Strony

poniedziałek, 22 lipca 2024

Wytchnienie…

 

 


 

   W czasach dręczących upałów i duchoty, gdy aż strach wyjść do ogrodu, bo to i gorąc atakuje i gryzące owady dopadają, zdarzają się niekiedy błogie chwile wytchnienia. Najczęściej są to poranki, kiedy mimo bezchmurnego nieba i słońca już ostro przyświecającego w powietrzu wyczuwa się delikatną rzeźkość i upragnioną ochłodę, gdy trawę okrywa rosa i aż chce się po niej pobiegać boso. Jak wielką ulgę daje to człowiekowi umęczonemu codziennym żarem, czy też minioną, duszną nocą! Jak ogromną radością i haustem nowej siły jest dla całej przyrody taki przyjazny początek dnia. Wszystko wtedy w ogrodzie pachnie, żyje pełną mocą, wręcz jaśnieje ze szczęścia i docierającej zewsząd fali optymizmu. 



   Najmilej jest jednak, gdy poranna mgła otula pieszczotliwie świat a kropelki wody diamentowo lśnią na roślinach, pajęczynach, płotach i sznurkach na bieliznę. Łąka jeszcze wczoraj oślepiona bezlitosnym słońcem, unieruchomiona bezwietrznym zastojem, dziś z lubością zaczyna się delikatnie kołysać, a do tego drzemać i smacznie pochrapywać pośród miękkiego tiulu wszechobecnego oparu.




  Zdaje się, iż nic nie zagraża, nic nie przeraża. Spokój płynie wokół tkliwą melodią słodkiego lata. Mgła ukrywa pośród swych srebrzystych woali takoż detale jak i oddale. Spowija opalizującym melanżowo cieniem królujące tu do niedawna liliowe koniczyny i żółte skupiska dziurawców. A jednocześnie ukazuje w zupełnie nowym, bardziej pastelowym przedstawieniu zupełnie niedostrzegane wczoraj zioła i kwiatki. Wszystko przeniknięte jest świeżym zrozumieniem, nowo odkrytym sensem i istotnością. Dojrzała przyroda paruje, oddycha, skwapliwie przemywając znużone od wczorajszego upału zakurzone oblicze.



  A w ogrodzie przychodzi wreszcie pora kwitnienia hibiskusów. Jak na komendę jeden po drugim otwierają one zamknięte jeszcze wczoraj ściśle pąki. Morze fioletu, różu, bieli przetykane oranżem dojrzewających owoców jarzębiny i kaliny faluje,  rozprzestrzeniając się co dnia pod oknami. Jedyny to czas w roku, gdy widok z naszej sypialni jest tak kolorowy i zachwycający.




   Po wonnych jaśminach i bzach rosnących w innej części ogrodu zostało już tylko wspomnienie.  Przekwitł także pachnący intensywnie ligustr, zniknęły też dawno przepyszne pąki amarantowych piwonii oraz oszałamiająco pachnące goździki. A że przyroda nie znosi próżni przeto zaraz inne krzewy oraz byliny pchają się na plan pierwszy i wspaniałe przedstawienie natury wchodzi w kolejny akt. Opadnięte po licznych burzach róże jak gdyby nigdy nic znowu pysznią się nowymi barwami. Także kilka ocalonych przed ślimaczą nawałą malw nieźle sobie radzi. Zaczynają też kwitnienie mieczyki. I mięta obficie bujni się na rabacie, choć jeszcze niedawno wydawało się, że zaczyna już zanikać. 






   Tropikalna, parna pogoda a wraz z nią częste burze i ulewne deszcze sprawiają, że roślinność miewa się świetnie. Wszystko śpieszy się do życia. Do przejścia pełnego, przeznaczonego sobie cyklu. Aż wierzyć się nie chce, że kilka miesięcy temu wszystkiego tego tu nie było, no i że już wkrótce śladu po tej obecnej bujności nie będzie. Ale jeszcze jest, jeszcze cieszy, szczodrze dzieląc się swoją energią i nadzieją z człowiekiem…



  Lato…Lato mogące być czasem błogiego odpoczynku, ale i okresem wytężonego wysiłku oraz towarzyszącego mu zmęczenia. Porą intensywnego dziania, ale i łagodności, oddechu od spraw kłujących podstępnie i z nagła. Lato trwa też na tym blogu i nie daje się tu przecisnąć innym, budzącym poważniejszą refleksję, troskę czy nawet smutek tematom. A te tematy przecież istnieją. Wiem o nich, bo nie da się tu i teraz nie wiedzieć. Mieć klapki na oczach albo udawać przed samą sobą, że nie dzieje się nic…Gdzieś tam daleko, ale i całkiem blisko mali czy więksi drapieżcy nadal śledzą wszystko dokoła, mają swoje plany i zaciągają sieci bezlitośnie polując na swe upatrzone ofiary. A ofiary robią co mogą by znaleźć jakąś obronę, kryjówkę, by umknąć, nie dać się złapać czy boleśnie pokaleczyć.  I w istocie takimi prawami rządzi się rzeczywistość okolicznych łąk.  Przy pomocy takich samych praw urządzona jest także rzeczywistość ludzi. Na pierwszy rzut oka pogodna baśń i sielanka a gdy wejrzeć uważniej zaraz pojawiają się straszydła, zmory i demony. Nie pierzchły nigdzie dawne zagrożenia a tylko ich pazury nieco stępiały, nieco mniej boleśnie dosięgają teraz celu. Pewnie jesienią i zimą wszystko nabierze zwyczajnej o tej porze wyrazistości i większego natężenia. I zarówno zło, jak i dobro staną się o wiele bardziej widoczne. Surowsze w swej formie i bardziej wymagające. Kolory bujnej natury nie będą już wtedy czarować, mamić, odsuwać uwagi i oddzielać od tego, co w chłodniejszych miesiącach mocno duszę dotyka. Zostanie świat zewnętrznego dziania i wewnętrznych przeżyć. Zostaną nagie, bezbronne uczucia i emocje. Wyłonią się z cienia stare i nowe paranoje…Pewnie i na blogu, (jeśli nie minie mi ochota do pisania, czego zwiastuny obserwuję u siebie coraz częściej) zaczną się tu pojawiać nieco inne, nie tak beztrosko letnie tematy. Zobaczymy…



   Ale na razie jeszcze lato, lato wszędzie. Czas wytchnienia i nucenia starych, ale zyskujących nowe oblicza i znaczenia piosenek. Odkryłam niedawno dla siebie po latach dawne piosenki Urszuli. Zachwycałam się kiedyś nimi jak prawie każda nastolatka w zamierzchłej epoce lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Tańczyłam do ich melodii albo razem z moją przyjaciółką Bożeną śpiewałam je na całe gardło podczas spacerów, koleżeńskich ognisk, górskich wędrówek czy domowych prywatek. Znałam te teksty na pamięć, ale chyba nie rozumiałam wtedy o czym one tak naprawdę opowiadają. Dopiero dzisiaj nucę i zastanawiam się, a jednocześnie fascynuję się głębią treści w nich zawartą, dojrzałością i siłą ich przekazu, specyficzną liryką i poezją…  A wędrując przez czas kolejnego lata mego życia,  na powrót tamtymi piosenkami zaczarowana, zajęta pracą w ogrodzie albo w domu śpiewam je sobie cichutko. Śpiewam prawie cały czas. Choćby tylko w myślach. A to śpiewanie koi mnie niczym rosa i sprawia, iż unoszę się, lecę ponad łąką, choć przecież cały czas stąpam po ziemi.  I jestem mieszanką nie wiedzącej jeszcze nic o świecie, wkraczającej dopiero w życie naiwnej nastolatki oraz siwiejącej już mocno Oli, gospodyni jaworowego siedliska pod lasem…




niedziela, 7 lipca 2024

Wędruję po łące…

 



 

Wędruję po łące, ziół dostrzegam mnogość

Zioła znaczą zdrowie a łąka to wolność

Więcej nic nie trzeba w ten czas południowy

Niźli iść przed siebie poprzez łan ziołowy










Mieć nad sobą niebo pogodnie lipcowe

A do tego wolną od trosk wiernych głowę

Zbierać do koszyka dziurawcowe kwiecie

Wędrując przed siebie w tym łąkowym świecie








Rzadko się odczuwa taki cud istnienia

Gdy się w jedno splata dusza, niebo, ziemia

Gdy nie parzy dotyk lipcowego słońca

Chce się iść w czar łąki, choćby i bez końca…