czwartek, 26 kwietnia 2018

Sobowtóry…





   Widziałam wczoraj pewien film, który obudził w mej głowie skojarzenia, refleksje. Film produkcji brytyjsko-francuskiej w treści mocno poplątany, obraz z gatunku horrorów. Nosił tytuł „Odbicie zła”. Otóż jego bohaterowie na skutek rozbijania się w ich obecności luster zyskiwali swoje sobowtóry – odbicia lustrzane, osoby wyglądające niby tak samo, ale będące zupełnie kimś innym  wewnątrz. Istotami obcymi, pozbawionymi uczuć, pustymi w środku albo i wrogimi. Owe sobowtóry dążyły do eliminacji swych pierwowzorów i do przejęcia ich życia. I z łatwością udawało im się osiągnięcie tego celu. Jednak ci, którzy znali wcześniej prawdziwych ludzi, a nie tych odbitych w lustrze zauważali w nich kolosalne zmiany. Chłód, obojętność, nieumiejętność zaangażowania się emocjonalnego, straszliwą obcość. Tyle film. Sam w sobie niestraszny, ale budzący w człowieku niewesołe przemyślenia…

 Odbicie zła
             zdjęcie z filmu "Odbicie zła"
 
   Czy pamiętacie w swoim życiu sytuacje, gdy mieliście do czynienia z ludźmi, którzy chociaż nie byli niczyimi odbiciami to właśnie tak się zachowywali? Nagle stawali się obojętni, zimni, dalecy jakby przybyli z innej planety, choć jeszcze przed chwilą pełni byli uczuć, zrozumienia, ciepła, empatii i zaangażowania?

  Co to były za sytuacje, co za dziwne osoby? Och, na przykład te, które kochały a wtem przestały kochać. I stały się jak własne sobowtóry, niczym przechodnie na ulicy, nie wiedzący nic o niedawnym przedmiocie uczuć i nic wiedzieć nie chcący. Bo nagle przestało je to interesować. Nagle ktoś dopiero co tak bliski dla nich stał się zupełnie przeźroczysty, nieistotny, obcy. Jakby ktoś pstryknął wyłącznikiem światła. Ktoś prześlizguje się po Tobie oczami i nie widzi. Stajesz się jak opatrzony manekin w witrynie sklepu odzieżowego. Ten ktoś idzie dalej, Ty jesteś przeszłością. Ale on już za chwilę napotka kogoś, na widok którego oczy zabłysną mu tak, jak kiedyś na Twój widok błyszczały. Oczarowanie będzie się pogłębiać, bliskość natężać. Lecz Ciebie w tym filmie już dawno nie ma.

    Kolejny rodzaj tych nagle zobojętniałych, to ci ulegający pustoszącej organizm chorobie Alzheimera, czy powolnej demencji albo innego uszkodzenia mózgu. Ci zapadają się w jakąś mgłę. Nie rozpoznają bliskich. Są skorupami dzbana, z którego w szybkim tempie wylewa się życie, pamięć, skojarzenia, wiedza, uczucia i emocje. Patrzą na człowieka i pustka jest w ich oczach. Porażająca pustka. Nie mają już prawie wspomnień, a te które im zostały tworzą taki galimatias, są tak szczątkowe, że nie udaje się nawiązać z nimi sensownego kontaktu. Zapadają się w siebie. W samotność. W niebyt. Choć z zewnątrz nie widać w nich prawie żadnych zmian. Ludzie z zewnątrz nie mają dostępu do ich świata. Istnieją jak za szybą zwierciadła, którego nie daje się zbić...

   I jeszcze na koniec taki przykład. Widzisz siebie codziennie w lustrze. Niby dostrzegasz jakieś zmiany, ale łudzisz się, że nie są wielkie, że czas jakoś Cię oszczędza. Tak pocieszona wychodzisz na ulicę i przypadkiem spotykasz dawnego znajomego. Spoglądasz na niego z wyczekującym uśmiechem, lecz on prześlizguje się po Tobie wzrokiem, nie rozpoznaje, jesteś mu obca, daleka, nieistotna. Ot, jedna z wielu. Jakieś tam lustrzane odbicie setek przechodniów na ulicy. Serce Ci się ściska, czerwieniejesz, kulisz się w sobie, idziesz dalej taka nierozpoznana, nieważna, samej sobie nagle obca, zaledwie sobowtór...

  Co gorsza Ty też często ulegasz tej chorobie obojętności. Lubiłaś, przestałaś lubić, kochałaś, nie kochasz, interesował Cię czyjś los, ale teraz nic już Cię nie obchodzi. Jakbyś dostała zastrzyk znieczulający, jakby do Twego oka dostał się kawałek czarodziejskiego zwierciadła...

46 komentarzy:

  1. ostatnio bardzo przeżywam kontakty z ludźmi... zmieniamy się- zauważam obojętność, zadziorność, hardość. Stawianie na swoim. Kompromis nie wchodzi w grę lub ustąpić ma tylko jedna strona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja przeżywam, ale mam tak od zawsze. Dzielę włos na czworo.Choć wiekiem rozumiem niby wiecej, to pewne rzeczy wciąż potrafią zaskakiwać i boleć.Tak, nagłe zmiany w ludziach, sprawy, których nie da sie rozwiązać we wzajemnym szacunku i zrozumieniu, jakieś niedomówienia, jakieś pomówienia...Ech,życie to nieustannie zaskakujaca nas łamigłowka, a co gorsza wciaz brakuje jakichś ważnych elementów tej układanki...

      Usuń
  2. Zmieniamy się, niekoniecznie na złe, może to zmęczenie materiału? Mnie zawsze jest przyjemnie jak mnie ktoś po latach jednak rozpozna, chociaż zdarza się że czasem ktoś bliski staje się obcy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zmieniamy sie fizycznie i psychicznie - na dobre i na złe. Idziemy przed siebie, zostawiajac za sobą tyle spraw i ludzi. Czasem to ,co nam wydaje sie naturalne, dla innych juz takie nie jest. Ktoś potrafi mocno przezywać to, co dla nas jest nieistotne i na odwrót...

      Usuń
  3. Ola, chorowałam na depresję wiele, wiele lat. To o czym piszesz znam od podszewki. Wyalienowanie, dysocjacja, poczucie przeraźliwej pewności,że wokół mnie są sami OBCY. Samotność wśród ludzi. Kiedy wreszcie znalazłam odwagę by pójść na terapię, jednym z pierwszych olśnień było, że nie wiem o czym inni ludzie myślą, nie wiem co czują. Tak naprawdę tego nie wiem. Wiem za to, co ja czuję. A czego nie chciałam czuć i co projektowałam na zewnątrz. Samotność, wyalienowanie, strach. Rzeczywistość wokół odbijała moje wnętrze, moje uczucia. To naprawdę było olśnienie. Potem był trudny proces poznawania samej siebie. Ale teraz, po 3 latach, kiedy widzę kogoś o pustych oczach, bez emocji, wiem, że emocje są bardzo głęboko ukryte, schowane przed nim samym, bo BOLĄ. Bo my wszyscy tacy sami jesteśmy. Tacy sami na całym świecie. I po odkryciu tego, wszystko się zmienia. Wszystko jest stanem umysłu. A myślenie można zmienić. Z taką świadomością dużo łatwiej żyć. Sorry, że tak długo, ale temat mocno mi znajomy :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, Aniu - wszystko jest stanem umysłu, naszą projekcją, wyobrażeniem, zależnym od tego, jak siew danym momencie czujemy, co przezywamy. Widzenie świata w kolorach albo na czarno. Umiejetnosc dostrzegania bólu innych ludzi, nie tylko swojego, ale i umiejetnosc nie dokłądania sobie jego bólu jako dodtatkowego ciezaru na plecy. Nadmiar tych cieżarów moze człowieka przygnieśc aż do ziemi.Choć bywa, że ogrom cudzego cierpienia potrafi też uswiadomic nam małosc naszych zmartwień. To jak kubełzimnej wody. Potrafi pomóc i otrzeźwieć a nawet sprawić, że studnia nie wydaje sie juz tak głęboka...
      Stany depresyjne, długotrwałe stany przygnębienia strącaja człowieka na dno studni,z której nie wiele widać, a to, co widać zniekształcone jest i nieprawdziwe. Jednak tak ciezko sie wydźwignąć. Nie wszystkim sie to udaje. A najgorzej jest z tymi, którzy zaprzeczają, że siedzą na dnie studni.Tacy odrzucaja pomoc, bliższy kontakt z kimś, kto umiałby zejsć do nich na to dno.
      Wiesz Aniu, najgorsze moje sny to były takie, w których uciekałam przed kimś i biegłam do kogoś znanego, bliskiego i przyjaznego po pomoc i obronę. A ten ktos stał tyłem do mnie. Gdy sie odwrócił w jego oczach była obcość i pustka. Straszne doznanie! Ten film przypomniał mi to takze...
      Rozpiswyanie się mile jest widziane na tym blogu, Aniu. Dłuższe komentarze świadczą przecież o tym, że tekst z bloga dał komuś do myślenia, cos w jego sercu obudził. A to jest dla mnie największą nagrodą za pisanie. Dzieki, Aniu!:-)

      Usuń
    2. Tak jest jak piszesz Olu. Kiedy siedzisz na dnie studni niewiele widać i wszystko jest zniekształcone. I nie można w żaden sposób do trzeć do człowieka, który tam siedzi, bo on nie pozwala. To też bardzo prawdziwe. Ale ja byłam w tej studni, wyszłam i wiem, że trzeba mu pozwolić tam zostać, tak długo jak on potrzebuje. Czasem całe życie, bo depresja to nie choroba według mnie, to tylko objaw, ucieczka, przerwa, czasem ochrona przed tym, czego najbardziej się boimy w życiu. U każdego różnie: traumy z dzieciństwa, niezaspokojone potrzeby i wynikające z tego ból, nienawiść, złość, agresja. Ogólnie sprawy zbyt bolesne, by je tykać. A depresja chroni. Więc studnia jest paradoksalnie miejscem bezpiecznym :-) I należy pozwolić człekowi tam siedzieć, pomachać do niego ręką: tu jestem gdybyś potrzebował, ale pozwolić przeżyć ten stan. I zadbać o siebie. Bo ciężko jest wytrzymać, kiedy ktoś kochany robi takie coś. Więc to cholernie trudna lekcja dla wszystkich. Czasem trzeba odejść nawet....Bo nikogo nie zmienimy. Tego cudu możemy dokonać tylko sami ze sobą.
      Okropny sen...sen opuszczonego dziecka. Dziecko w nas jest silne, ma tą pierwotną siłę z którą przychodzimy na świat. Dlatego nawet mając 50+ lat jak ja, trzeba to dziecko dostrzegać, tulić i pozwalać mu się bawić :-)

      Usuń
    3. Ciekawe jest to, co napisałaś Aniu o studni, jako o miejscu bezpiecznym. Jeśli pobyt w niej daje nam namiastkę oderwania od tego, co boli a z czym nie umiemy sobie dać rady, jeśli ta studnia jest jak plaster na ranę, to rzeczywiście nie wolno na siłe nikogo z tej studni wyciągać, ponaglać, szantażować. On sam będzie czuł, kiedy będzie mógł z tej studni wyjść, albo i nie wyjść, skoro na jego duszy nie wytworzył się nawet cienki strup. W sumie, to prawie każdy z nas ma albo powinien mieć swoją studnię - takie oddalone miejsce, czy stan ducha, w którym może spokojnie wylizywać rany i dochodzić do siebie. Bo jesli nawet studnia nie daje ochrony, jesli nie można do niej uciec, pozostaje chyba tylko zupełne szaleństwo albo zupełna autodestrukcja - ostateczna ucieczka osób z depresją albo innymi, przerastającymi ich problemami.
      Aniu!Też mam 50+ i nadal usiłuję w sobie dostrzegać i dopieszczać tę małą dziewczynkę z warkoczykami. Ale nie zawsze sie to udaje. Tym niemniej gdy tylko ogarnia mnie jakiś pogodny stan, gdy cieszę sie słońcem i przestrzenią, to wiem, że tańczy we mnie to wciaż żywe i pragnące żyć dziecko!:-)

      Usuń
    4. Nasze małe dziewczynki, to fajne stworzenia :-) Bo Olu, czasem strefa komfortu, to strefa bólu. To znasz. Z tym wiesz jak radzić. Siedzisz na gwoździu w studni już pół życia i to takie znajome. A jak wstaniesz, przestanie boleć i co? Można gdzieś pójść, coś zrobić...ale strach. Nie znam tego. Jak mnie dietetyk pochwalił, że schudłam na diecie, to się tak przestraszyłam, że po kilku dniach dieta poszła w kąt. Śmieję się, ale tak trochę z mokrymi oczyma....Ech, łapmy te chwilę słońca i przestrzeni i ćwiczmy radość, bo ćwiczenie czyni mistrza :-)

      Usuń
    5. Tak, Aniu! Łapmy chwile słońca i przestrzeni. Niech choć przez chwile ten gwóźdź przestanie kłuć człowieka w zadek!:-) Na to zawsze będzie czas. A teraz maj, pogoda, ciepło - niech to nas ogarnie i da odrobinę szczęścia i spokoju!:-))*

      Usuń
  4. CZasem jest to zjawisko chwilowe tylko, a potem przechodzi i wchodzimy w siebie a sobotwor gdzies znika, zeby znowu sie pojawic...trzeba przeczekac, czasem tak mam i juz wiem, ze to tylko na moment.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Człowiek sam dla siebie jest tajemniczą i nieprzewidywalną istotą.Nosimy w sobie rózne wcielenia. Niektóre z nich akceptujemy, w niektórych sie rozpoznajemy a inne są dla nas zaskakujace a nawet straszne...Zdaje mi sie, że czasem człowiekowi potrzebny jest taki głęboki reset. Moment, gdy odrzuca to, co było, by móc pójsc naprzód. Jesli w takim momencie ktoś popatrzy na nas wnikliwie moze dostrzec ową obcość, tego sobowtóra...

      Usuń
  5. Już Heraklit z Efezu powiedział, że "Jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana" i to do dziś aktualne. I mniej boli jeśli to zaakceptujemy. Ale niektóre zmiany zaakceptować trudno, bardzo trudno, jeśli z ludzkiej perspektywy nie widać celu i sensu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmiana, zmiany, lawina zmian. Ileż sie tego w życiu mieści. Ileż wcieleń za nami, przeobrażeń, dziwnych wyborów, nowych dróg. Zmianiamy się, dojrzewamy, od czegos oddalamy, do czegos przybliżamy. Czas płynie a my musimy dostosować sie do tego, choc czasem wywołuje to sprzeciw i smutek, choć tylu ludzi zostawiamy za sobą, w cieniu...
      A niektóre zmiany zaakceptować trudno, zwłaszcza jeśli wiążą sie z postepujacą stale i nieodwracalnie degeneracją umysłu, z zanikiem dawnej, ciepłej i bliskiej tożsamości...

      Usuń
    2. Doskonale teraz wiem, o czym mówisz Olu, bo dziś cały dzień będę ze szwagrem, by siostrzyczka mogła sobie wyjechać na piknik na cały dzień, pierwszy od trzech lat chyba.

      Usuń
    3. Jak dobrze, że siostra ma Ciebie, Krystynko! Że może dzieki Tobie czasem oderwać sie, odetchnac na chwilę. Ta choroba wyniszcza i chorych i ich bliskich. Najgorsze jest, to, że nie ma leku, że nie ma nadziei na porawę...
      Ściskam Cie mocno, kochana Krystynko!***

      Usuń
  6. Coś w tym jest. Ja podobne wrażenia miałam kiedy jeszcze pracowałam i zmieniała się sytuacja w zakładzie inne warunki, zarządzanie. Wtedy w wielu osobach, które znałam od lat nastąpiła zmiana nie do zrozumienia. To już nie były rozmowy koleżeńskie na korytarzach, to były podejrzliwe spojrzenia ostre słowa, ech nie ma co wracać. Myślę, że w każdym z nas jest chyba pierwiastek dobra i zła i tylko zależy od sytuacji, która przeważy w którą stronę przechyli się charakter, chociaż są osoby, które zachowują równowagę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To naprawdę przykre i bolesne, gdy ludzie nagle zmieniają sie na gorsze, gdy znika więź między nimi a nami, gdy nie ma juz w nich bliskosci i oparcia a pojawia sie ta raniąca obcość. Ból rozczarowania trudny jest do zapomnienia. Im bardziej ktos był bliski, tym mocniej boli jego zmiana.
      A w pracy takie rzeczy zdarzaja sie często. Najważnieszy ostatecznie zdaje siebyć własny interes. Praca okazuje sie być nieustannym polem bitwy, w którym nigdy nie wiadomo, kto jest sprzymierzeńcem a kto przeciwnikiem. Z kimś komuś jest wygodnie a potem juz nie jest. Murzyn zrobił swoje i może odejsć.Wyciśnięty jak cytryna. Na pozegnanie dostaje fałśzywy uśmieszek i moc zapewnień o jak najlepszych chęciach, ale niestety, niestety...
      Tak, masz racje Olu, że w każdy mz nas jest pierwiastek dobra i zła. Potrafimy siebie zaskakiwać przykto, ale potrafimy na szczęście też pozytywnie. Oby tych drugich zaskoczeń było więcej!

      Usuń
  7. Tekst godny publikacji w jakimś magazynie. Wiele razy otwierałam się na człowieka, wszystko szło w dobrą stronę, a tu nagle, dzień po i wykasowano mnie. Nie ważne czy cierpię, przyciśnięto przycisk: WYKASUJ i tyle. Zawsze boli tak samo, mimo że za każdym razem ból jest krótszy...pewnie z przyzwyczajenia. Zaryzykuję, widzę zmiany, ludzie się zmieniają na gorsze. Nie piszę o wszystkich oczywiście. Pisze tylko ze swoich obserwacji. Ludzie kiedyś sobie bliscy nagle zatracają kontakty, wszyscy zajęci. Dlaczego bycie zajętym jest ważniejsze niż dobre kontakty międzyludzkie... Coraz więcej samotnych duszyczek, a i tak ludzie się zamykają na siebie. Ja nigdy tak nie robie, jeśli z kimś kontakt już mi się nie układa, to to mówię. Znam to uczucie, kiedy nagle stajesz się nikim w czyichś oczach, nikomu tego nie życzę. Nie wiem, czy ja tu nieco od tematu nie odbiegam, ale takie mam uczucia po przeczytaniu Twoich słów. Ja uważam, że ludzie powariowali, przecież niemal wszyscy widzimy coraz więcej smutnych twarzy przykrytych niezłą warstwą sztucznego uśmiechu, przecież widzimy tysiące małżeństw, które dawno powinny się rozstać, przyjaźń to słowo już inaczej rozumiane, a miłość...bardzo straciła na wartości...to strata ogromna. Ja tylko pisze to, co widzę. Dla mnie dobrzy ludzie są na wagę złota, za każdą dobrą duszyczkę dziękuję w nieskończoność i wierzę w ich siłę. Przepraszam, jak nieco zamotałam, pisze tak prosto z serca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No własnie - ktoś przyciska przycisk "wykasuj" i koniec. Bez prawa łaski. Stajemy sie przeszłoscią. Zostajemy bez swoimi pytaniami bez odpowiedzi. Wyciągamy wnioski na przyszłosć. Trudniej nam potem zaufać, otworzyc się, wciąz przecież lękamy się nowego wykasowania, tej potwornej obocści nie do zapomnienia.
      Pytasz Agnieszko, dlaczego bycie zajetym jest ważniejsze, niz dobre kontakty miedzyludzkie? Pewnie dlatego, że ludzie wiele robia dla wymiernych tu i teraz korzyści, zdaje im się, że pielęgnowanie zwiazków miedzyludzkich to niepotrzebna strata czasu, że sami dadząsobie radę, żyja chwilą obecną, nie patrzą długofalowo, nie myslą o tym, że depczą coś, za czymś kiedys zatęsknią, za czymś, co naprawdę jest istotne.i w koncu zostaja sami, zgorzkniali i niepotrzebni nikomu, bo zerwali po drodze najważniejsze wiezi albo nigdy nie potrafili ich nawiazać. Czy winia wówczas siebie za tak istan rzeczy? Myślę, że większosc nie. Zawsze winni są inni.
      Ludzie często są ze sobą z przyzwyczajenia, dla pozoru, dla zysków. Udaja coś, bo mysla, że muszą to robić. Zwodzą otoczenie. Przybieraja maski przyjacielskości. Ale gdy sie uda dojrzeć ich prawdziwych za tą maską, to widać pustkę emocjonalną, obcość. Ludzie postronni potrafia nieraz zobaczyc to wyraźniej, niz ci, którzy są w dany zwiazek zaangażowani. Ci ślepną na pewne rzeczy, nie chca ich widzieć, udaja przed sobą i innymi, bo boja sie zmiany, boją samotnosci, zaczęcia czegos od nowa. Pewnie nie maja też przy tym za dobrego zdania o sobie. Moze wydaja sie sobie słabi i nieciekawi, dlatego wolą tkwic w związkach, które choc wypalone, nadal daja im namiastkę bliskosci, grę pozorów...
      To czy ktos jest dobry czy zły okazuje sie czasem po wielu latach. Do tego odnosi to powiedzenie - beczke soli z kims zjesz a jeszcze go nie poznasz!Ale ludzie nei znaja samych siebie, wiec co tu mówic o innych. Tak pędzą, tak pochłonięci są zdobywaniem, że nie maja kiedy zastanowić sie nad sobą i życiem i nierzadko na takie refleksje jest juz za późno.
      Agnieszko, to jest temat rzeka! Im wiecej o tym myśle, tym wiecej myśli przychodzi mi do głowy.Cieszę się, że ten temat i w Tobie obudził lawinę myśli!:-)

      Usuń
  8. Bardzo ciekawe refleksje wywołał w Tobie ten film. Ja myślę, że każdy z nas ma w sobie cenzora, wiecznego krytyka, którego ciężko zadowolić. To zlepek głosów nauczyciela, surowego rodzica, ludzi nieżyczliwych i własnego sumienia. Taki sobowtór, który odbierze każda radość. Ktoś mnie pochwali, zaraz pomyślę, że mogłam to zrobić lepiej, albo, że chwalą mnie, bo się pomylili, a wogóle to jak mnie lepiej poznają, to się przekonają, że jestem bezndziejna.

    Oczywiście da się z tego wyleczyć, zmienić myślenie, ale pewnie każdy tego doświadczył.

    Tak, znam chłodniejący uśmiech i obojętniejące spojrzenie. Czuje się straszny żal, ból i coś jeszcze. Wewnętrzny cenzor podpowie, że to z naszej winy, kogoś się omamiło, aż wyszło szydło z worka i moja beznadziejność. Nie zasługuję.

    A przecież drogi ludzkie się rozchodzą, mijamy się z przyjaciółkami, bo co innego zaczyna być ważne, każda na inny poziom rozwoju wskakuje. Również przez obowiązki obowiązki, życie.
    Miłość też mija, albo nią nie była nigdy. Bo by nie minęła, gdyby była prawdziwa empatia, zaangażowanie i przyjazn. Oczarowanie inną osobą pokazuje, że jakaś inna cecha oczarowała, może się przerodzić w miłość, ale nie musi. I to nie ma nic wspólnego z nami, tylko potrzebami innych. Bo ja tez się odwracałam pierwsza i pewnie raniłam.
    Otwierają się szanse na prawdziwą relację. A jednak boli.

    Choroba jest o tyle paskudna, że zabierając pamięć, nie zabiera niepokoju, świadomości, że się straciło całe życie. Pamiętam starszego pana, który zatroskany mówił, że tak dawno nie widział swojego brata, czy ja może wiem, gdzie on teraz mieszka? To było tak realne dla niego, że nie miałam serca powiedzieć, że brat nie zyje od 30-tu lat. Powiedziałam, że pójdziemy jutro do niego. Żeby tak można było zapisać na dysku i wgrywać na nowo, poprawione zycie.

    Jakos to znoszę, te zmiany w wyglądzie. Myślałam, że będzie gorzej, ale nie. Kiedyś wygląd miał dla mnie największe znaczenie, gdybym była sliczna, myslałam, dałabym sobie radę z wdziękiem ze wszystkim. a teraz jakoś mnie to nie obchodzi. Akceptuję ludzi inaczej, patrzę głębiej i wogóle mnie nie obchodzi ich wygląd. to samo z moim. Owszem, dbam o siebie, lubię się fajnie ubrać, makijaz zrobić, ale zajmuje chwilę i juz o tym nie mysle.
    Zajmuję się tym, co przezywam i jak i gdzie. Jest mi lepiej niż kiedyś, a już chyba do głowy by nie przyszło martwic się, że nie wyglądam dość dobrze jak na swój gust. Pewnie przezyję chwilę załamania, jak moja twarz cała pokryje się zmarszczkami, a może nie. Jak ktoś mnie będzie kochał, to nie:)

    Co do ostatniego akapitu, to czasami znieczulenie na niektórych ludzi jest potrzebne, żeby odebrać im moc wiecznego ranienia. Wszystkim, którzy towarzyszyli mi jakiś czas w życiu jestem bardzo wdzięczna i z sentymentem wspominam, cieszę się, jak mogę czegoś się dowiedzieć.

    To był naprawdę pięknie napisany i wiele dający do myslenia post, droga Olu:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię dziwne filmy, poplątane, niejednoznaczne w odbiorze, z głębią psychologiczną, dajace do myślenia. Najczęściej znajduje takie na kanale "Kultura". Zasypiam potem z róznymi wizjami pod powiekami, z masą myśli, od tego mam potem pełno snów, a czasem rodzą sie pomysły na napisanie czegoś!:-)
      Tak, mamy w sobie cenzorów. To pomaga ale i przeszkadza w życiu, bo boimy sie byc spontaniczni, boimy kierowac się intuicją, za długo o czymś myślimy, obrabiamy, analizujemy i czesto w koncu wybieramy wcale nie najlepsze rozwiazanie.Boimy sie cudzego odbioru, oceny. Ale nie bez powodu. Wiele razy przecież byliśmy zranieni. Zaufaliśmy niepotrzebnie. Ktos opalił nam skutecznie lotki, które bardzo długo potem odrastały...
      Drogi ludzkie sie rozchodzą. To naturalne i nieuniknione. Rozwijamy sie, szukamy dla siebie nowych przestrzeni i celów. Nie ma w tym nic złego. Choc czasem warto zastanowic sie, dlaczego tak sie dzieje? Czy ktoś na tym nie ucierpiał, czy kogoś zraniliśmy nieumyslnie? Jak sie tak człowiek zastanowi, ile ludzi było dla niego kiedys ważnych, a teraz nie ma ich wokół niego, jakby nigdy ich nie było, to dziwnie mu sie jakos robi! Byli dla nas tylko pewnym etapem. I my też dla kogos takim etapem bylismy. Furtka do nowych dróg.Niby to wszystko normalne a jednak smutne...

      Choroba wyniszczajaca osobowosć, powodujaca amnezję. To straszne, zwłaszcza dla bliskich, którzy z resztek pozostałych jeszcze w tym chorym oraz ze wspomnień codziennie zlepiają jakaś więź. A on nie wie nawet, kim jesteśmy, choć kiedys wiedział o nas prawie wszystko. Myslę tu o Noli...To, co dzieje siez człowiekiem po głebokim udarze mózgu, ta totalna zmiana jest czymś przerażajacym i bolesnym. Niech sie schowaja wszystkie horrory! A zresztą, mysle, że horrory powstały z takich właśnie przeżyć, i są po to by człowiek umiał przez chwile odreagować.
      Tak, znieczulenie czasem jest potrzebne by odebrać ludziom moc ranienia nas. Jednak dziwnym trafem najtrudniej znieczulić sie właśnie na tych, którzy ranią. Pewnie dlatego, że to zwykle nasi najbliżsi i mimo licznych ran stale ich kochamy i wciaz zalezy nam na zreperowaniu tej poszarpanej bliskości.

      Cieszę się, Eulampio, że ten post dał Ci wiele do myslenia. Bardzo lubię wymieniać sie przemysleniami. To wzajemnie cos w ludziach otwiera, coś poszerza.I zbliża!:-)

      Usuń
  9. Pamietam takie sytuacje w życiu, ze ludzie którym tak bardzo ufałam zmienili się nie do poznania, zobojętnieli, stali się obcy. Do dziś nie potrafię zrozumieć dlaczego... a ból pozostał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Orszulko. Rozumiem o czym piszesz, bo i ja doswiadczałam, doswiadczam nadal takich sytuacji. Pewnie też sama zachowuje sie podobnie. Zdaje mi się, że w ludziach jest cos bardzo czułego, głeboko ukrytego, dla nas niewidzialnego. Bardzo łatwo to trącić, sprawic ból zupełnie niechcący, zrazic tym kogos do siebie. I ten ktos oddala się, choc my nie rozumiemy dlaczego. Szczera rozmowa pewnie dużo by dała, ale ten ktos przeważnie nie ma ochoty na nią.
      A moze byliśmy tylko jakimś schodkiem na jego drodze. Mieliśmy pomóc mu do czegos dojsć, a skoro to zrobiliśmy staliśmy sie juz zbędni...? I nie ma w tym nawet fałszu, wyrachowania z jego strony. Ot, po prostu zrobił, co musiał, co czuł, poszedł do przodu, jako i inni idą.A my niepotrzebnie tak to przezywamy...
      Och, człowiek zastanawia się, analizuje, dzieli włos na czworo a ten ktos ma już nowe życie, nowe ściezki, pewnie nawet nie przyjdzie mu do głowy to, że my wciaz nosimy w sercach niezagojoną ranę...

      Usuń
  10. Mam to na co dzień ,matka choruje na alzhheimera,mieszka ze mna wiec wiem jak sie zmienia ,a i w pracy mam kolezanke która byla zupełnie inna a teraz jest nie do poznania ,obca jak pisze Orszulka ,ja też jej nie rozumiem.Czytałam gdzieś , ktoś fajnie napisał ,że teraz to w pracy nie ma przyjaciół ek ,czy też koleżanek sa tylko znajome twarze .Kiedyś była inna mentalność ludzi.Pozdrawiam- właśnie idę kąpać mamę która nie rozumie po co sie kąpać tak zmieniła ją choroba:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz na co dzień do czynienia z problemem Alzheimera, wiec wiesz jak to boli, jak nie da sie na to znieczulić, gdy osoba najbliższa traci znana Ci osobowosć, gdy telepia sie w niej jakieś marne resztki dawnej siebie. To chyba gorsze niz ciężka choroba fizyczna.
      Bardzo trafne to określenie, że w pracy nie ma przyjaciółek a tylko znajome twarze. Trochę to bolesne, bo człowiek tak dużo czasu spedza w pracy i chcąc nie chcąc nawiazuje tam wiezi. Jednak po czasie okazuje się, że wszystko było ułudą, potrzebą chwili, nic nie zostaje...
      Urszulko, rozumiem dobrze z czym sie zmagasz na codzień. Moja przyjaciółka ma mamę z tym samym problemem. Codzienna ciezka praca w domu, codzienny ból i smutek, gdy odkrywa się, że w tej osobie jest coraz mniej jej z dawnych lat...Ściskam Cie mocno i serdecznie!***

      Usuń
  11. A ja nadal " tracę czas" i rozmawiam z ludźmi:-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Choćby nawet to wyglądało na stratę czasu, to i tak warto. Nie zyjemy wszak na pustyni. Każdy człowiek moze wnieść cos cennego do naszego życia, dołożyć swoją cegiełkę. I na odwrót. My też jesteśmy po coś.Nawet jak tylko nieistotnymi cieniami sami sobie sie zdajemy, to przecież cień jest w życiu czyms bardzo potrzebnym. Daje odpoczynek od światła. Daje schronienie i mozliwosc odpoczynku...

      Usuń
  12. W nastoletnim wieku myślałam, że jeżeli zachwycam się rozgwieżdżonym, nocnym niebem, to inni czują to samo, a kiedy kogoś kocham, to on czuje to samo. Otóż nie i zdecydowanie nie! Dość szybko się o tym przekonałam i było to niemiłe doznanie dopóki nie zrozumiałam, że jesteśmy samotnymi wędrowcami przez życie. Tzn., że każdy z nas żyje, czuje i myśli na swój własny sposób i tak jest dobrze.
    Nie udźwignę na swoich ramionach całej Ziemi, losu wszystkich ludzi. Nawet najbliższe mi osoby muszą poradzić sobie same. Nie jestem w stanie za nikogo przeżyć życia. Mogę tylko być, wysłuchać, poradzić, ale wybór należy do tej osoby, nie do mnie. Mogę z kimś płakać albo śmiać się, osobiscie wolę to drugie, ale nie mogę za kogoś odczuwać i żyć.
    Każdy ma swoją ścieżkę. Ludzie przychodzą i odchodzą. Nikogo nie możemy zatrzymać na zawsze, nikogo nie mamy i nigdy nie będziemy mieć na własność. Im szybciej to zrozumiemy tym lepiej dla nas i dla ludzi, których tak bardzo chcielibysmy zatrzymac przy sobie. Dlatego kiedy ktoś, kto był mi kiedyś bliski odwraca się ode mnie na ulicy, nie smucę się. Kiedyś był bliski, dzisiaj ma juz inna drogę, ja również ☺
    Mogę mu tylko w myślach życzyć by był szczęśliwy ☺
    Marytka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, odkrycie, że inni niekoniecznie czują to samo co my jest ważne dla każdego z nas. Przeważnie bolesne. Dlatego tym milej jest, gdy znajdzie sie kogoś, kto odczuwa podobnie, kto jest partnerem w odczuwaniu i działaniu. Wtedy ta samotnosc sie zmniejsza, choć nigdy nie znika. Zresztą samotnosc nie jest wcale taka zła. O ile jest naszym wyborem. O ile wiąże sie z uczuciem wolnosci a nie osamotnienia czy wykluczenia.
      Każdy ma swoja ściezkę i nikogo nie możemy mieć na własnosć. To prawda. Ani my też nie powinniśmy niczyją własnoscia być. Każdy potrzebuje wolności i zrozumienia, możliwosci pójścia za głosem serca, to jest najwazniejsze. Na tej drodze czasem się, niestety, kogoś rani, czasem my sami ranimy, ale nie ma innej możliwosci. Istotne moim zdaniem jest to, by nikogo nie ranic umyslnie, by umieć go zrozumieć, pomóc, jesli da sie pomóc, nie kierować sie tylko własnym interesem, własnym egoizmem, gdyz ból komuś zadany, może kiedyś powrócić jako silna, destrukcyjna fala.
      Jesteś bardzo dojrzałą wewnętrznie osobą, Marytko. Ja nie potrafiłabym jeszcze przyjac spokojnie, bez bólu czyjegoś umyslnego odwrócenia sie ode mnie na ulicy, czy gdziekolwiek. Ale nie ma we we mnie złości, zyczę tej osobie jak najlepiej.
      Nie da się zyc za kogoś, czuć za kogos. Każdy żyje i czuje po swojemu. Tyle jest osobnych światów, które stykaja sie na moment a potem znowu rozchodzą w różne strony. Dobrze byłoby w tych momentach zetknięcia wysyłać pozytywne sygnały i zostawiać za sobą dobre wspomnienia. Ale nie zawsze tak sie da.
      Każdy szuka szczęścia i każdy ma do niego prawo. Byle nie cudzym kosztem. Niech to szczęście trwa w nas i pomnaża się, budząc zrozumienie dla innych i akceptację ich inności!
      Serdeczne myśli ślę Ci o poranku,Marytko!:-)***

      Usuń
    2. Tak, Olu:-) Jeżeli samotność jest wyborem wolności, a nie ograniczeniem, to jest to! Kiedy pracujemy, ta wolność jest mocno ograniczona. Musimy przebywać wśród ludzi często wrogo do nas nastawionych. To jest bardzo trudne, ale można spróbować zaadoptować się do tych warunków nie tracąc tożsamości, albo odejść do innej pracy. Nie zawsze można odejść. Przez lata pracowałam w bardzo destrukcyjnym środowisku. Często byłam celem niewybrednych ataków innych osób. Było różnie, jeśli nie udało się uniknąć konfliktu dochodziło do awantur, nie jestem chodzącym spokojem:-) Powoli nauczyłam się odcinać od pracy, zostawiać za sobą złe emocje i nie przynosić ich do domu.
      Po odejściu na emeryturę całkowicie odcięłam się od pracy i urwałam wszelkie związane z nią kontkaty. Powoli odzyskuję spokój. Układam trudne życiowe sprawy.
      To co przeszłam w życiu utwierdziło mnie w przekonaniu, że moc jest we mnie, a nie w sytuacjach kreowanych przez innych ludzi, w podpórkach od nich uzyskanych. My nie zdajemy sobie sprawy z tego jak wielką moc mamy w sobie!!! Nie wierzymy w to, często szukając podpory w religii czy w innych ludziach, a to rodzi ogromne niebzpieczeństwo. Tracimy swoją wolność! Oddajemy dobrowolnie swoją moc innym, pozbawiając siebie tego co najcenniejsze, władzy nad własnym życiem! Wiele niedobrych sytuacji kreujemy poprzez nasze lęki, a to tylko emocje. W co wierzymy, to kreujemy.
      To nie znaczy, ze jestem idealna, pozbawiona wad, że nie odczuwam smutku, nie płaczę, nie złoszczę się, nie bywam agresywna, że obce jest mi uczucie zazdrości. Otóż, nie! Te wszystkie uczucia i emocje są mi dobrze znane i wciąż, chociaż już rzadziej je wytwarzam:-) A skoro je wytwarzam, to mogę je usunąć, albo zmienić w inne lepsze emocje o wyższych wibracjach, jak radość, miłość itp. Wszystkiego można się nauczyć, to wymaga czasu i cierpliwości. Nic i nikt nie zmieni naszego życia w ciągu jednego dnia. Wszystko zależy od nas, to nauka na całe życie. Wciąż popełniam błędy, upadam i wstaję, ale nie odpuszczam! Dzisiaj już wiem, że warto!:-)
      Marytka:-)*** <3

      Usuń
    3. Każdy z nas ma za sobą przerózne doswiadczenia - związane z napotkanymi w życiu ludźmi, tymi w pracy i poza nia. Wszystkie te spotkania zostawiły w nas jakiś slad, czegos nauczyły. A ta nauka sie nie kończy, bo zycie trwa nadal, bo nigdy nie wiadomo kogo spotkamy jutro i jak na to zareagujemy. Zmieniamy sie wciaz i wciaz, rzezbimy siebie. I tak chyba powinno byc.
      Pieknego weekendu Marytko, odpoczynku dla ducha i ciala! Usmiech przeszlam Ci serdeczny!

      Usuń
  13. Niestety, tak to życie wygląda ... jest to tym bardziej przykre, kiedy bliska ci osoba, nagle się od ciebie odwraca, bez wyjaśnienia i tyle. A ty zachodzisz w głowę, o co chodzi, co ja takiego zrobiłam, powiedziałam, że ten ktoś mnie ignoruje. Tak do końca nie mamy wpływu na cudze myśli i wybory ...
    Co zrobić.
    Może czasem ten kawałek lustra, który do serca wpadł, wypadnie z niego, że się ten ktos odmrozi, a moze i nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najgorsze jest moim zdaniem to, że bliski w jednym momencie moze stać sie obcy czy nawet wrogi. Ludźmi rządzą uczucia, emocje, egoizmy i antagonizmy. Kotłuje sie to wszystko wewnątrz jak w wulkanie, ktory moze w każdej chwili wybuchnąć i zniszczyc wokół najważniejsze rzeczy. Ale obserwator rzadko potrafi przewidziec ten wybuch, choć pewnie wulkan wysyłał jakieś subtelne sygnały...
      Tak, Lidko! Zawsze jest nadzieja, że ten kawałek złego zwierciadła jeszcze wypłynie z oka danej osoby. Ale do tego potrzebne jest głębokie zrozumienie, umiejętnosc wczucia się w bliźniego, silny żal i wreszcie fala łez. Czasem w życiu zdarzaja sie pozytywne zakończenia, jak w baśniach. A czasem trzeba po prostu oderwać się od tego, na co nie mamy wpływu. Zamknąć drzwi, przełknąc swój ból i egzystować dalej, jak dyby nigdy nic, bo cóz można zrobic innego? Życie trwa i zawsze jest szansa, że przyniesie coś pozytywnego, da zapomnienie, pozwoli nam dojrzeć, nabrać odwagi i rozwinąc skrzydła!:-)*

      Usuń
  14. Ostatnio coraz częściej mam wrażenie, że otaczają mnie właśnie takie sobowtóry, a nie ludzie, z którymi mogę szczerze porozmawiać na dany temat. Mam wrażenie, że czasy coraz bardziej się zmieniają, a ja po prostu zatrzymałam się na jakimś danym etapie i nie potrafię z niego ruszyć. Albo jeszcze bardziej obrazowo - nie umiem przejść poziomu gry, na którym właśnie się znalazłam. I nawet nie wiem, czy kiedykolwiek mi się to uda. Pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak chyba sie zdarza, jesli my i ludzie, którzy nas otaczają są na róznym etapie rozwoju duchowego. Tych etapów nie da sie szybko przeskoczyć. Trzeba do nich samemu dojrzeć, nabrać jakichś nierzadko bolesnych doświadczeń, coś głęboko zrozumieć. Ale chyba każde doświadczenie w życiu czemus słuzy. Jakiejś nauce o sobie i innych. I nawet to uczucie obcości, nawet ten ból, gdy ktoś sie od nas odwraca, też można w końcu przekuc w jakąś mądrosc życiową. Na początek uczy to ostrożnosci. A potem umiejętnosci dostrzegania w bliźnich wielosci warstw, podobieństw do nas i odmienności.
      Dlatego tym bardziej przyjemnie jest spotkać kogoś, z kim nadaje sie na podobnych falach, w kim prawie natychmiast czuje sie tą bliskosć i wie się, że to jest wzajemne, nie podszyte fałszem. Człowiek wtedy oddycha pełną piersią. Niczego nie musi udawać, niczego w sobie skrywać, z obawy przez niezrozumieniem albo złą interpretacją. W życiu zdarza sie spotkać parę takich ludzi-pereł. A nigdy nie wiadomo, kiedy to sie stanie. Dużo czasu jeszcze przed Tobą, Karolinko!:-)*

      Usuń
  15. Niestety, miałam w rodzinie taką osobę. Do dzisiaj jej nie rozgryzłam i już tego nie zrobię, bo ona nie żyje. Zastanawiam się dlaczego taka była, co nią kierowało. Z pewnością była psychopatką.
    Była piękna, bardzo wysoko wykształcona, miała wszystko.
    A mnie pozostał żal i smutek w sercu, bo była moją siostrą...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najgorzej, gdy tak negatywne osoby ma sie we własnej rodzinie. No bo z jednej strony jest ta bliskosć pochodzenia, ta sama krew, a z drugiej tak wielkie niezrozumienie, obcość a nierzadko wrogość. Trudno sobie cos takiego wytłumaczyć a tym bardziej zapomnieć...
      To trochę tak, jak w gnieździe, do którego kukułka podrzuciła swoje jajo. Piskę kukułki przez przybraną matkę wychowywane jest jak własne, ale cóz z tego, skoro instynkt obcego pisklęcia każe mu wyrzucać rodzeństwo z gniazda, troszczyć sie tylko o własne interesy...Niestety, u ludzi też zdarzają sie podobne sytuacje.
      Ściskam Cię serdecznie, Stokrotko!*

      Usuń
  16. Mój tata cierpiał na tę paskudną chorobę, powiem Ci Olgo - to było straszne. Widzieć, jak ktoś traci swoje wnętrze... za każdym razem uciekałam, płakałam i tylko mój mąż dawał radę. Znam też osobę, która kiedyś była mi bliska, a teraz kiedy odniosła pewien sukces - jakoś o mnie nie pamięta - jak by wymazała mnie ze swojej pamięci. W sumie teraz tak myślę, że to nie jest jedna osoba - dla której nagle stałam się przezroczysta . Ale podobno nasze komórki wymieniają się gruntownie co parę lat i nigdy nie jesteśmy już tym samym człowiekiem, którym byliśmy dziesięć lat temu. Może to jest tak, że jak się te ostatnie komórki wymienią, to nagle się o nas zapomina? :) Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawie każdy z nas miał lub będzie miał do czynienia z tą chorobą, albo czyms podobnym do niej, ale równie wyniszczajacym chorego i jego rodzinę. Żyjemy coraz dłużej, karmimy sie byle czym, mamy coraz wiecej zmartwień i stresów. Mysle, że to ma wpływ na degeneracje ciał i umysłów. Dobrze mieć obok siebie jakaś podporę w ciezkich chwilach, kogoś silniejszego, bardziej od nas wytrzymalszego psychicznei i fizycznie. Dobrze, że Twój mąz jest Ci taką podporą, Gabrysiu. Obyscie dożyli długich, długich lat razem w szczęściu i zdrowiu!:-)
      Ciekawe to z tawymianą komórek, co siedem lat jako z wytłumaczeniem zapominania o nas niektórych osób. To zapominanie, to odwracanie się od nas sobowtórów dobrze znanych nam wcześniej ludzi jest dziwnie wybiórcze. Zachowanie Twojej koleżanki nie świadczy niestety o częściowej amnezji, ale o małosci jej ducha. Ale skoro ten jej duch taki był mały, to moze i lepiej, że o Tobie nie pamięta. Lepiej mieć do czynienia z ludźmi większego ducha. Tyle, że na pierwszy rzut oka, ani nawet po zjedzeniu razem beczki soli nei zawsze da sie przjerzeć, kto jest kim...
      Gabrysiu!Pozdrawiam Cię ciepło przed długą majówką!:-)

      Usuń
  17. Oj długo by pisać. Znam o takie ex i niestety też i teściowa miała też przez jakis czas takie szkło w oku, niby już nie ma ale kto wie czy to nie udawanie? Oj szkoda gadać. Trzeba być czujnym,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najgorzej jest chyba jak trzeba być czujnym, nie móc zachowywać sie swobodnie przy najbliższych członkach rodziny. Jeśli straci sie do kogoś zaufanie, to trudno je odbudować. A jednak zdarzaja sie zmiany na lepsze u ludzi, którzy nas zawiedli. Trzeba miec nadzieję, że teściowa nie udaje, nie zachowuje się jak przyczajony tygrys i ukryty smok, ale że naprawdę złagodniała jak owieczka!:-)

      Usuń
    2. Tylko co jeśli się okaże że to wilczyca w skórze owieczki? Oj... Trudne to.

      Usuń
    3. Tak, wszystko sie moze okazać... Ściskam Cię serdecznie Kocurku!:-)

      Usuń
  18. Ja juz sporo takich sobowtórów spotkałam. Ale ostatnio, wiesz, kiedy miałam ciężkie przeżycie związane z moja ukochaną koteczka Meggusią, spotkało mnie coś zupełnie odwrotnego. Dostałam tyle wsparcia, tyle pomocy od obcych ludzi, że aż mi się nie chciało wcale w to wierzyć. I teraz wole sie tego trzymać, inaczej znowu sie rozkleję, moj swiat jeszcze jest mocno rozchwiany.
    Pozdrawiam Cię Olgo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że lepiej trzymać się dobrego, niż złego!Lepiej przywoływać pozytywne myśli, niż negatywne. O ile tylko jest to możliwe - otaczajmy sie dobrymi ludźmi, czerpmy z nich dobrą energie i dzielmy sie swoją. O ile tylko sie da...
      Pozdrawiam Cię przyjaźnie, Agnieszko!:-)

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost