Widzicie? Jak nie piszę, to nie piszę, ale jak już zacznę pisać, to jakby się coś odetkało w głowie i w sercu. I maleńki, ciurkający strumyczek raptem zamienia się w kaskadę, w trudną do powstrzymania chęć by przelewać myśli na klawiaturę komputera. Siedzę sobie niczym żółw na malutkiej, zielonej wyspie pośród tych rozrastających się rozlewisk i dobrze mi tu…
A piszę nie po to, by komuś się przypodobać, by spełnić czyjeś oczekiwania, ale po to, by wylać z serca to, co jest do wylania. Piszę wtedy, gdy chcę i tak jak chcę. Najważniejsze są tu moje uczucia i swoboda pisania na każdy temat, który wydaje mi się w danym momencie ważny. Nie jestem nieomylna ani wszystkowiedząca. I nie mam zamiaru wszystkich zadowalać. Dostrzegam oczywiście, gdy ktoś nagle wypisuje się z grona moich obserwatorów albo gdy przestaje komentować ktoś, kto kiedyś był tu codziennym gościem. Czasem jest mi smutno, gdy tak się dzieje bo przywiązuję się do moich czytelników a czasem wzruszam tylko ramionami. No bo cóż? Przecież każdy ma prawo lubić albo nie lubić czyjeś towarzystwo i jego pisanie, czyjeś pojmowanie świata. Internet powinien być miejscem swobody wyrażania poglądów oraz możności bycia takim, jakim się jest. Każdy powinien móc odwiedzać te rejony, w których czuje się swojsko, ale zarazem przestronnie i bezpiecznie. I choć coraz ciężej odszukać w Internecie przyjazną, zaciszną niszę dla siebie, choć coraz trudniej znaleźć podobnych sobie ludzi, to na szczęście istnieją jeszcze miejsca, gdzie nie dociera zgiełk zwariowanej rzeczywistości, gdzie niby na zaklętych, niedostępnych mokradłach, żyją wciąż i odważają się po swojemu śpiewać dzikie ptaki, raki i inne rzadkie stworzenia…
Inspiracją do tego tekstu stał się obejrzany wczoraj wyprodukowany w tym roku, amerykański film pt. „Gdzie śpiewają raki”. To ekranizacja książki Delii Owens. A obejrzeć ów film (póki co, całkowicie za darmo) można np. w serwisie CDA. Gorąco polecam! A dlaczego? Bo dawno już żadna filmowa opowieść tak mnie nie zachwyciła, nie wciągnęła, nie zawładnęła wyobraźnią i sercem. Bo spragniona jestem takich właśnie filmów, których oglądanie nie jest stratą czasu i które po obejrzeniu natychmiast się zapomina, a przeciwnie zaczarowują ów czas, poszerzają go o nowe obszary przeżywania a także pomagają odwrócić myśli od spraw, o których myśleć się nie chce.
Co zatem jest takiego w owej filmowej opowieści, co odróżnia ją od setek miałkich, stworzonych według jednego wzorca hollywoodzkich historyjek?
Przede wszystkim to nieuchwytna i niepowtarzalna atmosfera tajemnicy, głębi i wielowarstwowości wspaniałej natury Karoliny Północnej, na terenie której toczy się akcja. Główna bohaterka Kya Clark, zwana dziewczyną z bagien zamieszkuje samotnie w głębi porastających mokradła i bagna lasów. Tak ułożył jej się jej los a ona musiała się do jego wyroków dostosować i nauczyć się polegać tylko na sobie. Być częścią tej natury. Utożsamić się z nią i wtopić w jej krajobraz oraz rytm.
Kya nieustannie zachwyca się dzikością otaczającej ją przyrody, wielością porastających ją roślin i zamieszkujących tamże zwierząt. Wtopiona w nią szanuje, kocha i dostrzega w naturze znacznie więcej, niż dostrzegłaby przeciętna osoba w jej wieku. W zamian mokradła dają jej bezcenne poczucie bezpieczeństwa a nawet niewidzialności. Pocieszają i koją w ciężkich chwilach. Wskazują drogę wyjścia z trudnych sytuacji. Choć kilka kilometrów stamtąd w pewnym małym, kolorowym, uporządkowanym miasteczku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku toczy się zwyczajne, nudne i bezpieczne życie, to główna bohaterka filmu woli przebywać w odosobnieniu i niby Robinson Crusoe radzić sobie z trudami codziennej, samotnej egzystencji z dala od cywilizacji. Z tej cywilizacji bierze tylko tyle, ile jest jej absolutnie niezbędne do przetrwania. Nie potrafi nawiązywać relacji z rówieśnikami. Jest wycofana, ostrożna, nieśmiała, małomówna i dzika. Tak postrzegają ją przypadkowo napotkani ludzie plotkując na jej temat i opowiadając niestworzone historie. Dziewczyna z bagien odwiedza owo miasteczko tylko na chwilę, sprzedając złowione przez siebie małże i robiąc niezbędne zakupy a potem z ulgą wraca do swojego ustronia. Tam tylko czuje się u siebie. To jej królestwo i schronienie przed światem. Tam nikt jej nie ocenia, nie próbuje zmieniać i upodabniać do innych, naprowadzać na jedynie słuszną drogę.
Kya wśród bezkresnych rozlewisk i porastających je ogromnych cypryśników, mchów, wszechobecnych, zwisających niby firany porostów, gęstych mangrowców i wybujałych traw chce jedynie być sobą i robić to, co lubi najbardziej – pływać łodzią, obserwować faunę i florę a potem rysować przeróżne jej misterne elementy…Nie pragnie żadnych zmian a tylko tego by zawsze mogła w spokoju żyć pośród malowniczych bagnisk i cieszyć się ich kolorytem, ciszą, spokojem i niezmiennością…
Jednak, jak można się było spodziewać, przeznaczenie miało dla niej inne plany. W życiu Kyi pojawił się bowiem pewien zafascynowany jej wrażliwością, innością i inteligencją miejscowy chłopak. A uśpione dotąd w sercu dziewczyny emocje i tłumione potrzeby ożyły, aby popłynąć silnym wodospadem na spotkanie nowych marzeń…Czy jednak dane jej będzie owe marzenia zrealizować, czy też jej przeznaczeniem jest wieczna samotność i nieufność w stosunku do każdego, kto chciałby ową samotność zaburzyć? Na te i inne pytania poznamy odpowiedzi podczas trwającego ponad dwie godziny filmu. W czasie jego projekcji zmierzyć się będziemy musieli z problemem patologicznej przemocy w rodzinie, ze stereotypowym pojmowaniem ról społecznych, z uprzedzeniami rasowymi oraz kulturowymi, z destrukcyjną siłą opinii publicznej i z od zarania toczącym ludzkość przekleństwem dążenia ku ujednoliceniu i stłamszeniu wszelkiej inności.
Naprzeciw tego zaś będzie stać prostota i niewinność dziewczyny z bagien, jej odwaga myślenia i działania wbrew wszystkim oraz dobro i moc płynąca z bliskiego kontaktu z przyrodą. Jednak czy to wystarczające oręża by móc żyć po swojemu, by nie zginąć pośród tak wielu przeciwności losu? Podczas trwania seansu filmowego obserwować będziemy niełatwy proces dojrzewania porzuconej przez ludzi a adoptowanej przez przyrodę młodej bohaterki, wczuwać się w jej położenie i ściskać kciuki by nikt nie wyrządził jej krzywdy, by jej baśń mimo wszystko miała dobre zakończenie…
Choć film ten skategoryzowany jest w Internecie jako kryminał, to absolutnie nie wątek kryminalny jest w nim najważniejszy. „Gdzie śpiewają raki” to liryczna, nieśpieszna i fascynująca opowieść o sile ludzkiego ducha i o uczuciach, które pomagają go rzeźbić w oszałamiającej swą urodą scenerii, zaklętych w czasie dzikich bagnisk Karoliny Północnej. Dzieło to postawiłabym na tej samej półce, co dwa inne, równie piękne a oparte na powieściach produkcje amerykańskie: „Smażone, zielone pomidory” (1991 r.) oraz z „Pamiętnik” (z 2004 r.). Polecam jego obejrzenie tym wszystkim, którzy lubią długie, nastrojowe, pełne psychologicznej głębi historie. Historie, w których poznać można nie tylko koleje życia bohaterów, od dzieciństwa aż do starości, ale i utożsamić się z nimi, odnaleźć w sobie ich pragnienia, skomplikowane uczucia i sposoby radzenia sobie z problemami. To film dla tych zwłaszcza, którzy cenią sobie epickie i magiczne opowieści, dla których najważniejsze są meandry ludzkich wzruszeń i emocji, takich właśnie, jakie właśnie towarzyszą oglądaniu „Gdzie śpiewają raki”.*
* Zdjęcia będące ilustracją powyższego tekstu zrobiłam kilka lat temu w arboretum w Bolestraszycach oraz na torfowisku Broduszurki w okolicy Dubiecka