Końcówka sierpnia żegna nas pogodą pod psem – jest zimno, mokro i mgliście. I nawet przebijające się przez malownicze chmury promienie słońca, nie ogrzewają szykujących się już do jesiennego spoczynku pól i lasów. Aura w sam raz dobra do siedzenia w domu, palenia pod piecem kuchennym, sprzątania, robienia kolejnej partii przetworów, czytania albo tworzenia czegoś ciekawego. I właśnie włączywszy komputer zabierałam się do pisania na bloga pogodnego w zamierzeniu tekstu o moich pieskach, gdy zupełnie przypadkiem i niepotrzebnie mój wzrok padł na taki oto szokująco brzmiący tytuł artykułu w Rzeczpospolitej: „Nowy projekt rządu. Pracownik bez szczepienia nie dostanie pensji”!
Od razu mój dobry nastrój prysł, raptownie uciekło z przekłutego balonika wszelkie powietrze.
- Osobnikom, którzy wymyślają tak horrendalne rzeczy przydałby się solidny kubeł lodowatej wody na głowy! - parsknęłam oburzona. Albo i dwa kubły!
Akcja szczucia, poniżania, dzielenia ludzi i robienia z nich groźnych dziwaków trwa w najlepsze. Czy coś zatrzyma tę machinę zła? Mam nadzieję, że kolejny pisowski, podły pomysł pozostanie tylko projektem a jeśli nawet ktoś zechciałby wprowadzić go w życie, opór społeczny będzie tak duży, że rządzącym się to po prostu nie uda. Mam tę nadzieję, chociaż bardziej są to pobożne życzenia, dziecięce, naiwne pragnienia, albowiem tyle już bezprawnych decyzji zostało podjętych przez nasz rząd oraz rządy całego świata, że nic mnie już nie zdziwi. I wszelkie społeczne protesty zdają się na nic. Pozostaje bezradność i niemoc, złość, lęk, frustracja i strach, chęć ucieczki przed obecną rzeczywistością, schowania się gdziekolwiek przed koszmarem, matrixem, w którym normalność zdaje się irytującym dziwactwem, w którym należy ją bezzwłocznie ośmieszyć, zakrzyczeć a najlepiej zagryźć…
Czy to wszystko dzieje się naprawdę? Czy może to jednak tylko dziwaczny sen, który lada chwila się skończy i obudzę się w dawnych, lepszych realiach? Ech! Ciężko w dzisiejszych dziwacznych czasach wrażliwcom i idealistom. Ciężko wierzyć w dobro i pozytywne zakończenie tej coraz bardziej ponurej, przerażającej historii, jaka toczy się już od prawie dwóch lat.
Ale mimo to, co wmawiają nam media, co narzucają politycy, celebryci i wszelkiej maści trolle w głębi serca czuję, iż dobro, normalność, wolność i honor jednak istnieją i istnieć będą. Przetrwają. Choćby w podziemiu. Choćby w jednej, jedynej ukrytej na końcu świata nie dającej się zgnębić duszy. I odrodzą się dając nową siłę. Howgh!
Przytulam się do Zuzi
Dobro mam zawsze wokół siebie. W przeróżnej postaci a przede wszystkim w bliskości natury. Więc doświadczam go, wierzę w nie i nie dam go sobie odebrać ani zaburzyć. Ot, chociażby moje psy! To istne kaczki – dziwaczki. Jest z nimi masa kłopotów i trosk, ale też śmiechu, wygłupów, zabaw, wzruszeń oraz głębokich, pełnych wzajemności uczuć. Spróbuję zatem napisać cokolwiek o jaworowych psiakach. Może nie będzie ta opowieść tak pogodna jak pierwej zamierzałam, ale prawdziwa i jak zawsze prosto z serca pisana. Przecież poza tym, co wmawiają nam środki przekazu cały czas toczy się zwyczajne życie. Ważniejsze, bogatsze i bardziej zajmujące niż kolejne newsy oraz projekty psychopatycznych polityków. A zdarza się też, iż w zwyczajnym życiu znaleźć można niekiedy sporo analogii do zewnętrznej sytuacji czy też podpowiedzi, jak radzić sobie z owym światem…
Misia na jesiennym spacerze
Największą kaczką dziwaczką w jaworowej paczce okazuje się być Misia. Tak, ta wrażliwa, mądra i pieszczotliwa, biała jak śnieg niewidoma Misia. Otóż psina ta miewa swoje humory i zachowania, w których w danym momencie trudno doszukać się logiki, natomiast po czasie można co nieco z nich zrozumieć, usprawiedliwić je a nawet się z nimi utożsamić. Uparta szczekaczka i ostrzegaczka, podczas gdy innym psom ani się śni szczekać, bo niczego na widnokręgu nie widzą. Zawzięta wąchaczka, kiedy pozostali członkowie jej rodziny niczego szczególnego nie czują. Wspinaczka po drabinie – akrobatka bez lęku wysokości. Zakopywaczka kości w najbardziej wymyślnych miejscach ogrodu. Prosidło by wleźć na moje ręce, gdy wystraszy się czegoś – a waży ten słodki maluch ok. 25 kg! Przykłady można by mnożyć w nieskończoność.
Hipcia i MisiaParę dni temu Misia bardzo pokłóciła się ze swą siostrą Hipcią. A może bardziej Hipcia z Misią, gdyż z tego, co oboje z Cezarym zaobserwowaliśmy to właśnie ta druga, szaro-miodowo-biało umaszczona suczka napadła na niczego nie spodziewającą się białą psinę. Stało się to wieczorem w progach naszego domu, podczas gromadnego marszu udających się na zasłużony odpoczynek wszystkich naszych psów.
Ni stąd ni zowąd Hipcia wskoczyła na Misię i dalejże szczerzyć kły, gryźć biedaczkę po szyi, łapce i tuż pod okiem. Pewnie był między nimi wcześniej jakiś zatarg, jakieś animozje, alem tego niestety, nie zauważyła. Inaczej wyczułabym niebezpieczne napięcie i jakoś siostry od siebie separowała. Już nieraz przecież dochodziło między nimi do swarów, zatem nic mnie już nie zdziwi. Obie psiny choć widać, że kochają się bardzo, to równie mocno są o wszystko zazdrosne i byle kość, byle patyk czy też okazanie przeze mnie albo Cezarego którejś z nich większej ilości serdeczności może takie wybuchy złości wywołać. A tego wieczora Hipa tak była zajadła i zapamiętała, że będący bezpośrednim świadkiem tego zdarzenia Cezary ani prośbą ani groźbą ani nawet klapsem czy potrząsaniem nie mógł napastniczki od ofiary odegnać. Widząc, co się wyprawia bez namysłu złapałam czajnik z wodą (na szczęście zimną) i wylałam zawartość na głowę spiętych w walce psin. Od razu podziałało! Zszokowana, mokra zupełnie Hipa natychmiast uciekła pod kuchenny stół, natomiast Misia usiadła w przedpokoju i zaczęła za zapałem wylizywać swoje rany. Krew sączyła jej się z łapki oraz spod oka i w tamtym momencie wyglądało to dla mnie naprawdę przerażająco. Szybko zmoczyłam kuchenny ręcznik i obmyłam pogryzioną psinę, owinęłam go jej wokół łapy aż przestała krwawić . Ledwo to zrobiłam Misia pokuśtykała na swój ulubiony fotel i tam przy pomocy własnego języka umiejętnie dokończyła opatrunek. Zaraz potem zasnęła. A co z Hipcią? Och! Dobrze wiedziała, że źle zrobiła. Z podkulonym ogonem i położonymi po sobie uszami położyła się w najbardziej odległym od fotelu Misi kącie pokoju i stamtąd łypała na mnie skruszona. Dla pewności i przykładu pokazałam jej pusty już czajnik i ostro postraszyłam, że jeśli jeszcze raz napadnie na siostrę znowu zostanie szczodrze oblana. Chyba zrozumiała moje słowa i gesty, bo skuliła się jeszcze bardziej i odwróciła głowę jakby sam widok owego czajnika stał się jej wstrętny.
Hipcia
Na drugi dzień po owym zajściu rany Misi świetnie się goiły. Nie kulała ani nie widać było by czuła jakąkolwiek urazę względem swej agresywnej siostry. Razem biegały po ogrodzie i wwąchiwały się w te same, interesujące miejsca. Zjadały swoje kości i żadna drugiej nie zabierała. Tak przynajmniej wyglądało to z mojego punktu widzenia. Niestety, coś tam chyba jednak między nimi dalej niedobrego było, jakaś rana w serduszku ślepej suni nadal się jątrzyła bo pod wieczór Misia wlazła do budy i za nic wyleźć nie chciała. Nie reagowała na nawoływania i prośby. Na kuszenie ulubionymi smakołykami ani spacerem do lasu. Najwidoczniej postanowiła zostać w budzie sama. Samotna nocą w ciemnym ogrodzie. Bez reszty swej psiej rodzinki. Nigdy dotąd jeszcze tak nie bywało. Ale trudno. Nie było rady. Musieliśmy jej wybór uszanować. Skoro się uparła, to tak musiało być. Widocznie tylko tam czuła się bezpieczna.
Buda - dzieło Cezarego
Niestety, taki stan rzeczy trwał przez kilka następnych dni. Misia tkwiła uparcie w budzie i wychodziła stamtąd tylko za potrzebą albo do miski z jedzeniem czy piciem. Na dodatek robiła to jakby po kryjomu. Tylko wówczas, gdy nikogo nie było w pobliżu. Nie przybiegała jak zawsze na czułe miziania i prawie wcale nie szczekała, podczas gdy pozostałe psy ujadały pod płotem na jakiegoś rowerzystę czy psa z sąsiedztwa. Jakby się w sobie zapadła. Jakby stępiały jej zmysły. Dziwne to było i coraz bardziej nas oboje z Cezarym martwiło.
A już najbardziej się zaniepokoiliśmy, gdy pewnego popołudnia wracaliśmy samochodem z zakupów w pobliskim miasteczku. Otóż zwyczajem wszystkich chyba psów jest, że bardzo entuzjastycznie reagują na powrót swoich opiekunów. Szczekają radośnie, łaszą się, witają, zaglądają ciekawsko do toreb, obwąchują dłonie. Tak właśnie zrobiły i tym razem wszystkie jaworowe psy. Ale nie Misia. Nie Misia. Ona nadal tkwiła w budzie i niczym kompletnie głucha na nic nie zwracała uwagi. Oj, tego już było za wiele! Tego nie można było tak zostawić. Trzeba było jakoś pomóc nieszczęsnej psinie. Tylko jak?
MisiaPostanowiliśmy zabrać ją do naszego zaprzyjaźnionego weterynarza. Stary doktor, choć to specjalista od krów, świń i koni znał się nieźle także na psach. Wszakże nie kto inny a właśnie on naszą kochaną Zuzię wyciągnął parę miesięcy temu z choroby. A wcześniej woziliśmy tę suczkę do specjalistów w mieście. Ci, nie umiejąc właściwie zdiagnozować jej choroby przez długi czas ordynowali jej leki i kroplówki. A nie przynosiło to żadnych rezultatów poza coraz większym cierpieniem i osłabieniem Zuzi. Poza coraz większymi wydatkami z naszej strony. Zrozpaczeni zawieźliśmy wtedy w końcu Zuzię do starego doktora w pobliskim miasteczku i to okazało się strzałem w dziesiątkę. Podał jej właściwe antybiotyki, sterydy oraz środki przeciwbólowe i Zuzia w kilkanaście dni doszła do siebie. Wówczas oboje z Cezarym uznaliśmy to niemalże za cud i odtąd jesteśmy pełni wdzięczności oraz podziwu dla naszego znajomego doktora.
Zuzia
Skorzystawszy z tego, że w końcu Misia wyszła z budy na siusiu capnęłam ją czym prędzej, ubrałam obróżkę i smycz, wzięłam na ręce a potem w try miga zapakowałam psinkę do samochodu, na tylne siedzenie. Zamknęłam resztę psów w domu. Usadowiłam się obok Misi a Cezary zasiadłszy za kierownicą powiózł nas w stronę miasteczka, gdzie miał swój gabinet nasz ulubiony weterynarz.
Ojej, jej! Ależ to było dla Misi przeżycie! Wszak od wczesnego dzieciństwa (a tego pamiętać nie mogła) nie jechała samochodem! I pewnie nawet dotąd nie wiedziała, że istnieje jakiś świat poza dotąd jej znanym i oswojonym. I nie miała pojęcia do czego może służyć owa wielka, stojąca na podwórku maszyna, poza chowaniem się w jej cieniu. Wszak nigdy samochodu nie widziała, bo widzieć nie mogła. Nie miała też potrzeby jazdy autem, gdyż dotąd weterynarz na obowiązkowe szczepienia i wszelkie porady sam przeważnie do Jaworowa przyjeżdżał. Tym razem jednak przyjechać nie mógł, bo bardzo miał terminarz zajęć napięty. I dobrze się stało, jak się stało, czego dowodem niech będzie dalszy ciąg opowieści.
Misia na początku mocno przeżywała niespodziewaną przejażdżkę. Wierciła się, ziajała, obwąchiwała wszystko, nasłuchiwała, oblizywała się nerwowo i śliniła. Jednak nie wyrywała się i nie wymiotowała, jak zwykła niegdyś czynić jej mama – Zuzia, cierpiąca na niedającą się opanować chorobę lokomocyjną. Słuchała mojego uspokajającego głosu. Z wdzięcznością przyjmowała me pieszczoty. Nastawiała brzuszek do głaskania. W końcu całkiem się odprężyła i wyglądała jak zwyczajny pies, dla którego jazda samochodem nie stanowi specjalnego zaskoczenia ani stresu.
Aż dojechaliśmy do domu weterynarza. Wzięłam Misię na ręce i wyniosłam z auta na pobliski trawnik żeby sobie spokojnie pochodziła, obwąchała wszystko i ewentualnie zrobiła siusiu. A traf chciał, że z gabinetu wychodzili akurat jacyś państwo z uroczym, łaciatym kundelkiem. Ależ się nasza Misia od razu rozszczekała! Ależ groźnie najeżyła! Nie widziała tamtego, za to świetnie wyczuła jego zapach i postanowiła oznajmić, kto tu rządzi. Bardzo mi się jej zachowanie spodobało, ponieważ było normalne, świadczące o tym, że psina umie i chce reagować jak na czujnego psa przystało a to dziwne wycofanie oraz otępienie, którego doznawała w Jaworowie najwidoczniej przejściowe było i odwracalne.
Mizianie Misi pod pyszczkiemChwilę potem Misia zaparła się jak osioł, gdy trzeba było przekroczyć progi gabinetu weterynaryjnego. Och, ileż z jego wnętrza dobiegało dziwnych, podejrzanych zapachów! Jakież tam się kryły pułapki i zagadki Co strasznego czaiło się wewnątrz? – takie zapewne myśli przetaczały się po białej głowinie nieszczęsnej psinki. Ale cóż! Na nic wszelki opór! Niedobra pani wespół z niedobrym panem wciągnęli albo raczej wepchnęli bezradną Misię do środka. Drzwi się zamknęły i nie było jak uciekać. Ani nawet gdzie, bo świat otaczał ją nieznany, tajemniczy, dziwaczny i wielce odpychający.
Ale oto na powitanie wyszedł stary, znany od dawna, dobry doktor. Zaczął mówić coś uspokajająco a nawet śmiać się i opowiadać po swojemu jakieś dykteryjki, coś tłumaczyć cichym głosem. Na spiętą Misię wcale nie zwracał uwagi ani niczego od niej nie chciał. Z jej państwem sobie tylko rozmawiał. Żadnych podejrzanych ruchów nie wykonywał. Z głębokim westchnieniem ułożyła się zatem psina obok moich nóg i wkrótce potem zupełnie rozluźniła. I wcale nie oponowała, gdy kilkanaście minut potem weterynarz obejrzał ją, osłuchał dokładnie oraz wetknął termometr w zadek aby sprawdzić, czy jej niedawne, dziwaczne zachowanie ma podłoże wyłącznie psychiczne czy także fizyczne.
Misia rozkłada się do głaskania brzuszkaOkazało się, że Misia jest zdrowa jak koń! Rany na szyi i na łapie po niedawnym pogryzieniu przez Hipcię pięknie się zagoiły. A i psychika wydawała się być w zupełnej normie. Pies na wszystko reagował normalnie. Ja i Cezary odetchnęliśmy głęboko. Postanowiliśmy jednak po powrocie do domu bardziej niż zazwyczaj uważać na psy aby zapobiec ewentualnym dalszym zatargom między siostrami. Trzeba też nam powstrzymywać dominujące zapędy Hipy. Tego naszego gagatka o jakże niewinnym, uroczym spojrzeniu niewiniątka. Bo ona nie tylko Misię chciała sobie podporządkować, ale i własną matkę – łagodną Zuzię oraz nazbyt potulnego ojca - Jacusia. Nie raz byliśmy tego świadkami. Wszak w stadzie każdy powinien znać swoją pozycję i nie łamać panujących w nim reguł. Tylko wówczas przecież panować może spokój, dobro, szacunek wzajemny. Dotyczy to zarówno świata zwierząt, jak i ludzi. Co do tego chyba nikt nie ma żadnych wątpliwości.
Misia na spacerze w lesieA gdyby Misia mogła zrozumieć opowieść weterynarza, wówczas pojęłaby, że jej niedawne uparte, kilkudniowe tkwienie w budzie było jak najzupełniej usprawiedliwione i zrozumiałe. Otóż mówił on nam o tym, że zimą, podczas częstych napadów wilków na gospodarskie psy w naszych okolicach zdarzyło się, że wilcza sfora chciała zagryźć pewną starą, mądrą sukę. Ta jednak weszła do swojej ciasnej budy i stamtąd broniła się tak długo i zajadle, aż z domu wyszedł jej pan i wiatrówką odgonił napastników. Po tym wszystkim jednak dzielna psina przez omal miesiąc nie chciała swej budy opuszczać. Tylko tam czuła się bezpiecznie. Potrzebowała czasu by dojść do siebie…
Kolejna porcja czułości dla Misi
A tymczasem nasza droga powrotna do domu przebiegała bez żadnych kłopotów. Misia położyła główkę na moich kolanach i nawet nie dyszała nerwowo. W Jaworowie od razu zrobiła siku na trawnik przed domem a potem spotkawszy członków swej psiej rodziny, machając wesoło ogonem na powitanie weszła do domu i jak gdyby nigdy nic położyła się na swoim ulubionym fotelu. Tam zapadła w głęboki sen i spała bardzo długo. A nazajutrz po prostu cieszyła się życiem i swobodą, nie stroniąc jakoś szczególnie od Hipci ani nie przejawiając swoich niedawnych dziwactw. Choć wiadomo, że żaden stan nie trwa wiecznie i pewnie jeszcze nie raz przyjdzie nam rozdzielać zwaśnione psiny albo mitygować ich nastroje. W razie czego czajnik z wodą mam zawsze pod ręką!:-)
Misia na swoim fotelu
Jakież z tego zdarzenia wysnuwam wnioski? Ano, jest ich wiele, ale pierwszy, najważniejszy jest taki, że dobrze jest niekiedy podziałać klin klinem. Tak się stało w przypadku Misi, która stres po pogryzieniu z Hipcią przełamała przy pomocy stresu jazdy samochodem i wizyty u weterynarza.
Dobrze jest się też czasem ruszyć z miejsca. Poszerzyć perspektywy. Odetchnąć innym powietrzem i nabrać dystansu do codzienności. Odpętlić ze swego zapętlenia.
Kolejny wniosek nasuwa się taki, że wiele jeszcze nie wiemy o naszych psach i uczyć się nam tego przyjdzie jeszcze bardzo długo. Jako i o sobie samych.
Jacuś jest z nami od ponad pięciu lat a niekiedy nadal nas zaskakujeI wreszcie końcowa konstatacja brzmi: dobro ostatecznie zwycięża. Choć może być strasznie, smutno czy beznadziejnie nie należy się załamywać i bać ani tym strachem nakręcać. Bo gdzieś na dnie jest w zwierzętach i w nas jakaś siła, jakaś busola, która pozwala wrócić do normalności, zapomnieć o tym, co bolało i dręczyło, żyć jak gdyby nigdy nic. A nawet jak ktoś sprawi, że schowamy się do budy, to nie dlatego, że się poddaliśmy, ale dlatego, że potrzebujemy czasu na nabranie sił, na wygojenie ran, na ponowne uwierzenie w siebie…
A podsumowując: każda kaczka-dziwaczka ma takie samo prawo do życia po swojemu i cieszenia się nim jak pozostałe kaczki. Howgh! A właściwie kwa-kwa!:-)
Misia i Hipcia radośnie taplają się w leśnej kałuży
Ale wnikliwe obserwacje! Można dowiedzieć się wiele o mechanizmach rządzących ludzkim zachowaniem obserwując niektóre gatunki zwierząt, przynajmniej na poziomie emocjonalnym. A później na podstawie tych obserwacji szukać terapii. W przypadku ludzi zmiana otoczenia i zaangażowanie w inne przeżycia zwykle są skuteczne, ale na przeszkodzie stoi ich wolna wola. Człowieka nie jest łatwo tak "capnąć" do samochodu i wywieźć gdzieś, nawet gdyby to było dla jego dobra.
OdpowiedzUsuńMaksiu też miał kiedyś trzydniowy epizod chodzenia ze spuszczonym w dół ogonem po pewnym wydarzeniu na podwórku i pamiętam, że moje uczucia były podobne do Twoich. Po wczorajszej wizycie u dentysty też się na chwilę zawiesiłam na pewnym problemie, ale zamierzam skorzystać z proponowanej terapii i wyruszam w drogę.
Nie można cały czas kręcić się wokół własnego ogona...
Dobrego dnia!
Tak - zachowania oraz emocje ludzi i zwierząt są bardzo podobne, tyle że nie każdy potrafi i chce owo podobieństwo zauważyć.Czasem jest tak wygodniej.
UsuńNo tak, każdemu z nas przydałoby się kiedyś by go ktoś "capnął" do samochodu i gdzieś wywiózł, oddalając tym samym od codziennych problemów, od tego krecenia sie dookoła własnego ogona. Sami siebie powinniśmy starać się odseparować jakoś od dręczącej powtarzalności i klaustrofobii tych samych zmartwień i obsesyjnych tematów, osaczajacych nasze myśli. A rzadko sie to udaje. Czasem pomaga tylko kilkudniowe, albo i dłuższe wejście do budy i zapadniecie w jakiś rodzaj letargu - do czasu az coś sie w nas nareszcie przełamie i ciężar z serca zelżeje.
Dużo ciepłych mysli zasyłam Wam dziewczyny o poranku. A tymczasem za moim oknem leje i zimno, jakby to październik był a nie letni sierpień!:-)
Wczoraj zastanawiałam się nad tym, jak to będzie - czy pracodawca , wysyłając pracownika na bezpłatny urlop , będzie miał obowiązek przedstawienia mu swojego dokumentu potwierdzające szczepienie? Bo nie bardzo widzę i słyszę, gdzie jest mowa o pracodawcach , lub właścicielach restauracji itp. Chyba , że coś mi umknęło. A opowieść o Misi przeczytałam jednym tchem :) Miała prawo bidulka przeżyć swoje odosobnienie, my tez czasem mamy na to ochotę no nie? Buziaki
OdpowiedzUsuńTak, Gabrysiu - o tym sie nie mówi, ale myślę, że i na pracodawców znaleźli lub znajdą jakiegos bata - typu nie jestes zaszczepiony, nie możesz prowadzić firmy. Bo jak wszyscy to wszyscy. Po równo. Ot, specyficzna szczepionkowa solidarność i odmiana socjalizmu.
UsuńA co do opowieści o Misi, to cieszę się, że Ci sie spodobała. Tak, każdy z nas potrzebuje nieraz krótszego czy dłuższego odosobnienia, wyleczenia w cichości swych ran i nabrania nowej ochoty do wyjścia w świat.
Pozdrawiam Cię serdecznie, Gabrysiu!:-)
Zaczytałam się w tej powiastce, aż zapomniałam się gdzie jestem. Moja wyobraźnia zaczęła pracować, jakbym była tam wśród tej czworonożnej czeredki. Myślę, że czasami zapominamy, że psiaczki mają swój instynkt, który podpowiada co i jak. My kierujemy się rozumem ale czy zawsze słusznych dokonujemy wyborów, no nie wiem. Niekoniecznie łatwe jest być przewodnikiem "stadka" składającego się z ludzi i zwierzaczków. Jednak myślę, że więcej jest radości i miłości niż problemów.
OdpowiedzUsuńNo i koniec pisania. Tyle jeszcze było mojego komentarza, akurat mój stosunek do rzeczywistości - jedno nieprawidłowe kliknięcie i uleciało w przestworza. A może tak miało być? Tak bywa, jak szybciej działam jak myślę.
Nic to w każdym razie pozdrawiam serdecznie, myślę że psiaczki zgodnie będą dalej korzystać z końcówki lata. Cieplutkiej jesieni życzę.
Tak, u zwierząt instynkt jest znacznie silniejszy, niż u ludzi. A szkoda, bo może gdybyśmy lepiej umieli słuchać głosu swego instynktu moglibyśmy uniknąć różnych problemów, zatrzymać sie w porę przed wykonaniem ryzykownego kroku.
UsuńDuzo uczę sie od moich zwierząt i wdzięczna jestem im za tę naukę.
Tak, gdy ma sie pod opieką tyle piesków trzeba liczyć sie z tym, że pojawi sie mnóstwo radości, ale i trosk. Jednak i jedno i drugie jest w życiu potrzebne i nie da sie przed tym uciec.
Na razie u nas deszczowo i chłodno, ale mam nadzieje, że wrócą jeszcze pogodne, ciepłe dni.
Pozdrawiam Cie serdecznie Olu!:-)
Też tak mam jak Misia tylko częściej, jak mi coś dopiecze do żywego to zamykam się w domu, nie wychodzę, nie rozmawiam z nikim a po dniu lub dwóch wychodzę pogodzona ze światem. Wcale nie jesteśmy tak bardzo różni od zwierząt, zwłaszcza w sferze instynktu i emocji.
OdpowiedzUsuńOczekiwałam bajki a tu samo życie :-)))
Ano właśnie! I ja tak mam, że czasem mam chęc by schować sie przed światem do jakiejś budy, gdzie nikt na nas nie wywiera żadnej presji, gdzie odpoczywamy od dręczących spraw, gdzie czas pozwala dojsć do siebie, poukładać cos w sobie, zaleczyć rany.
UsuńSerdeczne uściski zasyłam Ci, Krystynko!:-)))
Olenko historia z Misia poruszyla moje serce. Jestescie doskonalymi opiekunami, ale o tym wiedzialam od dawna i ta notka tylko dowodzi tego po raz kolejny.
OdpowiedzUsuńCo do pomyslu nie placenia nieszczypanym pracownikowm za prace, no coz nie jest to jedyny taki pomysl. Ponoc Gill Bates (prosze nie poprawiac) wpadl na pomysl nie placenia emerytur tym ktorzy nie poddali sie eksperymentowi genetycznemu. Tak wiec nie winilabym PiSu mimo, ze jest wiele innych powodow do obarczania ich wina.
Ale w kwestii szczypawek to akurat PiS robi co mu kaza, a wskazowki przychodza "odgornie" do wszystkich rzadow swiata. Tak do PiSu jak i do naszego rzadu pod batuta Bidena. Serio to biedny stetryczaly Biden ma tak daleko posunieta demencje, ze nawet nie wie, ze jest prezydentem i to chyba jedyny powod dla ktorego zostal "wybrany".
Ale pozwol, ze przejde do konkretow.
Nie mysle, zeby protesty cos tu zdzialaly, wychodzenie na ulice roznych krajow jest juz tak starym sposobem, ze nie robi wrazenia. Oni tam na gorze patrza, smieja sie i mowia "OK to se ludziska pomaszerowali, pokrzyczeli a my robimy swoje".
Co w takim razie nalezy robic?
Nie wiem, trudno mi powiedziec, bo w sumie nie ma dowodow na to co zadziala, ale wiem, ze u nas ludzie protestuja inaczej. Jak inaczej?
Krotka odpowiedz brzmi protestuja portfelem, czyli bojkotuja wszystkie sklepy, restauracje itp. instytucje, ktore wymagaja okazywania "paszportow zdrowotnych" a nawet nakazuja noszenie masek na twarzach aby wejsc do sklepu czy restauracji.
Ja i Wspanialy do takich sklepow po prostu nie chodzimy, sa inne ktore zasluguja na to zeby wydac w nich nasze pieniadze. Jest to troche jakies utrudnienie, ale dzieki temu wspomagamy lokalne male biznesy a nie wielkie korporacje. Jak mam kupic srubki czy pedzel do malowania to wole go kupic w malym lokalnym sklepie ze sprzetem niz w Home Depot. OK zaplace dolara czy dwa wiecej, ale jestem czlowiekiem a nie rozbojnikiem w masce i jestem obsulugiwana przez rowniez czlowieka z twarza, ktorego usta widze jak do mnie mowi.
Rodzice dzieci w wieku szkolnym masowo uczestnicza w spotkaniach zarzadu szkol i domagaja sie zniesienia restrykcji w kwestii masek oraz izolacji dzieci w szkolach.
Wiele z tych rodzicow jesli zarzad upiera sie przy swoim (maskowanie, izolacja) zabiera dzieci ze szkol i przenosi je na prywatne nauczanie, czesto we wlasnych domach, lub tworzac male grupy nauczania w okolicy zamieszkania.
Pielegniarki masowo rzucaja prace w szpitalach, ktore wymagaja od nich wstrzykniecia sobie nieznanej, ekespetymentalnej mieszanki bukjedenraczywiedziec czego.
To samo dzieje sie w liniach lotniczych, w transporcie przemyslowym. Moze nie sa to masowe zorganizowane na wielka skale czyny, ale kazdy jeden odpowiednio naglosniony w niezaleznych mediach motywuje innych.
Sama juz dawno podjelam decyzje, ze jesli linie lotnicze beda wymagac "paszportow" lub masek to ja mam to w odwloku nie musze latac. Moje zycie i zdrowie jest wazniejsze.
Czytalam ostatnio o wielu odwolanych lotach... nawet masowe media o tym mowily, ale oczywiscie nie podajac przyczyny, a przyczyna jest prosta piloci i stewardessy rzucaja prace jesli wymaga sie od nich szczypania.
Jak wyzej, nie wiem na ile i jakie to przyniesie skutki, ale mysle, ze uderzenie ich po kieszeni jest lepszym rozwiazaniem niz protest a potem maska na twarz i po zakupy albo na mecz sportowy...
Tak, Marylko - wiem, że oni wszyscy w rządach robią to, co robią pod dyktando. I tak naprawdę niewiele od nich samych zależy. W niczym to jednak nie usprawiedliwia ich matactw, okrucieństw, manipulacji i korupcji. Wszak po drugiej światowej esesmani nie inaczej tłumaczyli swe postępowanie, jak li tylko wykonywaniem rozkazów.
UsuńDobrze, że napisałaś o przykładach radzenia sobie z destrukcyjnymi obostrzeniami i z postępującym nowotworem systemu, w jaki nas wtłaczają. Może da to komuś do myślenia. Moze będzie nas postępujących wiecej, bo tylko w masowych bojkotach ogarniętych maniakalnym sanitaryzmem miejsc jest siła. My z Cezarym robimy i będziemy robić podobnie jak Ty. Póki sie da próbujemy nie dać sie systemowi i omijać te miejsca, w których musielibyśmy zrezygnować ze swojej wolności i uczciwości. I rzeczywiscie protesty i strajki zdają sie spływać po rzadzących jak woda po gęsi. Najbardziej boli mnie to, co dzieje sie teraz w Au. Australia wyspą skazańców. Koszmar! I znów potwierdza nam się to, że dobrze żeśmy wrócili stamtąd. Co nie znaczy, że i u nas nie będzie podobnie.Przecież w różnych miejscach na swiecie testuje się rózne swoje zbrodnicze pomysły a potem implementuje się je z ochotą w innych panstwach. Podobno na początku września ma ruszyc w Au mega strajk kierowców ciezarówek. To będzie sie łączyło z brakiem dostaw żywnosci, gazu, benzyny, leków i innych ważnych rzeczy dla kraju. Zobaczymy, co z tego wyniknie i czy w czymś to pomoże.I czy inne kraje zrobia cos podobnego by zatrzymać totalitarne zapędy swych rządów.
Ściskam Cię serdecznie i dziekuję za ten długi i bardzo ciekawy komentarz!*
Ależ opowieść, jak z tomu "Balsam dla duszy miłośnika psów".
OdpowiedzUsuńO decyzjach rządu to nawet szkoda pisać, bo miotają się jak w ukropie.
Jesteście wspaniałymi opiekunami i mieliście szczęście do mądrego weta.
Dobrze, ze istnieje inny świat, poza okiem kamery, newsami z matrixa i bezhejtowy.
Cudownej jesieni!
Dużo jest na moim blogu "psich" opowieści i nie dziwota, gdyz psy dają mi mnóstwo inspiracji do pisania, fotografowania, uczenia sie czegoś nowego o nich i o nas, ludziach.
UsuńOpiekujemy sie nimi jak potrafimy.Tworzymy ludzko-zwierzęce, dość zgrane stado i dajemy sobie wzajemnie mnóstwo pozytywnych uczuć, uczymy sie też na błędach.
A nasz rząd - paranoja do kwadratu. Ale to choroba psychiczna wielce zaraźliwa i tocząca teraz prawie wszystkie rządy na świecie.
Tak, dobrze że istnieje inny świat - daleki od mediów i ich jazgotu. Starajmy sie ocalać te nasze światy, bo one są najważniejsze, one są prawdziwym życiem.
Pozdrawiam Cię serdecznie, Jotko!:-)
Misia po prostu jest wrażliwcem :) Może z powodu ślepoty rozwinęły się u niej inne zmysły i większa wrażliwość na odbieranie świata? Ja sama długo walczyłam z moją wrażliwością, nie dając sobie prawa do niej. Bo przekaz z zewnątrz był taki, że lepiej być jak Hipcia. No cóż, to zawsze droga do cierpienia, to niesłuchanie siebie. A Misia ma mądrość, której ja nie miałam przez 3/4 mego życia: zadbaj o siebie, pozwól sobie na regenerację, na oswojenie, na regenerację...Czy jesteś Hipcią cz Misią, to wszystko jest ok. Dla każdego jest miejsce pod niebieskim niebem :)
OdpowiedzUsuńJa wyjechałam na tydzień na urlop. Zmieniłam planszę i oczyściłam głowę. Nabrałam dystansu trochę.
Choć cały czas mam wrażenie życia w powieści dystopijnej :)
Wszystko się zmienia, wszystko ewoluuje, wszystko jest w ruchu. Może to jednak dobrze Ola? Może to jednak da nam nową perspektywę? Bo to co się dzieje, łamie wszelkie twarde przekonania, układa nowy wzór, jak szkiełka w kalejdoskopie. Jest we mnie miejsce, gdzie czuję, że wszystko się ułoży dobrze. Czasem je widzę, czasem zamazuje się, ale wiem, że ono jest. I tam idę. I ty też :) I nas jest wielu.
Więc czasem posiedzę w budzie jak Misia, a potem wyłażę :)
Właściwie to wszystkie psy są wrażliwcami w naszym ludzkim rozumieniu. Dzięki silniejszym niz nasze zmysły czują o wiele wiecej niż my. I mozemy sie tylko domyślać jak mocne są to uczucia. A w przypadku niewidomej Misi na pewno sa one jeszcze silniejsze, co z jednej strony usprawnia jej życie a z drugiej naraża na więcej cierpienia. I z nami wrażliwcami jest podobnie - też czujemy za mocno, choc wolelibyśmy czuć mniej. Ale tacy sie urodzilismy i pozostaje nam tylko zaakceptowanie siebie takimi, jakimi jesteśmy a nawet dostrzeganie w tym stanie nadmiernej wrażliwosci plusów (co nie jest łatwe, ale możliwe).
UsuńCudownie Aniu, że mogłaś wyjechć na tydzień i oderwac sie troche od tej dystopii.
Myslę, że każdemu z nas przydałąby sie taka misiowa buda - miejsce spokojnego odosobnienia i oderwania od tego co irytuje, boli, przeraża. I pewnie większosc z nas taką budę ma, tworząc sobie jakieś własne światy, w których udaje mu się odpocząć od zewnętrznej kakofonii dźwięków i żyć czymś innym, niż reszta oszalałego świata. Mamy swoje codzienne zajecia, pasje, zainteresowania, bliskich, przyjaciół, zwierzęta a w końcu otoczenie, przyrodę, która zapewnia nam odczucie spokoju i kryjówkę przez nieznośnym hałasem.
Też jakos tam wewnętrznie wierzę, że w końcu to wszystko skonczy sie dobrze, ale jednocześnie przygnębia mnie fakt, że trwa to juz tak długo i na razie nic nie zapowiada żadnego przełomu. Jednak ufam, że gdzieś tam pod podszewką widocznej rzeczywistości dobro cały czas robi swoje. Jego nurt płynie w miliardach kropel deszczu, w milionach powstających z tych kropel pozytywnych strumyczków, które w końcu utworzą rzekę, która będzie miała moc przełamania tamy.
Serdeczne myśli zasyłam Ci Aniu z domku na deszczowej górce!:-)
Hłe, hłe, no narozrabiała Wam Hipcia, może zazdrosna o Waszą uwagę? Może dostaje jej mniej niż pozostałe pieski. Coś w tym jest, bo ostatnio zastanawiałam się jak ma na imię ten Wasz trzeci piesek i nijak nie mogłam sobie przypomnieć. Pamiętałam tylko, że to suczka. I tak sobie myslałam, że jakos najmniej o niej piszesz. Sporo wiem o Misi i o tym, że potrafi skutecznie wyprosić u Was "nadmiarowe" mizianie, wiem o Zuzi, bo to Wasz pierwszy piesek i może przez to bardziej dostrzegany, wiem o Jacusiu, o tym jak do Was trafił. A o Hipci nie wiedziałam wiele, poza zdjęciami aż do dzisiejszego dnia. I najdziwniesze jest to, że te wszystkie przemyślenia dopadły mnie akurat w czasie kiedy mieliście takie kłopoty z suniami. Ot taka synchronizacja naszych dusz, pewnie moja juz czegoś się od Twojej dowiedziała i próbowała na swój duszowy sposób powiadmić mnie o tym, a może i coś tam po swojemu na ten tamat rozkminić? Żartuję oczywiście:-)
OdpowiedzUsuńCo do całej tej "szalejącej z obłędem w oczach, pianą na ustach i rozwianym włosem" pandemicznej i politycznej rzeczywistości to już mi się nawet nie chce myśleć, ani komentować. Najwyraźniej w tym temacie weszłam do budy jak Misia żeby się od tego odpocząć, nabrać dystansu, spojrzeć z innej strony.
Pozdrawiam Was serdecznie z deszczowego miasta. Buziaki dla Ciebie Oluś posyłam, uścisk dłoni dla Cezarego, tarmoszki dla piesów. Bywajcie wszyscy w dobrym zdrowiu i nastrojach:-)***
Marytko, ufam, ze Ola wybaczy mi prywate, ale ilekroc Cie widze to ciagle o tym mysle. Moja oferta jest nadal aktualna, wiec jesli chcesz to prosze napisz na bezodwrotu9@gmail.com
UsuńMarytko, wrażliwa istoto! Mozesz mieć sporo racji z tym, że Hipcia czuje, iz jej siostrze poświęcamy więcej czasu i czułości niz jej i stąd tyle w niej zazdrości. Staraliśmy sie zawsze o sprawiedliwe i równe ich traktowanie, ale pewnie nie bardzo sie nam to udało właśnie dlatego, że Misia jako w pewnym sensie niepełnosprawny pies wymagała od nas większej uwagi, że bardziej pochylaliśmy sie nad jej potrzebami niż Hipciowymi, że wzruszała nas, rozczulała, budziła więcej troski i chęci pomocy jej. A Hipcia to wszystko widziała i rósł w niej żal, bunt, sprzeciw, zazdrość. A wszystkie te negatywne uczucia muszą sie w koncu uzewnętrznić, stąd jej agresywne zachowania, stąd też jej namolne wpychania sie miedzy nas i Misię i dopraszanie sie o swoją porcje czułosci.
UsuńPodobne zachowania mozemy zaobserwować także u ludzi, u zdrowych rodzeństw, które czuja sie troche odsunięte, trochę mniej kochane, niż ich chore rodzeństwo. Albo u kilkuletnich braci, którym rodzą się siostrzyczki. Albo u kilkuletnich sióstr, którym rodzą sie braciszkowie i tylko z racji tego, że są młodsi i wymagaja wiecej opieki rodzicielskiej zyskują jej znacznie wiecej, niż starsze rodzenstwo.
To prawda, że nawet treść bloga jest w jakims sensie odbiciem tego stanu rzeczy. O Hipci pisałam znacznie mniej, niż o Misi. Jakby jej nie było, jakby była nieważna. A przecież to pełen uczuć i ciekawych zachowań madry pies. Wart miłości i troski oraz wielu ciekawych opowieści blogowych. Trzeba będzie postarać się to naprawić jako na blogu, tako i w życiu codziennym.
A co do obłędnej rzeczywistosci osaczajacej nas z mediów oficjalnych i internetowych, to i ja miewam stany totalnego przesytu i chęci ucieczki przed tym wszystkim na koniec świata. I czasem udaje mi sie to na dłuzej, czasem na krócej, bo ni stąd ni zowąd (jak w przypadku tego artykułu w Rzeczpospolitej) cos mnie nagle dźgnie w sercu i świety spokój pryska niczym bańka mydlana. Wolę więc o tym napisać, niż kisić to w sobie i udawać, że jest wszystko ok albo pokrywać swoje uczucia lukrem i pozłotką, podczas, gdy w środku gotują sie istne lawy emocji. Innym wyjściem z takiego trudnego stanu ducha jest udanie się na wewnętrzna emigracje do swojej budy, co czasem czynię po prostu nic na bloga nie pisząc i czekajac aż kipiel uciszy sie we mnie, nurt nabierze spokoju i łagodności. Wówczas po czasie wychodzę z mej terapeutycznej budy i znowu z czystym, zregenerowanym sercem mogę ofiarowywać światu pozytywne uczucia.
Marytko! Dziękuję za Twoje przenikliwe, dajace mi do myślenia spostrzeżenia oraz za serdeczne mysli dla nas wszystkich w Jaworowie.
Posyłamy w Twoją stronę dużo zyczliwości i ciepła. I usmiechamy sie z naszej górki do Ciebie!:-)***
Star! Oczywiście, że nie mam nic przeciwko takiej prywacie. W końcu blog jest i powinien całkiem niezłą formą komunikacji!:-)
UsuńStar, dziękuję za zaproszenie* (nie pierwsze zresztą, pamiętam) rzecz w tym, że nadal nie mam skrzynki mailowej i nie za bardzo mam ochotę ją zakładać. No chyba, że sytuacja mnie do tego zmusi. Ta niechęć ma źródło w mojej pracy zawodowej i przeżytym mobbingu. Telefon komórkowy i skrzynka mailowa nadal nieciekawie mi się kojarzą. Cóż...
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie:-)
Marytko, dziekuje za odpowiedz i rozumiem, ze nic sie od tamtej pory nie zmienilo. No coz jak by kiedys... cos...to wiesz gdzie mnie znalezc. Buziaki przesylam:***
UsuńJesteś pewna, że to prawda? Opozycja chlapie różne takie- byle tylko była reakcja. Żal mi rządu, który ciągle musi dementować różne pogłoski zamiast zająć się tym co jest potrzebne. W efekcie i ja nie jestem wstanie przeczytać na spokojnie twojego posta a widzę piękne psy... kolejnym razem :) Wszystkiego dobrego życzę :)
OdpowiedzUsuńNie wydaje mi sie Agatku, by tutaj mogła istnieć jakaś wątpliwość, czy zalinkowany przeze mnie artykuł przekazuje prawdę, czy nieprawdę, albo że można go zaliczyć do kategorii plotek. W owym artykule (zamieszczonym w poważanym i poważnym dzienniku) mowa jest o projekcie, którego autorem jest wiceminister zdrowia Waldemar Kraska. Nie wiem, czy przeczytałaś ów artykuł. Jeśli nie, oto jego najwazniejszy fragment:
Usuń" Do wykazu prac legislacyjnych rządu została wpisana nowelizacja przepisów antycovidowych którą przygotowuje Waldemar Kraska, wiceminister zdrowia. Projekt przewiduje, że w przypadku osoby, która przekaże pracodawcy informację o braku zaszczepienia przeciwko COVID-19 lub nieprzebyciu infekcji wirusa SARS-CoV-2 potwierdzonej wynikiem testu diagnostycznego, lub nie posiadającej ważnego pozytywnego wyniku testu diagnostycznego w kierunku SARS-CoV-2, pracodawca będzie mógł ją delegować do pracy poza jej stałe miejsce pracy lub do innego rodzaju pracy, z wynagrodzeniem odpowiadającym tej pracy. Albo skierować na urlop bezpłatny."
Zatem jest to rzeczywisty projekt, plan rządu, który wejdzie, albo nie wejdzie w życie. To sie okaże czy sejm będzie procedował i czy przegłosuje tę ustawę. Mam nadzieję, że nie, gdyż moim zdaniem jest to pomysł absurdalny i stojący w jawnej sprzeczności z prawami konstytucyjnymi wszystkich obywateli RP. Informacja o tym projekcie zirytowała mnie i zmartwiła. Dlatego też napisałam o tym zamiast, zachować te uczucia dla siebie.
A co do opowieści o moich pieskach to ona jakos łączy sie z tym, co poczułam, gdy przeczytałam artykuł w Rzeczpospolitej. W świecie zwierząt jest dużo podobieństw do swiata ludzi. I gdy cos nas mocno zaboli, przerazi najchętniej tak jak psy, tak jam moja Misia schowalibyśmy sie w jakiejś budzie i przeczekali zły czas.
Również wszystkiego dobrego życzę Ci, Agatku!
Już tyle było prób wprowadzania chaosu, że jestem na nie. Swoją drogą gdyby opozycja rządziła to z marszu wszyscy musieli by się zaszczepić. Szkoda gadać.
UsuńPsia opowieść mnie bardzo poruszyła, dzięki za info o wodzie. Będę pamiętać, że pomaga. Czytałam w wielkim napięciu bo masz psiak został ugryziony przez psa sąsiada i sprawiał wrażenie, że jest ok, a potem okazało się, że była okropna rada a zachowywał się podobnie jak twoja Misia. Więc... zamarłam czytając. ufff... dobrze, że nic się nie stało. Pozdrawiam :)
Masz rację co do tej opozycji - są jeszcze bardziej zajadli w sprawie szczepionek niż PiS.
UsuńA co do podziałania na gryzące się psy wodą - to jest chyba najlepsza opcja. Krzywdy im ta woda nie zrobi, za to porządnie otrzeźwi i sprawi, że się od siebie oderwą.
A co do psich ran, to zauważyłam, że jeśli tylko pies może siegnąc do wynikłej z pogryzienia przez innego psa rany i porządnie ją wylizać to zazwyczaj ta rana szybko sie goi.Zresztą te, do których nie siega też sie goją, no chyba, że to nie pies pogryzł psa, ale jakieś inne zwierzę. Wówczas rana długo sie ślimaczy i trzeba ją przemywać wodą utlenioną albo innym tego typu środkiem żeby psu pomóc.
Pozdrawiam i ja!:-)
Chcę decydować sama o swoim zdrowiu, każdy przymus rodzi nienawiść. Denerwuje mnie ta nagonka, skoro szczepionka jest taka skuteczna, to czego się boją zaszczepieni??? Lepiej pogadać z pieskami.
OdpowiedzUsuńZe mną, jak i z wieloma ludźmi na świecie, jest podobnie. Sami chcemy decydować o sobie i swoim zdrowiu i nienawidzimy przymusu, znieść nie możemy tej nachalnej nagonki, propagandy i cenzury. Jeszcze kilka miesiecy temu zapewniano nas o dobrowolności szczepień. Teraz przymusza sie do nich ludzi prosbą, groźbą i szantażem. I masz rację, Basiu - skoro szczepionka jest tak skuteczna, to właściwie co zaszczepionych obchodzi to, że ktoś się nie zaszczepił? No chyba, że ów wciskany nam preparat wcale nie jest tak cudowny, jak wszyscy oczekiwali!
UsuńTak, zdecydowanie lepiej pogadać z pieskami niz wikłać sie w jałowe dyskusje ze zwolennikami tej współczesnej metody przymusowego uzdrawiania świata!
Psy w zagrożeniu szukają spokojnego kąta, podobnie jak w chorobie, a zazdrość pomiędzy zwierzętami i potrzeba dominacji jest podobna jak u ludzi:-) kto mocniejszy, wygrywa. Hipcia wyczuła słabość Misi, taką najłatwiej złamać. U nas, od kiedy nie ma Amika, Mima bardzo się uspokoiła, spokojnie zjada posiłki, przedtem to była ciągła rywalizacja, mimo, że dominowała nad nim, taka smarkula. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTak, psy i ludzie w zagrożeniu zazwyczaj szukają spokojnego, odosobnionego kata.Takoż miedzy ludźmi i zwierzętami trwają walki o dominacje, bezustanne siłowanie się, porównywanie, rywalizacja.
UsuńByć moze Hipcia wyczuła słabość i innośc Misi (wszystkie psy ją wyczuwają, ale nie są tak zazdrosne jak Hipcia). Hipcia, jako ta zdrowa siostra pewnie odczuwała jakis deficyt naszej czułosci. I widziała, że wiecej poświecamy uwagi niepełnosprawnej Misi. Stąd chyba te problemy. Ale moze być po prostu tak, że psy mają rózne charaktery, tak jak i ludzie.I jedne są bardziej dominujące a drugie bardziej spolegliwe.I nie ma tu nic do rzeczy żadna niepełnosprawność. Z ludźmi jest podobnie - są wśród nas silniejsi i słabsi i ci silniejsi z reguły dominują.
I ja pozdrawiam Cię serdecznie, Marysiu!:-)
Psy też miewają swoje humory... Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOczywiście, tak jak i ludzie.
UsuńI ja pozdrawiam Cię, Karolinko.
Wszystkiego najlepszego z okazji dzisiejszego Dnia Blogera :)
UsuńDziękuję, Karolinko! Nawet nie miałam pojęcia o istnieniu takiego naszego blogowego święta!:-)Tobie także wszystkiego dobrego, pracowita dziewczyno!:-)
UsuńOlga z taką czułością piszesz o swoich zwierzętach, że ja czytając miałam nieodpartą myśl, że czytam o Twoich dzieciach
OdpowiedzUsuńChyba wszyscy mamy takie swoje budy, do których czasami lubimy się schować. Moją budą kiedyś była ucieczka na wieś, teraz sypialnia. Zamykam się w niej czasem uciekając od wszystkiego, potem wychodzę gotowa stawiać czoła rzeczywistości. Trzymaj się
Może to śmieszne, może dziecinne, ale nawet wołam na te moje zwierzaki tak: psiaki-dzieciaki albo dzieci-śmieci, dzieciaki-pisklaki itp!:-) Cóż, córkę mam dorosłą, wnuków brak a wciąż jest we mnie silna potrzeba kochania, okazywania czułości bliskim sobie istotom...
UsuńMam podobnie z tą budą, jak Ty - fizycznie takim pomieszczeniem też jest sypialnia a duchowo sen, muzyka, lektura dobrych książek,czy oglądanie filmów, praca w ogrodzie, szycie, gotowanie, spacery po łąkach i lasach oraz oczywiście przebywanie z moimi psami i parę jeszcze innych rzeczy...
Trzymajmy się, Grażynko!:-)*
wcale to nie jest śmieszne, bo ja swoje zwierzaki też tak traktuję, z tych samych powodów co TY
UsuńA więc całkiem sporo miedzy nami podobieństw, Grażynko - począwszy od znaku zodiaku, a skończywszy na wieku (coś mi się wydaje, żeśmy z tego samego rocznika)!:-)
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=rh-mA2jm8vc
OdpowiedzUsuńWczoraj znalazłam śliczną piosenkę w wykonaniu Lidii Stanisławskiej "Bratnia dusza". Może ją znasz, a jeśli nie, to posłuchaj. Leczy duszę...
I mnie bardzo spodobała sie ta piosenka, Iwonko! Przesłuchałam ją już kilkukrotnie, bo i słowa i melodia i wykonanie piękne. Mocny, a jednocześnie pełen głębi głos Lidii Stanisławskiej wzmacnia jeszcze przekaz tekstu tego utworu. Piękna, pełna prawdy i mądrości piosenka...Dziękuję za jej podesłanie!:-)*
UsuńNo cóż, każdy po trudnych przejściach czasami potrzebuje pobyć sam.
OdpowiedzUsuńA co do pogody, to mam ostatnio wrażenie, jakbym przespała cały wrzesień i obudziła się w październiku. Ale liczę, że jeszcze wróci do nas słońce i trochę ciepła.
Tak, czasem każdy z nas potrzebuje samotności i oderwania od wszystkiego. To najlepiej leczy zmęczoną czy też zranioną duszę.
UsuńMasz rację, co do tej dziwacznej, jak na sierpień pogody. Tak powinno być jesienią a nie latem.Byleby mrozów tylko nie było, bo w ogrodzie jeszcze sporo warzyw i owoców a wszystko to padłoby natychmiast gdyby temperatury diametralnie spadły. Póki co, ślimaki mają używanie!
I ja z utęsknieniem czekam na ciepło, Królowo Karo! Choćby po to by pranie mogło wyschnąć na sznurkach w ogrodzie!:-)
W Utah nikt nie nosi masek, ach jak to wspaniale było przypomnieć sobie jak było wcześniej. W Arizonie tylko w kilku miejscach na terenie Navajo, ale luz w restauracjach, sklepach i na ulicach. W samolotach niestety trzeba siedzieć w masce przez kilka godzin, no chyba, że się coś je albo pije. W Au rzeczywiście strasznie jest, moja przyjaciółka nie może wyjechać, a tak bardzo chciałaby być w Polsce. Nie mieści mi się to w głowie, że jej odmówili pozwolenia na wyjazd. Opowieści o pieskach jak zawsze bardzo zajmujące, niewiele się od nas różnią, prawda? Takie same potrzeby, nawet zazdrość i regeneracja w najciemniejszym rogu budy. Dobrze, że już wszystko wróciło do normy. Jestem w szale sprzatania i rozpakowywania się, więc tylko czytam i się witam, uściski Olu:)
OdpowiedzUsuńWitam Cię serdecznie, Marylko!:-)*
UsuńJak dobrze, że są jeszcze na świecie miejsca, gdzie można chodzić swobodnie jak za dawnych czasów i zapomnieć o tej chorej rzeczywistości.
To, co sie wyprawia w Au jest przerażające, ale niestety, duzo ludzi popiera taką opresyjną i restrykcyjną politykę tamtejszego rządu. Wielu z nich sieto po prostu opąłaca, bo dostają kasę za siedzenie w domu. Jeszcze inni tak są od małego indoktrynowani poprawnością polityczną, że nie potrafią już samodzielnie myslec.Ale tez wielu, tak jak Twoja przyjaciółka, widzą tę paranoję i chcieliby stamtąd wyjechać i nie mogą.Koszmar!
A co do moich piesków, to dostarczają mi mnóstwa pola do obserwacji i przemyśleń. I rzeczywiscie - między nimi a nami ludźmi jest wiele podobieństw.
Ściskam Cię mocno! Dobrego dnia w Twoim zacisznym domku, Marylko!:-)
Kiedyś i my będziemy mieli zwierzęta, teraz mamy jeszcze tyle planów podróżniczych, że nie możemy sobie na nie pozwolić. Obserwujemy za to nasze podwórkowe dzikie towarzystwo. Uściski kochana, domek juz znowu jest zaciszny po tym, jak go oswajałam przez cały dzień przywracaniem do porządku:)
OdpowiedzUsuńTak, podróze wymagają absolutnej wolności i nieograniczonego domowymi obowiązkami czasu.Byle Wam zdrowie dopisywało, byle była w Was nieustająco radość i ciekawośc świata, byle ten świat te podróże nadal umozliwiał i nie zamykał wrót do swoich cudownych krain!
UsuńDobrze jest podrózować, ale i dobrze wracać do swoich oswojonych, zacisznych kątów. Nacieszyć sie tym, co wokół. Pomyśleć o tym, co było, pomarzyć o tym, co będzie. Mieć w sobie spokój, ufność i nadzieję, że wszystko ułozy sie dobrze. I tego Ci kochana Marylko zyczę!:-)