Po kilku latach tłustych w gospodarstwie
Jadwigi i Walentego nastały lata chude. Pogoda była kapryśna, niesprzyjająca
uprawom, dokuczliwa dla pól i sadów. Pszenica wyrosła marna, owies, żyto i
hreczka tak samo a ziarna wysypywały się z kłosów, pomimo tego, iż jeszcze nie
były w pełni dojrzałe. Od nieustających, jesiennych ulew i wczesnych
przymrozków ziemniaki i buraki zmarniały. Bieda zaczęła rodzinie coraz bardziej
zaglądać w oczy. Trzeba więc było coś sprzedać i pomyśleć o jakimś zarobku, bo
to przecież dzieci rosły, do szkoły chodziły a więc potrzebowały nowego
przyodziewku, książek, zeszytów i mnóstwa tych drobiazgów, bez których obyć się
nie mogły..
Jadwiga dużą wagę przywiązywała do dobrego
wychowania dzieci i do rozwijania ich pasji. A każde z nich lubiło co innego.
Zosia z zapałem rysowała i malowała. Oboje rodzice, niezmiernie z córki dumni
wybrali się nawet kiedyś do prawdziwego sklepu plastycznego w mieście i kupili
bloki z białym, twardym papierem, dobre pędzle, ołówki oraz farby. Jadzia,
która od czasu, gdy kiedyś teściowa spaliła zeszyt pełen jej nieśmiałych,
ołówkowych szkiców, nigdy więcej już się rysowaniem nie zajmowała. Ani czasu na
to nie już było, ani też szczególnej ochoty. Jednak teraz to w córce widziała
jakby samą siebie i starała się wspomagać ją w rozwijaniu jej artystycznych
zainteresowań. W prezencie urodzinowym dała jej gruby album z reprodukcjami
malarstwa największych polskich artystów i z dumą obserwowała, jak Zosia
usiłuje czasami kopiować coś z tych dzieł.
Jagódka przejawiała zdolności krawieckie.
Gromadziła przeróżne szmatki i gałganki i szyła z nich pracowicie sukienki dla
swoich lalek. Nawet lalki próbowała własne robić, wypychając trocinami uszyte
wcześniej przez siebie korpusy i główki. Potem z ogromną cierpliwością
haftowała kolorowymi nićmi szczegóły fizjonomii swoich gałgankowych zabawek.
Jadzia marzyła, aby za parę lat Jagódka mogła uczęszczać do szkoły krawieckiej
w mieście a Zosia do technikum plastycznego. A szkoły takie mieściły się w
pobliżu domu jednej z jej sióstr. W razie czego, nie trzeba więc będzie płacić
za stancję i ulokuje się dzieci u rodziny.
Natomiast Jędruś chodził wszędzie za ojcem i
wszystkiemu się pilnie przypatrywał, naśladując tatkę w każdej robocie. Poza
tym to Jędruś pierwszy zawsze wiedział, kiedy ich klacz źrebić się miała. To on
cierpliwie nasadzał kwoki na jajka. To on zauważał, że jakiś skobelek czy
zawias się urywa i prędko brał się sam za naprawę.
Dużo pociechy
mieli z niego rodzice. Dlatego też wymarzyli sobie, że to właśnie Jędruś
przejmie kiedyś po nich gospodarkę a córki wyjadą do miasta i tam skończą
szkoły, co da im lepszy start w przyszłość i pozwoli na ciekawsze,
spokojniejsze i dostatniejsze, niż ich własne życie.
Waluś postanowił wziąć się za uprawę tytoniu.
Ktoś mu opowiadał, jakie wielkie zyski można mieć z hektarowego poletka. Jesienią
dokładnie wybronował ziemię a potem dzień w dzień nawoził ją obornikiem i
wyrównywał. Wiosną mieli sadzić delikatne sadzonki tytoniu i żeby zakupić dobrą
jego odmianę Walenty jeździł aż pod Kraków. Ale mocno wierzył w powodzenie tego
przedsięwzięcia i Jadwiga wspierała męża w jego postanowieniach, pomagając mu
jak tylko umiała. Sama dla siebie niewiele potrzebowała. Pragnęła tylko
spokoju, szczęścia i jakiegoś pewnego bytu dla swoich dzieci… Wiedziała jednak,
że realizacja tych marzeń pociągnie za sobą sporo wydatków. Także leczenie
babki kosztowało coraz więcej a Waluś za punkt honoru wziął sobie pomaganie w
tym siostrze.
Zdrowie Rozalii było już tak fatalne, że nie było sensu trzymać dłużej staruszki w szpitalu. Zrobili tam dla niej już wszystko, co się dało. Chodziło już tylko o to, by mogła spędzić ostatnie dni w domowej atmosferze, między bliskimi. A ponieważ tak kiepsko się już czuła, okrucieństwem byłoby odmawianie jej ukochanych papierosów. Mimo tego, humor miała przewaznie beznadziejny i wciąż umiała innym zdrowo dokuczyć. A im bardziej się
denerwowała, tym bardziej kaszlała. Jej kasłanie niosło się po kamienicy, jak
huk ogromnej lawiny kamieni. Bywały noce, że nikt nie mógł oka zmrużyć – kaszel
babki ucichał na moment a zaraz wracał ze zdwojoną siłą.
Cierpiała coraz
bardziej. Rany na jej nogach powiększyły się tak bardzo, że gdzieniegdzie widoczne
już były gołe kości łydek. Natomiast serce staruszki biło coraz słabiej.
Pewnego dnia, gdy była sama w domu córki
obudziła się nagle z jakiegoś męczącego, koszmarnego snu. Śniło jej się, że
gołymi rękami usiłuje wyciągnąć z ognia jakiś zeszyt. Żar wprost palił jej ręce
i twarz. A ona uparcie rozgarniała gołymi dłońmi czerwone węgielki…Obudził ją
nieznośny ból, który był od wielu lat jej nieodłącznym towarzyszem. Środki
przeciwbólowe właściwie już nie działały. Rozalia jęczała i przeklinała swój psi
los. Ale nie było nikogo, kto by jej odpowiedział. Czas toczył się obojętnie i
omijał ją swym zbawczym ukojeniem czy chociaż otępieniem. Umysł miała jasny i w
szeroko otwartych oczach błyszczały łzy…
Za oknem tętniło prawdziwe
życie. Jakieś dzieciaki śmiały się i dokazywały. Barwne ptaki śpiewały i
frunęły ku swoim ważnym sprawom. A ona tu leżała samotna, opuszczona,
niepotrzebna nikomu…W tej chwili dotarło do niej, że już nic więcej ją w tym
życiu nie czeka, że już nic nie zwojuje i czas jej dobiega końca.
Córka poszła do
sklepu by wystać w kolejce trochę jakiegoś mięsa na obiad. Pewnie nie będzie
jej parę godzin. Syn daleko. Wnukom nie bardzo chciało się odwiedzać babkę.
Była teraz starą, chorą, samotną kobietą, dla której nie liczyło się nic więcej
prócz ulgi w cierpieniu.
Siłą woli, ogromnym wysiłkiem zwiotczałych
mięśni podniosła się z łóżka. Usiadła z jękiem i spojrzała na trzepoczącą w
oknie firankę. Słońce świeciło radośnie i mówiło jej, że świat jest piękny,
dobry, pełen życia i kolorów. Lecz ona była jak wrzód na ciele tego świata.
Była żywym bólem, który czas było nareszcie przerwać.
Wzięła swoją
laskę i ciężko dysząc powstała ze swego łoża boleści. A potem powoli, raz po
raz odpoczywając po drodze dowlokła się jakoś do okna i popatrzyła na ten
rozświetlony promieniami, pogodny październik. Westchnęła głęboko. Zaciągnęła
się zapachem kurzu, liści, wiatru …
Czuła jakiś żal, że to tylko tyle. Czuła
smutek i wstyd, że właściwie nic ważnego nie zrobiła i nikt nie będzie jej
żałował. Popatrzyła w dół. Z wysokości drugiego piętra wszystko wydawało się malutkie
i nieważne, jak dziecięce zabaweczki. Ostatnim wysileniem przysunęła sobie
stołek i wspięła się na niego…
Chwilę potem z dołu dał się słyszeć krzyk.
Sąsiadka, która właśnie wynosiła śmieci pierwsza natknęła się na martwe ciało
Rozalii…
Po śmierci matki Walenty spoważniał bardzo.
Stał się milczący i polubił przebywanie na osobności w drewutni, którą
przerobił na stolarnię. Tam zajmowało go heblowanie drewna, wycinanie piłą
desek i deseczek, zbijanie tego w zgrabną całość i ostateczne szlifowanie stołów,
stołków, kołysek dziecięcych i krzeseł. Odnalazł w sobie pasję twórczego
obcowania z drewnem, tę samą, która niegdyś pochłaniała jego ojca. A ponieważ
miał do tego prawdziwy talent, to często udawało mu się coś ze swoich wyrobów
sprzedać i w ten sposób wspomóc rodzinną kiesę. Trzymał też w drewutni, w
specjalnym schowku butelkę gorzałki i gdy smutek mocno go za serce ścisnął albo
niepokorne wspomnienia opanowały pociągał sobie parę łyków. Niewiele! Ot tak,
żeby trochę w głowie zaszumiało i zagłuszyło dziwne tęsknoty i niedobre
myśli…Zazwyczaj jednak był zupełnie trzeźwy i trzymał na wodzy swoje chętki i
zdrożne myśli. Nie mógł pozwolić sobie na powrót do młodzieńczych wyskoków i na
nieodpowiedzialne porywy serca. Zresztą rzadko kiedy był teraz sam. Jędruś pomagał mu we wszystkim i nieraz obaj siedząc
w stolarni od rana wracali do domu dopiero na obiad zakurzeni od drewnianych
wiór, pachnący drewnem modrzewiowym i sosnowym.
W styczniu matka rudej Rozalki zachorowała
na zapalenie płuc i po kilku dniach majaków wyzionęła ducha. Jadwiga
dowiedziała się o tym od sąsiadki, lecz już wcześniej przeczuwała, iż dzieje
się coś złego, bo Waluś wracał ostatnimi wieczory bardzo czemuś smutny i czymś wielce
zaabsorbowany. Jadzia pierwszy raz wówczas odważyła się porozmawiać z mężem
szczerze na ten bolesny i niewygodny dla siebie temat tamtej kobiety i jej
dziecka.
- Słuchaj Waluś,
trzeba coś z tym zrobić – powiedziała, gdy pewnego styczniowego wieczoru
siedzieli sami w izbie kuchennej a Waluś ciężko wzdychając, ćmił kolejnego
papierosa.
- Twoja Rozalka
ma teraz czternaście lat, prawda? I nie został jej na tym świecie nikt poza
Tobą? – zapytała, patrząc poważnie w oczy zmieszanego jej odezwaniem męża.
- Tak, Jadziu. Po
prawdzie, to tylko matkę miała i jakoś teraz sama próbuje do wiosny w tej ich
biednej chałupinie przetrwać – odrzekł Waluś, głośno przełykając ślinę i spoglądając
z niepokojem w oczy żony.
- Pójdziesz tam
do niej jutro z rana. Rzeczy jakieś pomożesz jej spakować i zabierzesz ją do
nas – powiedziała stanowczym, zdecydowanym głosem Jadzia.
- Po co dziecko
tam samo po próżnicy zimą będzie siedzieć? Niech tu zamieszka. Miejsca jest
dosyć. Jedzenia dla niej starczy. A i do pracy się pewnie jakiej w obejściu
nada – dodała jeszcze, dostrzegając pełen niedowierzania i wielkiej ulgi
uśmiech, wykwitający na ustach Walentego. Nie było jej łatwo podjąć tę decyzję,
bo wiedziała, że ta niczemu przecież niewinna Rozalka zawsze już będzie jej się
kojarzyć ze zdradą męża. Jednak inaczej postąpić nie umiała i uważała, że
dziewczynie należy się troska i ciepło rodzinne. A takiego na pewno jej u nich
nie zbraknie!
Tak więc Rozalka
przeniosła się do nich i szybko znalazła w rodzinie Walentego swoje miejsce.
Była cicha, skromna, pracowita i nie narzucająca się z niczym. Szanowała
Jadwigę i w niczym nigdy nie dała jej odczuć, że jest pierworodną Walusiową
córką. A Jadwiga przyglądała się jej życzliwie i tylko czasami niewyraźnie się
jej na duszy robiło, gdy widziała jak tamta śmieje się w taki sam, jak Waluś
sposób, głowę przechylając na bok i mrużąc śliczne, piwne oczy…
Tak minęła zima – wyjątkowo ciężka i długa.
A na wiosnę Jadzia miała urodzić ich czwarte, bardzo przez oboje małżonków
upragnione dziecko. Czuła, że będzie to chłopiec. Także miejscowa znachorka jej
to przepowiedziała, ale i ostrzegła, by uważała na to dziecko, bo ciąża może
być trudna. Jednak aż do wiosny nic złego się nie działo. Jadzia była pełna siły,
wiary i pogody ducha. Cieszyła się spokojem w rodzinie, ustatkowaniem swego
Walusia, zdrowiem trojga dzieci, zeszytami pełnymi coraz zgrabniejszych
rysunków swej pierworodnej Zosi.
Nadszedł kwiecień. Długo upragniona zieleń
zaczęła ukazywać się nieśmiało w sadzie i na łąkach. Jadwiga zapragnęła wybrać
się na spacer po modrzewiowym lesie. Chciała dojść aż nad rozlewisko potoku i
przypatrzeć się kormoranom, które w ogromnej ponoć liczbie urzędowały tam od
kilku dni, łowiąc ryby, gniazdując i opiekując się świeżo wyklutymi młodymi. Namówiła
też na ten spacer dwunastoletnią Zosię, mówiąc, że kormorany to bardzo
wdzięczne modele do rysowania.
I poszły tak
obie, wziąwszy się za ręce, szczęśliwe i swobodne jak wolne od trosk
przyjaciółki na wakacjach. Po drodze śpiewały sobie ulubione piosenki i śmiały
się radośnie. Czasem musiały przekraczać jakieś grube kłody, padłych dawno
temu, obrosłych mchem drzew. Czasem wspinały się w na wzgórze a potem schodziły
w dolinkę. Aż wreszcie doszły w pobliże rozlewiska. Potok rozszerzał się tu w malownicze mokradło, obrośnięte kaczeńcami, niezapominajkami i miętą.
Jadwiga czuła się bardzo zmęczona tą wędrówką,
oparła się więc o pień brzozy i ciężko oddychając odpoczywała. Zosia podbiegła
do wielkich łopianów, porastających brzeg rozlewiska i rozgarnąwszy je podeszła
do samej wody, wpatrując się w wyrastającą pośrodku wysepkę. Tam, na kikutach
wyschniętych drzew i gałęzi siedziały nieruchomo sylwetki szlachetnie
wyglądających, niezwykłych ptaków z dziobami, zagiętymi w dół i szyjami
podobnymi do szyjki imbryka.
- Mamusiu,
mamusiu! Niech mamusia tu podejdzie! Tam jest kilka takich dziwnych, czarnych
ptaków. Czy to są właśnie kormorany? – zawołała podekscytowana tym widokiem
Zosia, która jeszcze nigdy nie była nad tym rozlewiskiem i teraz stała
oczarowana i zachwycona. Na dźwięk jej głosu ptaki zerwały się spłoszone i
krążyły chwilę nad wodą, po czym znowu wylądowały na swojej ulubionej wysepce i
przysiadły w równie wdzięcznych, co przed chwilą pozach, strosząc piórka,
czyszcząc skrzydełka i wyginając się ku wiosennemu słońcu.
Zosia wyjęła z kieszeni fartuszka swój
zeszyt w twardej oprawie i ulubiony, miękki ołówek. A potem, wysuwając w
skupieniu koniuszek języka, zmarszczyła czoło i rysowała kormorany i ich
maleńką, zarośniętą miętą i trzcinami wyspę.
Nagle usłyszała przejmujący jęk. Drgnęła
gwałtownie. Zeszyt i ołówek wypadły jej z rąk. I nie zdążyła się po nie
schylić, bo odwróciwszy się dostrzegła sylwetkę matki, osuwającą bezwładnie się
na ziemię. Przerażona puściła się biegiem w jej stronę. Potknęła się na
niewidocznej między łopianami grubej, zmurszałej gałęzi. Obiła sobie kolana.
Zmoczyła w błocie spódnicę. Jednak jak tylko mogła najprędzej pozbierała się by
dotrzeć do miejsca, gdzie upadła matka.
Jadwiga leżała na ubiegłorocznych, mokrych
liściach. Twarz wykrzywiał jej straszny ból. Była blada i oddychała z wielkim
trudem.
- Córeńko! –
wychrypiała ostatkiem sił – Zosieńko! Szybko biegnij po ojca. Z dzieckiem
dzieje się coś złego…
Cześć Olga :)
OdpowiedzUsuńPrzyznaję się bez bicia że Twojego opowiadania chwilowo nie czytam , bo siedzę w opowiadaniach o dekupażu i mam młyn w głowie , po nocy serwetki i podkłady mi się śnią , ale w chwili odprężenia , siądę i przeczytam wszystko na raz , chyba tak wolę :)
Miłego dnia życzę WAM :)
Cześć Ilonko!Jak będziesz miała czas i nastrój, to przeczytasz. Co sie odwlecze, to nie uciecze. A poza tym czytanie cudzych blogów to przecież nie jakis koszmarny przymus i codzienny obowiązek, ale wytchnienie od swoich spraw i chwila rozrywki.
UsuńTrzymaj się kobieto kipiaca pomysłami i działaj na swojej niwie póki Ci sie chce, póki siły i czas masz!
Pozdrawiamy ciepło!:)
Mój Boże... A mało ta kobieta wycierpiała?????? Olga nie wrzucaj jej więcej cierpień, bo aż emocje mną targają....
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie. Czekam na ciąg dalszy.
Tak to juz jest i w życiu i w literaturze, że cierpienie idzie za ludźmi krok w krok.Są też na szczęście przejaśnienia i kolory na tym codziennym niebie. I takie chwile należy dostrzegać i doceniać je, bo dostrzeżone wyganiają precz mroki i melancholie.
UsuńDziekuję za dopingujace mnie do dalszego pisania miłe słowa!
Pozdrowienia zasyłam!:-)
Pamiętam, że jak byłam dzieciakiem, to w radiu leciała powieść radiowa "W Jezioranach" lub " Matysiakowie" i moja babcia zasiadała przed radiem i słuchała. Nie było wtedy gadania, zawracania głowy bo można było ścierką oberwać :)
OdpowiedzUsuńI tak się śmieję sama do siebie, że tera zasiadam przed laptopkiem i czytam co tam u Jadwisi nowego :)
Tak jak pisze DD, biedulka już się nacierpiała, daj jej odetchnąć troszkę. Nie umrze przy tym porodzie ?
Dobra czekam do jutra :)
Pozdrawiam serdecznie.
Coś namieszałam i nie wiem gdzie , że teraz jestem Mirka Nowak, gdzieś
coś nacisnęłam, żebym tylko wiedziała gdzie i co :)))
O, a dzisiaj znowu jestem "Mirka" , ale heca :)))
OdpowiedzUsuńDzień dobry Mirko! Ja też pamiętam, jak moja mama słuchała "W Jezioranach" i "Matysiaków". Czasem i ja podsłuchiwałam i niekiedy wzruszyłam się. Jak to dawno było...Az smutek i zal ściska, jak wiele sie od tego czasu zmieniło.Dobrzy aktorzy to czytali. Och, słuchowiska radiowe to była wspaniała rzecz! O wiele lepsza niż dzisiejsze telenowele!
UsuńA co do losów mojej Jadzi, to dalsza, ale nie ostatnia jeszcze część już napisana. I bardzo jestem ciekawa jak zareagują moi czytelnicy na jutrzejszy odcinek!
Raz jesteś Mirka Nowak a raz tylko Mirka, ale zawsze to Ty we własnej osobie. Nie mam problemów z rozpoznaniem. To tylko programy komputerowe mają jakieś fiksum dyrdum!
Serdecznosci zasyłam piątkowe!:-))
Olenko, ja rozumiem zamierzone przez autora stopniowanie napiecia, rozumiem tez, ze powiesc w odcinkach rzadzi sie specyficznymi prawami, ale zeby urwac w takim miejscu... Spac spokojnie nie bede mogla z niepokoju i ciekawosci.
OdpowiedzUsuńPrzyjemnego dnia.
Och, Panterko! Mów tak do mnie jeszcze! Najlepsza to nagroda dla piszącej, gdy jej czytelnicy odczuwają jakieś emocje w związku z kolejami losu bohaterów!I o to chodzi!
UsuńCałusy serdeczne i radosne zasyłam!:-)
Mój Boże, a jeśli każdy z nas, ja ta stara babka stojąc przed śmiercią mówi: "To tylko tyle? Tyle i już?". Miałam takich myśli pełno kiedy umarł mój Tato i ten fragment dziś najbardziej mnie poruszył, bo dotyka najboleśniejszych obaw i uczuć w moim sercu...
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na cd.
To tylko tyle - dla każdego. Wszystko za szybko przepływa. Dzisiaj dzieciństwo, jutro starość a między tym tyle bólu, czekania i nadziei...Dla dobrego i dla złego człowieka tak samo. Zawsze zbyt mało czasu by...No właśnie,by co? Zawsze jest coś, czego się nie zdążyło zrobić. Coś, na co się czekało. A po nas zdarzenia będą płynąć taką samą strugą...
UsuńWłaśnie, nic się nie zmieni...
UsuńAle tylko jedno życie sie ma - to mało i dużo jednocześnie. I chyba trzeba starać się je tak przeżyć, by było dobre, innym w niczym nie szkodzące a wręcz przeciwnie...
UsuńOluniu zawsze kończysz w takim momencie ,ze czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy Oj losy ludzkie, losy Jadzi i jej rodziny, pięknie to wszystko opisujesz, z wypiekami na twarzy czyta, Buziole zostawiam
OdpowiedzUsuńTo dobrze, ze wciagneła Cię jakos ta moja opowieść Alinko. Nie ma wielkiego sensu pisanie, gdy nikogo to nie interesuje...
UsuńPozdrowienia!:-)
a może by jakieś pozytywne zakończenie - żyli długo i szczęśliwie... ?
OdpowiedzUsuńZbliŻam się właśnie do zakończenia...Ale czy tak bajkowego...?
Usuń:))))) kurcze... to jak dobry kryminał:) Wciąga:)
OdpowiedzUsuńGorące dzięki, Jaskółko!
UsuńSerdeczności ślę!:-))
Pomyslalam o matce Walusia, biedna i nieszczesliwa kobieta. Ladnie opisalas jej odejscie (jesli mozna uzyc takiego okreslenia), jednak miala w sobie odrobine uczuc i wyrzuty sumienia. Szkoda tylko, ze nie powiedziala o tym Jadwidze.
OdpowiedzUsuńJadwiga to madra i wspaniala kobieta o wielkim sercu. Fakt, ze wziela pod swoje skrzydla opieke nad corka Walusia mowi wszystko.
Rycze, i czytam dalej.
Tak, w sumie Rozalia to była pogubiona, zgorzkniała, nie umiejąca żyć biedna kobieta, która nie umiała kochać i prawie przez nikogo nie była kochana.I chyba przed śmiercią zdała sobie z tego sprawę...
UsuńA Jadzia, tak, to naprawdę dobra, wielkoduszna istota...
Ąle dajesz!!!
OdpowiedzUsuńNo!:-)
Usuń