piątek, 22 lutego 2013

Jadwiga z Modrzewiowej doliny, cz.5 - "Nowe nadzieje i smutki"



  
    Po kilku latach tłustych w gospodarstwie Jadwigi i Walentego nastały lata chude. Pogoda była kapryśna, niesprzyjająca uprawom, dokuczliwa dla pól i sadów. Pszenica wyrosła marna, owies, żyto i hreczka tak samo a ziarna wysypywały się z kłosów, pomimo tego, iż jeszcze nie były w pełni dojrzałe. Od nieustających, jesiennych ulew i wczesnych przymrozków ziemniaki i buraki zmarniały. Bieda zaczęła rodzinie coraz bardziej zaglądać w oczy. Trzeba więc było coś sprzedać i pomyśleć o jakimś zarobku, bo to przecież dzieci rosły, do szkoły chodziły a więc potrzebowały nowego przyodziewku, książek, zeszytów i mnóstwa tych drobiazgów, bez których obyć się nie mogły.. 

   Jadwiga dużą wagę przywiązywała do dobrego wychowania dzieci i do rozwijania ich pasji. A każde z nich lubiło co innego. Zosia z zapałem rysowała i malowała. Oboje rodzice, niezmiernie z córki dumni wybrali się nawet kiedyś do prawdziwego sklepu plastycznego w mieście i kupili bloki z białym, twardym papierem, dobre pędzle, ołówki oraz farby. Jadzia, która od czasu, gdy kiedyś teściowa spaliła zeszyt pełen jej nieśmiałych, ołówkowych szkiców, nigdy więcej już się rysowaniem nie zajmowała. Ani czasu na to nie już było, ani też szczególnej ochoty. Jednak teraz to w córce widziała jakby samą siebie i starała się wspomagać ją w rozwijaniu jej artystycznych zainteresowań. W prezencie urodzinowym dała jej gruby album z reprodukcjami malarstwa największych polskich artystów i z dumą obserwowała, jak Zosia usiłuje czasami kopiować coś z tych dzieł.

   Jagódka przejawiała zdolności krawieckie. Gromadziła przeróżne szmatki i gałganki i szyła z nich pracowicie sukienki dla swoich lalek. Nawet lalki próbowała własne robić, wypychając trocinami uszyte wcześniej przez siebie korpusy i główki. Potem z ogromną cierpliwością haftowała kolorowymi nićmi szczegóły fizjonomii swoich gałgankowych zabawek. Jadzia marzyła, aby za parę lat Jagódka mogła uczęszczać do szkoły krawieckiej w mieście a Zosia do technikum plastycznego. A szkoły takie mieściły się w pobliżu domu jednej z jej sióstr. W razie czego, nie trzeba więc będzie płacić za stancję i ulokuje się dzieci u rodziny.

   Natomiast Jędruś chodził wszędzie za ojcem i wszystkiemu się pilnie przypatrywał, naśladując tatkę w każdej robocie. Poza tym to Jędruś pierwszy zawsze wiedział, kiedy ich klacz źrebić się miała. To on cierpliwie nasadzał kwoki na jajka. To on zauważał, że jakiś skobelek czy zawias się urywa i prędko brał się sam za naprawę.
Dużo pociechy mieli z niego rodzice. Dlatego też wymarzyli sobie, że to właśnie Jędruś przejmie kiedyś po nich gospodarkę a córki wyjadą do miasta i tam skończą szkoły, co da im lepszy start w przyszłość i pozwoli na ciekawsze, spokojniejsze i dostatniejsze, niż ich własne życie.

  Waluś postanowił wziąć się za uprawę tytoniu. Ktoś mu opowiadał, jakie wielkie zyski można mieć z hektarowego poletka. Jesienią dokładnie wybronował ziemię a potem dzień w dzień nawoził ją obornikiem i wyrównywał. Wiosną mieli sadzić delikatne sadzonki tytoniu i żeby zakupić dobrą jego odmianę Walenty jeździł aż pod Kraków. Ale mocno wierzył w powodzenie tego przedsięwzięcia i Jadwiga wspierała męża w jego postanowieniach, pomagając mu jak tylko umiała. Sama dla siebie niewiele potrzebowała. Pragnęła tylko spokoju, szczęścia i jakiegoś pewnego bytu dla swoich dzieci… Wiedziała jednak, że realizacja tych marzeń pociągnie za sobą sporo wydatków. Także leczenie babki kosztowało coraz więcej a Waluś za punkt honoru wziął sobie pomaganie w tym siostrze.

   Zdrowie Rozalii było już tak fatalne, że nie było sensu trzymać dłużej staruszki w szpitalu. Zrobili tam dla niej już wszystko, co się dało. Chodziło już tylko o to, by mogła spędzić ostatnie dni w domowej atmosferze, między bliskimi. A ponieważ tak kiepsko się już czuła, okrucieństwem byłoby odmawianie jej ukochanych papierosów. Mimo tego, humor miała przewaznie beznadziejny i wciąż umiała innym zdrowo dokuczyć. A im bardziej się denerwowała, tym bardziej kaszlała. Jej kasłanie niosło się po kamienicy, jak huk ogromnej lawiny kamieni. Bywały noce, że nikt nie mógł oka zmrużyć – kaszel babki ucichał na moment a zaraz wracał ze zdwojoną siłą.
Cierpiała coraz bardziej. Rany na jej nogach powiększyły się tak bardzo, że gdzieniegdzie widoczne już były gołe kości łydek. Natomiast serce staruszki biło coraz słabiej.
   Pewnego dnia, gdy była sama w domu córki obudziła się nagle z jakiegoś męczącego, koszmarnego snu. Śniło jej się, że gołymi rękami usiłuje wyciągnąć z ognia jakiś zeszyt. Żar wprost palił jej ręce i twarz. A ona uparcie rozgarniała gołymi dłońmi czerwone węgielki…Obudził ją nieznośny ból, który był od wielu lat jej nieodłącznym towarzyszem. Środki przeciwbólowe właściwie już nie działały. Rozalia jęczała i przeklinała swój psi los. Ale nie było nikogo, kto by jej odpowiedział. Czas toczył się obojętnie i omijał ją swym zbawczym ukojeniem czy chociaż otępieniem. Umysł miała jasny i w szeroko otwartych oczach błyszczały łzy…
   Za oknem tętniło prawdziwe życie. Jakieś dzieciaki śmiały się i dokazywały. Barwne ptaki śpiewały i frunęły ku swoim ważnym sprawom. A ona tu leżała samotna, opuszczona, niepotrzebna nikomu…W tej chwili dotarło do niej, że już nic więcej ją w tym życiu nie czeka, że już nic nie zwojuje i czas jej dobiega końca.
   Córka poszła do sklepu by wystać w kolejce trochę jakiegoś mięsa na obiad. Pewnie nie będzie jej parę godzin. Syn daleko. Wnukom nie bardzo chciało się odwiedzać babkę. Była teraz starą, chorą, samotną kobietą, dla której nie liczyło się nic więcej prócz ulgi w cierpieniu.
   Siłą woli, ogromnym wysiłkiem zwiotczałych mięśni podniosła się z łóżka. Usiadła z jękiem i spojrzała na trzepoczącą w oknie firankę. Słońce świeciło radośnie i mówiło jej, że świat jest piękny, dobry, pełen życia i kolorów. Lecz ona była jak wrzód na ciele tego świata. Była żywym bólem, który czas było nareszcie przerwać.
   Wzięła swoją laskę i ciężko dysząc powstała ze swego łoża boleści. A potem powoli, raz po raz odpoczywając po drodze dowlokła się jakoś do okna i popatrzyła na ten rozświetlony promieniami, pogodny październik. Westchnęła głęboko. Zaciągnęła się zapachem kurzu, liści, wiatru …
   Czuła jakiś żal, że to tylko tyle. Czuła smutek i wstyd, że właściwie nic ważnego nie zrobiła i nikt nie będzie jej żałował. Popatrzyła w dół. Z wysokości drugiego piętra wszystko wydawało się malutkie i nieważne, jak dziecięce zabaweczki. Ostatnim wysileniem przysunęła sobie stołek i wspięła się na niego…
   Chwilę potem z dołu dał się słyszeć krzyk. Sąsiadka, która właśnie wynosiła śmieci pierwsza natknęła się na martwe ciało Rozalii…

   Po śmierci matki Walenty spoważniał bardzo. Stał się milczący i polubił przebywanie na osobności w drewutni, którą przerobił na stolarnię. Tam zajmowało go heblowanie drewna, wycinanie piłą desek i deseczek, zbijanie tego w zgrabną całość i ostateczne szlifowanie stołów, stołków, kołysek dziecięcych i krzeseł. Odnalazł w sobie pasję twórczego obcowania z drewnem, tę samą, która niegdyś pochłaniała jego ojca. A ponieważ miał do tego prawdziwy talent, to często udawało mu się coś ze swoich wyrobów sprzedać i w ten sposób wspomóc rodzinną kiesę. Trzymał też w drewutni, w specjalnym schowku butelkę gorzałki i gdy smutek mocno go za serce ścisnął albo niepokorne wspomnienia opanowały pociągał sobie parę łyków. Niewiele! Ot tak, żeby trochę w głowie zaszumiało i zagłuszyło dziwne tęsknoty i niedobre myśli…Zazwyczaj jednak był zupełnie trzeźwy i trzymał na wodzy swoje chętki i zdrożne myśli. Nie mógł pozwolić sobie na powrót do młodzieńczych wyskoków i na nieodpowiedzialne porywy serca. Zresztą rzadko kiedy był teraz sam.  Jędruś pomagał mu we wszystkim i nieraz obaj siedząc w stolarni od rana wracali do domu dopiero na obiad zakurzeni od drewnianych wiór, pachnący drewnem modrzewiowym i sosnowym. 

   W styczniu matka rudej Rozalki zachorowała na zapalenie płuc i po kilku dniach majaków wyzionęła ducha. Jadwiga dowiedziała się o tym od sąsiadki, lecz już wcześniej przeczuwała, iż dzieje się coś złego, bo Waluś wracał ostatnimi wieczory bardzo czemuś smutny i czymś wielce zaabsorbowany. Jadzia pierwszy raz wówczas odważyła się porozmawiać z mężem szczerze na ten bolesny i niewygodny dla siebie temat tamtej kobiety i jej dziecka.
- Słuchaj Waluś, trzeba coś z tym zrobić – powiedziała, gdy pewnego styczniowego wieczoru siedzieli sami w izbie kuchennej a Waluś ciężko wzdychając, ćmił kolejnego papierosa.
- Twoja Rozalka ma teraz czternaście lat, prawda? I nie został jej na tym świecie nikt poza Tobą? – zapytała, patrząc poważnie w oczy zmieszanego jej odezwaniem męża.
- Tak, Jadziu. Po prawdzie, to tylko matkę miała i jakoś teraz sama próbuje do wiosny w tej ich biednej chałupinie przetrwać – odrzekł Waluś, głośno przełykając ślinę i spoglądając z niepokojem w oczy żony.
- Pójdziesz tam do niej jutro z rana. Rzeczy jakieś pomożesz jej spakować i zabierzesz ją do nas – powiedziała stanowczym, zdecydowanym głosem Jadzia.
- Po co dziecko tam samo po próżnicy zimą będzie siedzieć? Niech tu zamieszka. Miejsca jest dosyć. Jedzenia dla niej starczy. A i do pracy się pewnie jakiej w obejściu nada – dodała jeszcze, dostrzegając pełen niedowierzania i wielkiej ulgi uśmiech, wykwitający na ustach Walentego. Nie było jej łatwo podjąć tę decyzję, bo wiedziała, że ta niczemu przecież niewinna Rozalka zawsze już będzie jej się kojarzyć ze zdradą męża. Jednak inaczej postąpić nie umiała i uważała, że dziewczynie należy się troska i ciepło rodzinne. A takiego na pewno jej u nich nie zbraknie!
Tak więc Rozalka przeniosła się do nich i szybko znalazła w rodzinie Walentego swoje miejsce. Była cicha, skromna, pracowita i nie narzucająca się z niczym. Szanowała Jadwigę i w niczym nigdy nie dała jej odczuć, że jest pierworodną Walusiową córką. A Jadwiga przyglądała się jej życzliwie i tylko czasami niewyraźnie się jej na duszy robiło, gdy widziała jak tamta śmieje się w taki sam, jak Waluś sposób, głowę przechylając na bok i mrużąc śliczne, piwne oczy…

   Tak minęła zima – wyjątkowo ciężka i długa. A na wiosnę Jadzia miała urodzić ich czwarte, bardzo przez oboje małżonków upragnione dziecko. Czuła, że będzie to chłopiec. Także miejscowa znachorka jej to przepowiedziała, ale i ostrzegła, by uważała na to dziecko, bo ciąża może być trudna. Jednak aż do wiosny nic złego się nie działo. Jadzia była pełna siły, wiary i pogody ducha. Cieszyła się spokojem w rodzinie, ustatkowaniem swego Walusia, zdrowiem trojga dzieci, zeszytami pełnymi coraz zgrabniejszych rysunków swej pierworodnej Zosi.

   Nadszedł kwiecień. Długo upragniona zieleń zaczęła ukazywać się nieśmiało w sadzie i na łąkach. Jadwiga zapragnęła wybrać się na spacer po modrzewiowym lesie. Chciała dojść aż nad rozlewisko potoku i przypatrzeć się kormoranom, które w ogromnej ponoć liczbie urzędowały tam od kilku dni, łowiąc ryby, gniazdując i opiekując się świeżo wyklutymi młodymi. Namówiła też na ten spacer dwunastoletnią Zosię, mówiąc, że kormorany to bardzo wdzięczne modele do rysowania.
I poszły tak obie, wziąwszy się za ręce, szczęśliwe i swobodne jak wolne od trosk przyjaciółki na wakacjach. Po drodze śpiewały sobie ulubione piosenki i śmiały się radośnie. Czasem musiały przekraczać jakieś grube kłody, padłych dawno temu, obrosłych mchem drzew. Czasem wspinały się w na wzgórze a potem schodziły w dolinkę. Aż wreszcie doszły w pobliże rozlewiska. Potok rozszerzał się tu w malownicze mokradło, obrośnięte kaczeńcami, niezapominajkami i miętą. 
   Jadwiga czuła się bardzo zmęczona tą wędrówką, oparła się więc o pień brzozy i ciężko oddychając odpoczywała. Zosia podbiegła do wielkich łopianów, porastających brzeg rozlewiska i rozgarnąwszy je podeszła do samej wody, wpatrując się w wyrastającą pośrodku wysepkę. Tam, na kikutach wyschniętych drzew i gałęzi siedziały nieruchomo sylwetki szlachetnie wyglądających, niezwykłych ptaków z dziobami, zagiętymi w dół i szyjami podobnymi do szyjki imbryka.
- Mamusiu, mamusiu! Niech mamusia tu podejdzie! Tam jest kilka takich dziwnych, czarnych ptaków. Czy to są właśnie kormorany? – zawołała podekscytowana tym widokiem Zosia, która jeszcze nigdy nie była nad tym rozlewiskiem i teraz stała oczarowana i zachwycona. Na dźwięk jej głosu ptaki zerwały się spłoszone i krążyły chwilę nad wodą, po czym znowu wylądowały na swojej ulubionej wysepce i przysiadły w równie wdzięcznych, co przed chwilą pozach, strosząc piórka, czyszcząc skrzydełka i wyginając się ku wiosennemu słońcu.
   Zosia wyjęła z kieszeni fartuszka swój zeszyt w twardej oprawie i ulubiony, miękki ołówek. A potem, wysuwając w skupieniu koniuszek języka, zmarszczyła czoło i rysowała kormorany i ich maleńką, zarośniętą miętą i trzcinami wyspę.

  Nagle usłyszała przejmujący jęk. Drgnęła gwałtownie. Zeszyt i ołówek wypadły jej z rąk. I nie zdążyła się po nie schylić, bo odwróciwszy się dostrzegła sylwetkę matki, osuwającą bezwładnie się na ziemię. Przerażona puściła się biegiem w jej stronę. Potknęła się na niewidocznej między łopianami grubej, zmurszałej gałęzi. Obiła sobie kolana. Zmoczyła w błocie spódnicę. Jednak jak tylko mogła najprędzej pozbierała się by dotrzeć do miejsca, gdzie upadła matka.
   Jadwiga leżała na ubiegłorocznych, mokrych liściach. Twarz wykrzywiał jej straszny ból. Była blada i oddychała z wielkim trudem.
- Córeńko! – wychrypiała ostatkiem sił – Zosieńko! Szybko biegnij po ojca. Z dzieckiem dzieje się coś złego…

23 komentarze:

  1. Cześć Olga :)
    Przyznaję się bez bicia że Twojego opowiadania chwilowo nie czytam , bo siedzę w opowiadaniach o dekupażu i mam młyn w głowie , po nocy serwetki i podkłady mi się śnią , ale w chwili odprężenia , siądę i przeczytam wszystko na raz , chyba tak wolę :)
    Miłego dnia życzę WAM :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Ilonko!Jak będziesz miała czas i nastrój, to przeczytasz. Co sie odwlecze, to nie uciecze. A poza tym czytanie cudzych blogów to przecież nie jakis koszmarny przymus i codzienny obowiązek, ale wytchnienie od swoich spraw i chwila rozrywki.
      Trzymaj się kobieto kipiaca pomysłami i działaj na swojej niwie póki Ci sie chce, póki siły i czas masz!
      Pozdrawiamy ciepło!:)

      Usuń
  2. Mój Boże... A mało ta kobieta wycierpiała?????? Olga nie wrzucaj jej więcej cierpień, bo aż emocje mną targają....
    Świetne opowiadanie. Czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to juz jest i w życiu i w literaturze, że cierpienie idzie za ludźmi krok w krok.Są też na szczęście przejaśnienia i kolory na tym codziennym niebie. I takie chwile należy dostrzegać i doceniać je, bo dostrzeżone wyganiają precz mroki i melancholie.
      Dziekuję za dopingujace mnie do dalszego pisania miłe słowa!
      Pozdrowienia zasyłam!:-)

      Usuń
  3. Pamiętam, że jak byłam dzieciakiem, to w radiu leciała powieść radiowa "W Jezioranach" lub " Matysiakowie" i moja babcia zasiadała przed radiem i słuchała. Nie było wtedy gadania, zawracania głowy bo można było ścierką oberwać :)
    I tak się śmieję sama do siebie, że tera zasiadam przed laptopkiem i czytam co tam u Jadwisi nowego :)
    Tak jak pisze DD, biedulka już się nacierpiała, daj jej odetchnąć troszkę. Nie umrze przy tym porodzie ?
    Dobra czekam do jutra :)
    Pozdrawiam serdecznie.
    Coś namieszałam i nie wiem gdzie , że teraz jestem Mirka Nowak, gdzieś
    coś nacisnęłam, żebym tylko wiedziała gdzie i co :)))

    OdpowiedzUsuń
  4. O, a dzisiaj znowu jestem "Mirka" , ale heca :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry Mirko! Ja też pamiętam, jak moja mama słuchała "W Jezioranach" i "Matysiaków". Czasem i ja podsłuchiwałam i niekiedy wzruszyłam się. Jak to dawno było...Az smutek i zal ściska, jak wiele sie od tego czasu zmieniło.Dobrzy aktorzy to czytali. Och, słuchowiska radiowe to była wspaniała rzecz! O wiele lepsza niż dzisiejsze telenowele!
      A co do losów mojej Jadzi, to dalsza, ale nie ostatnia jeszcze część już napisana. I bardzo jestem ciekawa jak zareagują moi czytelnicy na jutrzejszy odcinek!
      Raz jesteś Mirka Nowak a raz tylko Mirka, ale zawsze to Ty we własnej osobie. Nie mam problemów z rozpoznaniem. To tylko programy komputerowe mają jakieś fiksum dyrdum!
      Serdecznosci zasyłam piątkowe!:-))

      Usuń
  5. Olenko, ja rozumiem zamierzone przez autora stopniowanie napiecia, rozumiem tez, ze powiesc w odcinkach rzadzi sie specyficznymi prawami, ale zeby urwac w takim miejscu... Spac spokojnie nie bede mogla z niepokoju i ciekawosci.
    Przyjemnego dnia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, Panterko! Mów tak do mnie jeszcze! Najlepsza to nagroda dla piszącej, gdy jej czytelnicy odczuwają jakieś emocje w związku z kolejami losu bohaterów!I o to chodzi!
      Całusy serdeczne i radosne zasyłam!:-)

      Usuń
  6. Mój Boże, a jeśli każdy z nas, ja ta stara babka stojąc przed śmiercią mówi: "To tylko tyle? Tyle i już?". Miałam takich myśli pełno kiedy umarł mój Tato i ten fragment dziś najbardziej mnie poruszył, bo dotyka najboleśniejszych obaw i uczuć w moim sercu...
    Czekam z niecierpliwością na cd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tylko tyle - dla każdego. Wszystko za szybko przepływa. Dzisiaj dzieciństwo, jutro starość a między tym tyle bólu, czekania i nadziei...Dla dobrego i dla złego człowieka tak samo. Zawsze zbyt mało czasu by...No właśnie,by co? Zawsze jest coś, czego się nie zdążyło zrobić. Coś, na co się czekało. A po nas zdarzenia będą płynąć taką samą strugą...

      Usuń
    2. Właśnie, nic się nie zmieni...

      Usuń
    3. Ale tylko jedno życie sie ma - to mało i dużo jednocześnie. I chyba trzeba starać się je tak przeżyć, by było dobre, innym w niczym nie szkodzące a wręcz przeciwnie...

      Usuń
  7. Oluniu zawsze kończysz w takim momencie ,ze czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy Oj losy ludzkie, losy Jadzi i jej rodziny, pięknie to wszystko opisujesz, z wypiekami na twarzy czyta, Buziole zostawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobrze, ze wciagneła Cię jakos ta moja opowieść Alinko. Nie ma wielkiego sensu pisanie, gdy nikogo to nie interesuje...
      Pozdrowienia!:-)

      Usuń
  8. a może by jakieś pozytywne zakończenie - żyli długo i szczęśliwie... ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ZbliŻam się właśnie do zakończenia...Ale czy tak bajkowego...?

      Usuń
  9. :))))) kurcze... to jak dobry kryminał:) Wciąga:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gorące dzięki, Jaskółko!
      Serdeczności ślę!:-))

      Usuń
  10. Pomyslalam o matce Walusia, biedna i nieszczesliwa kobieta. Ladnie opisalas jej odejscie (jesli mozna uzyc takiego okreslenia), jednak miala w sobie odrobine uczuc i wyrzuty sumienia. Szkoda tylko, ze nie powiedziala o tym Jadwidze.
    Jadwiga to madra i wspaniala kobieta o wielkim sercu. Fakt, ze wziela pod swoje skrzydla opieke nad corka Walusia mowi wszystko.
    Rycze, i czytam dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, w sumie Rozalia to była pogubiona, zgorzkniała, nie umiejąca żyć biedna kobieta, która nie umiała kochać i prawie przez nikogo nie była kochana.I chyba przed śmiercią zdała sobie z tego sprawę...
      A Jadzia, tak, to naprawdę dobra, wielkoduszna istota...

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost