa. Grzaniec czy herbata czy smalczyk - rozkosz tego świata, jak w niebie nam żyć.
OdpowiedzUsuńKrystynko! Piosenka o herbatce Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego od kilku dni wciaż nuci mi sie w głowie. I sama już nie wiem, czy to ona stała się inspiracją do napisania tego posta, czy też pisząc tekst przypomniałam sobie tę cudną piosenkę Starszych Panów..."Ach, póki ciebie nam pić, póty jak jak w niebie nam żyć, herbatko, herbatko, ach..."Nucę znów od rana!:-))
UsuńKochana, wyszła Ci niesamowita poezja, bo nawet tekst prozą wart jest pucharu!
OdpowiedzUsuńJuż w trakcie czytania wyobraźnia fika koziołki i czuje się wręcz zapach grzańców i pysznych smalcowo-czosnkowych kanapek.
Pamiętam grzaniec z malinami, który piłam w poznańskiej kawiarni dzień przed Wigilią i spacer po poznańskiej starówce, takie chwile pamięta się długo...
Wszystkiego smacznego!
Dziękuję Ci Asiu za te miłe słowa!:-) Z dużą przyjemnością pisało mi sie tego posta, bo też o wielce przyjemnych rzeczach on traktuje. Cieszę się, że osoby czytające odbierają to tak intensywnie i pozytywnie.
UsuńGrzaniec z malinami z Poznaniu, mówisz...? Ach, ach!:-))
Asia pięknie napisała " wyobraźnia fika koziołka" , bo tak też było u mnie, gdy to wszystko czytałam. Ale sedno jest najważniejsze - nasz mały, prywatny świat - otoczony troską, miłością i odgrodzony od wszystkiego, co złe. To największy skarb na te i inne czasy.
OdpowiedzUsuńI mnie się podoba to sformułowanie Asi o wyobraźni fikającej koziołka! Aż się uśmiechnęłam szeroko, gdy to zdanie przeczytałam!:-) Fajnie, że i Ty, Gabrysiu, tak pozytywnie odbierasz mój tekst. Tak, masz rację, nasze domy, nasi bliscy, nasze małe światy są teraz i zawsze najważniejsze!
UsuńPoczulam tutaj ten zapach grzanego wina i niestety tez (apage satanas!!) czosnku, ale pozniej naplynela fala imbirowo-cytrynowej woni i zdmuchnela tamto straszne. A swoja droga to jestescie bardzo bohaterscy gryzac imbir, to jakby rozgryzac ziarenka pieprzu brrr... ;) No i na koniec ten niepowtarzalny aromat smalcu wlasnej roboty, trzaskajacych polan w ogniu, dymu, Waszej chaty - tego bezpiecznego swiata. Przepieknie wszystko opisalas, tak plastycznie i prawdziwie, tak pachnaco.
OdpowiedzUsuńAlem się uśmiała przeczytawszy to Twoje "apage satanas"!:-) Od razu przypomniało mi się, że Pantera bardzo czosnku nie lubi! Prawie jak wampir! He, He!:-)
UsuńEch, różne zapachy mogą miłe albo niemiłe. Zależy od człowieka. Ale dla każdego są one ważne chyba tak samo jak smaki! Smaków i zapachów się przez Internet nie przekaże (na razie!), ale można je sugestywnie opisać, co zdarza mi się tu czynić. A zawsze czynie to z przyjemnością i cieszę się, jeśli ktoś też je za sprawą mego opisu poczuje!:-)
Pierwsze co zrobiłam w tym kierunku, to przeczytałam Twój post głośno i wyraźnie. A te wszystkie smaki i zapachy przyczyniły się do natychmiastowego zrobienia sobie ciepłej herbatki, no może nie takiej piekielnej, ale - też smakowitej. A co dalej, no postawiłam się do pionu. Zaczęłam trochę wpadać w marazm. Nie ma to tamto, koniec smętków. Cieplutko Was pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPrzeczytałaś sobie tego posta na głos? To fajnie, Oleńko! I ja lubię różne tekst czytać na głos, wtedy o wiele lepiej do mnie dochodzą, niż gdybym czytała je tylko w myślach.
UsuńNiech nam królują i czarują pyszne domowe herbatki! Czasem naprawdę niewiele człowiekowi trzeba by go do życia pobudzić a herbatki mają właśnie taką moc! Nie dajmy się marazmowi!
Śnieg popadał - można będzie ładne zdjęcia robić!:-)
Pozdrawiamy Cię z serdecznym uśmiechem!:-)
Powinnas pisac blog kulinarny albo wydac taka kulinarna ksiazke, jak Ty potrafisz opisywac obrazowo tak, ze nawet zapachy sie wyczuwa a smaki powoduja, ze sinka leci. Najbardziej przemowil do mnie ten ten pierwszy napoj, ojoj! przyprawy, wino, bez, sliwki i winogrona...jezeli chodzi o napoj imbirowy to imbir u mnie wywoluje jakies reakcje alergiczne,zoladek sie buntuje, wiec odpada.
OdpowiedzUsuńJAki masz porzadek w spizarni!!! ile tych dobr w niej!
Mo i jeszcze jeden zachwyt! to przedostatnie zdjecie bardzo mnie zachwycilo, wydale mi sie niezwykłe kolorystycznie i bardzo malarskie. Sciskam Was i glaski dla pieskow i jak sie domyslasz dla Jacusia specjalne
Obawiam się, że nie starczyło by mi pomysłów ani wytrwałości by pisać bloga kulinarnego. Wystarczy mi, że tutaj od czasu do czasu coś w tym stylu napiszę.Lubię różnorodność tematyczną.
UsuńAle cieszę się, że ślinka Ci poleciała na mojego bzowego grzańca. Oj, wart on jest grzechu na pewno!
W mojej spiżarce jest teraz jako taki porządek, bo gdy jakis czas temu wybuchła mi w niej butla z cydrem musiałam wszystko stamtąd wyjmować i wycierać a potem na powrót układać. Ale pewnie już wkrótce znowu zapanuje tam artystyczny nieład. Toż to dom a nie sklep!:-)
To zdjęcia z trawami na pierwszym planie Ci się spodobało? Dzięki! A dzisiaj już bym takiego nie zrobiła, bo w nocy spadł śnieg i rzeczywistość za oknem całkiem się odmieniła!
I my pozdrawiamy Cie serdecznie, Grażynko!:-)
BArdzo mi sie spodobalo, ta rudosc traw i te graficzne konary,..bardzo piekne
UsuńDziękuję, Grażynko!:-)
UsuńJak miło znowu Ciebie poczytać
OdpowiedzUsuńA mnie miło jest Ciebie gościć, Graszko!:-)
UsuńNie mam na razie miejsca na takie twory ale planuję założyć sobie kącik alchemika. ;)
OdpowiedzUsuńGrzaniec zimą to mój ulubiony trunek. Kupiłam sobie w sklepie i czeka na mnie i mój wolny dzień. :)
Preferuję słodkie i bardzo korzenne.
Ja się rozgrzewam od rana kawą z cynamonem i imbirem. Czasem dodaję czekolady.
Właśnie wróciłam z rześkiego spaceru. Widziałam sarny i rodzinę dzików. Dłonie jeszcze mam chłodne, ale za chwilę będzie mi cieplej.
Pozdrawiam. :)
Kącik alchemika to wielce pożyteczne w domu miejsce! A ileż kreatywności ów kącik w człowieku rozbudza!:-)
UsuńGrzaniec domowy i grzaniec kupny to dwa różne jakościowo trunki. Jak sobie zrobisz sama na bazie własnego wina, to wiesz co pijesz. Ale to dotyczy oczywiscie nie tylko grzańca, ale wszystkiego, co mozna wytworzyć samodzielnie.
Kawa z cynamonem? Też znam ten smak !:-)
U nas sporo śniegu napadało przez wczorajszy dzień i noc. Jest pięknie. Zima na całego!:-)
Pozdrawiam zimowo!:-)
Ajajaj! Ale mi narobiłaś apetytu Olu!:) Te napitki są tak aromatycznie, poetycko i smacznie opisane, że gdyby mi przeczytano przed podaniem w kawiarni, herbaciarni czy restauracji serwującej całkiem przeciętne napitki, taki opis, to pewnie i te napitki smakowałyby wspaniale;)
OdpowiedzUsuńMój żołądek wytrzymał dzielnie te smakowite opisy herbatek i grzańców, uspokajany ulubioną, poranną kawą. Ale kiedy doszło do opisu wyrobu smalczyku przez Cezarego i spożywania tegoż przez Was, mój żoładek wrzasnął:
- Smalcu żądam! Dawać mi tu smalcu ze skwareczkami, przyprawami i pachnącym świeżym chlebkiem! Już, zaraz, natychmiast!
- Jasne - odburknęłam - Już lecę, pędzę, niech ktoś trzyma otwarte drzwi żebym się nie zabiła, jak będę przez nie przelatywać.
- Ty, to jesteś nieużyta jakaś, litości nie masz - westchnął, przywrócony do codzienności żołądek.
- No dobrze, już dobrze. Zrobię ci tego smalczyku - pocieszyłam go - Ale nie gwarantuję, że będzie taki smaczny jak Cezarowy.
- Spoko - pocieszył mnie mój organ trawienny - Twój też może być.
I tak to sobie pogwarzyliśmy czytając Twój, jak zwykle piękny tekst o codzienności, pełen poezji, smaków i zapachu.
A na koniec niezapomniana piosenka kabaretu Starszych Panów. I już przytulnie, ciepło i swojsko się zrobiło, chociaż kaloryfery ostatnio coś słabo grzeją:) No nic to, wezmę kocyk, będzie cieplej i jeszcze raz sobie poczytam zanim zabiorę się za odkurzanie. Wtedy to już na bank zrobi mi się gorąco:))
Ojej, nie cierpię odkurzania, ale rzeczywistość gdacze, że brudno, i że trzeba:( No to za chwilę stanę się na dobrą godzinę tańczącą z odkurzaczem:)
Za to wieczorkiem przezornie uzbrojona w aromatyczną herbatkę usiądę jeszcze raz do Twojej tekstowej uczty. Tego mi trzeba było. Dziękuję:) I serdecznie pozdrawiam z deszczowego miasta, posyłając jak zwykle buziaki, uściski dla Was i tarmoszki dla futrzaków:)***
Ajajaj! Uchichrałam sie czytając Twoją rozmowę z żołądkiem, Marytko!Ech, jak dobrze sie tak pośmiać o poranku. Dziękuję Ci za te dawke cudnego poczucia humoru!:-)Ja też często toczę podobne dyskursy z żołądkiem. On sobie, ja sobie, aż w końcu dochodzimy do jakiegoś porozumienia, co czasem skutkuje wstaniem z łóżka w porze nieprzyzwoicie późnej i rundą do lodówki po coś na ząb!:-) Rzecz jasna, na wagę nie wchodzę juz od roku. Lepiej nie wiedzieć, co by mi ta pani miała do powiedzenia!:-)
UsuńAch, raz sie żyje! I liczą sie dobre chwile, których możemy zaznać. Bo za rok, za dzień, za chwile...Wiadomo!
Uwielbiam piosenki z kabaretu Starszych Panów. Wiele z nich znam na pamięć i często sobie je nucę. Och, ileż niepowtarzalnego uroku one mają, jakimż słodkim smakiem leciutkiej melancholii, elegancji i ciepła emanują! Otulam sie tą atmosferą, oddycham nią jak najczystszym tlenem górskim!:-)
Odkurzania też nie cierpię (ale moje zwierzaki nie cierpią go jeszcze bardziej)! Ale właśnie ze względu na sierściuchy, muszę go niestety, dosc często używać.A taniec z nim - masz 100% racji - rzeczywiscie nieźle rozgrzewa, i mam nadzieję, że pozwala zgubić troszkę kalorii (i to jest jedyna pociecha!:-)
Ach, zima u mnie za oknem prawdziwa! Zuzia tarza się w śniegu. Jest w swoim żywiole. Szczęsliwa psina!:-)
Uśmiechy serdeczne zasyłam ci znad kubka porannej kawy wraz z życzeniami dobrej, spokojnej niedzieli!:-))
Olenko, dzieki za podzielenie sie Waszymi smakolykami. My tez robimy grzaniec, na bazie jablkowego cider z dodatkiem roznosci, bo czasem jest to imbir, czasem pomarancze, albo innym razem zurawiny. Licze na to, ze w przyszlym roku bede juz miala swoj wlasny czarny bez. Narazie lykam tabletki z zawartoscia czarnego bzu, imbiru, kurkumy oraz fermentowanych grzybow i burakow. To moje sposoby na zabezpieczenie sie przed grypa. Robie to juz od lat wiec jakos dziala skoro jeszcze zyje:))
OdpowiedzUsuńNie umiem robic wina, za to robie nalewki. Przeprowadzka troche mi namieszala w tej produkcji, ale juz mam nalewke z malin gotowa i czeka na filtracje nalewka z mleka oraz nalewka z imbiru.
Codziennie pijemy napoje z imbiru, cytryn i niefiltrowanego miodu. Musze wykorzystac Twoj przepis bo brzmi smakowicie. Ja moj napoj robie z receptury tutejszych Indian i tez jest pyszny a przede wszystkim ma wiele wartosci leczniczych. I smalec tez sobie zrobilam, sobie bo Wspanialy tego nie jada... a ja sie smieje, ze tym wiecej dla mnie:)) I w tym roku zakisilam wlasna kapuste... jest pyszna i chodze dumna jak paw, ze pamietalam jak to zrobic i co wazniejsze nauczylam mojego meza jak szatkowac kapuste. On o czyms takim nie mial zielonego pojecia. Slowem wszystko mozna tylko trzeba chciec. W przyszlym roku bedzie lepiej, planujemy maly ogrodek i na pewno bede robic wiecej przetworow. W tym roku niestety nic nie robilismy, bo przeprowadzilismy sie na koniec sezonu i wazniejsze bylo urzadzenie sie a potem przeprowadzka tescia, ktory jest z nami juz 3 tygodnie. Od wiosny zacznie sie praca nad ogrodkiem i juz na pewno nie przegapimy zadnej okazji do robienia przetworow.
Myśle, że takie zimowe grzańce, to nie tylko pyszna, ale i zdrowa rzecz. Wszak dodaje sie do niego samych zdrowych rzeczy, typu miód, cynamon i goździki. No a jeśli jeszcze podstawą grzańca jest wino własnego wyrobu, to już jest super napój!:-)
UsuńMam wrażenie, że te wszystkie pożyteczne rośliny, z których mozna korzystać, gdy sie je zebrało ze swego ogrodu albo łąki, w obecnych czasach stały sie jeszcze ważniejsze niż kiedykolwiek, jeszcze wartosciowsze. Fajnie, że będziesz miała swój czarny bez. Toż to bomba witaminowa!
W tym roku nie robiłam żadnych nalewek, bo sporo mam ich jeszcze sprzed roku czy starszych. Ale uwielbiam te słodziutkie, rozgrzewające ciało i dusze trunki!Kiedyś zresztą już o tym na blogu pisałam.
Pewnie kiedyś dojdziesz i do robienia swojego wina (o ile obrodzą Ci owoce czarnego bzu). Robienie wina nie jest wcale trudniejsze od przygotowywania nalewek.
W ogóle, mieszkanie na wsi, daje o wiele wiecej mozliwosci przetwarzania, wytwarzania czegoś i przechowywania nawet latami.Jest z czego robić, jest potem gdzie te skarby trzymać.
Co sie człowiek napracuje przez ciepłe miesiace, to potem w jesienno-zimowy czas, moze spokojnie cieszyć się owocami swojej pracy. I to jest piękne!:-)
Buziaki serdeczne zasyłam Ci Marylko!:-)*
Oleńko, Twój post jest cieplejszy od grzańców i herbatek.Mrużę oczy i widzę Wasze rytuały, tak, każdy dom musi mieć swoje rytuały. Mistrzami w ich zachowywaniu są dzieci.U moich Wnucząt obserwuję jak ważne są rytuały i nie ma szans żeby coś tam zmienić.Niestety nie lubię ani grzańca, ani miodu, ani imbiru, ale piję imbirowo- miodowo- cytrynowy napój, zjadam kromkę ze zmiażdżonym czosnkiem, ale tylko z rozsądku. Moja grupa AB cechująca plemiona koczownicze domaga się mięsa i niezdrowych potraw. A do książki koniecznie coś bardzo mocnego- też rozgrzewającego:-) ale bez imbiru!
OdpowiedzUsuńZimowy dom powinien rozgrzewać człowieka. Dawać mu spokój, zadowolenie i proste radosci i niezmienności. To osiąga sie właśnie poprzez różne codzienne rytuały.I tak, dzieci uwielbiają rytuały. Czują się w nich bezpiecznie.I my dorośli, też to podobnie odczuwamy. Wszak w sercach mamy jeszcze odrobinę z dziecka...
UsuńŚciskam Cię serdecznie, Basieńko!:-)
Oj, Olu, moje ręce nie pachną piecem, zawsze je usmolę sadzą, kiedy rozpalam:-) taka pora na korzenne specyjały, cynamony, goździki, za imbirem nie przepadam; u nas też bieli, nawet wilka rano widzieliśmy na łąkach, łatwiej zauważyć; moje winogrona bulgoczą w balonie, jeszcze wczoraj resztkę zapakowałam do słoików i będzie pyszny kompot na zimę; jeszcze czekają ugotowane buraczki, będzie sałatka z papryką do słoików; jakoś przetrwamy tę zimę:-) pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńJa też zawsze brudzę sobie ręce, gdy rozpalam w piecu albo do niego dokładam. A na dłoniach osiada wówczas charakterystyczny zapach popiołu, sadzy, drewna. Lubię go! Tak samo jak wonie tych wszystkich korzenno-owocowych specjałów. Wszystko to razem jakoś mi sie uzupełnia.Kojarzy z miłym, zimowym czasem odpoczynku i spokoju domowego...
UsuńPewnie jak już Twoje winko będzie gotowe, to zrobisz sobie takiego swojskiego grzańca. Niech sie wszelkie inne schowają!
Za oknem juz cudownie biało. O świcie sarny przemykają po polu i dziki szukają korzonków. Psy je widzą i od świtu ujadają przy płocie. Wilków, na szczęście, ostatnio u nas nie widać.
Pozdrawiam Cię ciepło, Marysiu!:-)
Wspaniały tekst Olu, aż miło było się ogrzać u Was.:) Żyjecie jak w innym świecie, warto celebrować dobre chwile i cieszyć się tym, co się ma. Pozdrawiam serdeczne.:)
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa, Lenko! Trzeba ogrzewac sie czym tylko sie da. Nie dawac do siebie przystępu zimnicom i depresjom. Wszak to od nas głównie zalezy, jakie dobre chwile będą nam lśnić i rozjaśniać codziennośc.
UsuńSerdeczne uściski zasyłam Ci, Lenko!:-)
Piękne zdjęcia! Ale bym się napiła takiego pysznego grzańca! O tej porze roku idealny! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję!:-) Tak, grzaniec na tę porę roku jest idealny.Jakikolwiek, nie tylko ten alkoholowy. Ważne jest by mieć coś, co pozwala rozgrzać się wewnętrznie, zachować spokój i uśmiechnąć!:-)
UsuńOstatnio pokochałam herbatę z imbirem. A i chlebem z smalcem i czosnkiem nie pogardzę :).
OdpowiedzUsuńWspaniałe są te Wasze poranne rytuały, aż się chce mieszkać w domu tak pełnym miłości.
Pozdrawiam serdecznie
Proste, zwyczajne, dobrze znane nam rzeczy i rytuały są najlepsze a przy tym łatwo dostępne.
UsuńI ja pozdrawiam Cię serdecznie, Karolinko!:-)
Z wielką przyjemnością przeczytałam o Waszych rytuałach i pogrzałam się trochę:) Zadumałam się nad naszymi, nie różnią się aż tak bardzo, ale dają poczucie bezpieczeństwa i zwykłego szczęścia. Jak domowe zycie zaczyna trącić monotonia, zaczynamy jezdzić palcem po mapie, a po powrocie z rozkoszą wracamy do naszej monotonii. Uściski kochana:)
OdpowiedzUsuńTak, domowe rytuały są bardzo ważne.Ale zrozumienie wzajemne czy wspólne pasje także są bardzo potrzebne.I marzenia, snucie planów czy wspomnień...Ach, w życiu są, bywają dobre chwile!
UsuńI ja ściskam cię serdecznie, kochana Marylko!:-)*