Tegoroczna wiosna jest wielce kapryśna i po dwóch dniach słonka znowu postanowiła obdarzyć nas chłodem i deszczem. Przed chwilą zaledwie mżyło.Teraz leje jak z cebra! Niebo zaciągniete sinymi chmurami. A jeszcze wczoraj pod wieczór siedziałam sobie w błogim ciepełku na łące i opalając piegowaty nos obserwowałam moje kozie stadko. Dostrzegajac po raz kolejny jak złośliwe jest zachowanie Brykuski względem jej córeczki, jak szczypie ją, bodzie i brutalnie odtrąca przypomniałam sobie o napisanej przeze mnie jakiś czas temu historii. Rzecz o dzieciństwie mojej czarnej kózki Brykuski. O jej przygodach, o czasach kiedy musiała przejść wiele ciężkich a nawet smutnych chwil odtrącana przez własną matkę, samotna w koziarni pełnej wrogich czy też obojętnie nastawionych kóz. A ponieważ to dość długa opowieść dzisiaj pokażę Wam pierwszą jej część. Mam nadzieję, iż w nawale wiosennych prac i porządków, znajdziecie chwilę aby poczytać trochę i mieć ochotę na więcej!:-))
Historia kózki Brykuski, cz.1
- Pierwsze moje
wspomnienie?
- Leżę mokra i
drżąca w stajni na sianie. Właśnie się urodziłam. Czuję zapach mojej mamy. Czekam
na nią. Ona zajmuje się moim wcześniej urodzonym braciszkiem. Wylizuje go
dokładnie. Mówi mu, że jest śliczny i słodki. A on przy pomocy mamy stawia
swoje pierwsze kroki. I chwilę potem zaczyna ssać mleko. Przełykam głośno
ślinę. W pustym brzuszku burczy mi głośno. W półmroku panującym wokół
dostrzegam, iż jest tu wiele innych kóz. Żadna z nich nie zwraca na mnie uwagi.
Jedne zajmują się swymi maleństwami. Inne żują siano albo drapią się po
grzbietach rogami. Niektóre z koźląt są już na tyle duże by biegać, bawić się
ze sobą i skakać wesoło. Meczą, gdy nie uda im się wskoczyć na żłób czy
dosięgnąć do paśnika z sianem. Większość maluchów śpi zagrzebana w sianie. Ich
matki są blisko.
- Mamo, mamusiu!
Zimno mi! – wołam wreszcie, bo chyba mama całkiem o mnie zapomniała. Próbuję
wstać, ale jestem na to zbyt słaba. Mama skończywszy karmić mego brata zerka na
mnie niechętnie i mruczy zirytowana.
- Teraz karmię.
Musisz poczekać.
Ale ja nie mogę dłużej czekać, bo chociaż
leżę na miękkim sianku chłód przenika mnie na wskroś. Wreszcie brat najadł się
i mama z ociąganiem podeszła do mnie. Obwąchała dokładnie pod ogonkiem. Trąciła
pyskiem. A potem powiedziała:
- Nic z ciebie
nie będzie! – i odeszła, nie wylizawszy mnie tak jak brata, nie dając mi się
napić mleka. Zadrżałam z głodu i chłodu. Zapłakałam żałośnie.
Moja piękna,
czarno-biała mama nie zwracała już jednak na mnie uwagi. Lizała z zapałem
mojego szaro-czarnego braciszka.
- A Jagoda znowu
urodziła takie czarne brzydactwo, jak w zeszłym roku! – usłyszałam szept kozy z
sąsiedniego boksu.
- Nie dziwota, że
patrzeć na tę małą nie może! – odrzekła inna koza a potem z dumą zajęła się
swym białym koźlaczkiem.
Aż dech zaparło
mi z przerażenia. To chyba ja byłam tym „czarnym brzydactwem”! A więc to
dlatego mama mnie nie chciała…
Zrobiło mi się
tak bardzo smutno, że zamknęłam oczy i nie chciałam ich już nigdy więcej otworzyć.
Wówczas usłyszałam głos gospodyni.
- Ach, ty
biedaczko! Toż ty ledwie dychasz! Mama cię nie wylizała. Nie wiem, czy coś z
ciebie będzie! – gospodyni wzięła mnie
na ręce i troskliwie wycierała miękką szmatką. A kiedy już się rozgrzałam i
poczułam silniejsza ta dobra kobieta pomogła mi się podnieść i podstawiła pod
brzuch mamy, bym mogła napić się mleka. Jednak ona natychmiast bodnęła mnie z
całej siły. Och, jak to zabolało!
- O ty paskudo!
Ty niedobra kozo! – krzyknęła gospodyni – Własne dziecko krzywdzisz? Taka z
ciebie matka?! – a potem ciężko wzdychając wzięła mnie na ręce i owinęła swoim mięciutkim
swetrem. Z daleka słyszałam jeszcze pełne złości meczenie mojej mamy i ciche
pobekiwanie braciszka...
* * *
Gospodyni niosła mnie idąc szybko po
chrzęszczącym, białym puchu leżącym na podwórku. Powietrze pachniało tu
zupełnie inaczej niż w koziarni. Było lodowate i pełne kłujących mnie w nos
igiełek. Drżąc przylgnęłam mocniej do ciepłych ramion niosącego mnie człowieka.
Wreszcie
dotarłyśmy do ciepłego wnętrza ludzkiego domu. Tam przywitała mnie jaskrawa
jasność i gwar. Kilka osób siedziało naprzeciwko wielkiego, grającego pudełka i
wpatrywało się z ciekawością w migające tam obrazki.
- No i co tam?
Skończone już nareszcie wykoty? – nie odrywając nawet wzroku od owego pudła zapytał
starszy mężczyzna.
- Skończone!
Urodziły się ostatnie bliźnięta! – odparła gospodyni – Ale wyobraź sobie, że
koza Jagoda, tak jak w zeszłym roku nie chciała przyjąć jednego ze swoich
koźląt. Oj, niedobry charakter ma ta kozula. Pozbyłabym się jej chętnie, gdyby
nie była taka mleczna!
- Dzieciaki, patrzcie,
jaką śliczną czarnulkę do domu przyniosłam! – zawołała wesoło trzymająca mnie
mocno kobieta i odwinęła sweter, by było lepiej widać, co jest w środku.
Wtedy podbiegła
do mnie mała, ciemnowłosa dziewczynka i nachyliwszy się nade mną zawołała:
- Jaka cudna kózka!
Cała czarna! Mamo, daj mi ją na ręce!
- Pokażcie i
mnie! – krzyczał biegnący za nią pyzaty chłopiec.
- Brzydula!
Czarna jak noc! Baśka! Jeszcze ci tylko czarnego kota trzeba i już będziesz
mogła zostać czarownicą! – zaśmiał się drwiąco na mój widok.
- Nieprawda! Jest
słodka! A ty Wojtek jesteś głupi! Mężczyźni nic a nic się na urodzie nie znają!
– orzekła dziewczynka i ucałowała mnie prosto w guza, którego nabiłam sobie
przy upadku w koziarni.
- No dobrze, weź ją
Basiu! Tylko delikatnie! Nie wiem, czy przeżyje, bo ją Jagoda tak bodnęła, że
aż się w główkę uderzyła – westchnęła z troską jej mama.
- Mamusiu! Ona nie
ma żadnej rany na głowie! Patrzcie, jaka ślicznota z niej!– piszczała nazwana
Basią dziewczynka i ściskała mnie mocno. Jej brat natomiast znudziwszy się mną
przysiadł się do ojca i znowu razem wpatrywali się w ryczące głośno pudło z
ruchomymi obrazkami.
- Trzeba ją
napoić mlekiem, bo słaba. Pójdę udoić trochę od jej mamy a ty Basiu poszukaj
tej butelki ze smoczkiem, co nam się w zeszłym roku przydała – rzekła gospodyni
i wziąwszy ze sobą wiaderko wyszła z domu. Tymczasem dziewczynka pobiegła ze
mną na rękach do małego pokoiku, gdzie zabrała się za przeszukiwanie pudła z
zabawkami. Wywaliła na podłogę cały ich stos a butelki jak nie było, tak nie
było.
- Polecę na
strych. Na pewno tam znajdę butelkę ze smoczkiem! – zdecydowała wreszcie kładąc
mnie pośród tego bałaganu.
Leżałam cichutko
spoglądając ze strachem w wielkie, nieruchome oczy lalek i w błyszczące ślepia
dużego, puszystego stwora z wielką, pełną zębów paszczą.
- Dzień dobry
państwu! – szepnęłam wreszcie, bo dziwnie mi tak było, gdy wpatrywali się we
mnie bez słowa.
Nic nie odrzekli.
W ich spojrzeniach była zupełna obojętność. Zadrżałam. Przypomniało mi się, że
i mama tak właśnie dzisiaj na mnie popatrzyła.
- Mamo! Gdzie
jesteś? – zapłakałam a potem wytężywszy wszystkie siły, wyswobodziłam się ze
swetra gospodyni i pierwszy raz stanęłam na swych drżących nogach. Ale nie
widział tego nikt poza porozrzucanymi po pokoju zabawkami. Nikt nie usłyszał
też mojego wołania. Z drugiego pokoju dobiegał tylko szum tego wielkiego pudła.
Słychać też było głos tamtego chłopca, który wołał raz po raz:
- Gol! Nareszcie
gol! Prawda tatusiu, że nasi wygrają? Muszą wygrać!
Kiwając się i
upadając kilka razy nieporadnie podeszłam do drzwi. Postanowiłam koniecznie znaleźć
drogę do mamy. Pewnie mamusia teraz tęskni za mą. I gdy wrócę wyliże mnie i
nakarmi. Pozwoli położyć się przy swoim boku. Zaśniemy razem, we troje z
braciszkiem.
- Mamusiu! Idę do
ciebie! – zameczałam głośno. Wówczas coś zatupało głośno i ze stromych schodów naprzeciwko
zbiegła ta dziewczynka Basia. W jednej rączce niosła butelkę a w drugiej wielki
koszyk.
- A ty kózko,
gdzie się wybierasz! – zaśmiała się na mój widok i pochwyciwszy mnie znów w
ramiona poszła do kuchni, gdzie już czekała już na nas jej mama.
- No dawaj,
szybko butelkę, póki mleko ciepłe! – rzekła gospodyni. I już po chwili wkładała
mi w pyszczek miękki przedmiot, z którego po naciśnięciu poleciało słodkie,
ciepłe mleko.
- Mamusiu! A
dlaczego to mleko jest takie żółte? I czemu kózka nie leży przy karmieniu jak
dzidziuś? – dopytywała się Basia przejmując od matki butelkę i podając mi ją w
ten sposób bym stojąc na jej kolanach wyciągała pyszczek ku górze, ku temu
wspaniałemu mleku.
- Na początku
mleko zawsze jest gęste i żółte. Na takie mleko, które matka wytwarza dla
swojego dziecka tuż po porodzie mówi się „siara”. To płyn pełen witamin i
różnych składników odżywczych potrzebnych dla noworodka. Ale po kilku dniach
zmieni odcień i będzie tak białe, jak mleko od krowy – odrzekła mama Basi.
- Trzeba karmić
koźlęta w takiej właśnie, pionowej pozycji, bo one mają inaczej zbudowany
przełyk niż ludzie. A gdyby je poić tak, jak ludzkie niemowlęta, czyli na
leżąco, zakrztusiłyby się i udusiły – wytłumaczyła córeczce a potem widząc, że
opróżniłam całą butelkę uśmiechnęła się i powiedziała:
- Ależ z tej
małej żarłoczek! Ale to dobrze! Znaczy, że zdrowa. Teraz na pewno będzie
chciała pospać.
- No właśnie
znalazłam na strychu taki stary koszyk wiklinowy po kocie! Teraz przyda się dla
naszego maleństwa!- oznajmiła radośnie dziewczynka.
- A gdzie ty chcesz
go postawić? Mam nadzieję, że nie w swoim pokoju?! – kobieta zmarszczyła brwi i
zerknęła na mnie podejrzliwie jakbym miała zaraz coś zepsuć albo spsocić.
- Myślałam, że właśnie
przy mnie będzie jej najlepiej. Pozwól mamusiu! - dziecko spojrzało w oczy matki tak błagalnie,
że tamta natychmiast zmiękła.
- Zgoda, ale
tylko na jedną noc. Musimy wymyślić dla małej coś lepszego. Nie można przecież
z domu zrobić koziarni! – zawołała a potem cmoknąwszy w czoło swoją córkę znowu
zajęła się mieszaniem.
- Na razie Basiu włóż
kózkę do koszyka i postaw tu, przy piecu, żeby jej było ciepło. I rozłóż talerze
na stole. Kolacja już prawie gotowa.
Rzeczywiście,
bardzo już byłam senna. Zwinęłam się w kłębek, chowając nos w sianku, którym
wyścielony był koszyk i zapadłam w długi, męczący sen.
W jakiś czas
potem Basia wyniosła mnie do swego pokoju. Tam ustawiła koszyk obok swojego
łóżka a potem rozebrała się i wskoczyła pod kołderkę.
- Śpij mała
kózko! Jutro wymyślę Ci imię! A teraz dobranoc! – szeptała, głaszcząc mnie po
główce.
Westchnęłam i zasnęłam prawie natychmiast.
Byłam bardzo zmęczona. Niedługo potem jednak obudził mnie szloch tej
dziewczynki, która spała bardzo niespokojnie. Miotała się na łóżku i płakała,
powtarzając raz po raz:
- Mamusiu, nie
zostawiaj mnie… - zrobiło mi się jej strasznie żal i chciałam tę Basię jakoś
uspokoić. Liznęłam czule, wystającą spod kołdry rączkę dziewczynki i zameczałam
głośno:
- Nie płacz
dziewczynko! Jestem tutaj, przy tobie!
Wtedy do pokoju
weszła mama Basi i zapaliwszy lampkę, usiadła przy córeczce a potem obudziła ją
potrząsając i przytulając mocno.
- Basieńko!
Miałaś zły sen. Nie płacz, kochanie!
- Śniło mi się,
że mnie nie chciałaś. Tak, jak nasza Jagoda swego dziecka nie chciała. Jak
dobrze, że jesteś! – szeptała dziewczynka i ściskała ręce matki.
- Czemu kozy
czasem nie kochają swoich dzieci? – pytała i pochlipując jeszcze nachyliła się
by głaskać mnie po główce.
- Sama nie wiem,
córeczko. Może koza czuje, że nie da rady wykarmić dwojga maleństw? Tak się
niekiedy zdarza i nic nie można na to poradzić. W świecie zwierząt panują
surowe prawa. Przetrwają tylko najsilniejsi.
-Ale nie martw
się. Wykarmimy tę małą kózkę. Zaopiekujemy się nią i wszystko będzie dobrze,
tak?
- Tak, mamusiu! –
wyszeptała radośnie dziewczynka a potem uściskała mocno swoją mamę i ułożyła
się wygodnie na boku. Gospodyni okryła
ją troskliwie kołderką a potem zgasiła światło i odeszła, cichutko zamykając za
sobą drzwi.
* * *
Karmiona
pysznym mlekiem szybko nabierałam sił i już po kilkunastu dniach biegałam po
całym domu, ciekawa wszystkich jego zakamarków. Wskakiwałam na schody i
krzesła. Zaglądałam do piwnicy i na strych. Próbowałam wcisnąć się w każdy kąt.
Dostać się najwyżej jak tylko to było możliwe. Na stół kuchenny i na kredens.
Na komodę, na której stało owo grające, hałaśliwe pudło. Rozpierała mnie
energia. Basia biegała razem ze mną i śmiała się z moich wyczynów.
- Wciąż brykasz,
ty moja zwariowana kózko! Nazwę cię wobec tego Brykuską! Czy to dobre dla niej
imię, mamusiu? – śmiała się dziewczynka ściągając mnie po raz nie wiadomo już
który z kuchennego stołu.
- Och, myślę, że
to dla niej imię w sam raz! A weźże ją ze stołu, bo przecież pierogi będę robić
a ta mi tu znowu włazi! – śmiała się gospodyni, umączonymi dłońmi ściągając
mnie z taboretu.
- I zobacz! Znowu
wszędzie są jej bobki! Mówiłam Ci, że dom to nie jest miejsce dla kozy! – dodała
widząc, że znowu nabrudziłam.
- Ja już
posprzątam, mamusiu! Przecież ona jest jeszcze malutka i nie rozumie, że tu nie
wolno robić kupki! – wołała Basia, biegając za mną ze szczotką i szufelką.
- Proszę, zgódź
się, by jeszcze tu ze mną została! – prosiła matkę.
Gospodyni zgodziła się niechętnie, ale
denerwowała się widząc mnie w kuchni czy w dużym pokoju. Starałam się wobec
tego nie wchodzić jej w oczy i bawiłam się z Basią w jej pokoju albo na
strychu. I to właśnie strych był naszym ulubionym miejscem. Pełno tam było
wielkich skrzyń, w których można było się chować, wskakiwać na nie i
zeskakiwać. Szalałyśmy tak z Basią wesoło do czasu, gdy dziewczynka upadła i
skaleczyła się w nogę. Wówczas jej mama ostatecznie zdecydowała, że już czas
bym zamieszkała z innymi kozami.
- Przecież możesz
codziennie odwiedzać w koziarni swoją Brykuskę. Proszę jednak, byś nie
przynosiła jej do domu. Zobacz, jak wygląda twój pokój po miesiącu mieszkania z
kozą!
- Ja wiem, że
Brykuska potargała mój zeszyt, ale już go przepisałam i wszystko jest w porządku.
Pogryzła też gumowe kaczuszki do kąpieli, ale przecież ja i tak się już nimi
nie bawiłam! Jestem już za duża na takie zabawki! – wołała Basia, która stając
na palcach, tak by wydać się wyższą niż naprawdę była, z szybkością karabinu
maszynowego wyrzucała z siebie wszystkie pamiętane a ukrywane dotąd
przewinienia Brykuski.
- Och, no
widzisz, czego ja się tu dowiaduję! Ale córciu! Mnie nie chodzi nawet o twoje zabawki,
Basiu! Kózka włazi na twoją pościel, siusia tam, robi kupki. Zrywa zasłony i
firanki. A teraz jeszcze omal nie złamałaś przez nią nogi na tym strychu! Czy
to mało?! – orzekła mama robiąc bardzo srogą minę, ale jednocześnie nie umiejąc
powstrzymać uśmiechu rozbawienia na myśl o łobuzerskich wyczynach kózki.
- Mamuniu! Ale przecież
Brykuska jest taka słodka i kochana!I taka biedna bez swojej mamusi! Zobacz
sama! – piszczała dziewczynka podnosząc mnie do góry i całując między różkami,
które rosnąc sprawiały, że czoło mnie swędziało i wciąż musiałam je o coś
pocierać. By przypodobać się gospodyni zrobiłam wówczas najsłodszą ze swoich
minek, ale jednocześnie przypomniałam sobie, że przecież różki znowu mnie
swędzą. Muszę koniecznie znaleźć coś, o co mogłabym się poskrobać. Wczoraj
pocierałam różkami o róg torby na zakupy. Wysypały się wtedy z niej jabłka,
bułki i warzywa. Och, jak wspaniale było porwać wielkiego pora i chrupiąc go ze
smakiem wskoczyć na meble kuchenne. Przewrócić stojące tam szklanki, zrobić
susa na lodówkę a potem rozbić kopytkami wszystkie leżące w koszyku jajka!
A ponieważ znowu nie mogłam czekać i
natychmiast musiałam podrapać się między różkami, to podeszłam do wiaderka z
kozim mlekiem, które gospodyni dopiero co przyniosła z porannego udoju i
bodnęłam w nie z całej siły. Wiadro przewróciło się z głośnym brzdękiem. Mleko
wylało się na drewnianą podłogę kuchni i bystrą strugą popłynęło pod kredens i
piec. Tego już było dla gospodyni za wiele!
- No widzisz,
Basiu?! Tak dalej być nie może! – krzyknęła wzburzona kobieta gospodyni a potem
złapała mnie na ręce i idąc ze mną szybko do koziarni zawołała:
- Powycieraj to
wszystko, Basiu! Ja już naprawdę nie mam siły!
W koziarni powitał mnie półmrok oraz
znajomy, słodki zapach siana, kóz i mleka. Kobieta zaniosła mnie na sam koniec
wielkiego, wysłanego sianem pomieszczenia i postawiła przy korytku pełnym owsa.
- Zobacz
Brykusko, jakie tu masz smakołyki. Tu ci będzie dobrze – szepnęła, głaszcząc
mnie na odchodnym.
- Zostań tutaj! –
przykazała, gdy widząc, iż odchodzi rzuciłam się za nią w pogoń.
Nim zdążyłam dobiec do drzwi już zamknęły
się za gospodynią. Zostałam sama. A właściwie nie sama, bo przecież z każdego
kąta tego podzielonego na wiele boksów pomieszczenia spoglądały na mnie uważnie
oczy dorosłych kóz i ich małych. Kilka ciekawskich koźląt zbliżyło się do mnie
i zaczęło obskakiwać, próbować mnie bóść dla zabawy. Nawet mi się to spodobało
i byłam gotowa by pobiegać z nimi, aby zawrzeć bliższą znajomość. Wówczas
jednak zainteresowały się mną dorosłe kozy. Nastroszyły sierść i zaczęły
podchodzić z wojowniczymi minami. Pierwsza z nich, wielka, brązowa koza
powąchała mój pyszczek i zawołała z oburzeniem:
- To jakaś obca
koza! Nie chcemy tu żadnej obcej kozy!- a potem z całej siły bodnęła mnie w
bok, więc szybko uciekłam i wcisnęłam się pod betonowy żłób.
Kiedy kozy
zapomniały o mnie wyszłam stamtąd. Chciałam wrócić do domu Basi. Przy niej
czułam się zawsze tak bezpiecznie i swobodnie. Nie udało mi się jednak zbliżyć
do wyjścia, gdyż nagle, tuż przede mną pojawiła się piękna, czarno-biała koza. Popatrzyła
na mnie z namysłem. Tak, jakby skądś mnie znała. I mnie też się wydało, że już
kiedyś ją przecież widziałam. Moje serce zabiło mocno ze szczęścia. Tak mocno,
iż nie bacząc na nic otarłam się z radością o jej bok a potem instynktownie
poszukałam pyszczkiem jej wymienia. Och! Przecież to była moja mama…
- Idź precz! – mama
krzyknęła z gniewem. A potem bodąc dopchnęła mnie do samej ściany. Wywinęłam
się jakoś i uciekłam z piskiem a następnie schowałam w mojej kryjówce pod
żłobem. Tam na pociechę zjadłam kilka źdźbeł siana, zwinęłam się w kłębek i
zasnęłam.
Tego samego dnia wieczorem Basia przyszła
razem z mamą do koziarni żeby wydoić i nakarmić kozy. Z radością przybiegłam do
dziewczynki i wskoczyłam jej na ręce a ona karmiła mnie, pieściła i szeptała
serdecznie.
- Kocham Cię
Brykusko, ale musisz tu zostać wraz z innymi kózkami. Zobaczysz, przyzwyczaisz
się! Ja też jak poszłam do szkoły to dziwnie się czułam z obcymi dziećmi, ale
teraz lubimy się i bawimy razem.
Ale ja nie chciałam zostać. Pchałam się, z
całej siły wciskając pyszczek między jej nogi i futrynę drzwi, gdy wkrótce
potem odchodziła z koziarni. Dziewczynka jednak odsunęła mnie delikatnie i nie
zważając na moje protesty, głośno pociągając nosem wyszła.
Westchnęłam ciężko. Popatrzyłam na kozy,
które obserwując mnie i pobekując przy tym groźnie oznajmiały, że nie życzą
sobie mojego towarzystwa. Cóż mogłam poradzić? Pozostało mi wcisnąć się w siano
i próbować zasnąć, mając nadzieję, iż rano Basia wróci i zmieni zdanie. I kiedy
tak leżałam sobie cichutko a sen wciąż nie nadchodził nagle usłyszałam
dobiegający gdzieś z boku zirytowany szept.
- Hej, mała! To
moje miejsce. Nie pozwoliłam ci przecież tu leżeć! – natychmiast zerwałam się
na równe nogi, chcąc dojrzeć tego, kto do mnie przemawiał. Księżyc, który
wyjątkowo mocno świecił tego wieczora oświetlił sylwetkę szczupłej, niewiele
starszej ode mnie kózki.
- Tu jest tak
dużo miejsca! Starczy dla nas obu! – powiedziałam z nadzieją. Na wszelki
wypadek odsunęłam się jednak na bezpieczną odległość, bojąc się ataku tej
nieznajomej kozy.
Tamta stała nieruchomo i patrzyła na mnie, jak
gdyby się nad czymś zastanawiając.
- No dobrze!
Pozwolę ci tu zostać pod warunkiem, że będziesz mnie zawsze słuchała. Ja jestem
od ciebie starsza, większa i mądrzejsza. Jeśli chcesz przetrwać w tej koziarni
musisz trzymać się blisko mnie i robić tylko to, na co ci pozwolę – rzekła w
końcu a potem, żeby pokazać mi jak jest silna ni z tego ni z owego bodnęła mnie
w zadek.
- No dobrze!
Dobrze! Tylko już zostaw mnie w spokoju! Proszę! – pisnęłam i wcisnęłam się w
kąt pomieszczenia, zerkając z lękiem na swą starszą koleżankę. Tamta
uśmiechnęła się z zadowoleniem a potem powiedziała łaskawie:
- Możesz się
popaść! Pozwalam!
- Hej! Cicho tam
młodzież! Noc jest od spania a nie od gadania! – zamruczała śpiąca tuż za
drewnianym płotkiem stara koza.
- Bo zaraz tam
przyjdę i zrobię z wami porządek! – dodała jeszcze a drzemiące gdzieś dalej
kozule zameczały coś cicho z niezadowoleniem.
- Cicho już bądź!
Słyszałaś? Nie ma co zadzierać ze starymi! Kładziemy się już. Teraz śpij! –
rozkazała moja nowa znajoma a potem ułożyła się wygodnie w dołku z siana i nie
zwracając już na mnie uwagi zasnęła.
Ja długo nie
umiałam zasnąć. Wsłuchiwałam się w oddechy śpiących kóz. Łowiłam panujące tu,
jakże przyjemne dla mnie zapachy siana, mleka, słomy i kozich bobków. Rozmyślałam,
jakie będzie teraz moje życie? Czy zdołam zaprzyjaźnić się z tą kózką? A czy
Basia nie zapomni o mnie? Tak bardzo za nią tęskniłam…
Piękna historia, masz talent do opisywania. Dobrze się czyta.
OdpowiedzUsuńDziękuję za ciepłe słowa, Ewo!:-)
UsuńPiekna i wzruszjaca história. Mam nadzieje, ze nie bedziemy musieli dlugo czekac na nastepne czesci :). (Leciwa)
OdpowiedzUsuńCieszę się, Moniko że Ci sie podoba! A co do publikowania dalszego ciągu, to chyba musze dać czytelnikom czas na przeczytanie tej pierwszej, dość długiej części. Pozdrawiam serdecznie!:-)
UsuńOch, biedna Brykuska...
OdpowiedzUsuńTak,Mariolko - była biedna, ale teraz prawie to samo robi swojej córeczce. Nie pamięta wół jak cielęciem był!
UsuńNiektore kozy zachowuja sie jak samice ludzkie. Czy to typowe wsrod koz?
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy typowe, ale niestety dosc częste. Zamartwiajac się o los kózki Kruszki pogrzebałam w internecie i na róznych forach dotyczących hodowców kóz znalazłam historie mrożace krew w żyłach!Z tego wszystkiego cieszę się, że Brykuska nie jest do tego stopnia agresywna by zabóśc swoje dziecko na śmierć - bo i tak sie często zdarza!
UsuńToż to gotowa bajeczka dla dzieci, tylko wydać i już. Tak przyjemnie czyta się. Gratuluję pomysłu. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa to właśnie pisałam swego czasu jako opowieśc dla dzieci.A ze najlepiej się pisze o tym, co sie zna z autopsji, to i o kozach naskrobałam historyjkę.Ciesze sie z Twej pozytywnej opiniii. Dziekuję i pozdrawiam Cię, Olu!:-)
UsuńMarsz do wydawcy! Cudowna książka dla dzieci i dla dorosłych.
OdpowiedzUsuńWydawcy wcale się tak nie pala do wydawania czego bądź. Czesto nawet na odpowiedź odmowna ich nie stac. Po prostu milczą i tyle. Parę razy sie tak sparzyłam i jakos mineła mi ochota na stukanie w bramy tej betonowej twierdzy.
UsuńTym niemniej dziekuję Ci Klarko za entuzjastyczną opinię!:-)*
Olu,cudowna opowieść,chylę czoła przed kunsztem pisarskim i czekam na ciąg dalszy.Buziaki♥
OdpowiedzUsuńBardzo sie ciesze, Elżbietko, że opowieśc przypadła Ci do gustu. Pozdrawiam Was oboje serdecznie!:-)♥
UsuńJakie to piękne :)...
OdpowiedzUsuńOch, to bardzo sie ciesze Lucynko, że Ci sie opowiastka spodobała!:-))
Usuńzajrzałam, ale nie przeczytałam jeszcze.... przy niedzieli może...
OdpowiedzUsuńOk, Alis - przeciez nie ma pośpiechu.Ciepłe pozdrowienia zasyłam!:-)
UsuńPiękne i wzruszające opowiadanie, Olu :)
OdpowiedzUsuńI wśród ludzi tak najczęściej jest, że powiela się złe wzorce z domu, mimo, że dana osoba została przez rodzica skrzywdzona. Np. życie z partnerem, który pije, a w domu ojciec pił, bił i wynosił wszystko ... albo matka, która była bita przez ojca psychopatę, funduje taka samą jazdę synowi ... takich przykładów jest na wyciągnięcie ręki, każdy je zna, albo samemu doświadczył.
Tyle, że człowiek jest ponoć mądrzejszy od zwierząt i ma możliwość wyrwania sie z tego zaklętego kręgu. Ale, jak się okazuje niewielu na to stać.
A zwierzęta ... biedaki, bo jak im to wszystko wytłumaczyć? Na jaką terapię wysłać?
Ściskam Cię, Olu :******
To prawda, złaszcza u dzieci jest podobnie z tym powielaniem wzorców.Z wzajemnym dokuczaniem sobie, z ostracyzmem i szykanowaniem innych bez powodu albo tylko dla przyjemności czy zyskania uznania innych członków grupy.I u dorosłych to wystepuje (jak popatrzę na naszych polityków, to widzę to najwyraźniej!) Nie wiem tylko czy to dlatego, że naoglądali sie czegos w dzieciństwie i jakostak im sie to wdrukowało w osobowość, że podświadomie dążą do powtórki w dorosłym zyciu, czy może są genetycznie obciążeni jakimiś predyscynującymi ich do pewnej roli cechami.
UsuńTak, człowiek moze sie wyrwać, jesli pracuje nad sobą, jesli w ogóle dostrzega, że to w czym tkwi, co robi jest złe. U zwierząt rządzi instynkt. Pewnie nie ma u nich czegos takiego jak dobro i zło. Natura pcha zwierzęta do takich czy innych zachowań. A jesli dodatkowo dziedziczą po przodkach jakies nienajlepsze cechy, to sie wszystko nawarstwia i w efekcie tworzy coś, co my ludzie nazywamy okrutnym, złym.
Wcale sie nie zdziwię, jesli kiedyś tak gnębiona dzisiaj Kruszka zachowa sie podobnie w stosunku do swego dziecka.
I ja ściskam Cię serdecznie, Lidko, dziękując za ciekawy, głęboki komentarz!:-)*****
Wspaniała opowieść, bo bajką bym tego nie nazwała, zbyt to wszystko prawdziwe i życiowe jak na bajkę. wzruszające i bardzo fajnie napisane, pozdrawiam i czekam na więcej!
OdpowiedzUsuńWitaj, Moniko! Nie pisałam tego jako bajkę, ale jako opowieśc z zycia wziętą dla starszych dzieci.Na początku miałam watpliwości czy powinnam opisywac okrutne zachowanie koziej matki względem córki, ale potem przypomniałam sobie basnie Andersena i zrozumiałam, ze zło i dobro zawsze egzystowało obok siebie, to dwie strony tego samego medalu.I nie wolno udawać przed dziećmi, ze tego nie ma. Stwarzać jakiegoś klosza by uchronić dziecko przed smutkiem. Dziecko zyje między rówiesnikami, doświadcza róznych sytuacji w zetknięciu z dorosłymi i często obserwuje przerózne wątpliwe moralnie zachowania.Opowieści z zycia wzięta czy też basni potrafią coś dziecku przezyć, zastanowić się, zadać dorosłym pytania, a wreszcie pomóc dojrzeć.
UsuńSerdecznie dziękuję Ciza pozytywną ocenę tej koziej opowieści i pozdrawiam serdecznie!:-)
Wzruszyłam się, dziękuję Olu za tę opowieść. Serdeczne pozdrowienia :)
OdpowiedzUsuńA ja się ciesze, Andziu iż to przeczytałas. Ty, jako opiekunka kóz i wieloletnia obserwatorka ich zachowań na pewno miałaś juz do czynienia z przeróznymi sytuacjami w koziarni.W jak wielu momentach bywa sie bezradnym.
UsuńPozdrawiam Cie serdecznie!:-)*
Cóż w dzieciństwie nabywamy urazów i przekonań co do siebie, widać że i kózki, pieski, kotki też tak mają. Pięknie napisane Oleńko. Serdeczności pozytywne z wiosną ślę k Wam.
OdpowiedzUsuń♥
Tak, Elu. Dzieciństwo odgrywa kluczową i decydujacą rolę w naszym późniejszym zyciu.Freud miał chyba sporo racji. A ze zwierzetami jest tak samo. Kozy mają niesamowicie dobrą pamięc a pewne traumy potrafia posiać w sercach tak silne ziarno, że kiełkuje ono nieraz nawet po wielu latach. Mimo wszystko nadzieje, że w ewentualnych przyszłych miotach u Brykuski taka matczyna wyrodnosc juz sie nie powtórzy. Oby nie odezwało sie to kiedyś u jej córki - Kruszki.Ale jesli to jest dziedziczne...
UsuńPozdrawiamy Cię wiosennie, Eluś i powrotu zdrowia zyczymy!:-)♥
Fantastyczne,bardzo realne opowiadanie i takie lubię.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Krysiu!:-))
UsuńWidzę, że wszystkie Basie mają problemy!
OdpowiedzUsuńAle potem z nich wychodzą!:-))
UsuńBardzo fajna historia;)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję, Moniko!:-))
Usuń