Jadwiga nie mogła już więcej mieć dzieci. A
zresztą, nawet nie chciałaby mieć. Wszystko wydało jej się wtedy bez sensu…Życie
toczyło się wokół po dawnemu, a ona nie potrafiła się przymusić do jakiegoś
żywszego zainteresowania nim. Większość spraw w gospodarce była na głowie
Walusia i starszych dzieci…A w ich gospodarstwie bardzo źle siedziało, bo przez
jej chorobę Waluś wszystko zaniedbał. Tytoniu nie posadził. Zapożyczył się,
żeby na lekarstwa dla Jadwisi było. I wciąż był przy niej. Doglądał. Jak o małe
dziecko się troszczył. A i tak niewiele jej to wszystko pomagało. Jakaś taka
bez życia była, chociaż starała się, jak tylko umiała. Coś tam robić próbowała,
ale wciąż się zamyślała, w dal zapatrzała, czegoś tam wzrokiem próżno szukając.
Lato minęło i jesienią trzeba było za wszelką
cenę ratować jakoś ich gospodarstwo, żeby z torbami nie poszli. I wtedy pomógł
im mąż Eweliny. Odnalazł w Ameryce kuzyna Walusia i poprzez niego załatwił dla
męża Jadwigi zaproszenie. Zimą Walenty wyjechał za ocean do pracy…
Po
trzech miesiącach dostała od niego list:
„Kochana Jadziu –
pisał Waluś – nieźle mi się tu wiedzie, ale tęsknię za Wami bardzo. Dostałem
pracę na budowie i większość pieniędzy staram się oszczędzać, ale życie jest tu
drogie a nie mogę wciąż siedzieć na karku kuzynowi. Mogę tu wynająć małe
mieszkanko. Dałbym radę je opłacać i jeszcze odłożyć sporą sumkę na powrót do
Polski. Bardzo bym chciał, byś tu do mnie przyjechała, bo ckni mi się tu bez
Ciebie a wieczorami ciągnie, żeby piwo z chłopami pić. Samotne są tutaj chłopy
i głupoty im tylko do głowy przychodzą. Jakbyś przyjechała, to byś mnie
przypilnowała i nigdzie bym się nie włóczył. Pracę dla Ciebie by się załatwiło
od ręki. Tu potrzebują takich robotnych, uczciwych kobiet do pomocy w domu.
Strasznie dużo wszędzie jest bogatych bab, którym się w głowach poprzewracało i
nie chce im się w domu sprzątać i dzieciakami zajmować. Jakbyś przyjechała, to
byśmy oboje popracowali i po roku najpóźniej do Polski wrócili.
Przed wyjazdem
rozmawiałem z Eweliną o tym, że jakby się tutaj coś i dla Ciebie znalazło, to
ona na ten czas przeniesie się do nas na wieś i dziećmi się zajmie. Krowę
sprzedaj, to będziesz mieć na bilet do Ameryki. Załatwiaj wszystko, co trzeba,
bo żyć mi tu bez Ciebie gorzko i żałko. Tutaj inny, obcy świat. Kolorowy, ale
pusty jakiś. Nie umiem Ci tego wytłumaczyć. Zobaczysz to wszystko na własne
oczy, to zrozumiesz.
Jadziuńku ukochana! Jak najszybciej do mnie
przyjeżdżaj. Kuzyn już Ci zaproszenie szykuje. Wyglądaj listonosza na dniach.
Miłuję Cię z
całej duszy!
Twój Walenty"
I jak Walenty chciał, tak się stało. Już na
wiosnę Jadzia płynęła ogromnym statkiem na sam koniec świata. Niezwykłe to było
dla niej wielce przeżycie, gdyż do tej pory nigdy się dalej nie ruszała niż do
miasta wojewódzkiego, w którym mieszkały jej siostry i rodzina męża. Oszołomiona rozglądała się wokół, nie mogąc
pojąć ogromu tej przestrzeni i tłumu ludzi, swoimi sprawami zaaferowanych,
gadatliwych, emocji pełnych. A ludzi tych było wokół całe mrowie, zarówno bogatych,
jak i biednych. A prawie wszyscy tak samo przejęci i przerażeni tym, co ich za
morzami czekało. Czy jest tam dla nich nowe życie, nowa nadzieja?
Jadwigę na tę podróż pomogła spakować
Ewelina, bardziej w świecie bywała i na nowoczesności się znająca. Miała teraz w
walizce wszystko, co jej mogło być w każdą porę roku potrzebne a ponadto weki
ze studzieliną – ulubioną galaretą Walusia, słoik smalcu ze skwarkami własnej
roboty oraz butelkę soku malinowego. Płaszcz razem nowy z bratową w mieście
kupiły i dzięki temu teraz ciepło jej było na tym rozhulanym wiatrami okręcie.
Głowę ciepłą chustką otuliła a jasny warkocz w kok spięła. Wprawdzie Ewelina
radziła jej, by włosy ściąć, bo tak by było wygodniej, ale Jadzia pamiętała,
jak bardzo Waluś jej długie włosy lubił, jak gładził je zawsze i z lubością przeczesywał,
gdy były świeżo umyte i rumiankami pachnące…
Mąż czekał na nią w porcie i od razu
wypatrzył jej wysoką postać pośród innych kobiet. Rzucili się sobie w objęcia,
stęsknieni bardzo i tak niezwykle sobie bliscy. A wokół świat był dziwny,
hałaśliwy, językami obcymi gadający, światłami aut i reklam na budynkach migający,
straszny i pociągający zarazem. Musieli jeszcze stamtąd odbyć kolejną, długą
podróż do Chicago, miasta, które miało stać się ich domem na kilkanaście
najbliższych miesięcy.
Zamieszkali w ubogiej klitce, wynajętej u
jakiejś wścibskiej Polki w polskiej dzielnicy, Polish Village - Jackowem przez Polaków tutejszych zwanej.
Mieli tam jeden pokoik i małą kuchenkę. Dla nich dwojga w sam raz. Waluś zaraz
po wejściu pochwalił się przed żoną używaną lodówką i tosterem, które to
sprzęty zakupił niedawno z pierwszej, sowitszej niż dotąd wypłaty. Jadwiga
ledwo spojrzała na to wszystko. Uśmiechnęła się niewyraźnie i przepraszając
męża, umęczona po podróży prawie natychmiast padła na skrzypiące, niezbyt
szerokie łóżko, stojące w roku pokoju i spała jak zabita aż do rana…
Kilka dni potem poszła do załatwionej dla
niej przez kuzyna Walusia pracy. Miała sprzątać i gotować u pewnej bogatej
Żydówki, która na szczęście dla Jadwigi, pochodziła z Polski i dość dobrze
jeszcze ojczystym językiem się posługiwała, kalecząc go tylko czasami
naleciałościami angielskiego i jidysz.
Dobrze się tam
Jadzi pracowało, bo jej pracodawczyni nie krytykowała niczego, co kobieta
ugotowała. Wszystko, co przyrządziła smakowało mieszkającej tam rodzinie i nie
raz słyszała pochwały pod swoim adresem a pan domu, w uznaniu dla jej pierogów
ruskich i kopytek wrzucał jej zawsze do fartuszka po parę dolarów.
W niedziele
zawsze miała wolne i wówczas razem z Walentym chodziła do kościoła Świętej
Trójcy, w którym odprawiane były msze w języku polskim. Potem spacerowali po
mieście i oglądali wystawy polskich sklepów, ze wzruszeniem czytając nazwy na
opakowaniach wystawionych tam artykułów spożywczych: „śledź po Gdańsku”, „ogórki
kiszone”, „kiełbasa swojska”, ”musztarda stołowa” „budyń waniliowy”…
Po niespełna roku pracy Jadwigę spotkały w
tym polsko – żydowskim domu dwie, bardzo nieprzyjemne rzeczy, które w efekcie
doprowadziły do tego, iż musiała odejść stamtąd…. Jednego dnia jej
pracodawczyni, nosząca piękne, starobiblijne imię Sara - kazała Jadwidze posmarować się od stóp do
głów samoopalaczem, gdyż kupiła sobie właśnie bikini w jaskrawym, kanarkowym
kolorze i zamierzała nazajutrz paradować w nim na plaży nad jeziorem Michigan.
Jadzia zdumiała się tą propozycją, gdyż jej pani była przy kości i
miała już swoje lata – na pewno była ze dwadzieścia lat starsza od niej – a
mimo to bez żadnych oporów rozebrała się do rosołu i stanęła przed Jadwigą, jak
ją pan Bóg stworzył. Młoda kobieta posłusznie, acz niechętnie, spełniła jej prośbę. Żachnęła się
dopiero w chwili, gdy bezwstydna Sara położyła się na sofie, rozkładając nogi
szeroko i z dziwacznym, półprzytomnym uśmiechem żądając, by Jadzia posmarowała
ją także tam, gdzie była tak łysa, jak nowo narodzone dziecię!
Tego już było Jadzi za wiele i stanowczo odmówiła,
mówiąc, że to wstyd, że jej nie przystoi tam pani dotykać, niech ją lepiej mąż wysmaruje. Starsza
pani zdenerwowała się bardzo i okrywając się różową kapą wybiegła z pokoju,
klnąc pod nosem. A na drugi dzień oskarżyła Jadwigę o kradzież swej ulubionej,
złotej bransoletki.
Na nic zdały się
tłumaczenia, oburzonej do żywego, niesłusznie oskarżonej o to Jadzi. Na nic zdały
się apele o uczciwość i dobroć serca Sary. Tamta nie chciała o niczym słyszeć
i krzyczała, że nie zamierza dłużej trzymać pod swym dachem złodziejki,
głupiego kocmołucha, tępej, do niczego nie nadającej się Polki. W obecności
męża i dzieci kazała przetrząsnąć Jadzi każdy kąt w domu a potem wezwała policję i przeszukano nawet skromne mieszkanko Jadzi i Walusia. Oczywiście
niczego nie znaleziono, gdyż Jadzia była czysta i uczciwa jak złoto. Natomiast
po kilku dniach bransoletka, jak gdyby nigdy nic znalazła się w koszu na brudną
bieliznę, w kłębie ciśniętych byle jak kolorowych halek Sary. Pracodawczyni
wycofała oczywiście swoje oskarżenie i policja dała spokój Jadwidze, ale mimo
przeprosin pani domu, dotknięta i upokorzona Jadzia za nic nie chciała wrócić
do roboty w tamtym miejscu.
Podejmowała jeszcze kilka razy jakieś
dorywcze prace w bogatych, polskich domach. Ale nie były to dobrze płatne zajęcia i nie
udało się znaleźć nic na stałe. Także na budowie u Walusia trwał zastój. I
siedzieli od dwóch tygodni w Chicago nie pracując już nigdzie, chodząc całe
dnie nabrzeżem jeziora i tęskniąc za Polską, za domem.
Wreszcie podjęli decyzję o powrocie.
Pieniędzy udało im się zaoszczędzić sporo, bo żyli tu nad wyraz skromnie,
obywając się byle czym i każdego centa odkładając do wspólnej kiesy.
Dzięki tym pieniądzom udało im
się dokupić kilka hektarów pola, obsiać go rzepakiem i tytoniem, zatrudnić do
pomocy paru chłopaków ze wsi i polepszyć na tyle swój byt, że w dwa lata postawili nawet
porządny, murowany dom…
Dzieci wyrosły, szkoły pokończyły. Rozalka
za mąż wyszła za właściciela tartaku z pobliskiego miasteczka. Jagódka, tak jak
marzyła niegdyś jej matka, została krawcową i w mieście miała nawet swój zakład, który całkiem nieźle prosperował. Urodziła zdrową, śliczną córeczkę i
dała jej imię po matce – Jadwiga. Nie miała jednak szczęścia w życiu prywatnym,
bo mąż jej alkoholikiem okropnym był koleżków spod budki z piwem do domu co
dzień sprowadzał, wszystkie pieniądze przepijając, za nic mając to, że jego
żona pracuje ciężko na ich trzyosobową rodzinę. Po paru więc latach takiej męki
Jagoda rozstała się z mężem i sama zajęła się wychowywaniem córki oraz
zapewnieniem im jakiegoś spokojnego, dostatniego bytu.
Zosia dostała się
na Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie i po kilku latach wyjechała do Stanów,
gdzie zaproponowano tej uzdolnionej dziewczynie wystawę jej malarstwa. Tam poznała jakiegoś
sympatycznego Amerykanina i została jego żoną. Dom w Nowym Jorku kupili i na
stałe tam zamieszkali.
A Jędruś? Jędruś poza pracą w gospodarstwie
miał jedną wielką pasję – motory!
Pierwszy, używany
motor kupił sobie, będąc jeszcze nastolatkiem za pieniądze zarobione na
plantacji truskawek sąsiada. Potem, już będąc zupełnie dorosłym, wyjechał na
kilka miesięcy do pracy we Francji i wróciwszy natychmiast wypatrzył na
giełdzie samochodowej wspaniałego Harleya Davidsona. Nikt w okolicy nie miał
takiego cudeńka i dziewczyny oczy sobie za Jędrkiem wypatrzały! Jednego dnia
wracał wieczorem z miasta, z odwiedzin u Jagody, której zawiózł od mamy trochę
weków i świeżych jaj. Kilka kilometrów przed zjazdem do wsi, zza zakrętu
wyłoniła się nagle ogromna ciężarówka…
Znowu żałoba zapanowała w Modrzewiowej dolinie.
Tym razem Walenty załamał się zupełnie śmiercią jedynego syna a Jadwiga,
chociaż równie cierpiąca, odnalazła w sobie dość siły, by wspierać Walusia i
codziennie mu jakieś roboty wynajdywać, by miał czym myśli zająć. Jednak Waluś
zmarkotniały, milczący i do niczego już serca nie mający nie umiał niczym zająć
rąk na dłużej. Coś tam jeszcze robił na polu, coś dłubał w drewutni. Głównie
jednak papierosy podłej marki ćmił i na ławie przed domem siedział. Jednego
wieczora bardzo go coś w boku zagniotło. Gorączki wysokiej dostał i bełkotać
coś zaczął aż Jadzia przelęknięta czym prędzej pogotowie wezwała, nie wiedząc
co właściwie mężowi dolega. Lekarka zbadała go na miejscu, orzekając, że to
pewnie zapalenie trzustki i żeby się Jadwiga nie martwiła, bo to się przeważnie
daje łatwo wyleczyć.
Na drugi dzień z samego rana Jadzia wybrała
się do miasta, do szpitala z rzeczami dla męża, bo poprzedniego dnia w nerwach
i roztrzęsieniu niczego w szafie znaleźć nie mogła. Na sali, gdzie miał ponoć
leżeć zastała puste łóżko. Z sercem przepełnionym ogromem złych przeczuć
pobiegła do ordynatora i dowiedziała się, że w nocy Waluś umarł nagle podczas
operacji…
I to tyle…Tylko
tyle…
Jadwiga, pięćdziesięciosześcioletnia wdowa,
została sama w wielkim, murowanym domu z ogrodem i starym sadem jabłoniowym.
Wokół szumiał, jak gdyby nigdy nic, wspaniały, modrzewiowy las a kormorany
zataczały koła nad rozlewiskiem, bo znowu zaczynał się czas ich gniazdowania…
… Jadwiga ma dzisiaj siedemdziesiąt cztery lata.
Choruje poważnie na serce i zakrzepowe zapalenie żył. Żyje samotnie ze skromnej
renty. W gospodarstwie pomagają jej Rozalka i Jagoda, które często do niej z
miasta przyjeżdżają, a jak matka źle się czuje, zabierają ją do siebie.
Latem Jadzia bardzo lubi siadywać wieczorami
na ławie przed domem i wspominać dawne, dobre czasy, wsłuchiwać się w wiatr,
który przynosi jej z daleka śmiechy i przekomarzania jej dzieci, szepty
rozkochanego w niej Walusia a nawet pokasływania starej Rozalii…Niekiedy
siedząc tak, śpiewa cichym, starczym głosem te same piosenki, które niegdyś
nuciła jej matka…
Moi
drodzy czytelnicy! To już koniec tej opowieści. Większość opisanych przeze mnie
wydarzeń miała miejsce naprawdę w życiu dwóch znanych mi, starszych kobiet,
mieszkających w pobliskiej wsi. Połączyłam te fakty w dolę-niedolę jednej,
prostej, dobrej kobiety – Jadwigi z Modrzewiowej doliny. Ale uważam, że życie
każdej z tych dwóch kobiet zasługuje na osobną, długą historię…
Przychodzę z podziękowaniem za poruszającą i pięknie napisaną opowieść!
OdpowiedzUsuńZawsze mam ściśnięte serce, gdy czytam o zostawieniu dzieci, ale zdaję sobie sprawę, ze one już były duże i że nie dało się inaczej.
Uściski!
A ja serdecznie dziękuję, że czytałaś!
UsuńŚciskam!:-)
piękna opowieść
OdpowiedzUsuńDziękuję za dobre słowo!:-)
UsuńPo raz kolejny musze sie zachwycic Twoja tworczoscia, Olenko, no chocbym nie chciala, to musze i juz! Wspaniale pioro, lekkosc pisania, dawkowanie napiecia, a przede wszystkim ciekawy temat. Ilez to w Polsce sierot emigracyjnych zostaje pod opieka babc i sasiadek, zeby rodzice mogli w spokoju (?) zarabiac pieniadze na godniejsze zycie. Ilez podobnych tragedii rozgrywa sie w rodzinach, ilez zlych tesciowych ta ziemia nosi...
OdpowiedzUsuńSamo zycie.
Cieszę się, że przeczytałaś wszystko i towarzyszyłaś mi na kazdym etapie pisania, komentując i emocjonując się tym, co akurat pisałam. Bardzo miłe to było, Panterko!
UsuńUściski gorące zasyłam!:-)))
piękne i smutne..ech życie :/
OdpowiedzUsuńBo w życiu jest wszystko na zmianę - smutek i szczęście, piękno i brzydota.
UsuńDziekuję za przeczytanie całości i pozdrawiam!:-)
Przeczytałam i jakoś tak smutno się zrobiło ...
OdpowiedzUsuńZajrzę wieczorkiem.
Mnie tez było smutno kończyć, ale i tak jak na warunki blogowe, to zbyt długa była moja opowieść.
UsuńZajrzyj, kochana Mireczko...:-)
No tak...Ej! Samo życie...Smutek, żal, cierpienie, rozstania, miłość, radość...Na tym dziwnym świecie tak i smutek jak i radość, wszystko razem się plecie...
OdpowiedzUsuńTak Izo, w życiu jest miejsce na wszystko. I nic nie jest ostateczne - żadne uczucie, zadna emocja. Wszystko sie zmienia, a nowe emocje przysypują stare...
UsuńDziekuje, że przeczytałaś moja opowieść!:-))
...dziękuję za Ucztę i...aż się prosi poprosić :), wydaj to opowiadanie drukiem...
OdpowiedzUsuńSerdeczności:)
Może kiedyś wydam. Właśnie piszę następne opowiadanie...
UsuńFajnie, że Ci sie podobało! I dzięki, że przeczytałaś wszystko!
Ciepłe uściski zasyłam!:-))
...wydaj, wydaj, koniecznie :)...opowiadanie mnie wciągnęło i cieszę się, że udało mi się przeczytać sześć części po kolei nie czekając jak Twoi starsi Czytelnicy na kolejną odsłonę :)
UsuńCzekam na następną opowieść...
Serdeczności :)
Czyli czasami opłaca się przyjść później!A ja cieszę się Meg, że znalazłam Twojego, jakże ciekawego bloga, no i że w ogóle tu dotarłaś i zawsze przychodzisz z dobrym słowem, sprawiając mi tym samym dużą przyjemność!Dziękuję!
UsuńPiszę kolejne opowiadanie z głową znowu pełną wątpliwości, bo temat, za jaki tym razem się wzięłam, jest trudny i dość już ograny w literaturze i filmie. A jednak nie daje mi on spokoju i po prostu muszę się z nim zmierzyć...Zresztą za jakiś czas sama będziesz mogła to ocenić, gdy już odważę się pokazać pierwszą część nowego opowiadania.
Ciepłe mysli zasyłam!:-)
Przypuszczałam,że historia, którą opowiadasz Olgo ma pokrycie w rzeczywistości. Ty nadałaś jej mnóstwo barw.
OdpowiedzUsuńWyjazd za Wielką Wodę jest charakterystyczny dla większości rodzin, mieszkających w naszym zakątku kraju - za chlebem - tam praktycznie każdy ma lub miał rodzinę.
Teraz rozumiem, co miałaś na myśli mówiąć, że jesteś wdzięcznym słuchaczem.
Takich historii będzie coraz więcej i coraz więcej jest, starych ludzi, mieszkających w murowanych, nowych domach, gdzie samotność doskwiera coraz bardziej, a człowiek żyje wspomnieniami.
Bardzo lubię słuchać opowieści ludzi. Historia każdego nieomal życia jest wspaniałym materiałem na opowiadanie albo i powieść.A w moich okolicach mnóstwo jest samotnych starców i staruszek, którzy lubią zagadywać, opowiadać dawne dzieje. To są dla mnie naprawdę bezcenne spotkania!
UsuńDziekuję Zofijanko, że przeczytałaś moją opowieść!
Serdeczne mysli zasyłam!:-))
Dziękuję Olgo, czekam na kolejne opowiadania..
UsuńMyślę,że się będą pojawiać od czasu do czasu.
Też mam taką nadzieje, a przynajmniej póki na dworze zimno, bo potem mniej będę pisać a więcej ze świeżego powietrza korzystać!:-)
UsuńOleńko bardzo dziękuje ,za tak pięknie opisane dzieje Jadwigi. Naprawdę czytając widziałam to wszystko co przeżywała jadzi, jej radości i jej smutki.Olu nie pomyślałaś o wydaniu tych opowiadań. Są bardzo interesujące, napisane naprawdę pięknym językiem, czyta się je z zapartym tchem. Miłego wieczoru życzę Tobie i Cezaremu.
OdpowiedzUsuńOch, Alinko! Nigdy jeszcze, tak zupełnie na serio, nie starałam sie o wydanie czegokolwiek, co napisałam! Na razie tylko piszę i gromadzę te wiersze i opowiadania, marząc sobie nieśmiało o ich wydaniu. Muszę sie chyba dokształcić i wreszcie przemóc swój brak doświadczenia w temacie wydawnictw i zwiazaną z tym nieśmiałość!Może Ty albo ktoś z czytajacych miałby jakieś sugestie i rady w tym względzie?
UsuńI Tobie miłej reszty tej niedzieli, Alinko!:-))
Przez przypadek znalazłam kogoś, kto prowadzi wydawnictwo. Sugeruje, że może pomóc wydać u siebie.
UsuńNaprawdę??? Czy możesz mi napisać coś więcej, dać namiary na tę osobę?(jeśli nie tu, to na moją pocztę)!
UsuńBrak mi słów.... dziękuję za piękną historię napisaną językiem, który porywa za serce. Masz ogromny talent pisarski. No kurcze...wzruszyłam się. To trzeba puścić między ludzi. Koniecznie. Nie zrażaj się wydawnictwami. Uważam, że nie powinnaś mieć w ogóle kłopotu z wydaniem.
OdpowiedzUsuńMiłego wieczoru:)
Ciekawa własnie byłam, czy kogoś wzruszy ta historia. Jeśli tak sie stało, to jest ten fakt dla mnie największą nagrodą za napisanie i opublikowanie tego opowiadania tutaj.A więc z całego serca dziękuję Jaskółko za Twoje wzruszenie i za wiarę we mnie oraz w to, że ta historia ma jakies szanse na wydanie drukiem. Takie, jak Twoje słowa, niezwykle na duchu podnoszą osobę tak cichą i skromną, jaką jestem.
UsuńSciskam mocno!:-))
Bałam się Ci się radzić, ale po Twoim wpisie u mnie napisze jeszcze tutaj. To jest opowiadanie lub dobre na nowelę. Świetnie się czyta, jest wzruszające, czasem wręcz wyciska łzy. Zrobiłabym z tego pełnometrażową powieść. Dodać dialogi, opisy przyrody, domu, pogody, zjawisk, ludzi, jakieś charakterystyki. Ja jestem przekonana, że to by się wydało. Dobrze wydało. Masz ogromny dar.Potrafisz budować napięcie, potrafisz wywoływać emocje no i potrafisz genialnie opisywać (vide- podróż przez Australię).
UsuńTeż myślę, że dałoby sie to rozbudować, bo jest czym.Tak, jak piszesz mozna dodać opisy i charakterystyki. Można też dodać wydarzenia, które wprost proszą sie o zaistnienie. Siódmą część już mocno skrociłam i w związku z tym trochę zmieniłam sposób narracji, bo nie chciałam tego opowiadania rozciagac na blogu w nieskończoność. To chyba nie miejsce na zbyt długie rzeczy.
UsuńBardzo, ale to bardzo jestem wdzięczna Jaskółko za tego typu życzliwe słowa i rady!:-)
:)))) jak to się elegancko mówi??? "cała do usług jestem":))))
UsuńDziękuję Ci gorąco Jaskółko! Będę o tym pamiętać!:-))
UsuńOlu, dziekuje Ci za przepiekna i wzruszajaca opowiesc.
OdpowiedzUsuńZaluje, ze nie moglam zostawiac komentarzy na biezaco, a z drugiej strony ciesze sie, ze dzieki temu mialam mozliwosc przeczytania calej opowiesci jednym tchem.
Podpisze sie pod innymi komentujacymi, masz wielki dar i latwosc pisania. Wykorzystaj ten talent.
Wielki uklon w strone niezwyklych Pan ktore podzielily sie z Toba historia swojego zycia.
A ja z całego serca chcę podziekować Ci Ataner za przeczytanie tej opowieści, za wszystkie mądre, pełne zamyslenia i emocji komentarze, za ciepłe słowa o moim pisaniu.To bardzo duzo dla mnie znaczy i czuje ogromną wdzięcznosć za tyle życzliwosci z Twojej strony!
UsuńA moje Jadwigi, które odwiedzam czasami, nawet nie wiedzą, że są bohaterkami opowiadania.Może kiedyś im powiem albo pokażę to opowiadanie w druku. Sama nie wiem. W każdym razie ogromnie je obie szanuję, podziwiam i lubię ich spokojne, pełne dojrzałości i pogody ducha towarzystwo.
Moc uścisków przesyłam Ci kochana Ataner i serdecznego buziaka! na dokładkę:-))
Taka jak Dziewczyny piszą, masz dar. A takim darem to grzechem byłoby się nie dzielić :)
OdpowiedzUsuńTak potrafisz pisać, że z ciekawością i niecierpliwością się czeka na dalszy ciąg !!!
I każda z nas pewnie jakieś elementy odnajdzie w swoim życiu. Ja znalazłam, moja mama też w tym wieku została wdową ...
I dlatego tak Twoje opowiadania przemawiają do nas, bo są umieszczone w normalnych realiach, każdy znajdzie coś co go osobiście spotkało albo kogoś z kręgu znajomych.
Lubiłam oglądać "Rozlewisko", ale potem to już tylko dla krajobrazów, wnętrz. Bo żadnej pracy tam nie było, ciągle odpoczywały, siedziały nad wodą, piły soczki. A jak praca to prawie jak relaks, a nie po to by przeżyć :( A jak pojawią się problemy to i tak rozwiążą się na korzyść.
A u Ciebie samo życie ... trud, znój, czasami i bieda, czasami i szczęście. Bo przecież życie to nie same przyjemności.Szczęście z tragedią przeplata się jak w kalejdoskopie.
I Ty to pokazujesz.
Musisz zrobić wszystko by wydać swoją twórczość. Trzymam kciuki !!!
Pozdrawiam
U nas wszechobecne błoto, wilgoć. Żyć się odechciewa :)))
Ale przy życiu trzyma mnie wieść, że piszesz następne opowiadanie :)))
Całuski
O jejku! Mireczko! Normalnie płakać mi sie chce ze wzruszenia, tak mi pięknie napisałaś!Wiesz, potrzebne mi są takie szczere, dopingujace słowa, bo ja wciąż jestem niepewna siebie, niepewna czy to, co piszę jest dobre, czy może jednak jest to jakis rodzaj grafomaństwa.Nikomu, poza mężem rzecz jasna, nie pokazywałam nigdy tego, co napisałam i tu na blogu po raz pierwszy odważam sie pokazać to szerszemu gronu. Cezaremu się zawsze podobała moja pisanina, ale wiesz, to rodzina a więc nie wiadomo czy jego wrażenia są obiektywne, czy naznaczone uczuciami wynikąjacymi z bliskości.
UsuńDużo osób na blogu podniosło mnie na duchu, dodało wiary w siebie.Nie mam powodu, by podejrzewać Was, moich czytelników o subiektywizm, wyrachowanie czy nieszczerość.Nie zabiegam jakos o komentarze ani o obserwatorów. Przychodzi tu ten, kto znajduje cos ciekawego dla siebie. A jak mu to nie odpowiada, to po prostu nie pojawia się wiecej i tyle. Ci, co zostali - osoby takie, jak Ty Mirko - są dla mnie w pewnym sensie bliskimi osobami, kimś, z kim nadaję na podobnych falach i czuję sie w Waszym towarzystwie spokojnie i bezpiecznie. Dziekuję za Twoje odwiedziny na moim blogu i za tyle ciepłych, serdecznych i rozumnych mysli, które zostawiasz mi w swoich komentarzach, czy w listach.
Dziękuję i przyrzekam, ze dla Ciebie oraz dla innych czytelników będę starała sie nadal cos pisać i nie bać sie pokazywać Wam tego.Chcę sie dzielić i chcę by komuś sprawiało przyjemnosć to, co piszę, by czytelnik odnalazł w tym troche siebie czy odrobinę emocji, które go poruszą...
U nas, na górze nadal dużo sniegu ale i roztopów. Jeździ się w okropnej brei. Samochód ma duże problemy w tej mokrej pulpie i dzisiaj o mało co nie wylądowaliśmy w rowie!
Ale nie martwmy sie - idzie wiosna! Hurra!
Całusy i uściski zasyłam serdeczne!:-))
Przeczytałam w dwóch kawałkach, niektóre fragmenty jakby żywcem przeniesione z życia mojej mamy; codzienna, ciężka praca, nie było wakacji, odpoczynku, wylegiwania się, błogosławieństwem był deszcz, bo wtedy można było pospać; ale nikt nie buntował się, to była nasza, dzieciaków, powinność, pomagać przy pracy; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTak Marysiu! Życie kobiet na wsiach tak własnie wygladało a gdzieniegdzie nadal wyglada. I dzieci wiejskie miały swoje obowiazki w gospodarstwie, które były dla nich oczywiste i ani im w głowie były bunty przeciw temu. Z takich dzieci zazwyczaj wyrastały pracowite, rzetelne, ceniące sobie pracę osoby. A co wyrośnie z dzisiejszych nastoletnich maniaków gier komputerowych, którzy nie splamili się żadną większą pracą?
UsuńPozdrowienia ciepłe slę za San!:-))
piękna historia i taka bez zbednego dramatu czy sztucznego napięcia, taka życiowa, gdzie los bohaterów jak rzeka płynie....cudnie Olga!
OdpowiedzUsuńChciałam by te wiejskie, zapomniane przez świat kobiety też miały możność pokazania swego losu, siebie samych. To są prawdziwe tytanki a historie ich życia są ciekawsze niż niejeden scenariusz filmowy.
UsuńBardzo sie cieszę, że Ci się to Sznupciu podobało.
Serdecznosci wieczorne zasyłam!:-)
Zgadzam się i dlatego najbardziej w młodości ukochałam sobie "Nad Niemnem" :)
UsuńI ja kochałam "Nad Niemnem", zadziwiając tym moich rówieśników, których wszystkie te opisy przyrody i wiejskich zwyczajów okropnie nudziły...
UsuńOlgo dotarłam i nareszcie w spokoju mogłam dokończyć czytać Twoje opowiadanie. Historia życiowa, momentami bardzo smutna, ale niestety takie nasze życie ... wzruszyłam się czytając kolejne części i łezka z oka popłynęła. Jadwiga wspaniała i mądra kobieta, bardzo pozytywna postać. Szkoda że Waluś tak szybko odszedł, myślałam że może na stare lata wiedli spokojne życie pomagając w wychowywaniu wnuków ...
OdpowiedzUsuńDziękuję za opowiadanie.
Ściskam
Dziekuję Magdo, że przeczytałaś całe opowiadanie i że Cię ono zainteresowało a nawet wzruszyło.Wyznam Ci, ze bez aktywnych czytelników kiepsko sie pisze takie powieści w odcinkach. Komentarze dopinguja mnie zawsze do kontynuacji.
UsuńA w zyciu Jadwigi potoczyło sie tak, jak sie potoczyło. Mogłam cos wymyslać, ze zyli długo i szczęśliwie, ale pomyslałam, ze prawda jest niekiedy najlepsza.
Pozdrawiam Cię serdecznie i ciepłe mysli zasyłam!:-)
Piękna opowieść i szkoda,że to koniec.
OdpowiedzUsuńI mnie szkoda, tym bardziej, że moja sąsiadka (prototyp Jadwigi) umarła dwa lata temu...
Usuń