Ostatnio wybraliśmy się w okoliczne tereny by nazbierać skrzypu polnego, który zazwyczaj w maju zaczyna gęsto porastać dzikie łąki, miedze oraz skraje pól. Uzbrojeni w wiklinowe koszyki i aparaty fotograficzne zanurzyliśmy się w wolne od zabudowy i bliskości człowieka rejony Pogórza Dynowskiego.
Okazało się, niestety, że w tym roku niewiele
skrzypu rośnie w naszych ulubionych miejscach na wzgórzach z widokiem na Dynów
i San. Tam, gdzie jeszcze w ubiegłych latach rozciągały się bezkresne ugory z
bogactwem dzikich, polnych ziół i łanów kwiatków
dzisiaj ziemia jest dokładnie zaorana i obsiana pszenicą oraz żytem. Czasy
takie, że z uwagi na stale rosnące ceny płodów rolnych oraz na niedobory zbóż i
olejów sprowadzanych dotąd z Ukrainy opłaca się wykorzystywać potencjał ziemi
uprawnej i hodować na niej co tylko się da. Powraca w te strony zatem jakaś
dawno nie widziana tu normalność, czyli zaradność i pracowitość – cechy pamiętane
jeszcze dobrze przez ludzi żyjących tutaj przed czasami wejścia do UE. Unia
dużo bowiem nam dała, ale dużo też zabrała. W kwestii stosunku do ziemi
nauczyła np. rolników brania dopłat za utrzymywanie w spokoju dzikich ugorów
(często jako cennych dla natury) oraz za doroczne koszenie dzikich łąk. Natomiast
obsiewanie pól, jako i hodowanie zwierząt gospodarskich stało się dla wielu
nieopłacalne, zatem w dużej mierze zanikło. Od kiedy tu mieszkam i mam możność
rozmawiania z żyjącymi tutaj ludźmi słyszę wzdychania i narzekania, że nie tak
powinno rolnictwo wyglądać, że jeszcze w latach osiemdziesiątych i
dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku okoliczny pejzaż przedstawiał się zupełnie
inaczej. O ziemię dbano, obsiewano co się dało i czym się dało. W najbardziej
nawet stromych i trudno dostępnych terenach bujnie rosła pszenica, żyto, gryka,
jęczmień, buraki, ziemniaki, brukiew i len. W większości gospodarstw hodowano krowy,
świnie, owce i konie. Pozyskiwany dzięki tym zwierzętom naturalny nawóz
skrzętnie zbierano i każdej jesieni rozsypywano po zaoranych przed zimą polach.
Sztucznych nawozów stosowano wówczas niewiele, z uwagi na ich cenę i problemy z
kupnem. Dzisiaj znowu wydaje się, że pola uprawne zaczynają wypierać łąki, co z
jednej strony jest czymś naturalnym, pożądanym i pożytecznym dla ludzi, ale z
drugiej strony niestety zubażającym dla dzikiej roślinności oraz dla zwierząt,
które z niej dotąd swobodnie korzystały. Mam jednak nadzieję, że owe zwierzęta
jakoś sobie poradzą a ja, jako domorosła zielarka i pasjonatka fotografii jak nie
tu, to gdzieś dalej znajdę ciekawe, pełne dzikiej i bujnej roślinności miejsca, że będzie gdzie swobodnie wędrować i bezpiecznie spacerować z psami.
Skrzypu polnego nazbieraliśmy zatem mało, ale na szczęście znacznie więcej udało nam się znaleźć na obrzeżach okolicznych lasów rosnącego tam obficie skrzypu leśnego. Pewnie w miesiącach letnich wyruszymy jeszcze w inne okolice w poszukiwaniu tej cennej zielarsko rośliny. A po cóż nam ten skrzyp? Otóż do różnych celów. Po pierwsze do sporządzenia skrzypowej gnojówki, która po rozcieńczeniu wodą świetnie nadaje się do podlewania warzyw i ich użyźniania, do spryskiwania ogórków i pomidorów oraz roślin kwitnących (zapobiega występowaniu chorób grzybowych i inwazji pasożytów). Po drugie do przygotowywania odwarów i do picia w ziołowych mieszankach leczniczych ( działa przeciwzapalnie, łagodzi bóle reumatyczne i nerwobóle) oraz do płukanek na włosy (zawarta w skrzypie krzemionka wzmacnia włosy i paznokcie).
Załatwiwszy sprawę ze skrzypem wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy w stronę Jawornika Polskiego, ponieważ tamtejsze okolice zawsze obfitowały w wielobarwne łąki a poza tym o tej porze roku można się tam było spodziewać malowniczego widoku obsianych rzepakiem pól. Czując niedosyt obcowania z dziką naturą mieliśmy nadzieję, że tam nasze zmysły zostaną nagrodzone, gdyż uda się wypatrzeć więcej kolorowych, łąkowych roślin. I znowu przekonaliśmy się, że tamtejsze okolice gęsto i zachłannie wykorzystano do uprawy rzepaku a dla takich kwiatków jak przetacznik, firletka, macierzanka, jaskier i wrotycz zostały tylko obrzeża pól i nieliczne, małe kawałki ziemi.
No cóż. Tak widocznie musi być. Rozsądni ludzie powinni w tych dziwnych i niepewnych czasach uruchomić swoje zasoby sił, zapobiegliwości i pomysłowości, muszą starać się zadbać o przetrwanie, o jakiś godziwy zarobek. Moim zdaniem tylko ziemia daje jakieś oparcie, jakieś poczucie względnego bezpieczeństwa, że przetrwa się złe czasy i doczeka lepszych.
Fotografując owo jaskrawo żółte, rzepakowe królestwo i zachwycając się jego niewątpliwą urodą rozmyślałam także o tym, że choć zazwyczaj w mediach olej rzepakowy reklamuje się jako nie dość, że tani to jeszcze bardzo zdrowy dla człowieka tłuszcz, to jednak prawda o nim wydaje się inna i jak donoszą naukowe badania zwiększać on może ilość stanów zapalnych w organizmie, występowanie chorób serca, udarów i cukrzycy. Poniżej wklejam link do artykułu na ten temat.
o szkodliwości oleju rzepakowego
Obawiam się, że jak zwykle dla zwiększenia sprzedaży jakiegoś produktu sztucznie zwiększa się na niego popyt. Któż z nas nie pamięta, jak jeszcze niedawno zachwalano wszędzie zdrowotne właściwości margaryny a jako szkodliwe odradzano używanie masła i smalcu. I dopiero teraz okazuje się, że jest z tym dokładnie na odwrót, że zawarte w margarynach tłuszcze trans mają wybitnie zły wpływ na nasze organizmy. Zauważyłam np. iż obecnie wielu youtuberów mówi na swoich vlogach o cennych właściwościach oleju rzepakowego. Niestety niewielu spośród nich przyznaje się do tego, że tworzą tego typu programy na zlecenie producentów oleju rzepakowego i że sowicie płaci się im za taką reklamę. Interesująco mówi na ten temat w jednym z ostatnich swoich vlogów Beata Pawlikowska.
To samo dotyczy także środków ochrony roślin. Tak powszechnie stosowany do odchwaszczania glifosat, do niedawna reklamowany jako najzupełniej bezpieczny dla człowieka może mieć działanie rakotwórcze. Niestety, większość rolników tę wiadomość lekceważy i nadal wykorzystuje ten specyfik na swoich uprawach uważając, iż korzyści przewyższają ryzyko (swoją drogą, z czymś pewnie się Wam kojarzy owo stwierdzenie). Często nawet nie wiedzą, że stosują roundup, gdyż ukrywa się on pod wieloma nazwami i występuje w składzie różnych mieszanek chemicznych ( w Polsce znaleźć go można aż w 83 preparatach chwastobójczych). Ech! Do niedawna cieszyłam się, że żyję w miarę ekologicznych i wolnych od zanieczyszczeń chemicznych okolicach. Wszak okolicznych łąk nikt dotąd roundupem nie polewał, bo i po co? Jednak w obecnym czasie, gdy tak dużo w tych stronach upraw, obawiam się, że takich czy innych glifosatów używa się w ilościach niebagatelnych (ograniczeniem może być jedynie cena tego typu środków, a z tego co wiem, są one w miarę tanie). No i jak tu się cieszyć, że tyle sieje się teraz zbóż i roślin okopowych, skoro przy okazji pełne są one przeróżnych trucizn, które szkodzą zarówno ludziom jak i ptakom oraz innym zwierzętom żyjącym na Pogórzu? Pamiętam, jak jakiś czas temu zatrzymaliśmy się na pewnej stacji benzynowej, gdzie jej odziany w plastikową przyłbicę pracownik obficie polewał roundupem jakieś rachityczne trawki wrastające w chodnik. Nieświadoma tego co się dzieje spokojnie siedziałam w samochodzie tuż obok. Nagle zaczęło mnie drapać w gardle, dusić i dławić. Oczy łzawiły jakby mi ktoś prosto w twarz gazem pieprzowym popsikał. Szybko zamknęłam okno. To było moje pierwsze i ostatnie jak dotąd tak bliskie spotkanie z tym niebezpiecznym środkiem.
Płakać mi się chciało ostatnio, gdy niedawno pojawił się tu nowy właściciel terenu po dzikim lasku na górce, po drugiej stronie naszej drogi, tego samego, który wczesną wiosną wycięto. Otóż człek ten uzbrojony w kilkulitrowy rozpylacz spryskał czymś dokładnie porośnięte trawą i ziołami zbocza owej górki. Być może zamierza coś tu siać albo sadzić. Może nawet chce się pobudować? Nie mam pojęcia. Wiem jednak, że środek którego użył do spryskiwania był bardzo mocny i skuteczny jak na roundup przystało. Dziś wszystkie rośliny na owym zboczu są przywiędnięte. I tylko czekać aż spadnie deszcz i cała ta trucizna spłynie rowem na drugą drogi a potem wniknie do naszego ogrodu, do studni…
Sądzę, iż człowiek powinien do wszystkich rozpowszechnianych przez media informacji podchodzić ostrożnie i rozsądnie. Dziś zalecają mu to, jutro tamto. Dziś komuś opłaca się to, jutro tamto. Coś popularnego i niezbędnego jeszcze wczoraj, dzisiaj staje się niegodną wzmianki rzeczą, nieaktualną i zapomnianą wiadomością z czasów słusznie minionych. Jedne środowiska naukowe zaprzeczają drugim. Jedne koncerny żywnościowe wypierają z rynku drugie. I tylko coraz trudniej zwyczajnemu, dbającemu o zdrowie człowiekowi nie pogubić się w tym wszystkim i nie stracić zaufania do mediów, autorytetów oraz do nowych, niby to naukowych i pewnych odkryć. I coraz trudniej to zdrowie zachować, bo na tak wiele rzeczy nie ma się wpływu a coś jeść i pić przecież trzeba i oddychać takim a nie innym powietrzem…
Stojąc na skraju jednego z tych rzepakowych pól raptem dojrzałam u swoich stóp coś znajomego i wyraźnie z dala błękitniejącego. Nie, nie był to przetacznik, bławatek, bluszczyk kurdybanek ani niezapominajka. Ot, ktoś porzucił w tym miejscu zużytą maseczkę chirurgiczną. Tkwiła tam jako śmieć zakurzona i wdeptana w grudę zeschłej na pieprz ziemi. Ot, taki niepotrzebny już i mam nadzieję pożegnany na zawsze znak naszych dziwnych czasów…